49.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 – Gdzie nas mogą wabić? – spytała Cassandra.

 – Myśl, Jonkins. Którędy dostaliśmy się do szkoły w tamtą noc, gdy Dracon miał zabić Albusa? – Snape stał wyprostowany naprzeciwko siedzącej na krawędzi fotela uczennicy.

 – Ale Pokój Życzeń został zniszczony. Crabbe albo Goyle, już nie pamiętam który, wywołał tę całą pożogę – odparła, ściągając brwi.

 – Naprawdę sądzisz, że jedna czarnomagiczna klątwa rzucona przez młokosa byłaby zdolna zniszczyć dorobek założycieli Hogwartu? Jednych z najpotężniejszych czarodziejów w historii?

 – Nie wiem – odrzekła szczerze. – Poza tym to i tak mam tak wiele pytań. – Złapała się za głowę. – Skąd ten ktoś miał pańskie włosy, skąd wiedział, gdzie ma pan łazienkę i że są też tutaj moje komnaty? I czy to był pierwszy raz, kiedy skorzystał z wielosokowego? A no i jeszcze skąd miał składniki?

 – Jest tylko jeden sposób, by się dowiedzieć – mruknął Snape, patrząc bystrym spojrzeniem na swoją różdżkę, obracając ją w palcach.

 – Ale to niebezpieczne, czy nie powinniśmy wezwać aurorów? – spytała Cassandra.

 Severus spojrzał na nią, zatrzymując leniwe ruchy palców prawej dłoni. Popatrzył na nią, dokładnie rozważając jej propozycję.

 – Założę się, że przysłaliby Pottera – zaczął po chwili, zerkając spod przymrużonych powiek na ukryte przejście – a w tej sytuacji uważam się za osobę bardziej kompetentną.

 – Racja – potwierdziła Cassandra, myśląc o ewentualnym pojedynku magicznym. – A może... może właśnie tego ten ktoś chce?! – odezwała się po chwili.

Snape ściągnął brwi, zastanawiając się w milczeniu nad tym co powiedziała uczennica.

 Harry był utalentowanym przeciwnikiem, jednak nie miał sobie równych w porównaniu do Snape'a, którego nie zdołał nawet powalić. Cassandra zamyśliła się, starając się zrozumieć cokolwiek z tego wszystkiego. Jakaś osoba pojawia się w prywatnych komnatach Snape'a, co oznacza, że już musiała kiedyś tutaj być albo podpatrzeć jak do kwater wchodzi ktoś inny. Jak gdyby nic rozsiada się na fotelu, wskazuje Cassandrze właściwą drogę do łazienki, a kiedy ta orientuje się o co chodzi, okazuje się, że jest już za późno, gdyż tajemniczy gość znika. Myśli Ślizgonki z niewiadomych powodów zboczyły na łazienkowy tor. Cassandra spojrzała w stronę swoich otwartych drzwi do salonu, a kiedy wszystkie elementy układanki, nad którą myślała ostatnie kilka minut połączyły się w całość, otworzyła szeroko oczy i rozchyliła usta. Nim Snape zdołał zwrócić jej uwagę, o to jak głupio wygląda, wyszeptała, drżącym od emocji głosem:

 – Salazarze. 

 Severus popatrzył na nią badawczo.

 – O Merlinie! – Wpatrzyła się tępo w ciemną podłogę salonu. 

 – Mówże, o co chodzi.

 – Ma pan stare numery Proroka? – spytała nagle, a on skinął głową, pokazując jej drzwi od sypialni. Oboje weszli do środka, kierując się wprost do małej szafki, gdzie znajdowała się spora kupka gazet. Severus machnięciem różdżki zapalił kilka stojących nieopodal świec.

 – Który to był numer – mruknęła Cassandra, wertując strony gazet w poszukiwaniu artykułu.

 – Jonkins, wyjaśnisz mi wreszcie?

 – Bo to wszystko, co się ostatnio stało, to wszystko było planowane! Ten atak ucznia na pana i te cholerne głosy w łazience.

 – Głosy? – zdziwił się, ściągając brwi.

 – Tak. Któregoś razu, późno w nocy, wybrałam się do łazienki i po kąpieli usłyszałam bardzo dziwny dźwięk i najpierw sobie pomyślałam, że to woda po prostu jakoś tak poleciała, ale po chwili usłyszałam: "zdrajca". – Zerknęła na niego lekko przerażona i powróciła do wertowania stron. 

– A ten atak ucznia... Rozmawiałam z wieloma osobami na ten temat, zresztą cała szkoła huczała od plotek i zapewniam pana, że nie ważne w jak okropnych okolicznościach rodzice tego chłopaka by zginęli, to on na sto procent nie porwał by się na pana z różdżką. Poza tym, mało tego, on się tak dziwnie wtedy zachowywał, miał takie oczy jakby nieobecne. Jak teraz sobie o tym pomyślę, to może on był pod wpływem Imperiusa? – Cassandra nie przestała kartkować gazet, desperacko poszukując właściwego artykułu, zawierającego listę śmierciożerców na wolności. – I szukam tego jednego numeru Proroka, bo... 

 Snape postawił swoją stopę na kupce gazet, a Cassandra podniosła na niego zdezorientowany wzrok.

 – Nie szukaj – powiedział.

 – Czemu?

 – Bo teraz doskonale wiem, kto cię odwiedził. Jakże mogłem być takim głupcem. – Zacisnął zęby oraz dłoń oplatającą różdżkę, a jego knykcie pobielały. – Cholera jasna, masz rację, Jonkins. To był Yaxley i założę się, że jest z nim Travers.

 Nastała chwila ciszy, którą przerwała Cassandra:

 – Więc co robimy?

 – Robimy? Na pewno nie robimy, Jonkins. Ty zostajesz.

 – Nie ma mowy – zaprzeczyła, stając pewnie na nogach. – Jakieś wsparcie musi pan mieć!

 – To rozkaz – syknął, mrużąc oczy.

 – Niech pan przestanie! – zawołała. – Przecież nie może pan iść sam, jest ich dwóch!

 – Nie idziesz, bo będziesz mogła zginąć – warknął.

 – A pan co? Nieśmiertelny? – spytała, podchodząc do niego.

 – Nie zaryzykuję utraty kolejnego ucznia.

 – Tutaj też nie będę bezpieczna, jeśli Yaxley, czy tam Travers przyszedł tu po raz pierwszy, to może przyjść po raz drugi i to już bez poko... – Nie zdołała dokończyć, gdyż została przyparta do ściany przez wyjątkowo namiętny pocałunek, który oddała z tą samą pasją. 

 Po kilku chwilach Severus odsunął się od Cassandry i spojrzał jej w oczy, tak samo błyszczące w półmroku, co jego własne.

 – Spróbuj tylko się ode mnie oddalić, to jeśli wyjdziesz z tego żywa, własnoręcznie cię ukatrupię – ostrzegł.

 Ślizgonka zasalutowała i razem z mężczyzną szybko opuściła pomieszczenie.

 – Ani jeden, ani drugi nigdy nie lubili się rozdrabniać. Nie spodziewaj się żadnych innych zaklęć oprócz Klątwy Uśmiercającej. I za wszelką cenę utrzymuj od nich jak największy dystans, zwłaszcza od Yaxleya. Gdyby cię dopadł, złamałby ci kark.

 Cassandrę przeszedł okropnie zimny dreszcz po plecach. Poczuła, jak jej różdżka ślizga się w ręku, dlatego przełożyła ją na chwilę do drugiej dłoni, wycierając swoją prawą o czarne spodnie, które miała na sobie. Skręcili do najbliższego ukrytego przejścia, do którego Severus wszedł jako pierwszy, mając na uwadze bezpieczeństwo idącej z nim młodej kobiety. Cassandra widziała, jak cały czas trzymał różdżkę w gotowości, co skłaniało ją do ciągłego wsłuchiwania się w odgłosy roznoszące się po ukrytych przejściach i korytarzach, jakie pokonywali w drodze do Pokoju Życzeń. Jego postawa przypominała figurę ogromnego kocura, gotowego skoczyć w każdej chwili na swoją ofiarę, gdy ta choćby na ułamek sekundy stanie się nieuważna.

 – Nie idziemy po żadne posiłki? – spytała Cassandra, oglądając się za siebie, by upewnić się, że nikt nie zdoła zaatakować ich od tyłu.

 – Myślałem o tym, ale nie sądzę, by nie byli na to przygotowani. Wyraźnie wabią nas, czy też raczej mnie.

 – Nas, bo to ja miałam pierwszy kontakt z Traversem.

 – Z Yaxleyem – poprawił Snape.

 – A skąd pan wie, który to był? – spytała, wyglądając ostrożnie na korytarz, w który skręcili.

 – Bo Travers nie używa perfum – wyjaśnił. Odpowiedź Severusa była tak komiczna, że pomimo wzrastającego z każdym krokiem poczucia stresu i zagrożenia, Cassandra parsknęła śmiechem. Jej śmiech potoczył się echem po pustym korytarzu, a Severus rzucił jej przez ramię zdegustowane spojrzenie.

 – Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać. To dokładnie tak samo, jakby stwierdził pan, że Travers śmierdzi – powiedziała, odwracając się o trzysta sześćdziesiąt stopni, trzymając wyciągniętą przed sobą różdżkę.

 – Niekoniecznie. Ludzie też mają swój zapach i jeśli dbają o swoją higienę, to nie używanie perfum nie zawsze oznacza, że taka osoba śmierdzi.

 – No, a czy Travers dbał o siebie?

 Snape stanął przy ścianie skrywającej Pokój Życzeń, po czym spojrzał z delikatnym uśmiechem błąkającym się na jego twarzy na uczennicę, po czym odparł: 

 – Śmierdział.

 Cassandra zagryzła swoją wargę, czując przyspieszone bicie jej serca. Sytuacja była tak dziwna, że nie potrafiła sobie przypomnieć niczego podobnego w całym swoim życiu. Ona, wraz z facetem swego życia, stała przed prawdopodobną kryjówką dwójki śmierciożerców, ledwie powstrzymując się od śmiechu tylko dlatego, że Severus szczerze stwierdził, iż Travers śmierdzi. Mistrz eliksirów przeszedł kilka razy wzdłuż ściany, myśląc o dwójce śmierciożerców. Zarówno mężczyzna, jak i młoda kobieta stojąca obok, rozglądająca się co jakiś czas na boki, zdziwili się, widząc, jak ściana powoli ujawnia drzwi, prowadzące do ich rywali.

 – Nadal działa – mruknęła Cassandra, a z jej tonu głosu wyraźnie wyłowił podziw oraz niedowierzanie.

 – Zaraz się przekonamy, czy jesteśmy pierwsi, którzy zdali sobie z tego sprawę. – Snape złapał pewnie za różdżkę i ostrożnie otworzył drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro