52.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Cassandra swój kolejny dzień rozpoczęła o wczesnej porze, co wyraźnie spodobało się Severusowi, który już przy śniadaniu przedstawił jej szczegóły pierwszego zadania szkolenia Ślizgonki. Początkowo starała się ukryć swoje zaskoczenie i rozczarowanie, jednak starała się przekonać samą siebie, że sprzątanie, jakie zlecił jej mistrz eliksirów, ma na celu coś więcej, niż pozbycie się warstwy brudu, znajdującej się w niektórych pomieszczeniach. Najbardziej zaniedbana okazała się być biblioteka, ponieważ z większości półek książki bardzo rzadko lub nawet nigdy nie były zdejmowane. Snape sprawiał wrażenie kolekcjonera książek, gdyż posiadał ich dużo, a korzystał głównie z tych o tematyce eliksirów.
– Jonkins – usłyszała znajomy głos dochodzący zza regałów.
– Tu jestem – powiedziała głośno, przecierając półkę w miejscu, gdzie przed chwilą stały książki.
– Dziś wieczorem do szkoły przybywa nowa nauczycielka transmutacji.
– Transmutacji? Jak to? – zdziwiła się, przerywając sprzątanie.
Obrzucił ją morderczym spojrzeniem.
– Przepraszam – mruknęła niechętnie – po prostu nie wyobrażam sobie kogokolwiek innego niż profesor McGonagall na tym stanowisku.
– Minerwa ma niemałe problemy z pogodzeniem obu profesji, dlatego znalezienie kompetentnego nauczyciela transmutacji jest niemal konieczne. Zresztą, to czy Lauren zostanie przyjęta okaże się dopiero dzisiaj.
– Lauren? – Zmarszczyła brwi.
– Lauren Laetari – odpowiedział tonem, jakby to było oczywiste.
– Dziwne nazwisko, panie profesorze. Język można sobie połamać – stwierdziła ze śmiechem, po czym starannie ustawiła książki na półce. Spojrzała w górę na stojącego obok Snape'a i z zaskoczeniem odkryła, że patrzy na nią karcąco.
"O co mu właściwie chodzi?" – zastanowiła się w myślach, przechodząc do sprzątania kolejnego regału.
– Następnym razem nie będę udawać, że nie usłyszałem tej uwagi. Lauren jest jedną z najzdolniejszych czarownic, które znam, dlatego nie życzę sobie takich komentarzy na jej temat.
– No dobrze – odparła, ukrywając swoje zirytowanie. – Od kiedy się pan tak o kimkolwiek wypowiada?
– To, że nie mówię tak o tobie, Jonkins, nie znaczy, że dotyczy to wszystkich – oznajmił nieprzyjemnym tonem i zostawił Ślizgonkę ze swoimi gryzącymi myślami.
Wieczorem Cassandra przebrała się w ciemne, eleganckie spodnie oraz grafitową koszulę. Po chwili namysłu za pomocą spinki spięła z tyłu głowy swoje włosy, zostawiając kilka kosmyków, które niegdyś były jej grzywką. Przejrzała się w lustrze i opuściła swoje prywatne komnaty.
– Jestem gotowa – oznajmiła i obejrzała Severusa od stóp do głowy, korzystając z tego, że na nią nie patrzył.
Skinął głową, odwracając się w jej stronę, a Cassandra o mały włos nie dostała zawału serca. Założył jedną ze swoich najlepszych, idealnie wykrojonych, czarnych koszul, na którą założył elegancką szatę tego samego koloru. Młoda kobieta minęła mężczyznę, z lubością wciągając jego cudowny zapach, po czym wspięła się po schodach w ukrytym przejściu.
– Nie skorzystamy z kominka, panie profesorze? – spytała, gdy ten dołączył do niej w gabinecie.
– Mamy nogi – odparł krótko i otworzył drzwi, przez które wyszła, podziękowawszy za ten gest.
Przemierzali puste szkolne korytarze w ciszy, kierując się do pokoju nauczycielskiego, znajdującego się na pierwszym piętrze zamku.
– Dobry wieczór – przywitała się Cassandra, wchodząc do pomieszczenia.
– Dobry wieczór, siadajcie. Pani Laetari powinna zjawić się lada moment – oznajmiła profesor McGonagall.
Cassandra zasiadła pomiędzy Nevillem a Severusem i odwróciła się do swojego rówieśnika.
– Hej.
– Cześć – odpowiedział Gryfon z uśmiechem. – Jak ci mija dzień?
– Szybko. I trochę nudno – odpowiedziała cichym głosem. – A twój?
– Na pracy w szklarni. Miałem spore problemy z domyciem rąk, ponieważ przesadzałem czyrakobulwy.
– Zaklęcie nie pomogło?
– Niestety nie, ale w końcu mi się udało. – Na dowód pokazał swoje dłonie.
– Dziwne, myślałam, że takie prace powinno się wykonywać w rękawicach.
– Można, ale w niektórych przypadkach nie jest to wskazane. Mało kto o tym wie, ale rośliny bardzo pozytywnie reagują na ludzki dotyk, jeśli jest delikatny, oczywiście. Grube rękawice blokują ciepło i wtedy to już nie jest to samo... zresztą, ja sam wolę pracować gołymi rękami.
– Lubisz się babrać w ziemi po prostu. – Uśmiechnęła się Cassandra. – Mówię ci, Neville, masz naturalny talent do roślin.
Młody mężczyzna już chciał dziękować za ten wspaniały komplement ze strony swojej dobrej koleżanki, jednak przeszkodził mu syk dochodzący z wnętrza kominka. Płomień w kominku buchnął w górę, zmieniając swoją barwę na jasną zieleń, a tuż po tym wypluł ze środka smukłą, wysoką postać jasnowłosej kobiety.
– Dobry wieczór – przywitała się miłym dla ucha głosem.
– Dobry wieczór – odpowiedziała profesor McGonagall, a obecni w pokoju nauczycielskim skinęli głowami. – Mam nadzieję, że podróż minęła bez żadnych problemów.
– Tak, wszystko poszło bardzo sprawnie. Nie przepadam za międzynarodową aportacją, ale pracownicy waszego ministerstwa bardzo ciepło mnie przyjęli – odpowiedziała Lauren i zasiadła we wskazanym przez Minerwę miejscu. – Czy nie będziemy przeprowadzać żadnej rozmowy?
– Ostatnio okoliczności przyjmowania do pracy nieco się u nas zmieniły – poinformowała profesor McGonagall. – Pani dokumenty, które dostałam jakiś czas temu są bardzo przekonujące. Śmiem nawet twierdzić, że jest pani najlepszą kandydatką.
– A ile było innych ofert, jeśli mogłabym zapytać?
– Sześć.
– Sporo – mruknęła, uśmiechając się, a Cassandra zastanowiła się, czy siedząca nieopodal kobieta nie ma w sobie genów wili.
– Przedyskutowałam kwestię twojego zatrudnienia z innymi nauczycielami i wszyscy są pod wrażeniem twoich osiągnięć. Jesteśmy obecnie w takiej sytuacji, że potrzeba nam kolejnych członków grona pedagogicznego, więc zależy nam też na szybkości – oznajmiła Minerwa.
– A czy jakieś stanowiska są jeszcze wolne? – zainteresowała się. – Mam kilku bardzo dobrych i zdolnych znajomych.
– Nie, na razie nie. Mamy dwójkę praktykantów. – Minerwa wskazała na nas płynnym ruchem dłoni. – Neville'a Longbottoma oraz Cassandrę Jonkins. Cassandra szkoli się na mistrzynię eliksirów, natomiast Neville pobiera nauki niezbędne dla przyszłego profesora zielarstwa.
– Rozumiem – mruknęła Lauren, patrząc Ślizgonce w oczy. – Eliksiry, tak? Mam nadzieję, że Sev nie zachodzi ci za skórę – rzekła i natychmiast przeniosła swoje oczy na siedzącego obok Cassandry mężczyznę, uśmiechając się w jego stronę.
– Kimże byłby Severus, gdyby nie zachodził za skórę – odezwała się dotąd milcząca profesor Sprout. Wszyscy obecni w pokoju zaśmiali się, lecz Snape wraz z Lauren patrzyli na siebie z uśmiechem, jakby nie zwracając uwagi na swoje otoczenie.
Cassandra zerknęła przelotnie na mistrza eliksirów i ze zgorszeniem stwierdziła, że jego uśmiech jest podejrzanie zbyt przyjazny. Przez chwilę pogrążyła się w swoich myślach, z których wyrwał ją głos Severusa i widok wychodzącej profesor Sprout z Nevillem.
– Jonkins, wracaj do komnat. Muszę oprowadzić naszego gościa – rozkazał, a Cassandra wykonała polecenie, opuszczając pokój nauczycielski.
– Muszę oprowadzić naszego gościa, ble ble ble – mówiła pod nosem, przedrzeźniając swojego nauczyciela. – Jestem Lauren i patrzcie na mnie jaka jestem super, perfekcyjna i wyjątkowa.
Cassandra złapała za klamkę gabinetu, pociągnęła ją w dół, jednak napotkała opór.
– Cholera jasna – mruknęła, przypominając sobie o zaklęciu, jakie rzuca na drzwi Severus. – Świetnie.
Młoda kobieta stała przez kilka minut obok drzwi, czekając na swojego nauczyciela. Kiedy po dłuższym czasie się nie pokazał, postanowiła pójść do kuchni po coś do jedzenia. Nie wiedziała ile czasu minęło, gdy wreszcie usłyszała dochodzące z końca korytarza kroki.
– Czemu nie weszłaś?
– Nie mam różdżki – warknęła, stając na nogach.
Snape spojrzał na nią wzrokiem, który mógłby zabijać. Ślizgonka otrzepała swoje spodnie i podniosła wzrok na mężczyznę.
– Coś cię ugryzło? – spytał lodowatym tonem.
– Nie – odparła, po czym dodała, kłamiąc – po prostu zawiodłam się na dzisiejszym dniu.
– Dlaczego? – zapytał, otworzywszy drzwi.
– Miałam dostać od Anwey i Scarlett odpowiedź na list.
– To wcale nie oznacza, że masz się tak zachowywać. Nie ja ci nie odpowiedziałem, tylko one.
– Tak, wiem... Przepraszam, panie profesorze – mruknęła ze skruchą w głosie.
Zeszli do salonu; Cassandra odeszła w stronę swoich komnat.
– Za chwilę wezwę skrzata, żeby przyniósł kolację. Co chcesz zjeść?
– Nic, byłam w kuchni zanim pan przyszedł, ale dziękuję za propozycję – odpowiedziała i udała się wprost do swojej sypialni, gdzie zwaliła się ciężko na łóżko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro