3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podczas przerwy wakacyjnej Cassandra większość czasu spędzała w swoim pokoju na piętrze, czasem schodząc na dół, by przejść się na spacer, wykonać jakieś zlecone przez rodziców polecenia lub też po prostu zjeść posiłek. Robiła to głównie przez to, że nie posiadała żadnych znajomych w okolicy, gdyż na osiedlu nie mieszkał nikt w jej wieku, a także po to, by zwyczajnie jak najmniej widywać swojego ojca. Pomimo swojego młodego wieku Cassandra posiadała swoje zdanie w różnych sprawach, także tych rodzinnych i związkowych. W przeciwieństwie do swojego ojca, dziewczyna miała świadomość tego, jak niekorzystnie na relacje najbliższych osób, zwłaszcza zamieszkujących ten sam dom, wpływają wszelkiego rodzaju uzależnienia. Ponadto Cassandra doskonale wiedziała, że istnieją osoby, które nie powinny w ogóle zakładać rodzin. I to nie tylko przez wzgląd na swoje negatywne cechy charakteru, jak na przykład egoizm, czy zwyczajny brak odpowiedzialności, ale też przez to, że są to osoby, których nie da się zmienić.

"Człowiek musi sam chcieć się zmienić" pomyślała Cassandra, która pomimo muzyki płynącej ze słuchawek nausznych nadal słyszała toczącą się na dole kłótnie.

– Jesteś beznadziejny! Nic nie robisz, przychodzisz po kilku godzinach do domu, całkowicie nawalony, spójrz na siebie! Niczym nie różnisz się od tych najgorszych meneli, którzy śpią we własnych sikach gdzieś przy drodze! – krzyczała mama, a Cassandra kręciła głową w rytm muzyki, starając się skierować swoje myśli na inny tor.

– Nic w domu nie jest zrobione, codziennie wracam z pracy i jedyne co widzę, to twoją pijaną gębę! – Usłyszała trzask drzwi.

– Tak, a ty? Ty co robisz?! – odparł mężczyzna mrożącym krew w żyłach tonem.

Cassandra przełknęła ślinę i zdjęła słuchawki, wyczuwając krytyczną sytuację. Usiłowanie odwrócenia swojej uwagi i tak nie przynosiło skutku.

– Zarabiasz puszczając się każdemu na lewo i prawo, podobnie, jak i twoja matka – powiedział, a dziewczyna poczuła, jak podnosi jej się ciśnienie.

Jej babcia nie żyła już kilkanaście lat, a Cassandra nawet nie miała okazji jej poznać.

– Wara od mojej zmarłej mamy! – ryknęła kobieta, a chwilę później dziewczyna usłyszała dziwne plaśnięcie.

Nagle głosy ucichły.

– O nie – Zerwała się z miejsca, i otworzyła drzwi od pokoju.

Nie ważne, jak szybko popędzana adrenaliną Cassandra wybiegłaby z pokoju – zamknięte drzwi, a także spora liczba schodów, opóźniły młodą dziewczynę o kilka cennych sekund, które jej mama przypłaciła życiem. Gdy wbiegła do kuchni zastała swojego ojca wpatrującego się w swoje ręce. Dyszał, powoli studząc swoją jeszcze gorącą wściekłość, a u jego stóp, na podłodze przykrytej dywanem leżała kobieta, mama Cassandry.

– Coś ty... Coś ty zrobił – powiedziała przez łzy, wpatrując się w sine ślady na szyi swojej rodzicielki.

Z trudem pobiegła do pokoju, po drodze porywając swoje czarno-białe trampki, jednocześnie hamując nudności otworzyła klatkę ze swoją brązową sową, zabrała telefon komórkowy, pergamin i coś do pisania.

Niedługo później usłyszała trzeszczenie schodów i już wiedziała, że ojciec wchodzi na górę.

Założyła buty, szybko otworzyła okno i ledwie panując nad słabością swoich nóg, zeskoczyła na daszek chroniący wejście do domu przed deszczem, by następnie popędzić przed siebie.

Biegła długo, zapewne przez przypływ adrenaliny. Zakręcała co jakiś czas w różne alejki, żeby uniemożliwić odnalezienie jej.

Po jakimś czasie przystanęła, pewna, że nikogo nie ma w okolicy. Zadzwoniła na policję, podała im numer swojego domu, ale wyraźnie zaznaczyła, że jej tam nie ma, bo uciekła i nie ma zamiaru wracać. Policja dopytywała się o jej położenie, jednak ona w odpowiedzi zakończyła połączenie. Wiedząc, że może zostać namierzona poprzez kartę SIM wyrzuciła telefon najdalej jak potrafiła, a następnie pobiegła dalej.

Dochodziła północ. Dziewczynie z powodu opadającej adrenaliny robiło się chłodno, pomimo tego, że temperatura na zewnątrz była wysoka, jak na typowe, brytyjskie lato. Po kilkukrotnym rozejrzeniu się, wyszła z bezludnej uliczki i zatrzymała się w pobliżu latarni, by móc napisać list do Hogwartu. Rodzina od strony matki mieszkała daleko, natomiast ta najbliższa, od strony ojca, całkowicie ignorowała sytuację w domu Cassandry, udając, iż wszystko jest w porządku. Wszystko to sprawiło, że wysłany list do Hogwartu z prośbą o przysłanie kogoś stał się jej jedyną nadzieją.

Cassandra mijała kilka parków oraz innych miejsc, gdzie nie kręciło się zbyt wiele osób, a także mogłaby się w miarę spokojnie zdrzemnąć, ale nie potrafiła. Błąkała się po przedmieściach Londynu, niezdolna do jakiegokolwiek odpoczynku.

Nastał ranek. Dziewczyna usiadła na ławce w parku, analizując przebieg wczorajszych zdarzeń. Nie potrafiąc powstrzymać emocji spowodowanej tak świeżą raną, zalała się łzami. Mama była najbliższą jej sercu osobą, która pomimo popełnionych błędów, starała się zapewnić przyszłość swojej córce, zdecydowanie lepszą od swojej własnej. Cassandra schowała głowę między kolana, a ręce wyciągnęła przed siebie. Nie obchodziło ją nawet, że przechodzący się na nią patrzą.

Podniosła wzrok, dopiero gdy poczuła kilka zimnych monet na dłoniach. Któryś z przechodniów podarował jej 10 funtów. Wówczas uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna.

Po chwilowym rozeznaniu się w terenie spostrzegła sklep spożywczy i bez chwili zwłoki ruszyła w jego kierunku.

*

Nastała noc. Cassandra zbliżała się do swojego domu, mając nadzieję, że sowa dotarła na miejsce i ktoś uda się na umówione spotkanie. Latarnie migały, nadając całej scenerii nieco upiorny wygląd, ale dziewczyna wiedziała, że prawdziwy potwór znajdował lub nadal się znajduję u niej w domu.

Po kilku minutach, po drugiej stronie ulicy aportowała się wysoka, męska postać. Cassandra natychmiast poznała przybysza i wyszła mu na spotkanie. Kiedy spojrzała w jego oczy nie zobaczyła typowego, chłodnego wyrazu twarzy, a współczucie i zrozumienie.

– Witam – przywitała się, czując lekki ścisk w gardle.

Profesor odpowiedział skinięciem głowy.

– Teraz słuchaj. Wiem, że to dla ciebie bardzo trudne, ale wszystkie twoje rzeczy zostały w domu. Musimy się tam udać, więc rzucę na nas zaklęcie kameleona – wyjaśnił, po czym wypowiedział niewerbalne zaklęcie.

Dom był otwarty, a wejście owinięte taśmą policyjną, ponieważ funkcjonariusze szukali informacji na temat tego, gdzie Cassandra mogła uciec.

Snape poprowadził uczennicę, sprytnie wymijając policjantów, po czym za wskazówką Cassandry skierował się na górę.

– Mam nadzieję, że nie zostawiłaś swoich rzeczy na wierzchu – szepnął.

– Nie. Mam skrytkę – odpowiedziała i ostrożnie zaczęła wspinaczkę po schodach.

W połowie drogi mimowolnie zerknęła w stronę kuchni. Wszystkie obrazy wróciły, a jej samej zrobiło się bardzo słabo. Łzy momentalnie zapiekły jej oczy, a oddech stał się bardzo nierówny. Snape zareagował natychmiast i złapał ją pod ramiona.

– Wiem, wiem... Dasz radę – Pewny ton jego głosu postawił ją na nogi.

Szedł tuż obok niej, uniemożliwiając patrzenie w stronę kuchni.

– Dziękuję – szepnęła patrząc w oczy mężczyzny, gdy byli już na górze.

Chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce, podeszła do regału z książkami. Zdjęła swoje ulubione mugolskie dzieła, które postanowiła zabrać ze sobą, ułatwiając sobie tym samym dostęp do szkolnych podręczników.

Po upływie dwóch minut zostały jej tylko ubrania do zapakowania. Wybrała swoje ulubione elementy garderoby, głównie w kolorystyce czarnej, czasem granatowej lub ciemnozielonej, bo jak stwierdziła, już nikt nie będzie jej kontrolować w czym będzie chodzić. Do swojego bagażu wrzuciła swoją bieliznę, a także skórzane buty na zimę z grubą podeszwą, doliczając do tego trampki, które już miała na nogach.

– Różdżka? – przypomniał profesor.

Cassandra poklepała się po kieszeni bluzy, dając znać, że magiczny przedmiot już się tam znajduje.

– Swoją drogą ciekawa kolorystyka ubrań – stwierdził Snape, starając się zająć czymś myśli uczennicy.

Zapewne, gdyby nie to, co niedawno przeżyła, uśmiechnęłaby się do niego szeroko, jednak na chwilę obecną była wyprana z emocji, zwłaszcza tych pozytywnych.

– Gotowa? – zapytał.

– Nie można brać odtwarzaczów muzyki? – spytała, patrząc na swoje słuchawki.

– Niestety – odparł, wyciągając do niej swoje przedramię.

– Czy już? – spytał.

– Tak, panie profesorze – odparła, a następnie jedną ręką złapała za torbę, a drugą delikatnie nadgarstek mężczyzny.

„Deportacja" pomyślała.

Zawirowało, robiło się na zmianę jasno i ciemno, słyszała silniki samochodów, jakby stała blisko autostrady, różne rozmowy i widziała budynki, które rozmazywały się tak szybko, jak i się pojawiały. Nie mogła tego wytrzymać. Jakby na zawołanie pojawili się przed bramą Hogwartu.

Upadła na kolana dysząc ciężko. Spojrzała na swojego opiekuna, który stał nad nią, rzucając jej oceniające spojrzenie.

– Pierwszy raz zwykle wygląda gorzej – poinformował, a dziewczyna wstała, chcąc złapać za walizkę, której już nie było.

Spojrzała pytająco na profesora.

– W dormitorium – odpowiedział na nieme pytanie, po czym ruszył w stronę zamku.

Dziewczyna szła za nim, jednak odległość między nimi rosła. Lubiła patrzeć na jego szaty powiewające za nim; w pewnym sensie ją to jakoś uspokajało.

– Dziecko, chodź tutaj – Wyrwał ją z zamyślenia głos profesor McGonagall, która czekała przed głównymi wrotami Hogwartu.

Ślizgonka spojrzała na nauczycielkę i spostrzegła czerwoną skórę pod jej oczami. Najwidoczniej ona też przeczytała list. Minerwa podeszła do niej i objęła ją mocno. Cassandra odwzajemniła uścisk, a świadomość tego, jakie otrzymuje tutaj wsparcie, ponownie zwilżyła jej oczy łzami.

– Dziękuję, pani profesor – powiedziała cicho, ocierając oczy.

Starsza kobieta uśmiechnęła się pocieszająco.

– Panno Jonkins – zwrócił się do dziewczyny Snape, kiedy odsunęła się na półkroku od nauczycielki – zaprowadzę cię do dormitorium.

Dziewczyna skinęła głową, przecierając oczy, po czym stanęła obok niego, a on ruszył w stronę lochów, tym razem wolniej, by Cassandra dotrzymała mu kroku.

Niedługo potem stali już przy głazie prowadzącym do dormitorium. W pokoju wspólnym było chłodno i ciemno. Jedynym źródłem zielonkawego światła, były tutaj okna, wychodzące na głębiny jeziora znajdującego się przy zamku.

Snape machnął różdżką, a w kominku pojawił się ogień. Kazał usiąść uczennicy na fotelu, jak najbliżej płomienia.

– Jak to się stało? – zapytał beznamiętnie, siadając naprzeciw niej.

– Sam pan widział, to się ciągnęło już latami, ale w tym roku... ojciec zaczął bardziej – Wzięła głębszy oddech, starając się zachować spokój – ...pić – dokończyła, po czym ukryła twarz w dłoniach.

Powstrzymała łzy, ale trzęsła się na tyle, by mógł to zobaczyć. Mężczyzna wstał, podszedł do niej, i przytulił ją do siebie. Nieco nieporadnie, ale ją to nie obchodziło. Po chwili uspokoiła się i nieśmiało objęła także jego. Poczuła się zupełnie inaczej niż wtedy, gdy obejmowała profesor McGonagall. W jego ramionach czuła się bezpiecznie oraz dziwnie naturalnie, zupełnie tak, jakby od zawsze miała tu być.

Słysząc, jak jej oddech się wyrównał, zabrał jej ręce i oparł o podłokietniki.

– Za chwilę pojawi się tu skrzat z jedzeniem dla ciebie – poinformował, po czym odwrócił się i wyszedł.

Patrzyła dłuższą chwilę na głaz, za którym zniknął.

– Dobranoc, profesorze – szepnęła za nim.

Dziewczyna siedziała, wpatrując się w kominek, rozmyślając nad jej stosunkiem do opiekuna Slytherinu. Darzyła go szacunkiem, to na pewno, lubiła też jego sarkastyczne uwagi, nawet jeżeli tyczyły jej samej; miała do siebie spory dystans. Bardzo się też denerwowała, kiedy słyszała, jak ktoś go wyzywa. Może uważała go za ojca, którego tak naprawdę nie miała?

– Panno Jonkins? – Wraz z cichym pyknięciem aportowała się skrzatka. – Co by chciała pani zjeść?

– Mam ochotę na gorącą czekoladę i do tego trzy tosty – Blado uśmiechnęła się do skrzatki, która zaraz po tym zniknęła i pojawiła się z powrotem, tym razem z tacą.

– Proszę, życzę smacznego drogiej pani – Położyła tacę na stole przed Cassandrą i odwróciła się z zamiarem deportacji.

– Zaczekaj. Jak się nazywasz? – zapytała Ślizgonka.

– Uszatka, droga pani – odpowiedziała, lekko się kłaniając.

– Ja jestem Cassandra. Proszę cię, zwracaj się do mnie po imieniu.

– Dobrze, droga Cassandro.

– A teraz już idź, pewnie jesteś zmęczona. Dobranoc – powiedziała dziewczyna, lecz skrzatka nie ruszyła się z miejsca.

– Jesteś naprawdę miła, Cassandro – stwierdziła, jeszcze przez chwilę zostając w dormitorium. – Szkoda, że jest mało takich czarodziejów – rzekła, po czym zniknęła, by wrócić do ukrytej w Hogwarcie kuchni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro