Pierwsza bitwa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Kilka dni później~

Ciepły wiatr targał moje czarne włosy, a pot zalewał mi czoło. Siwek, którego dostałam od Jacka ciężko dyszał od szybkiego galopu. Zatrzymałam się nad małą rzeczką, dopiero gdy zabrakło mi tchu. Wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się. W końcu mogłam być sama i nikt nie traktował mnie jak ułomną. Zeskoczyłam z grzbietu, zdjęłam skórzane buty i zanurzyłam stopy w chłodnej wodzie. Uśmiechnęłam się pod nosem.

-Nie ładnie uciekać... - Jack objął mnie w talii

-Nie, ja po prostu chciałam zrobić coś sama. A wszyscy skaczą nade mną jakbym była ze szkła.- pożaliłam się swojemu towarzyszowi

-Cee, ja wiem, że było ci ciężko zaakceptować, ale ty naprawdę byłaś bliska śmierci. Ledwo oddychałaś, gorączkowałaś i majaczyłaś.- Jack pocałował mnie w policzek i w szyje - Chodź na polowanie. Jak chcesz być samodzielna to mi potowarzyszywszy.- stanął obok swojego konia

-Wybiorę się z tobą na polowanie, lepsze to niż siedzenie w obozie. Dogonie cię.-odparłam

Jack kiwnął i odjechał, a ja zostałam sama. Usiadłam na brzegu i zaczęłam się zastanawiać: "Dlaczego ja?". Pospolita dziewczyna z dnia na dzień zostaje jedną z potężniejszych osób na świecie. Zaczęłam wsłuchiwać się w otaczającą mnie równinę. Szum traw i wody brzmiał trochę sielankowo. Nagle usłyszałam krzyki rozkazów, ujadania psów i rżenie koni. Wstałam i ukryłam się w krzakach. Zbrojny oddział jechał przez równinę, a za nimi jechały wozy wypełnione z klatkami i pułapkami. Spokojnie się wycofałam i wskoczyłam na konia. Pognałam do obozu, ale jak tam dotarłam dowiedziałam się, że Jack wyruszył z grupą wojowników jakiś czas temu. I nie na polowanie jak wcześniej ustaliliśmy. Ponownie wskoczyłam na konia i ruszyłam w poszukiwaniu ich. Daleko nie musiałam szukać, bowiem znalazłam ich przy trupach załogi, którą wcześniej zauważyłam.

-Miałaś być w obozie.-Jack fuknął wycierając dłonie w jakąś szmatę

-Mieliśmy polować, a nie zabijać.-fuknęłam

-Kobiety ci wypaplały, a miały zakaz.- Jack przewrócił oczami - Musimy zebrać ludzi i zniszczyć obóz na wschodzie.- wskazał wzgórze porośnięte drzewami- Tam rozbili obóz.

-I jak to chcesz zrobić geniuszu?- spytałam

-Zaatakuje o zmierzchu. Rzucę zaklęcie maskujące, dopiero wtedy ich wybije.- Wheeljack spojrzał na mnie z błyskiem mordercy

-No i? Poczekasz na posiłki, które przyślą i skarzesz swoich ludzi na śmierć. A nie lepiej dorwać zleceniodawce i jego uśmiercić?- spytałam, poruszając się zmysłowo tak jak nauczyły mnie inne kobiety w Vaers

-Zastanowię się, a do tego czasu znajdź odpowiednie argumenty.- w jego głosie można było wyczuć nutę władczości, a towarzysze zaśmiali się cicho

Prychnęłam niezadowolona, ale skoro nie uległ moim wdziękom to trudno. Nie chce podziwiać moich kształtów to nie.

-Nie licz na moją pomoc. Chcesz walczyć i ponieść straty to trudno. To cześć. -odwróciłam się i już miałam wskoczyć na konia, gdy Jack złapał mnie w talii

-Arcee, proszę pomóż mi. Odwdzięczę się za pomoc. Tylko przestań stroić fochy, proszę.- Jack zaczął się łasić, by wkupić się w łaski

-Jak się odczepisz to ci pomogę.- prychnęłam- Daj mi czas do wieczora.

-Jak sobie życzysz, skarbeńku.

-Przestań. Pomogę ci, bo razi mnie poziom twojej głupoty.- mruknęłam, wskoczyłam na konia, zawróciłam wierzchowca i popędziłam go w kierunku wschodnim.

-Gdzie jedziesz?!- Jack krzyknął za mną

-Jadę po pomoc idioto!- odpowiedziałam

Ironiczny śmiech wypełnił okolicę. Uśmiechnęłam się pod nosem i wróciłam do rozmyślania. Muszę poprosić o pomoc jednego ze stworów. Tylko który ze stworów jest najbliżej? Przypomniałam sobie o strzydze, która zaczęła grasować w okolicy. Muszę tylko się do niej dostać. Niedaleko są w jaskiniach stare groby. Tam najpewniej nocuje, choć robi to wbrew swoim nawykom, bo strzyga nie poluje dalej niż miejsce, gdzie ona została pochowana. Ale co się dziwię? Wszystkie demony zaczęły zachowywać się wbrew swojej naturze. Podjechałam do jaskini, gdzie liczyłam, że śpi strzyga. Weszłam do środka w poszukiwania mojego wybawienia. Podchodziłam do każdego grobu i nasłuchiwałam czy są tam szmery. Jednak jak na razie nie było takowych. Podeszłam do ostatniego nagrobka położonego najgłębiej. Przystawiłam ucho i błagałam, by tam była, bo inaczej czekało mnie spełnianie zachcianek Wheeljacka. A bardzo nie chciałam ich spełnić. Delikatnie przesunęłam kamień i zajrzałam do grobu. Niewielka strzyga spała zwinięta w kłębek. Prychała cichutko i uroczo wyglądała pomimo swojego zabójczego wyglądu. Ostrożnie wyjęłam ją z mogiły i ułożyłam za nim, by słońce nie poparzyło jej. Szturchnęłam jej ramię i czekałam, aż się obudzi. Stworzenie kichnęło i zaczęła powarkiwać, lecz gdy mnie zobaczyła uspokoiła się.

-Mała potrzebuje twojej pomocy. Muszę kogoś zlikwidować.- powiedziałam łagodnie

Stwór mruknął zadowolony i spojrzał na wyjście z jaskini.

-Spokojnie to dopiero jak zapadnie zmierzch, a do tego czasu możesz spać... -odparłam

Strzyga przewróciła mnie i zaczęła się natarczywie łasić. Pogłaskałam ją.

-Czyli się zgadzasz?- zapytałam, a stwór energicznie pokiwała głową- To widzimy się o zmierzchu.

Wstałam, pomogłam się wgramolić jej do nagrobka, zamknęłam go i wyszłam z jaskini. Wzięłam konia i pognałam w kierunku obozu. Po drodze usmarowałam się błotem i sokami jednej z roślin, która niemiłosiernie capiło. Podjechałam do wartowników i z pogardą godną arystokracji odparłam:

-Zaprowadźcie mnie do dowódcy.

Żołnierze podnieśli wzrok i  podskoczyli jak porażeni. Wzięli wodze i zaprowadzili do namiotu dowódcy. Zeskoczyłam i weszłam do namiotu bez ceremonialnie.

-Nie..... nie miałem.... nie miałem pojęcia, że zaszczyci nas ktoś tak wyjątkowy.-dowódca bąknął i  spuścił wzrok

-Ale ja nie mam pretensji do ciebie dowódco. Jedynym winnym jest mój martwy przewodnik.- przewróciłam oczami

-Przykra sprawa, pani....?

-Debora.-skłamałam jak bym to było coś normalnego,  ale tak zastanawiając się nad całą sytuacją to nawet była dla mnie idealna do wdrożenia planu-  A pan?

-Vores, pani.

-Jak to się stało, że tak młody szlachcic został dowódcą takiego oddziału?- zapytałam przyglądając się mu uważnie

Postawny, dobrze umięśniony, o śniadej cerze, ciemnych oczach i innych cechach o których marzy kobieta. Cicho westchnęłam i odpędziłam myśli o upojnych chwilach z dowódcą. Odgoniłam marzenia na bok. No nic trzeba uwieść, wydobyć informacje i zabić. A może po drodze się zabawię?

-Mam pytanie, czy mogę zmyć ten brud i smród?- zamrugałam rzęsami

-Oczywiście. Przygotują zaraz żołnierze wodę w namiocie i jakieś odzienie.- wyszedł z namiotu, krzyknął na dwóch żołnierzy i wrócił - Zgłodniałaś, pani?

-Jak masz trochę to chętnie zjem coś?-  powiedziałam

-Proszę, to nic, ale minie uczucie głodu.-podsunął mi pod nos talerz z chlebem i skrawki spieczonej świni

-Dziękuje.-wsunęłam do ust spieczone mięsa - A powiedz, jaki jest cel tej misji?- i delikatnie zatrzepotałam rzęskami

-Dowiedzieliśmy się, że Dothrakowie mają nowego przywódce i mogą ponownie zacząć się szkodzić.- Nasz król sprzymierzył się z cesarzową. Teraz opłaceni cesarskim złotem mamy wybić te sierściuchy.

-Czyli co Strefa i Cesarstwo przeciw wszelkim upiorom?- spytałam zaciekawiona- A Niflgard? Królestwa Północy? Tusą? Co z nimi?- dopytywałam się

-Oni? Raczej nie dołączaj, oni bardzo boją się demonów.- Vores odpowiedział

Nagle pojawiły się ogromny hałas: krzyki, ryki, rżenie koni i trzask łamanego ogrodzenia. Szlachcic wyskoczył uzbrojony
z namiotu, ja natomiast poszłam wgłąb namiotu, gdzie czekała na mnie balia z gorącą i czystymi ubraniami. Zrzuciłam strój i weszłam do bali. Wzięłam mały kawałek mydła i zaczęłam się myć. Usłyszałam, że ktoś wszedł do mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam Wheeljacka bezwstydnie się przyglądającego.

-Jak się tak gapisz, to podaj mi jakąś narzutę bym się mogła się wytrzeć.- odparłam

Mężczyzna podszedł do mnie i bezczelnie włożył rękę do wody.

-Ładna jesteś bez ubrań. Taka kruchutka, ładniutka...- Jack zaczął się delikatnie ślinić

-Nie gap się, tylko mi podaj mi ręcznik!- podniosłam głos na towarzysza- I przestań mnie macać!

Jack zachichotał i wziął dla mnie ręcznik. Materiał zawisł nade mną.

-Dostaniesz jak zobaczę cię taką jak cię stworzono.- Jack zaczął myśleć nie tym narządem co trzeba

-A proszę.- wstałam, a na moje ciało pokrywała warstwa mydła

-Ale to nazywa się oszustwo!- Jack chciał zetrzeć warstwę mydła.

-Jak była umowa? Zobaczyłeś mnie w całej w całej okazałości.- fuknęłam na niego - A ty co rozbierzesz się na moje zawołanie?

-A proszę.- i nagle jego skórzane spodnie wylądowały na ziemi, a jego biodrach uczepiony płócienny pas, który ochraniał dumę właściciela- Ale wiesz, jak wszystko się skończy to przedstawie ci przyjaciela. -uśmiechnął się dumnie

Przewróciłam oczami i szybko doprowadziła się do porządku.

-Rozdzielimy się. Musimy pozbawić sojusznika Śnieżki. Ja zajmę się elitami, a ty zaczniesz zajmować kolejne tereny. - i właśnie teraz zaczął mi pojawiać się nowy plan

-Te, a ja mam jakąś manufakturę wojowników?!- Wheeljack ujął moją twarz w swoje dłonie

-Sprowadzę ci pomoc o to się nie martw.-minęłam go i wyszłam na zewnątrz - Dajcie mi konia.

Wojownik przytrzymał mi rumaka i umożliwił mi wsiąść na niego. Jack wyszedł za mną i złapał wodze.

-Tylko mi tam uważaj. Bo jak jeszcze raz wrócisz w takim stanie jak ostatnio to zostaniesz pod moimi opiekuńczymi skrzydłami na zawsze.-khal  cmoknął na mnie

Jeden z wojowników przybiegł do nas.

-Khalu jedzie pomoc dla pokonanego oddziału. Mamy stanąć do walki?

-Widziałem tutaj kilka katapult, trzeba najpierw ich zbombardować.- Jack gwizdnął i kilkunastu mężczyzn zaczęło przesuwać potężne maszyny w kierunku nadjeżdżającego oddziału

-Jedź już my się tym zajmiemy.- Wheeljack uderzył w zad siwkowi, a ten pognał przed siebie.

Ostatni raz obejrzałam się za siebie, w momencie, gdy  zaczęły lądować pociski niszcząc struktury posiłków. Pognałam konia i ruszyłam przed siebie do stolicy. Nagle usłyszałam świst strzał i obejrzałam się za siebie. Trzech zbrojnych goniło mnie, celując ze mnie z kusz. Mocno pochyliłam się w siodle i spięłam konia. Pogoń starała się mnie nie stracić mnie z oczu, jednak gdy wjechałam na mocno zarośnięte bagna zaczęli gorączkowo mnie poszukiwać. Schowałam się za kępą ogromnych drzew  i zastanawiałam się czy zaatakować z zaskoczenia czy otwarcie. Jednak stwierdziłam, że lepiej będzie potrenować skrytobójstwo. Zmieniłam się w mgłę i podążyłam za jednym ze zbroinych. Mężczyźni zawzięcie poszukiwali mnie i mojego wierzchowca, ale bezskutecznie. Pierwszego uśmierciłam z łatwością, jednak jego towarzysze szybko się zorientowali jakie są moje zamiary. Jeden z nich zdjął hełm, ukazując lekko siwiejący włos.

-Wyłaź kreaturo! Wiemy, że tu jesteś! Boisz się nas?!- ryknął

-Nie drzyj jadaczki, ogłuchnąć przy tobie idzie!- odkrzyknęłam, siadając na jednym z pieńków- Chłopie jak z tobą baba wytrzymuje?

-Powiedzieli nam,  że mamy gonić strasznego demona, a nie jakąś dziewkę!- siwowłosy odparł pogardliwie

-Szanujmy się drogi panie. Ja nie głupia dziewka tylko potężny smok. Wyzywam was na walkę na ubitej ziemi.- uśmiechnęłam się chytrze

Panowie zeskoczyli z koni i wyciągnęli miecze. Zeskoczyłam z pieńka i stanęłam z rękami za plecami. Przeciwnicy pewni wygranej rzucili się na mnie. A ja wiedziałam, że i tak mnie trafią. Wyprowadzili cios, a ja przeskoczyłam nad nimi jednak zahaczyłam o ostrze.  Łydka spłynęła krwią, a rana zasklepiła się nim wylądowałam. Wyjęłam sztylety i moje ukochane ostrza z przedramienia, i przystąpiłam do ataku. Nim ponownie mnie zaatakowali, leżeli  zanurzeni w wodzie. Przewróciłam ich na plecy i złapałam jednego za szyje. Jednak szybko puściłam, gdy oparzyłam sobie dłoń o jego wisiorek. Przyjrzałam się na jemu.

-Obsydian.... - zastanowiłam się - Czyli ten kamień, mnie zranił? Idziesz ze mną, ty mały szarlatanie. - zerwałam wisiorek i schowałam go do kieszeni

Złapałam swojego konia i ruszyłam dalej. Spojrzałam jeszcze za siebie, by upewnić się, że jednak nikt  nie ruszył za mną i pognałam rumaka w kierunku stolicy całego majdanu. Czas zacząć walczyć o to co moje....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro