37.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Trójka przyjaciółek szybko zasnęła i wcześnie się obudziła. Tuż po przebudzeniu, Cassandra na głos stwierdziła, że czuje się jak zombie. Nie tylko była zmęczona psychicznie całą sytuacją z Severusem, ale także była zła sama na siebie, że nie poszła się wczoraj wieczorem wykąpać, co dodatkowo pogorszyło jej nastrój. Na całe szczęście nie tylko ona zrobiła sobie tzw. dzień dziecka; Anwey oraz Scarlett natychmiast stwierdziły, że muszą iść pod prysznic, za co w duchu podziękowała im Cassandra, wiedząc, iż nie będzie musiała pokonywać tej drogi w samotności.
Towarzystwo najlepszych przyjaciółek znacznie poprawiło humor Cassandry, która zdecydowała się ignorować Severusa najlepiej, jak tylko potrafiła. Podczas obiadu ani razu nie spojrzała w stronę stołu nauczycielskiego, by sprawdzić czy mistrz eliksirów jest obecny. Tuż po zakończeniu posiłku, wszyscy, którzy dostali zezwolenie na wyjście do Hogsmeade, ustawili się w kolejce przed wyjściem. Cassandra miała tak dobry humor, że prawie cały czas śmiała się z różnych dziwnych (dla osób postronnych) rzeczy. Jej radość zwróciła uwagę starszego mężczyzny, słynącego z uprzykrzania wszystkim uczniom życia, a w szczególności Gryfonom.
– Jonkins, czy tobie się coś nie pomyliło? – zapytał lodowato, zwracając uwagę kilku uczniów, którzy po rozpoznaniu nauczyciela natychmiast odwracali wzrok.
– W jakim sensie, panie profesorze? – spytała, patrząc na niego spode łba.
– Nie zapomniałaś, że masz dziś szlaban?
– Mam go dopiero o 19 – burknęła, unosząc nieco głowę, by pokazać, że wcale się go nie boi.
– Cóż to za przyjazna konwersacja? – odezwała się profesor McGonagall, wyłaniając się zza pleców Severusa.
Cassandra spojrzała przyjaźnie w stronę nauczycielki transmutacji i, podobnie jak jej przyjaciółki, przywitała się z nią.
– Jonkins ma dziś u mnie szlaban.
– Cassandra i szlaban? – zdziwiła się opiekunka Gryffindoru.
– Nie mogłam wczoraj spać i tak jakoś wyszło – wyjaśniła szybko. – Chodzi o to, że szlaban mam o godzinie 19, a jest dopiero 15:30.
– Jako twój opiekun zakazuję ci wyjścia – warknął Snape.
– Severusie – syknęła Minerwa, patrząc na mężczyznę, jednak ten nie zwrócił na nią uwagi.
– Pamiętasz o naszym niedokończonym wyzwaniu? – spytał, wpatrując się morderczo w swoją wychowankę.
– Pamiętam.
– Ach, tak? To wymień mi składniki eliksiru rozpaczy.
Cassandra przeniosła powoli wzrok na przeciwległą ścianę, nie dając po sobie poznać, iż jej mózg pracuje na najwyższych obrotach.
– Dość tych bzdur! Jako dyrektor tej szkoły, zezwalam, byś poszła wraz z przyjaciółkami do Hogsmeade – oznajmiła profesor McGonagall, patrząc karcąco na uśmiechającego się triumfalnie Severusa.
– Imbir, róg dwurożca, skrzydła nietoperza, herbaria, waleriana i... korzeń tojadowy. Dziękuję, pani dyrektor, na pewno skorzystam. – Cassandra uśmiechnęła się szczerze, a następnie rzuciła przelotne, choć mordercze spojrzenie na Snape i razem z przyjaciółkami opuściła mury Hogwartu.
Minerwa złapała Severusa za łokieć, by po chwili odciągnąć go na parę kroków od malejącej kolejki uczniów.
– Co w ciebie wstąpiło?
– Zasłużyła sobie, mała gówniara – warknął, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę wrót zamku.
– Czy ty siebie słyszysz? – spytała z niedowierzaniem. – To jest twoja wychowanka, Snape! Jedna z najlepszych uczennic w szkole, która chodzi do twojego upośledzonego domu i podbija beznadziejną średnią, a ty tak ją traktujesz?
– Czyj dom jest tu upośledzony? Możesz się jedynie poszczycić tą całą Granger, bo reszta to same matoły – syknął wściekle.
– Ja przynajmniej mam czyste sumienie i każdego ucznia traktuje tak samo; każdy z nich znajdzie u mnie wsparcie – odparła, ze złością ściągając wargi. – Użyj czasem tego, co u normalnego myślącego człowieka znajduje się między uszami – dodała i odeszła szybkim krokiem, starając się ochłonąć.
Snape z jednej strony był rozsierdzony do granic możliwości, jednak jakiś cichy i piskliwy ze strachu głosik w jego głowie zaczął uświadamiać mu, że Cassandra dobrze odpowiedziała na jego pytanie. Po kilku minutach stania w miejscu i bezsensownego gapienia się w bliżej nieokreśloną dal, gdzieś ponad głowami wychodzących uczniów, udał się na Wieżę Astronomiczną, z zamiarem przemyślenia kilku spraw.

Tymczasem Anwey, Scarlett i Cassandra rozmawiały przyciszonymi głosami o sytuacji, która miała miejsce tuż przed opuszczeniem zamku.
– Beznadzieja. Nigdy nie przepadałam za Gryffindorem, ale mogłabym tam pójść tylko po to, żeby mieć taką wspaniałą opiekunkę – mruknęła Scarlett. – Bardzo lubię profesor McGonagall.
– I ona ciebie też – odparła Cassandra. – Docenia dobrych i przykładających się do nauki uczniów.
– Szkoda, że nie każdy ma takie podejście – Anwey burknęła pod nosem.
Ślizgonki zamilkły, wsłuchują się w odgłos trzeszczenia śniegu pod podeszwami. Nagle tuż nad głową Anwey świsnęła śnieżka, a chwilę później kolejna wylądowała na plecach Scarlett.
– Który to? – zawołała, rzucając się w stronę najbliższej zaspy, z której natychmiast ulepiła śnieżkę.
– A ja! – krzyknął Dracon, wychylając się zza drzewa, by rzucić po raz kolejny.
– Ogłaszam stan wojenny! – odparła Cassandra, chowając się za najbliższe drzewo.
Anwey spokojnie stanęła na środku leśnej ścieżynki przyprószonej wczesnym, prawie listopadowym śniegiem, przygotowując się do walki. Kilku uczniów za plecami dziewczyn i Dracona ochoczo dołączyło się do walki. Najpierw była to rywalizacja typowo zespołowa, jednak po kilku chwilach przerodziła się w zabawę typu: "nie ważne w kogo trafisz, ważne, że w ogóle".
Parę minut później wszyscy uczestnicy zbici w zwartą grupę przerwali swój śnieżkowy turniej i we wspaniałych nastrojach skierowali się do Hogsmeade.
– Myślałam, że nie będziesz mógł wyjść – mruknęła Scarlett, obejmując ramię swego chłopaka jedną ręką, odzianą w rękawiczkę ze słodkim reniferkiem.
– Też tak myślałem, ale byłem przy wyjściu, patrząc za wami i spotkałem profesor McGonagall, a ona mi pozwoliła do was dołączyć. Musiałem się tylko wrócić po szatę zimową.
Dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo.
– Co? – spytał, widząc ich dziwne miny. – Jeśli chcecie mnie wrzucić do zaspy, to na pewno wam się to nie uda.
– Nie o to chodzi – odpowiedziała Scarlett, kręcąc lekko głową.
– Tuż przed wyjściem miałyśmy konfrontację ze starym nietoperzem – parsknęła Cassandra.
– Od kiedy tak nazywasz naszego drogiego opiekuna? – spytał Dracon z lekkim sarkazmem.
– Chyba od dziś wejdzie mi to w nawyk – stwierdziła ponuro.
– Doczepił się do Cassandry i nie chciał jej puścić – wytłumaczyła Anwey, poprawiając szalik.
– Czemuż to? – zdziwił się.
– Bo mam szlaban na 19 za chodzenie po szkole około północy.
– A gdzie cię złapał?
– W bibliotece.
– Przyjęłaś cios na klatę – mruknął Dracon z aprobatą.
– To znaczy?
– Byłem w okolicy, bo wracałem z łazienki. Gdyby nie wszedł do biblioteki to bym go spotkał.
– Zawsze możesz się jeszcze załapać i dotrzymać mi towarzystwa – zażartowała Cassandra.
– Chyba spasuje – parsknął, strzepując resztki śnieżynki z kaptura swojej dziewczyny.
Gdy tylko czwórka Ślizgonów dotarła do wioski zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów, po krótkiej naradzie zdecydowała udać się na piwo kremowe. Po upływie dwóch godzin przyjaciele, chcąc okazać mentalne wsparcie Cassandrze, zdecydowali się wrócić wraz z nią do zamku, by ta nie spóźniła się na szlaban u profesora Snape'a. Kiedy opuścili Pub pod Trzema Miotłami, skręcili w stronę Miodowego Królestwa, by kupić zapas przepysznych słodyczy na najbliższy tydzień.
– Chyba wezmę ze sobą czekoladę z orzechami laskowymi i będę podjadać po kryjomu – oznajmiła Cassandra, mając na myśli nadchodzące spotkanie z nietoperzem. – Snape jest czasem jak taki dementor. Zbyt długie przebywanie w jego towarzystwie równa się depresja.
Jej kompani zaśmiali się z tego komentarza, jednak każdy z nich wiedział, iż nie było to do końca zwykły żart, a następnie nie ociągając się, udali się w stronę Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro