45.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ktoś z was pisał do mnie na priv w imieniu wszystkich czytelników, żeby dodać resztę rozdziałów na Wattpada (czyt. Odpada xD) no i mówię, dobra. Ruszyłam dupsko i dodaję. Jakby co to dziwnie się teraz czyta stare komentarze, bo nie postowałam nowych rozdziałów, a zaktualizowałam stare, więc po prostu nie zwracajcie na nie uwagi :D    



Czas ma to do siebie, że spędzany w zacnym gronie naszych przyjaciół, bardzo szybko płynie. Wydaje się za to mozolnie rozciągać, gdy jesteśmy zmuszeni do pojechania na urodzinowe przyjęcie ciotki, za którą nie przepadamy, lub kiedy lekcja, na której siedzimy, starając się z całych sił słuchać wygłaszającego monolog nauczyciela, jest żmudna i nudna, działając na nas jak najskuteczniejsza kołysanka. Pierwszy z dwóch możliwych przypadków idealnie opisuje czas spędzony u Scarlett, którym cała trójka przyjaciółek umiliła sobie pełne napięcia oczekiwanie na wyniki owutemów.
– Dziękuję wam bardzo za gościnę! – Z wdzięcznością skinęła głową w stronę rodziców Scarlett, przemiłych i bardzo sympatycznych ludzi, troszczącą się o Anwey i Cassandrę, jak o własne córki.

– Nie ma za co, Cassandro. Jeżeli będziesz chciała kiedyś wpaść to daj nam znać – powiedziała mama Scarlett, a jej tata podał Ślizgonce walizkę.

 – Cass, pisz co jakiś czas, dobrze? – zapytała Scarlett i wyściskała ją. – Powodzenia na szkoleniu.

 – Dziękuję, na pewno mi się przyda. – Uśmiechnęła się szczerze, po czym przytuliła Anwey. 

– Będę za wami bardzo tęsknić.

 – My też za tobą – odparła Anwey. – Musimy się widywać jak najczęściej.

 – Zgadzam się w stu procentach – dorzuciła Scarlett, stając obok przyjaciółki.


Cassandra weszła do kominka, nieco schylając głowę, a następnie wzięła garść proszku z woreczka, który podała jej mama Scarlett. Po raz ostatni uśmiechnęła się i pożegnała ze wszystkimi obecnymi, każąc także pozdrowić Dracona, a następnie zniknęła w jasnozielonych płomieniach, buchających aż ponad jej głowę. Ślizgonka wylądowała w kuchni w Hogwarcie, otoczona skrzatami domowymi, składającymi jej kuszące propozycje dotyczące deserów oraz przekąsek, czy nawet dań głównych.


– Nie dziękuję, nie jestem głodna – odpowiedziała grzecznie, starając się nie nadepnąć żadnego skrzata. Ślizgonka prześlizgnęła się na pusty korytarz z bardzo dziwnym uczuciem. Dopiero co ukończyła tę wspaniałą szkołę, a mimo to zdążyła już do niej zatęsknić. Trzymając kurczowo swój list z wynikami ukryty w kieszeni, zbliżyła się do gabinetu profesora Snape'a i entuzjastycznie zapukała. 

 – Wejść.


– Dzień dobry – powiedziała radosnym tonem, drastycznie kontrastującym z humorem Snape'a.


– Nie szczerz się głupio, Jonkins. Dawaj wyniki. – Cassandra złożyła kopertę na jego dłoni, a on spojrzał na nią podejrzliwie.


– Same wyniki mnie interesują, nie koperta – mruknął, wyciągając złożony pergamin ze środka.


– A może to łapówka? – zasugerowała z radosnym błyskiem w oku, który natychmiast został zgaszony przez przytłaczającą powagę jej rozmówcy. Ślizgonka mruknęła coś o braku poczucia humoru, jednak wyprostowała się, oczekując jakiejś pochwały z jego strony, gdy ten skończył śledzić wyniki. 


– No. Chociaż trochę tej wiedzy ci zostało – mruknął, składając pergamin do jego pierwotnej postaci. 


– Phi, trochę – powtórzyła smętnym tonem. – Mógłby pan od czasu do czasu powiedzieć mi coś miłego.

 – Nie jestem tu od mówienia miłych rzeczy, tylko od nauczania – odrzekł, wstając z miejsca. – Ale czasem to jest pomocne, co więcej, powiedziałabym, że nawet potrzebne. 


Spojrzał na nią znudzony, uświadamiając jej, iż dalsza dyskusja na ten temat nie ma żadnego sensu. 


– Dobre oceny z transmutacji i zielarstwa. – Skinął głową. – Przydadzą ci się. A teraz idź po swoje rzeczy i wróć z nimi do mojego gabinetu. Będę czekał.


– Mam je już ze sobą. – Wskazała na walizkę, a on spomiędzy kurtyny swoich włosów, opadających mu na twarz, kiedy schylił się, by sięgnąć coś z szuflady w biurku.

– Jonkins – sapnął, jakby był bardzo zmęczony. – To, że ukończyłaś szkołę, wcale nie oznacza, iż masz się do mnie zwracać w ten sposób. Miej do mnie choć trochę szacunku. 

– Bardzo pana szanuję, po prostu myślałam... 


– To ci nowość – uciął, patrząc na jej małe zakłopotanie. – Co myślałaś? 


– Że... No... Mogłabym pominąć to całe "panie profesorze"? – zapytała, przeplatając nerwowo palce. 

 – Nie – oznajmił po dłuższej chwili ciszy, stając naprzeciw niej. – Teraz istotna sprawa. Masz to. – Podał jej niewielki, lecz ostry nóż. – Natnij mój kciuk. 


– Pana? – spytała zszokowana.


– Czy ja mówię niewyraźnie? – Obrzucił ją morderczym spojrzeniem. – Rób, co mówię. Cassandra niepewnie zbliżyła ostrze do palca mężczyzny. 


– Nie mogę – mruknęła, opuszczając ostrze. – Boję się, że zemdleję. Nie znoszę widoku krwi, bo bardzo się jej boję. 


– Dzięki krwi żyjesz – powiedział, patrząc na nią z żałością. 

 – No, ale ona sobie bezpiecznie płynie w żyłach i tętnicach, a ja się boję takiego niekontrolowanego upustu, czy jak to nazwać – wyjaśniła, wykonując różne gesty ręką, trzymającą nóż. 


– Zapewniam cię, że ten zabieg jest bardzo kontrolowany, w przeciwieństwie do twoich gwałtownych ruchów. – Spojrzał znacząco na swoją dłoń, a następnie na uczennicę, dając jej znak, by wykonała jego polecenie. Cassandra niechętnie zbliżyła ostrze do skóry mężczyzny, wykrzywiając przy tym swoją twarz.


– Już kartka by to lepiej zrobiła. Tnij, do diabła – mruknął niezadowolony, przyciskając jej rękę, trzymającą ostrze. Krew zaczęła sączyć się z palca Severusa, znajdując drogę w dół dłoni, skąd skapnęła na podłogę.


– O Merlinie – spanikowała Cassandra, momentalnie przybierając kolor kartki papieru. 


Snape wiedział, że musi reagować szybko, dlatego wziął jej dłoń i naciął wprawnym ruchem kciuk w tym samym miejscu, a następnie splótł z nią swoje palce, sprawiając, iż ich rany stykały się. Lewą ręką odgarnął swoją pelerynę i wyciągnął różdżkę, kierując ją w stronę splecionych dłoni. Nauczyciel uśmiechnął się podle, widząc spiętą i bladą kobietę, wyszeptał jakieś dziwne inkantacje, których energia wniknęła w ciało Cassandry i Severusa, a następnie zasklepiła ich rany.


– Wow. Co to było, panie profesorze? – zapytała zaciekawiona, odetchnąwszy głęboko.

 – Pewien rytuał. Nie widzę sensu byś miała zagłębiać się w jego przeznaczenie, czy sposób rzucania.


– Ale bardzo bym chciała, proszę pana – powiedziała lekko błagającym tonem.

 – To nie jest koncert życzeń, Jonkins – odparł, uśmiechając się złośliwie, po czym uruchomił tajne przejście przy kominku.

 – Chodź za mną, razem z rzeczami, naturalnie.

Dziewczyna lewitowała swój bagaż, by uniknąć noszenia go po schodach i ruszyła w dół za profesorem. Wystrój jego prywatnych kwater nawet trochę się nie zmienił.

 – Wspominałam może kiedyś, że ma pan strasznie dobry gust co do wystroju wnętrz? – zaczęła, starając się rozpocząć rozmowę, która pomogłaby jej w wymazaniu widoku krwi z jej pamięci.


– Nie przypominam sobie, aczkolwiek jest to rzecz, którą wiem od dawna – mruknął prowadząc ją do drzwi tuż obok schodów, których Cassandra nie kojarzyła.


– Cóż za niezwykła skromność. – Posłała mu lekki uśmiech. – Nie pamiętam, żeby tu były drzwi.

 – Bo ich nie było, głupia. – Palnął się w czoło. – Teraz słuchaj uważnie. Za tymi drzwiami tak naprawdę nic nie ma...

 – Jak to? – zdziwiła się. 


– Jonkins nie przerywaj mi. Tak więc, jak już zacząłem mówić, zanim pewna osoba mi przerwała, za tymi drzwiami nie ma na razie nic. Twoim zadaniem jest położenie dłoni na klamce i dokładne wyobrażenie sobie wyglądu twoich komnat. Z racji, że masz skłonności artystyczne, jak mniemam nie powinno sprawić ci to większego problemu.

 – Dziękuję za komplement, panie profesorze. – Uśmiechnęła się szczerze.

 – Jaki komplement? To był fakt.

 – Jasne, jasne – mruknęła sama do siebie. Postawiła walizkę z powrotem na podłodze, po czym podeszła do drzwi, chwytając za klamkę.

 Wyobraziła sobie małe lecz nie za małe pomieszczenie z marmurowym kominkiem znajdującym się naprzeciw wejścia oraz oknem wychodzącym w głąb jeziora Hogwart. Przed kominkiem miała stać hebanowa sofa oraz stolik, podobny do tych w pokoju wspólnym Ślizgonów, z tą różnicą, że te posiadały proste roślinne ornamenty, a nie bardzo bogate zdobienia. Przy oknie miał znaleźć się fotel z ciemnozielonym obiciem, wykonany w stylu wiktoriańskim, tak jak reszta mebli, obok którego znajdował się malutki stoliczek, służący do postawienia herbaty lub kawałka pergaminu, w celu robienia notatek z książek. W jej wyobrażeniu ciemną podłogę pod sofą przykrywał czarny dywan ze srebrnymi akcentami. Ściany utrzymane były w kolorach równie ślizgońskich, co reszta pokoju. Po prawej stronie od wejścia wyobraziła sobie dwoje drzwi. Jedne do sypialni, w której znajdowała się szafa oraz komoda i spore, dwuosobowe łóżko; za drugimi drzwiami wyobraziła sobie niewielką, lecz piękną łazienkę, wyłożoną dużymi marmurowymi płytami. Pasujące do wnętrza kinkiety znajdowały się po obu stronach sporego lustra, wiszącego nad umywalką. Nacisnęła klamkę, a wszystko było identyczne jak sobie wyobraziła. Z satysfakcją rozejrzała się po pokoju i sprowadziła do środka swoją walizkę, podziwiając jednocześnie wiszący nad sofą żyrandol.


– Szkoda, że rysowanie nie jest takie łatwe – mruknęła pod nosem, gładząc wykończenie sofy. 


– Całkiem nieźle – stwierdził profesor Snape, opierając się o futrynę drzwi. – Po ślizgońsku.


– A jakże – odparła Cassandra i podeszła do drzwi sypialni, rozglądając się z niedowierzaniem po pomieszczeniu. Wyjęła z walizki swój szkicownik, który położyła na stoliku przed kominkiem, a następnie wróciła do sypialni, chcąc wypakować swoje ubrania. 


– Dzisiaj powiedzmy, że nie będziemy mieć zajęć – poinformował Snape, rozglądając się po pomieszczeniu. Jego uwagę przyciągnął odłożony przed chwilą szkicownik. Cassandra wyjrzała zza ściany sypialni, czując lekkie ukłucie niepokoju. Podeszła do profesora i zapytała:

 – Co pan ogląda?

 Nie odpowiedział, tylko pokazał jej rysunek. Był jednym z jej najbardziej, jak to sama określała "udanych i klimatycznych". Przedstawiał on bliżej nieokreślonego mężczyznę w czarnych szatach, trzepoczących na wietrze. Na jego twarzy znajdowała się maska, przypominająca nieco ludzką czaszkę, a spod której spoglądały tajemnicze i bystre oczy.

 – Zastanawia mnie jedna rzecz. Skąd wzięłaś wygląd tej maski? – spytał po chwili milczenia.

 – Widziałam ją u pana. Strasznie mi się spodobała.

 – To jest moja maska Śmierciożercy, wiesz? 

 – Wiem. I co z tego, panie profesorze? – spytała patrząc mu prosto w oczy. Pokręcił głową nad jej głupotą i wyszedł z pomieszczenia, a dziewczyna powróciła do swojego poprzedniego zajęcia.



Złap mnie na innych platformach:
https://www.tiktok.com/@callmeclaudii
https://www.youtube.com/c/callmeclaudii

https://www.twitch.tv/callmeclaudii

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro