13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Pojawili się pośrodku Wielkiej Sali, gdzie panował chaos. Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegła Cassandra były ciała ustawione dookoła nich. Ślizgonce zaparło dech w piersiach i po raz drugi tamtego dnia świat jakby zwolnił. Dziewczyna mimowolnie spojrzała na rannych, a także tych, którzy mieli o wiele mniej szczęścia i nie przetrwali bitwy. Spośród krzątających się tu i ówdzie uczniów, zdołała wyłowić wzrokiem panią Pomfrey, której poważna i zdeterminowana twarz oznaczała tylko to, że kobieta nie straciła zimnej krwi i miała zamiar uratować każdą możliwą osobę. Młoda kobieta otrząsnęła się z letargu, wyjęła buteleczkę po odtrutce, po czym przetransmutowała ją w coś na kształt noszy, na które cudem zdołała wciągnąć Snape'a. Sprawdziła jego funkcje życiowe i już po chwili wiedziała, że nie może zwlekać.

- Uszatko, wy skrzaty, znacie podstawy magomedycyny, proszę spraw by jego rany się zasklepiły - poprosiła Cassandra.

Skrzatka przybliżyła się do rannego i zaczęła mamrotać jakieś zaklęcia.

- Nie uda się, droga Cassandro. Zrobiłam co mogłam, ale jego rana nadal jest pod wpływem działania jakiegoś dziwnego jadu, tutaj pomogą jedynie eliksiry.

"Eliksiry" pomyślała Cassandra, patrząc na nauczyciela. "Nie wierzę w to, by był zdrajcą. Nie mogę pozwolić mu umrzeć!"

Severus z minuty na minutę stawał się słabszy.

- Uszatko. Deportuj nas do gabinetu profesora Snape'a. - nakazała.

Zawirowało, a chwilę później poczuła grunt pod nogami. Natychmiast rzuciła się w stronę drzwi od regału z eliksirami, który na nieszczęście okazał się być zabezpieczony zaklęciem

- Co teraz?! - spojrzała pytająco na Snape'a.

Jego wzrok wolno powędrował w stronę kominka i zatrzymał się na pochodni, znajdującej się niedaleko niego. Cassandra doskoczyła do niej, złapała za nią i z niezbyt dużą pewnością pociągnęła w dół. Kominek wsunął się około pół metra w głąb ściany, odskoczył na bok i ukazał spiralne schody prowadzące w dół.

- Uszatko, idź do Wielkiej Sali i pomóż tylu osobom, ilu tylko zdołasz. Levicorpus! - machnęła różdżką, a nosze wraz z ciałem uniosły się lekko w górę.

Złapała ręką za krawędź noszy i szybko spojrzała na Severusa, który zamknął oczy.

- Nie! Nie teraz - krzyknęła, czym prędzej prowadząc unoszącego się rannego w dół schodów.

- Walczyliście dzielnie. Lord Voldemort potrafi docenić męstwo. Ponieśliście ciężkie straty. Jeśli nadal będziecie stawiać opór, czeka was śmierć. Wszystkich. Nie pragnę tego. Każda przelana kropla krwi czarodziejów to strata i marnotrawstwo. Lord Voldemort jest litościwy. Natychmiast rozkażę moim oddziałom, aby się wycofały. Macie godzinę. Zabierzcie ciała swoich zmarłych. Zajmijcie się rannymi. A teraz zwracam się do ciebie Harry Potterze. Pozwoliłeś, by twoi przyjaciele zginęli za ciebie, zamiast otwarcie stawić mi czoło. Będę na ciebie czekał w Zakazanym Lesie. Przez godzinę. Jeśli się nie pojawisz, jeśli się nie poddasz, bitwa znowu rozgorzeje, ale tym razem ja sam ruszę do boju, Harry Potterze, odnajdę cię i ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy będą próbowali ukryć cię przede mną. Masz godzinę - rozbrzmiał głos Voldemorta.

Cassandra zbladła. Gdyby nie to, że była zestresowana, gdyż w tym momencie tylko od niej zależało, czy mistrz eliksirów przeżyje, zapewne doceniłaby to, w jak pięknym pomieszczeniu się teraz znajdowała. Natychmiast zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu dogodnego miejsca do ułożenia rannego. Po paru sekundach, które jej wydały się wiecznością, przez szparę w jednych z kilku drzwi dostrzegła sypialnię. Zdecydowanym krokiem pociągnęła za sobą lewitujące nosze i pchnęła uchylone drzwi, by po chwili móc położyć Severusa na łóżku. Tuż po tym sprawdziła funkcje życiowe nauczyciela i z radością stwierdziła, że nadal walczy o swoje życie.

"Kiedy dopadnę Anwey to chyba ją wyściskam na śmierć" pomyślała.

Sprawnym, acz delikatnych ruchem wyciągnęła spod rannego zakrwawioną pelerynę, po czym, posłuchawszy swej intuicji, rzuciła na rannego zaklęcie skanujące. I właśnie w tym momencie, o mały włos nie zsunęła się z łóżka. Jej pacjent miał złamane dwa żebra, a także mocno poobijane ramiona i plecy, a to wszystko spowodował upadek pod naciskiem atakującej Nagini.

- Accio eliksir uzupełniający krew i dodający wigoru! - zawołała z nadzieją, że i tu znajdą się jakieś eliksiry.

Po paru sekundach dwie buteleczki z różnymi zawartościami poszybowały w jej stronę. Drugi eliksir natychmiast podała Severusowi, a ten pierwszy postawiła na szafce nocnej, w celu późniejszego zastosowania. Wyjęła z wewnętrznej kieszeni swoją podartą pelerynę oraz słoiczek z jej własnym tworem, maścią na rany. Resztki swojej szaty porwała na kolejne kawałki materiału, które przetransmutowała w porządne, mocne bandaże, które natychmiast wysmarowała maścią. Chwilę później siedziała na łóżku obok rannego, któremu rozpięła dwa guziki koszuli, by ułatwić sobie zmianę opatrunku. Zrobiła to bardzo szybko i sprawnie, co zawdzięczała kilkumiesięcznej praktyce w Pokoju Życzeń. Podłożyła Snape'owi poduszkę pod głowę i przywołała różdżką eliksir na odrastanie kości.

"Niech mi pan to wybaczy" pomyślała, stwierdzając, iż nie zdziała nic więcej, jeśli nie ściągnie z niego szaty.

- Salazarze - powiedziała sama do siebie, gdy tylko pozbyła się górnej części ubrań.

Jego sylwetka na przestrzeni kilkunastu miesięcy bardzo się zmieniła. Odkąd pamiętała, Severus był bardzo męsko zbudowany, ani nie był zbyt szczupły, ani pulchny, ale teraz jego sylwetkę można było określić tylko jako chudą, z delikatnym, lecz widocznym zarysem mięśni. Magią usunęła dwa złamane żebra, a następnie podała mu odpowiednią dawkę eliksiru na odrastanie kości. Później, ostrożnie trzymając mężczyznę za ramię, obróciła go na bok i zerknęła na jego plecy, pokryte siniakami, większymi, bądź mniejszymi, niewielkimi ranami ciętymi z zaschniętą krwią, a także starymi, bladymi bliznami.

Przetransmutowała pusty słoiczek po maści w małą szmatkę.

- Aquamenti! - wypowiedziała, a strumień chłodnej wody wylądował na suchej jak dotąd ścierce.

Ślizgonka zaczęła delikatnie usuwać zaschniętą krew oraz wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia z pleców profesora, by tuż po tym, owinąć je bandażami z maścią. Sprawnymi ruchami obwiązała opatrunki opaską uciskową, tak by pod żadnym pozorem nie spadły. Gdy stwierdziła, że to na razie tyle co może zrobić, rzuciła raz jeszcze zaklęcie skanujące i odetchnęła z wyraźną ulgą. Profesor żył.

Podała mu eliksir uzupełniający krew, po czym wyszła, by odetchnąć i rozejrzeć się po pomieszczeniu.

"Ma wspaniały gust" pomyślała, oglądając wszystkie pokoje ozdobione barwami Slytherinu.

Bardzo podobne do tych w pokoju wspólnym, bo również hebanowe meble oraz niewielkie oświetlenie wprowadzały pewien tajemniczy nastrój w tym pomieszczeniu.

"Tajemniczy, jak jego właściciel" przyszło jej do głowy.

Niektóre drzwi do pomieszczeń były pozamykane, lecz ciekawość wzięła górę, skłaniając dziewczynę do zwiedzenia tych pokojów.

"I tak zmuszona byłam tu wejść" stwierdziła beznamiętnie, nie chcąc myśleć o tym, co Snape zrobiłby jej, gdyby w normalnej sytuacji wtargnęła do jego prywatnych kwater.

W pierwszym pokoju, znajdującym się po prawej stronie od sypialni znajdowała się, wyłożona grafitowymi płytkami, przestronna łazienka.

- Lumos - mruknęła Cassandra, z ciekawością oglądając pomieszczenie.

Ślizgonka spostrzegła sporej wielkości lustro, zdobione roślinnymi ornamentami kolory srebrnego, a także ciemnozielone akcenty, w postaci chociażby ręczników. Następne pomieszczenie było zamknięte, a jego zabezpieczenia nie pozwoliły wpuścić intruza dzięki zwykłemu zaklęciu otwierającym zamki, dlatego też Cassandra od razu przeszła dalej. Kolejnym pokojem, tym razem znajdującym się obok schodów wejściowych była biblioteka. Dziewczyna stała w progu przez dłuższą chwilę, chłonąc wzrokiem wszystkie dzieła, poustawiane w idealnym porządku. Z wielkim zainteresowaniem spacerowała pomiędzy regałami, czytając tytułu opasłych, a także tych mniejszych ksiąg, głównie z dziedziny eliksirów, ale także magomedycyny, obrony przed czarną magią czy samej czarnej magii. Cassandra z trudem oparła się pokusie i nie tknęła ani jednego woluminu. Przeszła obok ostatniego hebanowego regału i zobaczyła kolejne drzwi. Ku jej zaskoczeniu, te nie były zamknięte.

Nacisnęła klamkę i ujrzała pomieszczenie do tworzenia eliksirów. Na samym środku sali stał kociołek, obok którego ustawiono stolik, na którym położona była waga oraz drewniany bloczek, w którym umieszczono sztylet do krojenia ingrediencji, i kilka pustych fiolek. Na ścianach laboratorium, wisiały półki z substancjami podobnymi do tych w klasie eliksirów, jednak tutaj było ich o wiele więcej.

Cassandra z ciekawości zerknęła na skalę wagi. Była bardzo dokładna, bardziej szczegółowa niż ta, którą musieli się posługiwać na co dzień, podczas nauki w szkole.

Stała tak śledząc wszystko wzrokiem, po czym wróciła do rannego, spoczywającego na swoim łóżku. Cassandra przechodząc przez salon, machnęła różdżką i rozpaliła ogień w kominku.

Instynktownie, gdy tylko przekroczyła próg sypialni zeskanowała profesora. Jego stan był stabilny. Postanowiła zająć swoje miejsce obok jego łóżka, by w razie potrzeby podać mu jak najszybciej eliksiry, czy zmienić opatrunki.

W pewnym momencie gdy tak siedziała, rozległ się huk, który było słychać nawet tu, w lochach. Z przerażeniem zerwała się z miejsca, wyszarpując swoją różdżkę zza pazuchy i czekając w gotowości na nadejście jakiegoś intruza, nasłuchując. Zaraz po tym usłyszała nieco bardziej ciche wrzaski, okrzyki i wiwaty tłumu. Doskoczyła do profesora i zerknęła na jego przedramię.

Cały Mroczny Znak, który jeszcze niedawno był bardzo wyraźny nagle zbladł.

- Wygraliśmy! Wygraliśmy!! - krzyczała, skacząc przy tym tuż obok łóżka.

Przez chwilę dawała upust swojej euforii, a gdy się odwróciła o mały włos nie popłakałaby się ze szczęścia. Profesor patrzył na nią przez lekko rozchylone powieki. Jego wzrok był nieco mętny, ale wynikał z wycieńczenia, nie ze złego stanu zdrowotnego.

- Przepraszam... profesorze - szepnęła i przykryła go szczelniej kołdrą. - Niech Pan odpoczywa, nareszcie Pan może. - Posłała mu szczery uśmiech, po czym wyszła z sypialni, gasząc parę świec i natychmiast skierowała się na górę zamku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro