39.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   Swoje urodziny Cassandra spędziła w towarzystwie swoich przyjaciółek oraz osób pozytywnie do niej nastawionych, zazwyczaj należących do innych domów. Po wojnie wiele stereotypowych granic zostało przekroczonych; nieco inaczej zaczęto patrzeć na Ślizgonów, zwłaszcza trójkę dziewczyn, ryzykujących swe życie w obronie Hogwartu. Cassandrze przypięto łatkę osoby zaradnej i niezwykle odważnej, która uratowała bohatera wojennego, uznawanego za śmierciożercę. Anwey wsławiła się, jako uczennica o niebywałych zdolnościach w pojedynkach, na co niewątpliwie zasłużyła. Jeśli chodzi o Scarlett, to pomimo wkładu w obronę i odbudowę zamku, najczęściej rozmawiano o tym, że chodzi z Draconem Malfoyem, synem dwójki śmierciożerców, jednych z najbardziej zagorzałych zwolenników Czarnego Pana.
Właśnie, w sprawie rodziny Malfoyów... Przy spożywanym w urodzinowej atmosferze porannym posiłku w ręce Anwey wpadł artykuł z "Proroka Codziennego" o tejże rodzinie. Trójka przyjaciółek, z dala od Dracona, zapoznała się z jego treścią, z której dowiedziała się, iż Malfoyowie nie zostali uwięzieni w Azkabanie, a przebywają jedynie w areszcie domowym. Liczne protesty i niezadowolenie obywateli spowodowało, iż Ministerstwo musiało zapewnić im małą ochronę, gdyż życia małżeństwa okazało się być zagrożone. Sam fakt, iż nie zostali obdarzeni pocałunkiem dementora budził powszechne kontrowersje, jednak jak wyjaśnił artykuł – Lucjusz Malfoy przeznaczył większość swego majątku na rzecz leczenia ofiar powojennych, a bez jego wsparcia finansowego sprawy mogłyby przybrać bardzo niekorzystny dla społeczeństwa obrót. "Prorok" podawał, że były śmierciożerca uznał ten datek za skromną rekompensatę strat poniesionych w skutek wojny.
Cassandra wraz z przyjaciółkami nie wiedziała co o tym wszystkim sądzić. Przecież Malfoy był śmierciożercą, a jego żona zawsze go w tym wspierała, dlaczego więc wymiar sprawiedliwości postanowił, by ich nie karać? Tego artykuł nie wyjaśniał, ale trzy Ślizgonki postanowiły nie oceniać książki po okładce, gdyż jak się okazało, Severus Snape również ostatecznie nie był po stronie Lorda Voldemorta.


*


Czas do przerwy bożonarodzeniowej zleciał niewiarygodnie szybko, a ostatnią okazją na spędzenie dłuższego czasu z przyjaciółmi okazał się sobotni wypad do Hogsmeade. Czwórka Ślizgonów zgodnie uznała, że nie chcą kupować sobie nawzajem prezentów w ciemno, dlatego też postanowili ustalić zakres pieniędzy, jakiego nie mogą przekroczyć, wypytali się wzajemnie co chcieliby dostać (jednak nie były to zdania typu: "Konkretnie tę książkę, pod nazwą Iksigrek, którą znajdziesz w tej i tej księgarni"), a następnie, mając podstawową wiedzę na temat upragnionych przez przyjaciół prezentów, rozdzielili się, ruszając do innych sklepów w Hogsmeade. Cassandra postanowiła udać się do sklepu z podstawowymi składnikami oraz akcesoriami do tworzenia eliksirów.
Pomieszczenie wewnątrz nie było duże, naprzeciwko wejścia znajdowała się oszklona lada, za którą stała bardzo sympatyczna, choć w podeszłym wieku eskpedientka. Na, pod i za ladą znajdowały się przeróżne fiolki, słoje i szklane pojemniki z różnymi częściami magicznych stworzonek lub roślin.
– Coś podać, kochanieńka? – spytała z milutkim uśmiechem sprzedawczyni.
– Nie, dziękuję, tylko się rozglądam.
– Ach, pewnie świąteczne zakupy, mam rację?
Cassandra skinęła głową i uśmiechnęła się do starszej kobiety, a następnie w ciszy zwróciła się w swoją lewą stronę, chcąc obejrzeć przysłaniający całą ścianę wielki, drewniany regał. Na półkach znajdowało się wiele rzeczy – od różnego rodzaju kociołków, po nowsze lub starsze, dokładne albo mniej dokładne wagi do odmierzania eliksirów, piękne, nietłukące się fiolki oraz...
– Piękny – szepnęła Cassandra, sięgając po idealnie wyważony sztylecik do krojenia ingrediencji.
– Nasza najświeższa zdobycz. Przy zakupie dorzucamy grawerowanie inicjałów właściciela.
– Ile kosztuje?
– 12 galeonów.
– Sporo – powiedziała Cassandra, odkładając sztylet na miejsce.
– Tak, dużo osób to mówi, ale wiesz, słonko, to sztylet z wysokiej jakości materiałów. Nie tworzą go czarodzieje, lecz gobliny.
– Pewnie dlatego tak dobrze leży w dłoni – mruknęła do siebie Cassandra. – A te? – spytała, wskazując na zestaw pięknych, nietłukących się fiolek, ozdobionych skromnymi, choć bardzo gustownymi roślinnymi ornamentami.
– Trzy galeony i dwanaście sykli za cały zestaw.
– W takim razie chętnie kupię – odparła, myśląc, iż będzie to odpowiedni podarunek dla profesora Snape'a.
– Proszę bardzo. – Kasjerka wyciągnęła w stronę Cassandry dłoń z resztą, a chwilę później Ślizgonka wyszła na ulicę, kierując się w stronę księgarni.
Kilka godzin później czwórka przyjaciół spotkała się w pokoju wspólnym, wręczając sobie zapakowane w ozdobne papiery prezenty. Wiedzieli, że tradycja nakazuje rozdawanie prezentów w święta, jednak świadomość, iż będą je musieli rozesłać sowami, a nie wręczając sobie lub wkładając pod choinkę, jakoś psuła ten urok. Większość z podarunków zapakowana została w ciemnozielony papier, dlatego też ze śmiechem stwierdzili, iż jest to najwidoczniej charakterystyczne dla osób przynależących do Domu Węża.
– Genialne! – skomentowała Scarlett, widząc zmyślną podstawkę na różdżkę, która miała umożliwić czytanie książek w nocy przy pomocy zaklęcia lumos. – Zaraz sprawdzę, czy działa.
– Mam nadzieję – parsknęła Cassandra, przyjmując zapakowany podarunek. – Ojej, dziękuję bardzo! – Przytuliła mocno Scarlett, oglądając okładkę kompendium wiedzy o eliksirach.
– Proszę – oznajmiła Anwey, wymieniając się z dziewczyną prezentami.
Jak okazało się chwilę później, Cassandra została obdarowana nowiutkim moźdżierzykiem do rozdrabniania składników, który był jej niezbędny, gdyż jej poprzedni stłukł się na ostatniej lekcji z profesorem Snape'em (na szczęście nie był już wtedy potrzebny). Ten, który dostała od Anwey był zdecydowanie bardziej wytrzymały. W zamian podarowała Anwey jej własną miniaturową podobiznę, którą stworzyła po kryjomu w wakacje; figurka ta przedstawiała Anwey jako szukającego odzianego w barwy Slytherinu, a w jej prawej ręce znajdował się złoty znicz, oznaczający zwycięski mecz.
– Jest piękna, dziękuję – skomentowała Anwey, skrupulatnie przyglądając się swojej podobiźnie.


*


Wieczorem w dzień Bożego Narodzenia, Cassandra z mocno bijącym sercem zapukała do gabinetu profesora Snape'a, jednak nie zastała go w środku. Postała jeszcze kilka minut, po czym z lekkim uczuciem zawodu odeszła, kierując się w stronę swojego dormitorium. Kiedy wyszła zza rogu, spotkała się z poszukiwanym przez nią nauczycielem. Zdziwiła się, ponieważ wyglądało to tak, jakby wracał z pokoju wspólnego Ślizgonów, jednakże postanowiła nie pytać o cel jego wyprawy.
– Dobry wieczór, panie profesorze – powiedziała, czując jak serce łomocze jej w klatce piersiowej. – Chciałam wręczyć panu prezent. – Z tymi słowy wyciągnęła przed siebie starannie zapakowaną paczkę w czarny papier z srebrnymi reniferkami.
Severus uśmiechnął się półgębkiem, co także nieco zaskoczyło stojącą przed nim uczennicę.
– Otworzę u siebie – mruknął, a jego głos pozbawiony był chłodu.
– Dobrze. Mam nadzieję, że się panu spodoba – odpowiedziała, a on skinął ledwie zauważalnie głową.
– Łóżko, Jonkins.
Cassandra spojrzała się na nauczyciela, mocno ściągając brwi. Nie zrozumiała absolutnie nic z tego przekazu.
– Że co? – spytała, chcąc uzyskać jakąś podpowiedź.
– Przecież nie moje. – Wywrócił oczami.
– Nawet o tym nie pomyślałam! – oburzyła się, czując lekkie pieczenie na policzkach. – Po prostu nie wiem o co panu chodziło.
– Użyj mózgu, to się dowiesz – odpowiedział złośliwie, lecz w jego oczach przez ułamek sekundy zabłysły radosne ogniki.
Severus minął Cassandrę, po czym wszedł do swoich komnat, zostawiając ja samą na korytarzu. Po chwili Ślizgonka wróciła do swojego dormitorium, by za sprawą intuicji dokładnie obejrzeć swoje łóżko. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu (a zajrzała nawet pod poduszki), Cassandra usiadła, rozmyślając co Severus mógł mieć na myśli. W tamtym momencie do głowy przyszła jej jedna myśl, pod wpływem której zajrzała pod swoje łóżko, odnajdując niewielką paczkę, którą z podekscytowaniem wyjęła.
Nie mogąc się doczekać rozerwała papier i położyła się na plecach, by po chwili otworzyć obite skórą etui z logiem sklepu alchemicznego, znajdującego się w Hogsmeade. Drżącymi rękoma i mocno bijącym sercem otworzyła pokrowiec i ujrzała przepiękny dwustronny sztylet, który widziała w sklepie. Dodatkowo na rękojeści znajdowały się wygrawerowane inicjały C.J. Cassandra dostrzegła niewielki kawałek pergaminu w etui, który natychmiast odwróciła i przeczytała cicho napisane ukośnym, bardzo dobrze znanym jej pismem:
Spróbuj się komuś pochwalić, a twoja śmierć będzie okrutna i bolesna.
S.S
Cassandra wyszczerzyła się jak idiotka, po czym rzuciła się twarzą na poduszkę i dała upust swym narastającym emocjom, poprzez bardzo głośne piszczenie, na całe szczęście stłumione przez poduszkę. Kiedy wreszcie się uspokoiła zastanowiła się, jak profesor mógł wejść do jej dormitorium, po czym, nie uzyskując żadnej sensownej odpowiedzi, postanowiła spytać go o to przy najbliższej okazji.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro