61.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Z ciemności wyrosło przed nią laboratorium profesora Snape'a. Pewnie złapała za chłodną klamkę drewnianych drzwi, pociągnęła ją w dół i wślizgnęła się do nieoświetlonego pomieszczenia. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nią, rząd unoszących się pod sufitem świec rozbłysło ognistym blaskiem, rzucając światło głównie na stojące po środku stanowisko. Cassandra zrobiła parę kroków w jego stronę, czując niską temperaturę powietrza wypełniającego laboratorium. Minęła połyskujące w świetle świec słoiki pełne wszelakich ingrediencji i stanęła przed swoim stanowiskiem, gdzie na wyłączonym palniku stał kociołek. Wychyliła się do przodu, przypatrując się ze zdumieniem złotemu, mieniącemu się wywarowi, z którego ponad powierzchnię, niczym wesołe rybki, odrywały się pojedyncze kropelki eliksiru.

 – Felix Felicis – mruknęła, a w jej oczach odbiła się złota tafla płynu z kociołka. 

 Wtem usłyszała huk, przez który o mały włos nie wywróciła wywaru. Odwróciła się, po czym z szybko bijącym sercem otworzyła drzwi laboratorium, wychodząc do biblioteki. Po kilku sekundach zobaczyła, że w pomieszczeniu nie ma ani jednego spośród wielu regałów przepełnionych książkami. Zamiast nich po środku biblioteki w szeregu zostały ustawione krzesła, trudne do dostrzeżenia w wszechobecnym mroku.

 – Lumos szepnęła Cassandra, biorąc do ręki swoją różdżkę.

 Powoli zbliżyła się w stronę majaczących w ciemności obiektów, z każdym krokiem nabierając coraz to więcej niepewności. Uniosła różdżkę ponad swoją głowę, unikając bezpośredniego patrzenia się w źródło ostrego światła. Przystanęła około półtora metra przed środkowym krzesłem, na którym spoczywała jakaś postać odziana w czerń. Młoda kobieta doskonale znała zarówno sylwetkę siedzącego przed nią mężczyzny, jak i charakterystyczny krój jego szat. Wyciągnęła rękę trzymającą różdżkę bardziej przed siebie, chcąc oświetlić głowę Severusa, która, jak się chwile później okazało, była bezwładnie opuszczona na jego klatkę piersiową.

 – Hej – mruknęła, podchodząc blisko mistrza eliksirów. Położyła lewą dłoń na jego prawym ramieniu, delikatnie nim potrząsając. – Sev?

 Pochyliła się, chcąc spojrzeć mu w twarz i ledwie powstrzymała się od przeraźliwego krzyku. Rysy jego twarzy zdały się być cały czas napięte, zupełnie jakby ktoś spetryfikował jego mięśnie, jednak to oczy najbardziej ją przestraszyły. Były zupełnie puste, bez żadnej oznaki życia, mimo iż głęboki oddech mężczyzny był wyraźnie słyszalny. Odsunęła się, a on podniósł głowę, patrząc na nią ni to z odrazą, ni z sympatią. Miała okropne wrażenie, jakby spoglądał na nią pozbawiony uczuć robot, nie zdrowy, silny mężczyzna. Cassandra poczuła odrażający dreszcz przeszywający na wskroś całe jej ciało. Zacisnęła palce na trzymanej różdżce i starając się nie zwracać uwagi na śledzącego ją wzrokiem Snape'a, podeszła do kolejnego krzesła. Tym razem rozpoznanie postaci było nieco łatwiejsze, gdyż blask wydobywający się z końca różdżki natychmiast odbił się od długich, platynowych włosów innego mężczyzny.

 – Lucjusz – pomyślała na głos, nie znajdując w sobie odwagi by spojrzeć w zimne, blade tęczówki byłego śmierciożercy.

 Tuż obok niego siedziała jego małżonka, która mimo swej wyjątkowo urodziwej aparycji, budziła w Ślizgonce strach i odrzucenie. W połowie drogi na drugą stronę pokoju Cassandra poprawnie odgadła tożsamość dwóch pozostałych osób. Byli to równie nieobecni duchem państwo Longbottom. Ślizgonka spojrzała po raz kolejny na obłąkaną twarz swojego ukochanego, czując formujące się w kącikach oczu łzy.

 – Severusie, proszę, odezwij się – powiedziała, obniżając się do poziomu jego wzroku. Kiedy paląca skórę łza spłynęła po jej policzku i niedługo potem bezszelestnie wylądowała na posadzce, Cassandra usłyszała kolejny huk. Połowa pomieszczenia zawaliła się, zrzucając w przepaść wszystkich siedzących na krzesłach. Młoda kobieta rzuciła się do ucieczki, jednak osunęła się po powiększającym się zboczu, złapała się popękanej krawędzi podłogi, tracąc jakikolwiek grunt pod swoimi nogami. Jej krzyk oraz wołanie o pomoc zagłuszył świst przeraźliwego wiatru, zdającego się wciągać wszystko na swojej drodze. Kobieta spojrzała za siebie i zaczęła wierzgać nogami, szukając jakiejkolwiek półki skalnej, mogącej uratować ją od runięcia w straszliwie mroczną otchłań, pożerającą każdy nawet najmniejszy promień światła. Przekręciła głowę i wtem zobaczyła górującą nad nią postać siwego staruszka, o zapadniętych policzkach i wątłych ramionach.

 – Nie przestawaj – powiedział tajemniczo, a jego głos był o wiele wyraźniejszy niż świst wiatru, czy wołanie Cassandry o pomoc. Choć jego sylwetka była szczupła i nie wyglądała na silną, z jego postawy emanowała czysta energia i pewnego rodzaju potęga. Kobieta sięgnęła ręką w jego stronę, jednak tajemniczy mężczyzna odwrócił się i zniknął, a ona ześlizgnęła się i z paskudnym uczuciem żołądka podsuwającego się pod samo gardło, została wchłonięta przez przepaść.

 – Jonkins, obudź się! – Ujrzała sylwetkę Severusa, trzymającego ją za nadgarstki. – Krzyczysz już od ponad minuty.

 – Miałam okropny sen – zawyła, orientując się, że leży na podłodze. Usiadła prosto i przeczesała palcami włosy, szybko otarłszy resztki spływających po policzkach łez.

 – Co ci się śniło? – zapytał, patrząc jej prosto w zaczerwienione oczy. Ślizgonka złapała raptownie powietrza, opanowując targające nią strach i rozpacz. Odetchnęła, powoli siadając na łóżku. Severus usiadł obok, nadal nie spuszczając jej z oka.

 – Weszłam do laboratorium, gdzie zobaczyłam ukończone Felix Felicis. Potem usłyszałam strasznie głośny huk, zupełnie jakby coś się waliło, więc wyszłam i zobaczyłam... – Przekrzywiła głowę, zamykając oczy. Zrobiła dłuższą pauzę, starając się opanować gwałtowny ścisk w gardle, zapowiadający kolejną falę łez. – Zobaczyłam ciebie, ale to nie byłeś ty. Miałeś taki obłąkany wzrok, jakbyś, jakbyś... – Przygryzła swoją prawą dłoń, czując pieczenie w kącikach oczu.

 – Spokojnie, nic się nie stało. Mów dalej. – Przytulił ją, dociskając do swojej klatki piersiowej.

 – I był tam też Lucjusz i jego małżonka, a po twojej prawej państwo Longbottom. No i po chwili znów był ten huk i wszystko zaczęło się walić, wy spadliście, a ja złapałam się krawędzi i nade mną pojawił się jakiś... ktoś – kontynuowała, skupiając się na synchronizacji swojego gwałtownego oraz szybkiego oddechu z dłuższym i głębokim Severusa.

 – Miał zupełnie białe włosy, taką długą beżową szatę. – Wskazała dłońmi na swoje ciało. – Taki typowy staruszek. Wydawał się być bardzo słaby i chudziutki, ale jego oczy i cała postawa... biła od nich jakaś moc. 

 Severus zmarszczył brwi, patrząc jej w oczy, teraz już o wiele spokojniejsze.

 – Pamiętasz, jakiego koloru były jego oczy?

 – Było ciemno – odpowiedziała. – Nie widziałam. Ale powiedział do mnie...

 – Co takiego? – spytał Snape, zaskakując Cassandrę swoim zainteresowaniem. 

 – Powiedział... "Nie przestawaj" – oznajmiła, po dłuższej chwili zamyślenia.

 Mistrz eliksirów wyprostował się powoli, patrząc ponad głową Ślizgonki.

 – Poczekaj chwilę. Wstał z łóżka i ominął je, natychmiast opuszczając jej sypialnię. Zaskoczona Cassandra utkwiła w nim swoje spojrzenie, odprowadzając go do samych drzwi, których z pośpiechu nawet nie zamknął za sobą. Kiedy wrócił, nie od razu zobaczyła, że ma coś w ręku.

 – Widziałaś jego? – spytał, pokazując jej kartę z czekoladowych żab. Staruszek o mlecznych włosach, podkrążonych oczach i zapadniętych policzkach spojrzał na nią bystrymi oczyma z ruchomego obrazka.

 – To on, jestem pewna – odparła z przekonaniem. – Kto to

? Severus posłał jej zgorszone spojrzenie.

 – No co, nie widziałam nigdy tej karty – przyznała.

 Mężczyzna usiadł ponownie na łóżku i odwrócił trzymany w dłoni przedmiot. Cassandra przechyliła się w jego stronę, chcąc przeczytać napisany ozdobną czcionką napis. Kiedy dowiedziała się, kto jest na ruchomej fotografii, bezwiednie otworzyła usta i w wyrazie czystego szoku wpatrzyła się w swojego poważnego nauczyciela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro