Prolog - niestety nie kość...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Listopad, 2019, las niedaleko Legionowa pod Warszawą 

Drzewa traciły już powoli liście, które opadały na ziemię całe mokre od deszczu, tworząc błotnistą paćkę, po której chodzenie było wyjątkowo nieprzyjemne. Deszcz padał, czego skutkiem były liczne kałuże na leśnej ścieżce. Mimo okropnej pogody, która u większości powodowała bóle głowy, strzykanie stawów lub po prostu złe samopoczucie, drogą szedł mężczyzna. Starszy, niewysoki, grubszy, ubrany w ciemne, ewidentnie znoszone dżinsy, brązową kurtkę i ciemnozieloną czapkę z daszkiem. Wszystko oczywiście przesiąknięte od deszczu. Na jego twarzy nie malowała się radość, a znudzenie. Nie chciał tam być i jak najszybciej chciał wracać do domu, ale nie mógł, bo musiał wyprowadzić swojego psa. Brązowy, nieduży kundelek biegał wesoło między drzewami. Nie przeszkadzały mu kałuże, lejący się deszcz, czy zgniłe liście leżące na ziemi. 

— Saturn! — krzyknął mężczyzna, gdy stracił swojego pupila z pola widzenia. Nerwowo się rozglądał, szukając zwierzaka wśród gęstych drzew. Nie dostrzegł jednak nic, prócz tych samych drzew. — Saturn! Chodź tu kundlu! — zawołał po raz drugi, tym razem głośniej i bardziej nerwowo. Zaczął też uderzać ręką o spodnie, by go przywołać. Zagwizdał nawet raz, ale bez efektów. 

Po kolejnych kilku minutach nawoływania wreszcie pies wrócił. Mężczyzna dostrzegł go z daleka, jak powoli idzie w jego stronę. Kiedy Saturn podszedł do swojego pana, ten już wyciągnął rękę, by go zbić, co wywołało widoczny lęk u zwierzęcia, jednak nie zrobił tego. Pies trzymał w pysku coś dużego. Pierwsza myśl, jaka nasunęła się mężczyźnie do głowy to patyk, ale był za gruby. Może kość? Człowiek chwycił dłonią za ów przedmiot. Był strasznie miękki i ociekał jakimś płynem, no i był oczywiście brudny. Pies trochę siłował się z właścicielem, ale po delikatnym uderzeniu w głowę odpuścił. Mężczyzna zbliżył znalezisko Saturna do twarzy, by mu się przyjrzeć i zbladł. Wyrzucił od razu to ze swojej ręki. Pies już chciał ponownie chwycić, ale jego pan go odgonił. Mężczyzna chwycił za leżący obok patyk i dotknął nim znaleziska. To była dłoń, a raczej ręka, ucięta do łokcia. Cała brudna we krwi, błocie i piachu. 

— Kurwa jego mać — powiedział do siebie mężczyzna z ewidentnym przejęciem. Pierwszy raz widział coś takiego. Złapał swojego psa za szyję i założył mu obrożę. Odciągnął go od ręki, sam przyglądał się znalezisku ze strachem. Nie wiedział, co ma robić. Chyba powinien zadzwonić na policję, ale telefon ma w domu. 

Mężczyzna przeczesał swoje już siwe włosy i podrapał się po głowie. Westchnął dość głośno i szybkim krokiem odszedł, zostawiając odciętą rękę na ściółce leśnej. Postanowił wrócić do domu i zadzwonić na policję. To będzie najbezpieczniejsze wyjście. Oni się tym zajmą. 

25 minut później, dom jednorodzinny na obrzeżach miasta

Mężczyzna szybkim krokiem wszedł na swoją posesję. Metalowa brama do niedużej działki była otwarta, ale nie było w tym nic dziwnego. Nie mieszkał w końcu sam, a ze swoją żoną. Pewnie poszła do sklepu, po produkty do obiadu. Wszedł na podwórko i spuścił swojego psa ze smyczy, by mógł wolno pobiegać. Nie trzymał go na łańcuchu, chociaż niektórzy mówili mu, że tak będzie lepiej. 

Dom był niewielki, ściany były szare, a do drzwi wejściowych prowadziły betonowe schody. Mężczyzna mimo wieku szybko pokonał schody i wszedł do środka. Nawet nie zdejmował mokrych od deszczu i brudnych od błota butów. Od razu wszedł do kuchni i chwycił za smartfon, który kupił mu wnuk na pięćdziesiąte drugie urodziny. Wybrał numer sto dwanaście i przyłożył urządzenie do ucha. W słuchawce można było usłyszeć dźwięk wybieranego numeru, a chwilę później spokojną muzykę relaksacyjną. 

— Wszyscy operatorzy są w tej chwili zajęci, proszę czekać — rozległ się spokojny, kobiecy głos w słuchawce. Mężczyzna jedynie przeklął pod nosem i wybrał ten sam numer po raz drugi. Tym razem się udało.

— Dzień dobry. Z tej strony Katarzyna Górecka, w czym mogę pomóc? — powiedziała miłym głosem dyspozytorka. W tym też momencie mężczyzna złapał oddech. 

— Dobry, moje nazwisko Henryk Branicki. Proszę pani, znalazłem, to znaczy mój pies znalazł rękę w lesie Jabłonowskim— powiedział szybko, na jednym oddechu zdenerwowany mężczyzna. 

— Może pan powiedzieć, gdzie pan teraz jest? — zapytała kobieta po drugiej stronie. 

— W domu, to znaczy na ulicy Tapetowej. Niech pani szybko kogoś wyślę — odpowiedział mężczyzna, delikatnie się uspokajając. Nadal jednak był zdenerwowany. W jego głowie zaczęły się pojawiać kolejne scenariusze odnośnie do znalezionej ręki. Skąd się wzięła? Czyja była? Kto to zrobił? 

— Tak, oczywiście. Już jedzie do pana jeden patrol. Proszę mi jeszcze powiedzieć, co pan znalazł? — spytała lekko zaciekawionym głosem dyspozytorka. 

— Nie ja, mój pies, Saturn. Rękę znalazł, jak byliśmy na spacerze — wytłumaczył mężczyzna, masując się po czole. Lał się z niego pot, ewidentnie pobladł, a na jego skórze robiła się gęsia skórka, za każdym razem jak przypominał sobie wygląd tej dłoni. 

— Ma pan pewność, że to była ręka? — zapytała dyspozytorka z pewną niepewnością w głosie. 

— Tak, poznałbym rękę. Na pewno. Miałem ją przed oczami! — krzyknął do słuchawki mężczyzna. Dyspozytorka wzięła słyszalny wdech. 

— Dobrze, spokojnie. Muszę mieć pewność. — Słychać było kolejny oddech. — Wie pan czyja to była ręka? — spytała nieco ciszej kobieta. 

— Nie, skąd mam wiedzieć? — powiedział poirytowany. Nie wiedział, po co te wszystkie pytania, no i gdzie jest ta cholerna policja. — Jak długo jeszcze mam czekać? — spytał mężczyzna, przebierając nogami. Denerwował się. 

— Musi pan być cierpliwy, policja jest już w drodze.

Pięćdziesięciolatek jedynie przytaknął. 

— Znalazł pan tylko rękę i nie wie pan, gdzie jest reszta, ewentualnego ciała? — spytała spokojnie dyspozytorka. Ona też czuła lęk. Rzadko kiedy dzwoni do niej ktoś z informacją, że znalazł odciętą, oderwaną, czy po prostu pozostawioną sama sobie część ludzkiego ciała. 

— Nie. Nie wiem. Nie widziałem — powiedział mężczyzna, masując swoje skronie. To było dla niego niepojęte. Pierwszy raz w życiu miał do czynienia z czymś takim. Jakby nie mógł tej końcówki swojego życia przeżyć w spokoju. 

— Dobrze, rozumiem. Panie Henryku, policja powinna być u pana za jakieś dwie minuty. Jakby mógł pan wyjść przed swój dom i zasygnalizować swoje dokładne położenie. Dobrze? 

Mężczyzna kiwnął głową, ale po chwili i odpowiedział jednym "tak".

— Cieszę się. Wszystko będzie dobrze panie Henryku. Ja się teraz rozłączam. — Dyspozytorka się rozłączyła, a Henryk odłożył telefon na stół i wyszedł z domu. 

Mężczyzna wyszedł przed swój dom, a następnie ustał przed bramą i wypatrywał radiowozu. Kilka sekund później zobaczył patrol i zaczął machać ręką w jego kierunku. Radiowóz zjechał na chodnik i zatrzymał się kilka metrów przed zdenerwowanym mężczyzną. Z samochodu wysiadło dwóch funkcjonariuszy ubranych w standardowe policyjne mundury. Wyższy miał ciemne oczy i krótkie włosy oraz był o wiele lepiej zbudowany. Niższy miał niebieskie oczy, również ciemne włosy, ale był znacząco chudszy od swojego partnera. 

Policjanci spokojnym krokiem podeszli do roztrzęsionego mężczyzny, skinając głowami. Henryk również podszedł do nich, ale nieco szybszym krokiem. 

— Witam. Starszy sierżant Jakub Kowalewski i aspirant Wojciech Robkowski — powiedział niższy z nich spokojnym głosem, pokazując na swojego partnera. 

— Dzień dobry panowie — odpowiedział starszy mężczyzna, rozglądając się nerwowo. Wyższy policjant wyciągnął z kieszeni notes i długopis. 

— Można prosić dowód osobisty lub jakiś inny dokument potwierdzający tożsamość? — spytał policjant trzymający notes, patrząc w niego i zapisując datę na górze kartki. Henryk zaczął sprawdzać kieszenie. 

— Mam w domu, ale czy to ważne? Musimy się spieszyć — powiedział nerwowo pięćdziesięciolatek, patrząc na obu policjantów. 

— Takie procedury, proszę pana. Musimy mieć pana dane osobowe, gdyby ewentualnie była potrzeba złożenia zeznań na komendzie — powiedział niższy policjant. — To niech pan idzie do domu i je przyniesie.

Henryk pokiwał twierdząco głową i przeczesał swoje siwe włosy. 

— Wojtek idź z panem — powiedział, spoglądając na kolegę z patrolu niższy policjant. Ten bez słowa ruszył razem ze starszym mężczyzną. 

Kilka minut później

Policjant oraz mężczyzna wyszli z domu i ponownie stanęli obok radiowozu policyjnego, gdzie czekał na nich drugi funkcjonariusz. 

— Wszystko jest? — spytał policjant z delikatnym uśmiechem. 

— Tak, pan znalazł dowód osobisty — odpowiedział mu drugi mundurowy i ustał obok partnera. Wyciągnął notes i ułożył dowód osobisty na dole kartki, przytrzymując go palcem. Skrupulatnie zaczął spisywać dane z dokumentu. 

— Dobrze, panie... — policjant zajrzał do notesu partnera i po chwili powrócił wzrokiem do starszego mężczyzny. — Henryku, co się stało? — spytał starszy aspirant, splatając ręce z przodu. 

— No więc, panie milicjancie... — zaczął mężczyzna. 

— Policjancie panie Henryku — powiedział pospiesznie mundurowy. 

— Tak, przepraszam. Wie pan, ja jeszcze z tych czasów, gdy milicja po ulicach chodziła, sam przecież... — opowiadał starszy mężczyzna, co lekko poirytowało funkcjonariusza. 

— Do brzegu panie Henryku, do brzegu — powiedział wzdychając policjant. 

— A przepraszam. No więc tak jak zawsze wyszłem z moim psem na spacer, do lasu. Normalnie sobie chodziliśmy. — W tym momencie Henryk pokazał na kierunek, prowadzący do pobliskiego lasu  — I na chwilę straciłem mojego psa, Saturna, kundelka, z oczu. No i zacząłem go wołać, ale on nie przychodził. Przyszedł dopiero po kilku minutach i już miałem go zbić za to, że nie przychodził, ale zobaczyłem, że ma coś w pysku. Myślałem, że to patyk. Wziąłem to do rąk... 

Policjant westchnął dość głośno. 

— I co to było panie Henryku? Konkretami proszę — powiedział mundurowy znudzonym głosem. Nie był zbytnio przejęty całą sytuacją, co było widać, ale nie raz dostawał już zgłoszenia o domniemanych ciałach, czy bombach. Po kilku latach takich zgłoszeń do kolejnych podchodzi się już dość sceptycznie. 

— Ręka, ludzka ręka panie komendancie! — powiedział, delikatnie podnosząc ton mężczyzna. 

— Starszy sierżant — odpowiedział dość cicho policjant, drapiąc się po głowie. 

— Gdzie jest ta ręka? — spytał wyższy policjant, a niższy jedynie kiwnął głową. 

— W lesie — odpowiedział szybko mężczyzna, kierując cały swój wzrok na wyższego policjanta, który był od niego wyższy o dwie, jak nie trzy głowy. 

— Dokładniej. Jest pan w stanie wskazać to miejsce? — spytał wyższy policjant, wzdychając. Nie wierzył mu, co było widać. Nawet mimo tego przejęcia mężczyzny, po prostu mu nie wierzył. Ręka w lesie? Odcięta? To brzmi śmiesznie jak z jakiegoś taniego kryminału. 

— Tak, tak. To idziemy? — spytał mężczyzna. 

Policjant westchnął ponownie i odwrócił się w stronę radiowozu. Drugi funkcjonariusz podszedł do tylnych drzwi i otworzył je, pokazując na wnętrze pojazdu. 

— Pojedziemy radiowozem, będzie szybciej. Niech pan wsiada. — Za kierownicą usiadł niższy policjant. Henryk niepewnie podszedł do samochodu i wsiadł do środka. Wyższy policjant usiadł obok niego. 

Samochód ruszył. 

— To którędy panie Henryku? — zapytał, delikatnie uśmiechnięty funkcjonariusz, jadąc powoli do przodu. 

— Tam na zakręcie w prawo — powiedział spokojnie mężczyzna, pokazując palcem kierunek. Mundurowy jechał zgodnie z jego wskazówkami. 

— Ma pan pewność, że to była ręka? — spytał policjant, siedzący obok Henryka. Jego ton był delikatnie prześmiewczy. 

— Wie pan, że za wprowadzanie w błąd organów ścigania grozi kara? — dodał funkcjonariusz za kierownicą. 

— Miałem to cholerstwo w rękach. Mam stuprocentową pewność, że to była ludzka ręka — odpowiedział poirytowany mężczyzna. Ton policjant i ich niewiara działała mu na nerwy. Bardzo na nerwy. 

— Teraz gdzie? — spytał policjant. 

— Na pierwszym skrzyżowaniu prosto, na drugim w prawo — powiedział Henryk. Był spięty, obecność policjanta, który siedział praktycznie tuż obok niego, na pewno mu nie pomagała. 

Kilka minut później znaleźli się przed lasem. Policjanci razem z Henrykiem wysiedli z radiowozu. Niższy policjant poprawił pas, a wyższy rozejrzał się po okolicy. Starszy mężczyzna od razu ruszył ścieżką. Policjanci ruszyli za nim, wcześniej zamykając pojazd. 

— Daleko to jest panie Henryku? — spytał jeden z policjantów, gdy z polnej, ale przejezdnej dla samochodu drogi, weszli w jedną z leśnych ścieżek, gdzie kałuże i błoto były niemal na każdym kroku. Przynajmniej nie padało, ale mimo to woda kapała z liści na mundury policjantów. 

— Dziesięć, piętnaście minut piechotą. Tak sądzę — odpowiedział mężczyzna, idąc pierwszy i rozglądając się dokładnie. 

Kilka minut chodu później, kiedy już policjanci, jak i mężczyzna zaczęli tracić nadzieję na odnalezienie zaginionej dłoni, Henryk krzyknął. 

— Jest! — mężczyzna pokazał palcem na wydeptane miejsce w ściółce kilka metrów dalej. 

Niższy policjant powoli podszedł do wskazanego miejsca i gdy stał już praktycznie obok niego, zakrył swoją twarz rękawem i odwrócił się szybko, wydając z siebie dźwięk, jakby miał wymiotować. Szybko odszedł, a na jego miejsce stanął wyższy z nich. 

— Ja pierdolę... — powiedział do siebie cicho policjant. Kucnął przy miejscu, gdzie leżała brudna część ciała i założył czarną rękawiczkę na prawą rękę. Chwycił patyk leżący obok i dotknął nim dłoni, która się obróciła. — Kurwa, Kuba, to jest ręka.— powiedział głośno, przyglądając się uciętej części ciała. 

— Nie zauważyłem — powiedział jego partner, widocznie zirytowany. Oboje uwierzyli. 

— Znalazł pan resztę ciała, panie Henryku? — spytał niższy funkcjonariusz, spoglądając na mężczyznę. 

— Nie. Na szczęście... — odpowiedział Henryk, przyglądając się z daleka dłoni. Chwilę później obok nich stanął wyższy policjant. 

— Co z tym robimy? — spytał, patrząc niewiedzącym wzrokiem na swojego partnera. 

— Co co? Dzwonimy do kryminalnych — odpowiedział szybko zdenerwowany policjant. — Przejdź się tutaj, w zasięgu wzroku i poszukaj czegoś — dodał po chwili, a mundurowy zaczął chodzić po okolicznym terenie, rozglądając się za ewentualnym ciałem. — Musi pan teraz poczekać na kryminalnych. Skąd przybiegł pies? — spytał policjant, patrząc na mężczyznę. Ten odwrócił się i wskazał głębię lasu. 

— Stamtąd — odpowiedział roztrzęsiony Henryk, pokazując trzęsącą się ręką na kierunek. 

— Dobrze — powiedział spokojnie policjant i odwrócił się, odchodząc parę kroków. 

Wyciągnął krótkofalówkę. — Dawaj kryminalnych do Lasu Jabłonowskiego. — Chwila ciszy i westchnięcie policjanta — Mężczyzna znalazł odciętą rękę — powiedział spokojnie policjant. Po chwili odłożył urządzenie i wrócił wzrokiem do mężczyzny. 

----------------------------------------------------

Mam nadzieję, że prolog zaciekawia do czytania dalszej historii. W końcu jak na razie znaleziono jedynie część tego ciała. Od razu mówię, że błąd "poszłem" był celowy, więc proszę nie bić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro