7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok wcześniej

Cassandra siedziała przy stole, patrząc, jak pary wychodzą na parkiet i tańczą do skocznej melodii. Nie przepadała za tańcem, zwłaszcza tego typu, ale uznała, że w ciężkich czasach, jakie nastały, ludziom potrzebna jest chwila wytchnienia. Jakaś... odskocznia od ponurej, pełnej strachu rzeczywistości.
– Skusisz się? – zapytał George, podchodząc do dziewczyny.
– Nie, dzięki. Zresztą i tak ze mnie marna partnerka. – Uśmiechnęła się.
Nie mając lepszego zajęcia, zaczęła przyglądać się uczestnikom przyjęcia, powoli sącząc przy tym jakiś dobry, korzenny napój. Spostrzegła rudowłosego chłopca, siedzącego przy stoliku z dwiema starszymi osobami.

„To chyba ten ich cały kuzyn" pomyślała.
Cassandra sięgnęła po przepyszną babeczkę, którą piekła matka Wesleyów. Nastała chwilowa cisza, poprzedzająca zmianę na nieco wolniejszą melodię. Ślizgonka starała się przypomnieć, po co właściwie tu przychodziła. Spojrzała w górę, chcąc ujrzeć przez okna namiotu gwieździste niebo, jednak jakiś srebrzysto-niebieski kształt, przemierzający czarną przestrzeń, przykuł jej uwagę. Zaczęła śledzić go wzrokiem, a po chwili stwierdziła, że to coś zmierza w ich kierunku.
W ciągu kilkunastu sekund kształt przyspieszył i znalazł się w środku namiotu.

– Ministerstwo padło. Scrimgeour nie żyje. Nadchodzą – przemówił, jak się okazało, patronus Kingsley'a.
Wybuchła panika, a zaproszeni na wesele goście zaczęli uciekać w popłochu i aportować się w pozornie bezpieczne miejsca. Cassandra chciała odnaleźć kilka osób, jednak biegnący ludzie popychali ją w kierunku wyjścia, przez co zawróciła, wybiegła z namiotu, po czym deportowała się wprost do Hogwartu. Gdy tylko poczuła stały grunt pod stopami, a także majaczący w mroku przed nią zamek puściła się biegiem w jego kierunku. Na korytarzu odnalazła profesor McGonagall, która sprawiała wrażenie jakby czekała właśnie na nią.
– Pani profesor! Słyszała pani? Śmierciożercy przejęli Ministerstwo! – krzyknęła, zatrzymując się tuż obok starszej kobiety.

– Cassandro, moje dziecko! – Nauczycielka przycisnęła uczennicę do swojej piersi, a ta wyczuła, że to nie jest jedyna zła wiadomość, jaką usłyszy tego dnia.

– Pani profesor, co się stało? – zapytała nieco zdezorientowana.

– Ministerstwo przeprowadza spis czarodziejów czystej krwi! Innych, a zwłaszcza mugolaków będą traktować okropnie – wytłumaczyła ze łzami w oczach. – Powinnaś się ukryć! Gdziekolwiek! Teraz Hogwart nie jest dla ciebie bezpiecznym miejscem.

– Proszę pani, nawet jeżeli oznacza to dla mnie cierpienie, nie zostawię was na pastwę tych drani!
– I co ty robisz w Slytherinie, moja droga? – Uśmiechnęła się przez łzy.
Cassandra przytuliła nauczycielkę, by dodać jej otuchy, jednak sama poczuła mocne pieczenie w kącikach oczu. Kobiety skierowały się w stronę lochów. Zamek był już w pełni odbudowany, ale coś podpowiadało, że nie minie długo, a zniszczenia będą o wiele większe niż kiedykolwiek.

– Proszę Pani... Skoro Ministerstwo przejęto... to oznacza, że przejmą też Hogwart! – stwierdziła, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

– Masz rację, jestem pewna, że mianują nowego dyrektora.

– Kogo? – spytała, zatrzymując się gwałtownie. – Na brodę Merlina! — dodała po chwili zastanowienia.

– Tak. Najprawdopodobniej Snape'a – ostatnie słowo wypowiedziała z ogromną odrazą.

– Mam też dziwne przeczucie, że to nie będzie jedyny śmierciożerca w szkole – powiedziała Cassandra, ściągając brwi.

– Obyś się myliła, panno Jonkins – pożegnała ją profesorka, gdy były już przy głazie.
Ślizgonka nie miała ochoty dosłownie na nic. Nawet spanie w tym miejscu w czasie wakacji, było jakieś nieprzyjemne. Usiadła przed uprzednio rozpalonym kominkiem i zaczęła gorączkowo myśleć. Niedługo potem znużona zamknęła powieki.
Obudziła się w swoim łóżku, znajdującym się w dormitorium dziewczyn. Była zszokowana, ale postanowiła nie zawracać sobie głowy czymś tak błahym w obliczu nadchodzącego zagrożenia. Usiadła i zobaczyła, że jest w tym samym stroju, w którym się tutaj wczoraj zjawiła.
Powoli i z niemałą niechęcią, wstała z łóżka i zeszła do pokoju wspólnego.

– Uszatka! – Wezwała skrzatkę, która pojawiła się z cichym trzaskiem.

– Witaj, droga Cassandro – przywitała się, nieco smutniej niż zwykle.

„Widać, nie tylko nas, czarodziejów, dotykają problemy dzisiejszych dni" pomyślała dziewczyna.

– Poproszę o owsiankę.
Skrzatka zniknęła i szybko pojawiła się w to samo miejsce, wyposażona w tacę, na której znajdowało się zamówienie. Cassandra podziękowała skrzatce, a ta ukłoniła się i wróciła do kuchni.
Po skończonym śniadaniu postanowiła wyjść z dormitorium i pochodzić po zamku. Chciała zobaczyć się z nauczycielami, być może po raz ostatni. Przed drzwiami głównymi stała profesor McGonagall, wraz z profesor Sprout, nauczycielką zielarstwa. Rozmawiały półszeptem, a kiedy zobaczyły Cassandrę, ucichły, jednak jak się okazało, wcale nie z powodu Cassandry.
Przed bramą Hogwartu zmaterializował się Mistrz Eliksirów wraz z dwoma śmierciożercami o wyjątkowo paskudnych gębach. Zmierzali wprost na nich. Cassandra czuła jak nogi ze strachu wrastają jej w ziemię. Spojrzała na dwie kobiety, które ukradkiem ściskały swoje różdżki.
Snape szedł na czele, powiewając peleryną, która nadawała jeszcze więcej grozy. Jeden z śmierciożerców uśmiechnął się złowieszczo w stronę Cassandry, co nie oznaczało niczego dobrego.
– Zapewne słyszałyście już, drogie panie, o naszym zwycięstwie nad Ministerstwem? – zapytał jeden z nich.
Nikt nie odpowiedział. Śmierciożerca zaczął się śmiać niczym szaleniec, a drugi tylko się uśmiechnął. Cassandrę przeszły ciarki. Snape natomiast stwarzał między nimi kontrast, gdyż był cały czas poważny i ani razu się nie odezwał.
– A ty? Jak ty się nazywasz? – zapytał śmierciożerca, zwracając się do dziewczyny.

– Cassandra Jonkins – odparła, gdy ten podszedł do niej, zdejmując z twarzy swoją metalową maskę.

Na policzkach miał kilka głębokich blizn, a jego oczy były tak przeraźliwie zimne i bezduszne, że Ślizgonka nie wytrzymała ich spojrzenia.
– Jonkins? Nie kojarzę... nie jesteś czystej krwi?
Dziewczynę zamurowało, zdobyła się tylko na krótkie pokręcenie głową w lewo i prawo. Nie było sensu kłamać. Tak samo, jak nie było sensu starać się ich przepędzić, a przynajmniej nie teraz.

– A czemu tutaj jesteś? – W jego głosie słychać było złowrogą nutę.

– Carrow, o ile pamiętam mamy konkretny cel wizyty – warknął Snape i ruszył w stronę gabinetu dyrektora, a jego towarzysze podążyli za nim.

– Jeszcze się tobą zajmę, szlamo! – krzyknął przez ramię niejaki Carrow, gdy znikał im z zasięgu wzroku.
Cassandra odetchnęła głęboko, starając uspokoić swoje szybko łomoczące o klatę serce. Mógłby ją dopytywać, ale powstrzymał go jej były profesor.

Spojrzała na swoje nauczycielki. Minerwa miała nieodgadniony wyraz twarzy, a profesor Sprout pobladła i patrzyła na Cassandrę ze współczuciem oraz troską. Ona sama chwilę stała w miejscu, po czym pobiegła w stronę sowiarni. Przypomniała sobie, że jej uskrzydlony pupil wróci niedługo z najnowszym numerem „Proroka Codziennego", który może dużo powiedzieć jej o sytuacji w świecie czarodziejów.
Na najwyższej, zaraz po Wieży Astronomicznej, sowiarni było jak zwykle chłodno. Wszystkie framugi pozbawione były szyb, a pod sufitem zamontowano cztery naprawdę długie belki, na których ptaki mogły swobodnie siadać. Trzeba też pamiętać, żeby poruszać się w tym pomieszczeniu ostrożnie, bowiem posadzka przyozdobiona była dużą ilością śliskich ptasich odchodów.
Cassandra odebrała paczkę z prasą i zeszła po schodach wracając do zamku, wraz ze swoją brązową sową, która siedziała jej na ramieniu. Uczennica udała się do biblioteki i usiadła na ławce, by w miarę spokojnej atmosferze zapoznać się z nowym numerem.
SEVERUS SNAPE NOWYM DYREKTOREM HOGWARTU – głosił jeden z nagłówków. Z treści wynikało, że został nałożony obowiązek chodzenia do szkoły. Kiedyś, młodzi czarodzieje mieli wybór – mogli uczyć się w domu, od swoich rodziców lub tutaj. Jak widać, Voldemort chciał mieć wszystkich, nawet najmłodszych pod całkowitą kontrolą.

Po upływie kilku tygodni nastał nowy rok szkolny. Cassandra stała przed drzwiami wejściowymi, obserwując z oddali spore obłoki pary, tworzone przez czerwono-czarną ciuchcię Hogwart-Express.
Po kilku minutach, gdy pociąg zniknął jej z oczu, wycofała się i ruszyła do stołu Ślizgonów.

Niedługo potem, usłyszała tupot setek nóg, zmierzających do pomieszczenia. Wyłowiła wzrokiem Neville'a Longbottoma, Lunę Lovegood, Scarlett Slickner i paru innych znajomych. Skinęła im głową, w odpowiedzi uzyskując to samo, jednak bez jakiegokolwiek uśmiechu. Wśród przybyłych brakowało tylko słynnego Golden Trio.

„To dobrze, że się ukryli. Mają większe szanse przeżycia ode mnie" pomyślała dziewczyna.
Kiedy już wszyscy zasiedli, drzwi otworzyły się gwałtownie, a przez wrota wszedł Snape, stąpając jak zwykle szybko i dumnie. Wszystkie szmery ucichły, a niektórzy wbili wzrok w swoje puste talerze, unikając spojrzenia nowego dyrektora. Ten zaś podszedł do podestu, by przemówić.

– Uczniowie Hogwartu – zaczął, jego głos odbił się echem po Wielkiej Sali – jak widzicie, zmieniono niektóre zasady, jeżeli chodzi o magiczną edukację. Został wprowadzony obowiązek chodzenia do szkoły – tu przerwał i przeczesał wzrokiem zgromadzonych. – Ponadto, pragnę was uświadomić, że jeżeli ktokolwiek, pomoże bądź utai miejsce pobytu Harry'ego Pottera, zostanie srogo ukarany – znowu zrobił, tym razem nieco dłuższą pauzę. – Mugolacy, którzy przebywają w Hogwarcie, nie zostaną z niego wydaleni, lecz posłużą nam w formie demonstracji tego, jak bardzo szkodzą środowisku prawdziwych czarodziejów – Wiele osób ze stołu Ślizgonów zerkało zaniepokojone na Cassandrę. – Na imię Czarnego Pana, którego nikt nie powinien ośmielać się wymawiać nałożono tabu, nie będę was wdrażać w szczegóły konsekwencji, jakie pociąga za sobą złamanie tej zasady, ponieważ od dziś w szkole znajdują się osoby, które chętnie wam to wyjaśnią. – Odwrócił się i zasiadł za stołem nauczycielskim, w miejscu, gdzie niegdyś siedział Dumbledore.
Obok niego siedziało całe grono pedagogiczne oraz nowi „nauczyciele", z wyjątkiem profesor McGonagall, która w tym momencie wprowadziła bladych jak ściana pierwszoroczniaków, by rozpocząć Ceremonię Przydziału. Nie trwało to długo. W tym roku było jakoś mniej uczniów. Zresztą nie trudno było się domyślić czemu. Gdy talerze napełniły się jedzeniem, uczniowie od razu zauważyli, że nie jest to tak szeroka gama różnorodnych posiłków, jaką serwowano dotychczas. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, wprawdzie mało która osoba sięgała po coś do jedzenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro