25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Zupełnie nie poznając własnego zachowania, Cassandra żwawym i pewnym krokiem ruszyła w stronę lochów, uzbrojona w wyjątkowo przydatną wiedzę, która, była tego pewna, zapewni jej przetrwanie podczas konfrontacji Snape-Jonkins.

Pchnęła drzwi od klasy eliksirów, po czym wślizgnęła się do środka i nie zważając na dziwne spojrzenie Severusa, zajęła swoje poprzednie miejsce, natychmiast biorąc się do pracy. Miała wrażenie, jakby mężczyzna chciał coś powiedzieć, skomentować, jednak ostatecznie sam pochylił się nad jakimś kawałkiem pergaminu, na którym coś zawzięcie skrobał. Cassandra dodała ostatnie detale do swego glinianego rycerza, po czym postawiła go na ławce, sprawdzając jego stabilność i oceniając go krytycznym okiem. Spodobał się jej, dlatego też postanowiła go powielić. Przysunęła do siebie wiklinowy kosz, z którego wzięła garść gliny i zaczęła tworzyć podobnego rycerza.

– Jonkins – odezwał się Snape.

– Słucham? – spytała, rzucając mu spojrzenie.

– Nie prościej byłoby skorzystać z transmutacji?

– Nie znam takiego zaklęcia, które by powieliło glinianego rycerza – mruknęła, formując w dłoniach małą kulkę, która miała dopełnić braki materiału. – Poza tym, nie mam pewności, czy zaklęcie ożywiające, jakie profesor McGonagall zastosowała podczas bitwy, zadziałałoby na przedmiotach transmutowanych, panie profesorze.

Severus pokiwał z uznaniem głową, a Cassandra przez chwilę zatrzymała dłonie w powietrzu, nie dowierzając temu, co widzi. Później otrząsnęła się i wróciła do pracy. Po jakimś czasie, kiedy młoda kobieta zajęta była rzeźbieniem, nauczyciel skorzystał z jej chwili nieuwagi i zakradł się do niej, niespodziewanie kładąc na jej biurku listę składników. Cassandra podskoczyła na krześle, po czym nachyliła się, czytając dobrze znane jej pismo.

– Jutro mi pomożesz – oznajmił, stukając palcem o kawałek pergaminu.

– Ale... Przecież tam jest niebezpiecznie! Zwłaszcza po wojnie, wiadomo co się tam błąka? Może jakieś zwierzęta padlinożerne!

– To oczywiste – odparł niewzruszony Snape. – Dlatego też nie mogę iść sam.

– Niech pan weźmie Hagrida, on ma swoją kuszę i zna ten las na pewno lepiej ode mnie – zasugerowała.

– Mógłbym, ale nie chcę. – Uśmiechnął się wrednie.

– Aaaale... – Podniosła do góry palec wskazujący, a jej twarz przybrała triumfalny wyraz. – Są wakacje, a w czasie wakacji teoretycznie nie jestem zobowiązana wypełniać pańskich poleceń.

– W teorii, a w praktyce nadal pozostaję twoim opiekunem. Jednakże, skoro tak nalegasz, to poproszę kogoś innego.

– Kiedy pan nawet nie poprosił – rzekła, a Snape podszedł do biurka, kładąc na nim listę. – No dobrze, niech będzie – oznajmiła po kilku chwilach, a odwrócony tyłem Severus uśmiechnął się triumfalnie. – O której mam się stawić?

– Tuż po śniadaniu. Punkt siódma trzydzieści i nawet nie waż mi się spóźnić, rozumiesz? – ostrzegł, mierząc ją chłodnym spojrzeniem.

– Rozumiem... Jakbym kiedykolwiek się spóźniła – mruknęła, powracając do rzeźbienia rycerzy.

– Módl się do Salazara, żeby i tym razem tak było.

Następnego dnia Cassandra obudziła się kilka minut po szóstej, a pierwszym co zobaczyła po otworzeniu oczu, były ułożone w stosik, już wypalone figurki rycerzy, gwardzistów Hogwartu. Ich widok wywołał uśmiech na jej ustach, dzięki któremu znacznie chętniej wstała z łóżka, zmotywowana do dalszej pracy. Kiedy ubrała się w to samo ubranie, w którym pracowała wczoraj, spakowała kilka figurek do kieszeni i razem z przyjaciółkami udała się do Wielkiej Sali, po drodze kładąc nowe rzeźby w odpowiednich miejscach.

– Dobra robota – pochwaliła Anwey. – Fajnie, że zrobiłaś ich podobnych, ale nie takich samych. Jedni z tarczą, inni z samym mieczem albo z dwoma lub z toporem. Bardzo mi się podobają.

– Dzięki, kochana – mruknęła Cassandra, czując się doceniona.

– My wczoraj też dużo zrobiłyśmy – zaczęła Scarlett, otwierając przyjaciółkom drzwi do Wielkiej Sali, gdzie większość osób zasiadała przy stołach. – Skrzydło szpitalne jest praktycznie takie samo, jak było wcześniej. Dostawiono łóżka, bo jak się później okazało, niektórych jeszcze brakowało, a od kilkunastu rodzin dostaliśmy pocztą komplety pościelowe. Stwierdzili, że chociaż w taki sposób chcą nas wesprzeć.

– To cudownie z ich strony! – zawołała Cassandra, uśmiechając się szczerze.

Przyjaciółki zasiadły za stołem, obierając swoje standardowe miejsca. Przez cały okres trwania śniadania rozmawiały, śmiały się, ciesząc się nawzajem swoim towarzystwem. W pewnym momencie jednak ich cudowny humor, zwłaszcza w przypadku Cassandry, przerwał jeden dźwięk – bicie dzwonu, ogłaszającego godzinę ósmą.

– Co jest? – spytała Scarlett, widząc, jak jej przyjaciółka zastyga niczym słup soli.

– Cas? – dodała Anwey, przypatrując się dziewczynie z uwagą.

– Kocham was – mruknęła Cassandra i zerwała się z miejsca z prędkością światła. – Pół godziny temu powinnam być u Snape'a.

Kiedy któregoś wieczoru Cassandra wspominała ten moment, przyznała sama sobie, że jeszcze nigdy nie biegła tak szybko, popędzana przez narastający z każdym krokiem strach.

W momencie, w którym złapała za klamkę od sali, wiedziała, że natychmiast pożałuje swojego spóźnialstwa, a ta świadomość spadła na nią, jak kubeł lodowatej wody.

– Panie profesorze, tak bardzo prze... – zaczęła, gdy otworzyła drzwi, jednak nie było dane jej dokończyć, gdyż została wyciszona zaklęciem.

– Milcz – syknął Snape, a Cassandra spuściła wzrok. – Miałaś tu być pół godziny wcześniej, przez twój idiotyzm najprawdopodobniej nie zdobędziemy jednego składnika!

Severus odwrócił się w stronę biurka, a po chwili podszedł do młodej kobiety, schylił się i zapiął jej pas z doczepionymi sakiewkami, na które zostało rzucone zaklęcie zwiększające pojemność. Cassandra z ciekawością obejrzała swój ekwipunek, po czym spojrzała z powrotem na nauczyciela, mierzącego ją chłodnym wzrokiem.

– Lista. – Włożył jej w rękę skrawek zapisanego papieru. – Idziemy.

Ślizgonka udała się wprost do drzwi, po czym otworzyła je szeroko, przepuszczając Snape'a w drodze na korytarz.

– Już się nie podlizuj – prychnął, zamaszyście zamiatając peleryną podłogę.

Młoda kobieta w przymusowej ciszy dreptała tuż obok dużo wyższego mężczyzny, który dumnym i pewnym krokiem prowadził ją w stronę głównego wejścia. Kiedy tylko znaleźli się kilka kroków przed największymi wrotami Hogwartu, Cassandra po raz kolejny wyprzedziła Severusa, a następnie pchnęła jedno skrzydło drzwi, o które oparła się i wykonała głęboki ukłon, zapraszając mężczyznę na zewnątrz. Mistrz eliksirów wywrócił oczami, a później przerwał ciszę:

– Zaczynam lubić twoje towarzystwo, kiedy nie mówisz niczego głupiego.

Młoda kobieta posłała mu swój najpiękniejszy i najbardziej szczery uśmiech, który skwitował tylko kręceniem głową, nie dopuszczając do siebie myśli, że ten widok wywołał u niego bardzo charakterystyczne uczucie w klatce piersiowej.

Gdy dotarli na skraj lasu, Cassandra spojrzała zmartwiona i pełna niepewności na Severusa, który także przeniósł na nią swój wzrok, z tą różnicą, że był on tak samo obojętny jak zawsze.

– Nie zdejmuję ci zaklęcia wyciszającego, jak przypuszczam masz swoją różdżkę, więc możesz zrobić to sama. Gdyby coś się działo, starasz się kierować mniej więcej w moją stronę, lecz gdybyśmy oddalili się poza zasięg wzroku, wysyłasz snopy iskier, jasne?

Cassandra skinęła głową, przełykając ciężko. Odwróciła się w stronę drzew i zrobiła parę kroków naprzód.

– Jonkins – odezwał się Snape, przykuwając jej uwagę. – Bądź mniej niezdarna niż zazwyczaj, jeśli jest to dla ciebie możliwe.

Młoda kobieta skinęła głową i weszła do lasu, bacznie obserwując jej otoczenie; z każdym krokiem w głąb boru dziewczyna stawała się coraz bardziej wyczulona na rozbrzmiewające dźwięki – szum leśnego strumyczka, śpiew ptaków. Jednak im dalej posuwała się naprzód, większość odgłosów cichło, zasiewając w jej sercu pewne ziarno niepokoju, które nakazało jej kilkukrotnie stanąć w miejscu, chowając się za grubym pniem jednego z drzew, by następnie ostrożnie przestudiować otaczający ją fragment lasu.

Po kilkunastu minutach mozolnej wędrówki z kurczowo trzymaną różdżką w prawej dłoni, natrafiła na spore zagłębienie w ziemi, w którym mogłaby się zupełnie schować, gdyby tylko ukucnęła. W pierwszym momencie postanowiła obejść dziurę, jednak jej uwagę przykuło mieniące się dno miniaturowej dolinki. Cassandra przystanęła i przyjrzała się uważnie temu zjawisku, po czym z radością stwierdziła, iż jest to kamień księżycowy. Ostrożnie osunęła się po zboczu zagłębienia i uklęknęła, kładąc prawe kolano na twardej posadzce, a następnie gorączkowo myśląc nad tym, jak ten składnik wydobyć z ziemi. Spojrzała na swoją różdżkę, jednak natychmiast uznała, że ona nie pomoże jej tu w niczym. Następnie dokładnie obejrzała swój pas z sakwami, do których po kolei kilka sekund później włożyła ręce, z radością znajdując niewielkich rozmiarów młotek oraz szerokie i płasko zakończone metalowe dłuto, służące do łupania kamienia. Z lekką obawą, rozejrzała się w koło, jednak nie spostrzegła niczego niepokojącego, dlatego też natychmiast zabrała się do pracy. Gdy skończyła czuła ogromne pokłady satysfakcji i z większą niż do tej pory chęcią, udała się w swoją dalszą podróż po Zakazanym Lesie. Nie minęło dużo czasu, a drzewa zaczęły się przerzedzać, ukazując dziewczynie piękną, dziką polankę, na której niemal natychmiast wypatrzyła rozłożysty krzew asfodelusa. Ostrożnie podeszła do niego i tak jak poprzednio uklęknęła, by zebrać składnik, a wtem na liściu kwiatu dostrzegła srebrną substancję. Zamarła w bezruchu, obserwując jak srebrzysta, podobna do rtęci kropelka spada na ziemie, pozostawiając po sobie ślad.

Cassandra doskonale wiedziała, że istnieje jedynie jedna taka substancja w świecie czarodziejów i jest to krew jednorożca, dlatego też wcale nie zdziwiła się, kiedy poczuła jak bicie jej serca drastycznie przyspiesza. Powoli, oddychając przez usta, podniosła swoją głowę i w oddali, po drugiej stronie średniej wielkości polany zobaczyła mieniące się w słońcu, śnieżnobiałe ciało poległego stworzenia. Młoda kobieta zerwała się na nogi i nie zważając na możliwie czyhającym na nią niebezpieczeństwie, podbiegła do zdechłego już zwierzęcia. Z wielkim bólem i smutkiem wypisanym na twarzy, położyła swoją małą dłoń na pięknym pysku konia, po czym pochyliła się i przystawiła ucho do jego klatki piersiowej, mając nadzieję, iż usłyszy tam bicie jego potężnego serca. Myliła się. Jednorożec musiał zostać zaatakowany i to całkiem niedawno, jednak dziwne było to, że oprócz poharatanego zadu, Cassandra nie spostrzegła żadnych cielesnych obrażeń.

Młoda kobieta jedną ręką głaskała poległe zwierzę, kłócąc się z własnymi myślami.

"Nie miałabym serca, by pozbawić go tego pięknego rogu" – pomyślała, jednak głos rozsądku natychmiast przyszedł z kontrargumentem. "I tak już mu nie pomożesz, a składniki razem wzięte będą wartę setki galeonów. Poza tym, to nie ty zabiłaś konika, a siedzenie tu i marnowanie czasu, na nic się nie zda. Ba! Może okazać się niebezpieczne".

Ślizgonka wykrzywiła się, ale sięgnęła prawą ręką po znajdujący się w jednej z sakiewek sztylet, a także pomacała ziemię w poszukiwaniu małych kamieni, które następnie zamieniła w kilkanaście fiolek. Młoda kobieta, czując piekący ścisk w gardle pozbawiła konia grzywy, a także znacznej części ogona, a następnie z rany na zadzie zgarnęła możliwie jak największą ilość krwi. Następnie wszystko schowała w przymocowane do paska pojemniki i czując się okropnie sama ze sobą, złapała jedną ręką za róg konia, a drugą, trzymającą sztylet dostawiła do samej nasady. Nie zdążyła wykonać żadnego ruchu, a ku jej zdziwieniu róg sam odpadł, pozostawiając niewielki ślad na czole jednorożca. Cassandra szybko schowała kolejny składnik, a także nóż, po czym pochyliła się ponownie i oparła swoje czoło na martwym zwierzęciu, składając mu swego rodzaju hołd. Gdy spuściła głowę, do jej uszu dobiegł donośny trzask łamanych gałęzi, który zamroził jej krew w żyłach. Tuż po nim usłyszała coś na kształt warczenia i był to dla niej wyraźny sygnał do ucieczki. Nie była pewna, co znajduje się za nią, jednak nie obchodziło ją to, dopóki to coś mogło zrobić jej krzywdę. Drugi raz tego samego dnia, poczuła przypływ adrenaliny, dzięki któremu z niebywałą dla niej prędkością zdołała przeciąć polanę i wpaść z powrotem w głąb lasu, kierując się nieco na zachód, gdzie ostatnim razem widziała Snape'a. Przeskakiwała ponad wystającymi gałęziami, lawirowała pomiędzy drzewami, starając się jak najskuteczniej utrudnić pościg, a następnie po usłyszeniu rozgniewanego warczenia wilkołaka, spanikowała i wysłała pierwszy snop iskier. Kiedy sekundy mijały jak szalone, widząc niekończący się las Cassandra uświadomiła sobie, że przez zwartą strukturę boru trudno jest cokolwiek zobaczyć, dlatego jeśli Severus znajduje się w pobliżu jest duże prawdopodobieństwo, iż nie od razu zobaczy on goniącego ją wilkołaka. Ślizgonka gwałtownie skręciła w lewo, wysyłając ostatni snop iskier, jednocześnie cudem unikając spotkania z ostrymi jak brzytwy szponami stwora. Następnie zanurkowała pod jedną z nisko rosnących gałęzi i przeskoczyła ponad wystającym korzeniem. Gdy była w powietrzu usłyszała charakterystyczny świst zaklęcia, które przeleciało tuż obok goniącego ją wilkołaka. Młoda kobieta zrobiła trzy długie kroki, mając zamiar odbić się od sporej wielkości kamienia, by złapać się grubej gałęzi rosnącej około dwóch metrów nad ziemią, jednak gdy była przed głazem, poczuła gwałtowne szarpnięcie w tył oraz dźwięk rozpruwanego kaptura bluzy. Siła, z jaką wilkołak złapał fragment jej ubrania pozbawiła jej równowagi, przez co dziewczyna poślizgnęła się i z całej siły uderzyła piszczelem o ostry kant kamienia, który wszedł głęboko w jej nogę. Rozrywający ból był tak silny, że młoda kobieta natychmiast zemdlała, słysząc jedynie głuchy odgłos, świadczący o tym, że Severus tym razem nie spudłował. Cielsko wilkołaka przetoczyło się na parę metrów, a ostatnią rzeczą, jaką Cassandra zobaczyła, była bardzo dobrze znana jej sylwetka wysokiego, bladego i odzianego w czerń mężczyzny.

Tuż po tym straciła przytomność.


Złap mnie na innych platformach:
https://www.tiktok.com/@callmeclaudii
https://www.youtube.com/c/callmeclaudii

https://www.twitch.tv/callmeclaudii

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro