51.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Młoda kobieta sięgnęła po swoją różdżkę, za pomocą której przywołała książkę, którą zaczęła czytać kilka godzin temu. Ułożyła się wygodnie na łóżku, podkładając sobie poduszkę pod plecy i przykryła swoją jedną nogę kołdrą, a drugą, posmarowaną maścią, położyła na pościeli. Płynnym ruchem ręki zapaliła wszystkie świeczniki, znajdujące się w sypialni. Ślizgonka odnalazła swoją ręcznie malowaną zakładkę, a następnie kontynuowała studiowanie o wyglądzie, składzie i właściwościach eliksiru wymazującego pamięć. Po kilku przeczytanych stronach młoda kobieta zaczęła tracić zainteresowanie, nie mogąc uspokoić się po zdarzeniach dzisiejszego dnia. Kiedy kolejne próby skupienia się na książce okazały się bezskuteczne, Cassandra odłożyła lekturę na stolik nocny, rozmyślając, co mogłaby robić przez resztę dnia.

 W pewnym momencie do głowy przyszła jej jedna myśl. A może by tak wysłać list do Scarlett i Anwey, by opowiedzieć im, co się stało? Ponownie sięgnęła po swoją różdżkę, przywołując dwa arkusze papieru, pióro i kałamarz. Przysunęła stolik nocny do krawędzi łóżka, tworząc prowizoryczne biurko, małe, lecz wystarczające na napisanie dwóch listów. Cassandra zdecydowała się opowiedzieć o wszystkim, co stało się od czasu, gdy je opuściła, jednak w niektórych przypadkach musiała ograniczyć ilość szczegółów, które tak bardzo chciała zawrzeć w swojej opowieści.

 Po upływie kilkunastu minut Ślizgonka złożyła oba arkusze papieru i odsunęła szafkę nocną, a następnie spojrzała na swoje wysmarowane maścią kolano. Siniak nie sprawiał jej już takiego bólu, ale był nadal bardzo dobrze widoczny, odznaczając się głębokim odcieniem fioletu od bladej skóry.

 – Jonkins? – usłyszała głos Snape'a, dochodzący z salonu.

 – Jestem, jestem – odparła, patrząc w stronę mężczyzny.

 – Rzucałaś na siebie zaklęcie skanujące?

 – Nie, ale nie potrzeba. Naprawdę, jedyne, co mnie boli, to to kolano, nic więcej – odpowiedziała, szczelniej się przykrywając.

 Severus stanął naprzeciwko niej, z różdżką wycelowaną w jej jedną odkrytą nogę.

 – Nie pytałem cię o twoje zdanie, tylko czy to zrobiłaś.

 – Nie zrobiłam, panie profesorze – przyznała niechętnie. Snape mruknął formułę zaklęcia skanującego, a Cassandra poczuła dreszcz przebiegający ją po całym ciele. Otrząsnęła się i spojrzała na mężczyznę, który nagle zesztywniał.

 – O co chodzi?

 – Czy widziałaś kiedykolwiek... – zaczął, ale ku własnemu zaskoczeniu nie potrafił dokończyć zdania.

 – Chodzi panu o bezpłodność? – spytała po chwili cichym tonem, a Snape skinął głową.

 – Dowiedziałam się rok temu, po naprawieniu skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey nalegała, żeby zbadać wszystkich pod kątem urazów, no i tak wyszło... – Spojrzała na niego, a widząc wyraz konsternacji wymalowany na jego twarzy, kontynuowała – Podobno to od Cruciatusa i od depresji.

 – Depresji? – powtórzył, patrząc na nią poważnie.

 – Przez kilka pierwszych miesięcy nie radziłam sobie ze stratą mamy. Nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo wmawiano mi, że jestem taka silna i zawsze dziwiono się, jak ja sobie radzę. Niestety średnio sobie radziłam. Z czasem było lepiej, zwłaszcza dzięki pani Pomfrey i profesor McGonagall, którą do tej pory traktuję jako swoją mamę zastępczą lub starszą przyjaciółkę. Wiele im zawdzięczam. Panu też.

 – Jonkins...

 – Niech pan da spokój – mruknęła, wywracając oczami. – Zaczyna się gadka. Panie profesorze, zapewniam pana, ze nie jestem jedyną w taki sposób poszkodowaną kobietą. 

 – Do czego zmierzasz? Mam to traktować jako dobre wieści? – spytał, a rysy na jego twarzy powoli wracały do swojego normalnego stanu.

 – Nie, po prostu wiem, co pan sobie myśli w takiej sytuacji – wyjaśniła. – Poza tym bezpłodność w moim przypadku to wcale nie jest duża strata. Nigdy nie chciałam mieć dzieci, bo ich nie lubię. Zrobiła pauzę, spoglądając przez chwilę z głupim uśmiechem na swoją odkrytą stopę. – Zresztą – zaczęła, podnosząc na niego wzrok, w którym błąkały się wesołe ogniki – wie pan co oznacza bezpłodność? – Poruszała sugestywnie brwiami, ledwo powstrzymując się od śmiechu.

 – Przez twoją głupotę to czasem mi cię żal – rzekł Severus, uśmiechając się lekko.

 – Wiem, wiem – odparła Cassandra ze śmiechem. 

 Młoda kobieta wygładziła niewidzialną fałdkę na pościeli, odczuwając lekki dyskomfort przez wzrok Severusa jakby starający się wypalić w niej dziurę.

 – W ogóle, panie profesorze – odezwała się, nie mogąc dłużej znieść dziwnej ciszy.

 – Mhm?

 – Mieliśmy omówić szkolenie.

 – Po obiedzie – odparł krótko, nadal nie spuszczając jej z oka. 

 Cassandra przypatrzyła się swojemu siniakowi, chcąc skierować myśli na inny tor, jednak bezskutecznie. Podniosła pytające spojrzenie na Severusa, który uśmiechnął się triumfalnie i oznajmiwszy, że posiłek będzie u niego w salonie, opuścił pokój. Ślizgonka ostrożnie przejechała dwoma palcami po swoim kolanie, sprawdzając, czy maść się wchłonęła.

 – Może być – mruknęła pod nosem, sięgając po spodnie. Po kilku minutach opuściła sypialnię, kierując się w stronę łazienki, gdzie umyła ręce, a następnie wkroczyła do salonu nauczyciela, czując smakowicie pachnący obiad przyniesiony przez domowego skrzata. Okrążyła fotel i usiadła na kanapie, ciesząc się na widok swojej ulubionej ryby z frytkami, a także pysznego soku pomarańczowego.

 – A pan? – spytała, zauważywszy jeden talerz.

 – Jadłem – odparł z wnętrza swej sypialni.

 Ugryzła się w język, przypominając sobie ich poranną sprzeczkę i bez chwili zwłoki wzięła się za jedzenie.

 – Bardzo dobre, dziękuję.

 Severus wyszedł z sypialni, skinął jej głową, na znak, że przyjął do wiadomości, to co powiedziała, po czym skierował się w stronę biblioteki. Skąd powrócił dopiero wówczas, gdy Ślizgonka skończyła posiłek.

 – Lektury – oznajmił krótko, kładąc trzy książki na stoliku, nieopodal jej pustego talerza. Cassandra sięgnęła po pierwszą z książek, lecz Snape pacnął ją w dłoń, gdy ta już szykowała się do uniesienia woluminu.

 – Aa, za co, panie profesorze?

 – Jadłaś.

 – Przecież sztućcami, a nie rękoma – zdziwiła się.

 – Nie szkodzi – uparł się, a Cassandra z westchnięciem wróciła się do swojej łazienki. – Bez wiedzy z tych książek nie masz co liczyć na jakiekolwiek postępy – stwierdził, gdy pojawiła się ponownie w salonie. – Liczę na to, że przeczytasz je szybko i równie szybko się nauczysz.

 – Ile mają stron? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, przekręciła każdą książkę, zerkając na ostatnią stronę. – Razem około ośmiuset stron. Czy zbliża się może pełnia?

 – Będzie za dwa dni – odpowiedział, ukrywając zdziwienie pod maską obojętności.

 – To powinno mi zająć maksymalnie pięć dni. W pełnie mi się lepiej czyta, bo później chodzę spać.

 – Wieczorami będziesz mieć sporo czasu – oznajmił Snape, a jego usta wykrzywił złośliwy wyraz. 

 – Nie bardzo wiem co ma pan na myśli – przyznała, patrząc na niego badawczo. Wyraz na twarzy mistrza eliksirów pogłębił się, a on sam sięgnął po swoją różdżkę, którą niedbale zaczął obracać między palcami.

 – Powinnaś wiedzieć, Jonkins, że w całym swoim życiu nie miałem żadnego ucznia, który chciałby przejąć tytuł mistrza. Nie oznacza to wcale, że nie zdarzało mi się spędzać wolnych wieczorów na przygotowaniach do tego momentu, który wreszcie nadszedł. Twoja nauka nie zaczyna się od tworzenia wywarów, o nie, panno Jonkins.

 – A od czytania książek? – mruknęła z nadzieją, choć doskonale znała odpowiedź.

 – Nie. – To od czego, panie profesorze?

 – Od ścierki i miotły – odparł, wyraźnie z siebie zadowolony. Cassandra zmarszczyła brwi, mając nadzieję, że nauczyciel sobie z niej żartuje. – Ale zaczniesz jutro, powiedzmy, że jesteś na jednodniowym zwolnieniu z powodu urazu nogi. Miłej lektury, panno Jonkins – dodał, kiedy zdezorientowana Ślizgonka sięgnęła po trzy książki leżące na stole.

 Młoda kobieta usiadła w swoim salonie na fotelu stojącym tuż obok okna, położyła woluminy na niewielkim stoliczku, wstała, weszła do swojej sypialni, a chwilę potem siedziała z powrotem w fotelu, chcąc dokończyć zaczętą książkę o czarnomagicznych eliksirach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro