35.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Przez kilka kolejnych dni atak Jacka – Gryfona z piątego roku – był główną sensacją Hogwartu. Zamek aż wrzał od różnych plotek, które jednak drastycznie od siebie nie odbiegały. Cassandra, podobnie jak większość osób spoza Gryffindoru, nie kojarzyła chłopaka niemal wcale. Od innych zdołała się dowiedzieć, iż był to wyjątkowo spokojny i nieśmiały uczeń, który zdawał się nie pasować do typowych przedstawicieli swego domu. Poza tym lubił spacerować sobie po zamku i błoniach, a ten fakt w jakiś sposób nieco niepokoił Cassandrę. Młoda kobieta doskonale pamiętała wściekły wyraz jego twarzy, który ciężko było odróżnić od obłędu. Niekiedy nawet zastanawiała się, czy chłopak, przebywający wówczas w skrzydle szpitalnym pod czujnym okiem szkolnej pielęgniarki, nie był pod działaniem jakiegoś eliksiru, gdyż wiele osób utraciło rodziny, a tylko on postanowił zareagować w taki oto sposób.

Jednak szybkość, z jaką przerabiano materiał w ostatniej klasie nie dawała za wiele czasu na rozmyślanie o czymkolwiek innym, niż lekcje.

W tamtej chwili Cassandra wraz z Anwey stała przed salą eliksirów, oczekując na bicie dzwona, oznajmującego koniec przerwy obiadowej oraz początek kolejnej lekcji. Na poprzednich zajęciach eliksirów z profesorem Snape'em uczniowie oddali zadany jakiś czas temu esej na temat krwi jednorożca, a tuż po tym zajęli się przygotowywaniem bazy pod Wywar Tojadowy. Minęło kilka minut, a dziewczyny usłyszały wyczekiwany sygnał i jako pierwsze weszły do klasy. Tuż po przekroczeniu progu rozdzieliły się, zajmując swoje stanowiska, a następnie powracając do pracy.

Cassandra przypatrywała się przez dłuższą chwilę tablicy, na której profesor Snape napisał niezbędne instrukcje, po czym ustawiła składniki w odpowiedniej kolejności z zamiarem przygotowania ich do dodania do kociołka. Do ukończenia ostatniego punktu, który skończyła tuż przed dzwonkiem kończącym pierwszą lekcję, brakowało jej pięciu minut, dlatego też zaczęła kroić dwa korzenie tojadowe w jak najrówniejsze kosteczki. Kiedy skończyła nadal miała dłuższą chwilę czasu wolnego, jednak nagle przyszło jej coś do głowy. Wpatrzyła się niczym zahipnotyzowana w zapisane na tablicy instrukcje – cztery łodygi tojadu, dwie buteleczki krwi salamandry, dwa posiekane w kostkę korzenie tojadowe, miarka sproszkowanego kamienia księżycowego – aż usłyszała za sobą kpiący głos nauczyciela:

– Czyżby zbyt trudne zadanie, panno Jonkins?

– Nie, tylko... – Wskazała na tablicę, a potem spojrzała na Severusa, stojącego nieopodal jej stanowiska. – Zastanawiam się, czy mogłabym zamiast łodyg tojadu dodać pazur wilkołaka.

Snape patrzył na nią nieprzeniknionym wzrokiem, nie dając odpowiedzi.

– Profesorze? – spytała, wiedząc, iż musi działać jak najszybciej.

– Spróbuj, może niczego nie wysadzisz. Zresztą, nawet jeśli, to i tak będziesz sprzątać – odparł w końcu, a Cassandra wyjęła kawałek pergaminu, na którym zaczęła pośpiesznie notować swoje spostrzeżenia.

"Jeżeli zamienię te składniki, będę musiała zmienić także kolejność dodania kamienia księżycowego i zrobić nieco dłuższe odstępy w mieszaniu" – myślała intensywnie, analizując każdy, nawet najmniejszy szczegół. Odłożyła swoje notatki i zaczęła tworzyć Wywar według własnego sposobu. Miała wrażenie, że jest bacznie obserwowana przez profesora Snape'a, lecz nie miała nawet czasu, by się o tym przekonać. Wrzuciła posiekany korzeń Tojadowy.

"Tego nie mogę odpuścić, osoba przemieniająca się w wilkołaka, musi być w razie czego słabsza, by nie wyrządzić nikomu krzywdy" – przeszło jej przez myśl.

Zamieszała energicznie dwa razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara, następnie mieszając cztery razy w stronę przeciwną, dodawała krew salamandry. Odczekała dokładnie minutę. Roztwór przybrał barwę blado burą. Dodała kamień księżycowy. Nie wydarzyło się nic niepokojącego, ale najgorsza próba była jeszcze przed nią. Z przygryzioną wargą i najwyższym skupieniem wrzuciła pazur wilkołaka. Zapobiegawczo odsunęła się na parę kroków, nie spuszczając swego kociołka z oczu. Wywar zaczął syczeć, a po chwili pochłonął ostatnio dodany składnik. Podeszła do niego niepewnie i spostrzegła, iż zmienił kolor na khaki. Zapach był wyjątkowo paskudny, lecz według podręcznika taki właśnie powinien być.

Chciała zapytać o radę profesora Snape'a, jednak ten, jakby czytając w jej myślach, natychmiast znalazł się przy kociołku, sprawdzając konsystencję wywaru. Cassandra patrzyła na niego, starając się rozczytać cokolwiek z jego skupionej twarzy, jednak bezskutecznie.

– I jak, panie profesorze? – spytała niepewnie.

Po dłuższej chwili mistrz eliksirów odsunął się od kociołka i posłał jej tajemniczy uśmiech, którego nie potrafiła sklasyfikować. Przyjrzała się ilustracjom przedstawiającym wywar, które znajdowały się w jej podręczniku i zdecydowała się poczekać na swoją ocenę. Severus powrócił do swojego obchodu po klasie, dyskretnie obserwowany przez Cassandrę, która co jakiś czas słyszała kąśliwe uwagi, dotyczące głównie prac Gryfonów. Wywar Anwey wyglądał dokładnie tak, jak w podręczniku – była to zieleń, jednak nie taka zgniła, jak w przypadku zmodyfikowanego wywaru jej przyjaciółki. Podobnie było w przypadku Hermiony Granger, jednak reszta klasy nie miała tyle szczęścia. Choć ich wywary na pewno mieściły się w kanonach zieleni, to zdecydowanie odbiegały od podręcznikowego koloru. W niektórych przypadkach był to nawet limonkowy.

"Pewnie dolał za mało krwi salamandry" pomyślała Cassandra o chłopaku, do którego należał ów Wywar Tojadowy.
Mrugnęła do Anwey, a ta odpowiedziała jej uśmiechem. Po dłuższej chwili Severus polecił, aby każdy uczeń wypełnił fiolkę zawartością swojego kociołka i postawił ją na biurku nauczyciela.
– Zajmijcie swoje miejsca – oznajmił profesor, gdy tylko upewnił się, że każdy oddał próbkę swego wywaru. Ślizgonka starała się uspokoić gnające myśli i coraz to większy stres. Tak bardzo zależało jej na jak najlepszej ocenie, że teraz zaczęła żałować podjęcia próby "udoskonalenia" eliksiru. Profesor dokładnie, lecz sprawnie sprawdził każdą pracę, wlewając do nich kropelkę wskaźnika.
– Nie wykazaliście się niczym szczególnym, jak zresztą na większości lekcji. – Przeczesał wzrokiem po klasie, zatrzymując swój wzrok dłużej o kilka setnych sekund na Cassandrze, która nerwowo przełknęła ślinę. – Z wyjątkiem jednej osoby...

Ślizgonka kątem oka dostrzegła, jak Hermiona dumnie prostuje się w krześle. – Nie, nie ty Granger. Mówię tu o pannie Jonkins... Teraz oddam wam wasze sprawdzone już eseje.
Cassandra poczuła natychmiastową ulgę, a także przypływ satysfakcji. Profesor Snape wstał, w ciszy rozdając ruloniki pergaminów. Podszedł do Cassandry i wyciągnął w jej kierunku rękę z esejem. Dziewczyna chciała ją od niego wziąć, jednak ten trzymał mocno. Spojrzała na niego pytająco. Odpowiedział jej ten sam tajemniczy uśmiech. Tuż po tym odpuścił, pozwalając jej zabrać swoją pracę. Ślizgonka rozwinęła pergamin i wytrzeszczyła oczy. WYBITNY!
– Jako iż najlepsza ocena za esej oraz pracę na lekcji przypadła tobie, Jonkins, przyznaję pięćdziesiąt punktów Slytherinowi.

Cassandra była szczęśliwa, jednak powstrzymała się od okazania swojej euforii, gdyż dobrze wiedziała, że może skończyć się to niezbyt miłymi uwagami w jej stronę. W tej samej chwili usłyszeli dzwonek. Snape machnął różdżką, rozdając jak najszybciej pozostałe pergaminy, po czym pozwolił wyjść swoim uczniom, co uczynili w pośpiechu wszyscy oprócz Ślizgonów. – Jonkins – zatrzymał ją głos profesora, gdy była o krok od drzwi.

– Tak, panie profesorze? – zapytała uprzejmie, odwracając się do niego.

– Pozwól – Dał jej znak ręką, by podeszła.

Spojrzał jej prosto w oczy, po raz kolejny uśmiechnął się nieznacznie i rzekł:

– Pracuj tak dalej, a zacznę bardzo poważnie rozważać twoje pozaszkolne nauczanie.
Nie było to nic absolutnie wymuszonego, a wręcz przeciwnie! Powiedział to wyraźnie z niej dumny. Dziewczyna jeszcze nigdy nie czuła się tak szczęśliwa. Nie myśląc zbyt wiele objęła profesora, który lekko spiął się z powodu niespodziewanego kontaktu.
– Nie spoufalaj się zbytnio, Jonkins – mruknął, a dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.

– Myślał by kto, że to panu przeszkadza.

Wykorzystując zaistniałą sytuację, pochylił się nieco i zatrzymał twarz tuż przy jej uchu, a następnie wyjątkowo głębokim i niskim głosem oznajmił:

– Uwierz mi, panno Jonkins, nie chciałabyś wiedzieć, co w tej chwili najbardziej mi przeszkadza.

Ślizgonka poczuła, jak jej kolana miękną, jednakże zdołała się opanować i z resztkami samokontroli, oraz dość głębokim odcieniem różu na policzkach, opuścić salę eliksirów.



Złap mnie na innych platformach:
https://www.tiktok.com/@callmeclaudii
https://www.youtube.com/c/callmeclaudii

https://www.twitch.tv/callmeclaudii

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro