Dziewczynka w koralach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

29 października

Wielkie pudło legło na podłodze. Hazel rozprostowała się i rozciągnęła plecy. Że też musiała sama się z tym męczyć.

Nie, nie musiała — poprawiła się. Robert obiecał, że przyjedzie pomóc po czwartej, kiedy skończy pracę. Po prostu chciała pokazać, że sama też może coś zrobić. Że nie jest jedną z tych kobiet, które do życia koniecznie potrzebują faceta.

— Mamo! — Missy weszła do domu. Nowego domu, który kupiony został z myślą o niej, choć sama mała nie zdawała sobie z tego sprawy. Prezent ojca dla dziecka i jego matki.

Hazel spojrzała na córkę. Dziewczynka ściskała w rękach misia, pajacyka i kilka innych zabawek. Uśmiechała się szeroko, promiennie. Przynajmniej ona była szczęśliwa.

— Tak, skarbie?

— Który pokój będzie mój? Chcę zanieść zabawki!

— Już, chwila. Zaraz ci pokażę, tylko wezmę przy okazji lampę do sypialni. Gdzie ona...?

Kobieta rozejrzała się dokoła. Nie znalazłwszy przedmiotu w zasięgu wzroku, wyszła na werandę. Zniecierpliwiona Missy przeskakiwała z nogi na nogę. W końcu mama znalazła owiniętą w folię lampę i obie ruszyły na piętro. Dziewczynka wysunęła się na przód.

— Powoli, Missy! Schody są strome!

Dla małej nie było to ważne. Ważne było to, że już za chwilę, kiedy jej mama wejdzie na górę, ona dowie się, które z drzwi kryją najwspanialszy pokój w całym domu. Choć dzieliły ją od tego sekundy, nie mogła się doczekać.

— Który?! Który?! — nagliła.

— Ten. — Hazel wskazała drzwi na prawo.

Teraz już przestała być córce potrzebna. Mała z zapałem pognała do pokoju. Werwy miała tyle, że zdecydowana była przynieść wszystko, co tylko uradzi, sama, tym bardziej, że Hazel za stosowniejsze uważała najpierw zająć się kuchnią i łazienką. Czekanie na jej pomoc wymagałoby więc cierpliwości.

Missy rzuciła zabawki na zakryty folią materac. Rozejrzała się po żółtych ścianach. Rodzice mówili, że potem będą mogli przemalować je na jaki tylko kolor sobie zażyczy, ale ten całkiem jej się podobał. Dokleiłaby tylko trochę motyli.

Otworzyła szafę, żeby ocenić, jak dużo miejsca ma na nową tajną bazę. Poprzednio jej pokoik był maleńki, ale szafę miała sporą i wykorzystywała ją do zabawy. Teraz liczyła na to samo albo i więcej, skoro cały dom był większy.

Kiedy zajrzała do środka, pisnęła — na podłodze leżała zdechła mysz.
Przestraszona, błyskawicznie zatrzasnęła drzwi i wybiegła na schody.

— Mamo! Mamo, mysz! — zawołała, wychylając głowę przez szczeble balustrady.

Hazel natychmiast pojawiła się u dołu.

— Masz mysz w pokoju? — spytała zaniepokojona. Nie lubiła gryzoni, roznosiły tylko choróbska i budziły w nocy. Wolałaby ich nie mieć w swoim domu.

— Tak, leży w szafie — potwierdziła mała.

Kobieta weszła do niej i pogłaskała dziewczynkę po głowie. Wieść, że mysz jest już nieżywa, uspokoiła ją.

— Martwa, to dobrze. Zaraz ją sprzątnę.

Poszła do pokoju zobaczyć rzeczone zwierzątko, a upewniwszy się, że rzeczywiście tam leży, przyniosła szufelkę. Pełna obrzydzenia, czubkiem buta wsunęła na nią gryzonia. Wyrzuciła go przez okno.

— Musimy ją pochować! — zaprotestowała Missy, pchając się do okna, by zobaczyć, gdzie mysz upadła.

— Nie mamy na to czasu — stwierdziła Hazel. — I tak cud, że udało nam się wprowadzić przed Halloween. Teraz dobrze byłoby to wszystko ogarnąć.

Dziewczynka nie kłóciła się. Pomyślała, że potem sama zajrzy do zwierzątka.

— Na razie nie wkładaj niczego do szafy, wytrę ci podłogę.

Missy skinęła i wróciła do swojego zajęcia.

Wnoszenie rzeczy na górę okazało się bardziej wymagające, niż myślała, nawet jeśli były to tylko zabawki i ubrania. Musiała zrobić sobie przerwę. Usiadła na łóżku. Hazel wciąż działała na parterze, słychać było pobrzedękiwanie rozkładanych sztućców. Mała zaczęła się zastanawiać, czy będzie dzisiaj obiad.

Postanowiła jedzeniem zająć się później, teraz miała coś ciekawszego do roboty — nie widziała jeszcze całego domu.

Była tu pierwszy raz, bo rodzice wybierali go sami. Pokazywali jej jakieś zdjęcia, ale zdjęcia pozostawały jedynie zdjęciami. Teraz mogła zobaczyć wszystko na żywo.

Weszła do następnego w kolejności pokoju, którym była sypialnia Hazel. Nie zabawiła w niej długo, bo nie było tam na co patrzeć. Pomieszczenie, nie licząc kilku mebli oraz dopiero co przyniesionej lampy, stało puste.

Missy wyjrzała przez okno. Spodobało jej się to, co zobaczyła: w końcu mieli porządne podwórko. Trochę co prawda zaniedbane, ale odpowiednio duże na huśtawkę i więcej. Nawet drzewo tam rosło.

Powędrowała dalej.

Drzwi saloniku zaskrzypiały płaczliwie. Dziewczynka przekroczyła próg, jednak po dwóch krokach zatrzymała się zdziwiona. Przed kominkiem siedziała inna mała dziewczynka, wiekowo podobna do niej. Wpatrywała się tam, gdzie powinien być ogień, i wyciągała ręce, jakby chciała się ogrzać.

— Kim jesteś? — spytała Missy, przekrzywiwszy głowę i zmarszczywszy brwi.

Nieznajoma opuściła dłonie i obróciła się w jej stronę. Miała jasnobrązowe włoski do ramion i przewiewną białą sukienkę w kwiaty. Z jej szyi zwisał różowoczerwony naszyjnik z plastikowych koralików.

— Jestem Sula — odparła dziewczynka i znowu wyciągnęła rączki do niewidzialnego płomienia. — A ty?

— Missy — powiedziała z wahaniem. Rozważała, czy powinna zawołać mamę. Nie powinno nikogo być w ich domu. — Czemu tu jesteś? — zapytała. — Wiesz, że to nasz dom?

— Widziałam, jak wysiadacie z samochodu.

— Więc co tu robisz? — nie mogła zrozumieć.

— Bawię się w zimę — wyjaśniła, naraz obejmując się ramionami, jak gdyby zrobiło jej się zimno. — Chcesz też się pobawić?

Missy podeszła niepewnie. Tamta uśmiechnęła się do niej z dołu.

— Jest bardzo mroźnie! Musisz podejść do ognia albo zamarzniesz! — ostrzegła, robiąc obok siebie miejsce.

Z nutą podejrzliwości wykonała polecenie. Usiadła i tak jak towarzyszka wyciągnęła przed siebie ręce.

— Nie znam tej zabawy — przyznała.

— To nic, nauczysz się. Jest bardzo łatwa. Musisz tylko udawać, że jest bardzo, bardzo zimno.

Przez chwilę obie siedziały w milczeniu, odgrywając scenkę. Missy w końcu opuściła ręce, których unoszenie zaczęło ją już męczyć.

— To nudna zabawa.

Sula wydała się tym stwierdzeniem lekko urażona, dalej jednak kuliła się przy kominku.

— Znam fajniejszą zabawę — zaproponowała Missy, ale wtedy z dołu dobiegł głos jej mamy:

— Missy, zrobiłam kanapki! Chodź, zjesz coś!

Missy chciała powiedzieć coś do Suli, lecz ta wstała.

— Idź, ja też już pójdę — powiedziała.

— A zobaczymy się jeszcze?

Koleżanka pokiwała głową. Jeszcze zanim Missy wstała, Sula wyszła na korytarz. Zniknęła, zanim zdążyła ją dogonić.

Po południu, nieco spóźniony, ale za to z pizzą, wpadł Robert. Hazel miała ochotę coś powiedzieć o tej pizzy, ale tym razem postanowiła to przemilczeć. Szkoda psuć dzień. Usiadła razem z nimi na krzesłach, które sama do tej pory wniosła. Zaczynała się niecierpliwić, co zostało w końcu zauważone.

— Pszczółko, może pokażesz mi teraz, co mam ci zanieść do pokoju? — zwrócił się Robert do Missy. Mała, która kończyła już przeżuwać, pokiwała głową.

Do wniesienia dywanu potrzebne były dwie osoby, dlatego każde z rodziców chwyciło za jeden koniec długiego rulonu. Missy wspięła się na górę pierwsza i otworzyła szeroko drzwi do swojego pokoju. Zapaliła światło.

W kącie, za łóżkiem, dostrzegła skuloną postać Suli. Wyglądała na wystraszoną, twarz chowała za kolanami.

— Co się stało? — spytała Missy z troską. Uklękła przed nią. W odpowiedzi Sula pokręciła głową i ukryła twarz bardziej.

Rodzice byli już u szczytu schodów, ich kroki wywoływały z drewnianych desek skrzypnięcia. Skonsternowana Missy spojrzała na Sulę jeszcze raz, a ta przyłożyła do ust palec.

Robert i Hazel weszli do pokoju, kobieta z ulgą puściła dywan.

— Co za dzień! Od rana tylko przenoszę wszystko z miejsca na miejsce.

Robert zażartował na rozluźnienie atmosfery, poklepując Hazel po plecach, na co ona prychnęła. Mimo że Sula siedziała w kącie cały czas, nikt poza Missy zdawał się jej nie zauważać. Dla dziewczynki była to wielka zagadka.

Gdy rodzice wyszli po kolejne rzeczy, Missy poszła za nimi. Następnym razem kąt był już pusty.

*

30 października

— Jenny przebierze się za księżniczkę, a Oscar za strażaka. — W samochodzie mała z zapałem opowiadała o kostiumach innych dzieci. Pierwszy dzień w nowym przedszkolu zaobfitował w wiele nowych znajomości. Hazel potakiwała, skupiona na drodze. Imiona dzieci nic jej nie mówiły.  — Tylko Shani tak jak ja będzie wróżką.

Dzień przed Halloween Missy potrafiła myśleć i mówić tylko o nim. Zresztą nie tylko ona. Odbierając córkę, Hazel zorientowała się, że każdy przedszkolak chętnie wyrzuciłby te ostatnie, zbędne godziny dzielące go od przebrania i słodyczy. Dorośli też się rozkręcali. Dynie, kościotrupy i nietoperze były wszędzie.

— Słyszałam, że robicie sobie jutro przyjęcie. — Hazel powtórzyła to, co usłyszała od przedszkolanki.

— Aha! Już nie mogę się doczekać!

Hazel uśmiechnęła się.

— Ale będziemy musiały upiec muffinki.

— Ja lubię piec, mamo — zapewniła. — I dekorować. To takie fajne.

— Podjedziemy do supermarketu, bo nie mamy składników.

— Kupimy cukiereczki? — Hazel skinęła. — A lukier?

— Co tylko będziesz chciała.

Ta obietnica w pełni już uszczęśliwiła dziewczynkę. Dwadzieścia minut później Missy trzymała na swoich kolanach papierową torbę ze wszystkim, czego potrzebowały. Wzięła nawet rodzynki, choć to był bardziej pomysł Hazel. Na tylnym siedzeniu spoczęła zaś okazała dynia, którą planowały położyć na ganku, nawet jeśli nie zdążą jej wydrążyć.

— Najpierw obiad — uprzedziła Hazel, gdy samochód zatrzymał się na podjeździe.

Missy jęknęła, ale chcąc muffinek, postanowiła zjeść bez mrugnięcia okiem. Kobieta odgrzała zrobioną wcześniej zupę i posiliły się obie. Wypiekami miały zająć się nieco później, więc Missy poszła się pobawić.

Zabrała na dwór dwie swoje lalki i usiadła z nimi na trawie. Pochłonięta zabawą, długo nie zauważała, że ktoś jej się przygląda. Dopiero ruch Suli sprawił, że spojrzała na płot, za którym stała na skrzynce z zarzuconymi na sztachety ramionami. Głowę miała w zamyśleniu ułożoną na dłoniach.

— Cześć — przywitała się pierwsza Missy. Uśmiechnęła się przyjaźnie.

Sula zareagowała tylko dotknięciem koralików na szyi.

— Chcesz się bawić? — zaproponowała Missy. — Możesz poruszać Marie. — Podniosła jedną z lalek.

— Nie lubię lalek. — Dziewczynka kopnęła bucikiem w płot.

— Wolisz coś innego?

Sula kiwnęła i spojrzała za siebie, na łąkę, która roztaczała się za ogrodzeniem.

— Chcesz zobaczyć staw?

Missy ożywiła się. Nie wiedziała jednak, czy mama puści ją samą. Musiałaby o to zapytać.

— To daleko?

— Nie, to zaraz tutaj. — Sula wskazała na zbiorowisko krzaków trochę dalej. — W tych zaroślach.

Dziewczynka wahała się. To było za płotem, ale naprawdę blisko. Prawie tak blisko, jak przednie wejście na ich podwórko. Przymarszczyła brwi. Po krótkim przemyśleniu odłożyła lalkę i podeszła do Suli.

— Hej, poczekaj! — zawołała, bo towarzyszka poderwała się nagle i pobiegła w stronę stawu. Nie chcąc pozostać w tyle, przedostała się przez odstający fragment płotu i dołączyła do koleżanki na łące.

Popołudniowe późno październikowe słońce nadawało kępiastemu terenowi sielskości. Trawa zdawała się tworzyć pod stopami gęsty dywan, na którym z przyjemnością można by się było wytarzać. Missy zbiegła z niskiej górki i zatrzymała się obok Suli. Brzeg stawu zdajdował się tuż przed nimi.

Missy sapnęła lekko zdyszana. Jesienna kurtka, choć cienka i rozpięta, przeszkadzała jej biec. Zbyt chłodno jednak było, by ją zdjąć. Dziewczynka nie rozumiała, jak Sula może nosić tylko sukienkę.

— Byłam szybsza! — zawołała Sula, siadając na dużym krągłym kamieniu.

Missy naburmuszyła się.

— To nie fair, ty już byłaś za płotem. Miałaś bliżej.

Sula nie odniosła się do zarzutu. Ustała na swoim kamieniu i balansując rękoma, próbowała zachować równowagę. Z jednego głazu przedostała się zwinnie na drugi, mniejszy. Missy rozejrzała się z zainteresowaniem.

— Ładnie tu — uznała.

— No — powiedziała Sula i spojrzała na staw. Kamienie leżały tylko na jednym jego brzegu i schodziły tu do wody, tworząc coś prawie jak szlak.

Dziewczynki obijały się przez chwilę, a potem ustaliły, że pobawią się w zaklęte księżniczki znad jeziora. Zrobiły sobie bukiety z trzciny i ostatnich pozostałych ziół, użalając się przy tym cały czas na okrutne czary, które uwięziły je na zawsze nad wodą. Bawiły się wyśmienicie.

Sula niczym akrobatka maszerowała po kamieniach.

— Żeby urok przestał działać, trzeba przebyć wzdłuż całe jezioro! — wykrzyknęła. Dochodziła właśnie do kamienia najbardziej wysuniętego w głąb stawu. Stąd do drugiego brzegu wciąż pozostawał jeszcze duży kawał stawu.

Missy, chcąc naśladować Sulę, również weszła na kamienie.

— O my nieszczęsne! — ciągnęła tamta. — Nigdy nie dotrzemy do drugiego końca! Jezioro jest takie szerokie!

— I te paskudne krokodyle! — dodała przejęta Missy.

Nagle Sula zrobiła zwrot i naskoczyła na ten sam kamień, na którym stała Missy. Nie spodziewając się takiego ruchu ze strony koleżanki, dziewczynka wystraszyła się i wpadła do wody.

*

— Missy! — Hazel przeszukała już całe podwórko i dom w poszukiwaniu córki. Na próżno, małej nigdzie nie było. Pomyślała, że może gdzieś się przed nią schowała albo poszła do sąsiadów. Nie powinno się to zdarzyć, bo nie miały jeszcze czasu zapoznać się z sąsiedztwem, ale rano widziały wyprawiające się do szkoły dzieciaki. Niewykluczone, że któreś zagadało i poszły się razem pobawić. Missy była towarzyskim dzieckiem.

— Missy! Chodź, musimy upiec muffinki!

Wołanie nie skutkowało, więc postanowiła sprawdzić u sąsiadów. Sąsiedzi uśmiechali się serdecznie na widok nowej mieszkanki, ale odpowiadali, że nie widzieli dziewczynki, i proponowali zajrzenie na pobliski plac zabaw lub w jeszcze inne miejsce. Hazel chodziła od drzwi do drzwi, coraz bardziej sfrustrowana i zaniepokojona. W końcu zadzwoniła na policję oraz do Roberta.

— Jak mogłaś ją zostawić?! — Były małżonek wysiadł z auta, podczas gdy jedna z funkcjonariuszek przesłuchiwała Hazel.

— Bawiła się grzecznie za domem! Myślałam, że wróciła do pokoju!

— Myślałaś! — prychnął z furią Robert.

— Proszę o spokój — powidziała policjantka. Inny funkcjonariusz właśnie zmierzał w tę stronę. Nie wyglądało na to, by niósł dobre wieści.

— Myślę, że znaleźliśmy pani córkę — powiedział z zakłopotaniem i współczuciem. — Nasz nurek wyłowił ze stawu za domem ciało dziewczynki. Wiek i opis się zgadzają.

Hazel naraz zabrakło tchu. Upadłaby, gdyby nie podtrzymał jej Robert.

— Przykro mi — dodał policjant.

*

31 października

Hazel siedziała w fotelu wyprana ze wszystkich emocji. Pół dnia przepłakała, a teraz, wykończona, nafaszerowała się lekami uspokajającymi, które przywiózł jej Robert. Mężczyzna radził sobie lepiej. Nie mówił nic, kiedy wpadł przed południem sprawdzić, jak się trzyma, jednak w jego oczach Hazel widziała okrutny zarzut.

A teraz była sama w pustym domu. W saloniku na piętrze, bo próbowała wcześniej uśmierzyć ból poprzez ścieranie tu kurzy.

Pokój pogrążał się w półmroku, ale kobieta nie garnęła się, by zapalić światło. Równie dobrze mogła zasnąć dziś tutaj, w niewygodnej pozycji, i zbudzić się nazajutrz z bólem pleców. Bez znaczenia. Już nawet przymykała oczy.

Ciszę przerywał raz po raz dzwonek do drzwi. Halloween, a przed ich domem stała dynia i lalka-czarownica — zaproszenie dla dzieciaków. Sąsiedzi wiedzieli o tragedii, ale przebierańcy przychodzili zapewne z dalszej okolicy. Kolejny dzwonek, już kilkunasty. Ani razu nie poszła otworzyć.

Usłyszała chlipanie i natychmiast podniosła powieki. Oderwała głowę od oparcia i zaspana rozejrzała się po poszarzałym pomieszczeniu. Dostrzegła jakiś kształt przed kominkiem. Całkiem wyraźny kształt skulonego dziecka o czarnych włosach, zupełnie takich, jakie miała Missy.

— Mamo... — odezwała się dziewczynka, nie przestając popłakiwać. Zwróciła mokre oczy w stronę kobiety. — Jest mi tak zimno...

— Missy?!... — Hazel poderwała się na równe nogi. — Córciu, to ty? — Oszołomiona i obolała, nie była w stanie wykonać kroku.

— Tu jest tak zimno — chlipała Missy dalej. — Tak ponuro... Boję się...

Hazel przetarła oczy. Jej córka nie żyła, nie mogła teraz siedzieć przed nią.

— Tej dziewczynce, która z nami mieszka, też jest zimno... Mamo, ja nie chcę tu być, chcę do domu...

— Missy...

W końcu Hazel zdobyła się na to, by klęknąć. Znalazła się na jednym poziomie z córką, która skulona obejmowała swoje kolana. Zbliżyła się na czworakach, ze zdumienia nie mogąc oderwać oczu. Missy wyglądała jak żywa. Nawet miała na sobie te same ubrania co wczoraj, tylko że teraz ciuchy przylegały gładko do jej ciała, zmoczone.

— Missy, czy to naprawdę ty?...

Dziewczynka nie odpowiedziała, patrzyła jedynie żałośnie swoimi ciemnymi oczami. Drgała. Jej ciało bez ostrzeżenia zaczęło się rozpływać, jakby zrobione było z mgły.

— Missy, nie! — Hazel próbowała chwytać powietrze.

Po dziewczynce nie został żaden ślad.

Przez chwilę nie potrafiła się otrząsnąć. Potem wstała z gniewem i jednym ruchem strąciła dwie figurki, które stały na kominkowym gzymsie. Jednej z nich odpadła głowa. Hazel oparła na pustej teraz półce ramiona. Czołem dotknęła ściany. Uderzyła w nią pięścią.

Dźwięk, który się stamtąd wydobył, wskazywał na karton-gips. Co za nędznie zrobiony dom! Nawet ściana za kominkiem nie jest murowana! A gdyby płot z tyłu był szczelny, Missy nie przeszłaby na drugą stronę...

Uderzyła jeszcze raz, silniej. Na powierzchni pojawiło się wgniecenie. Miała w sobie tyle złości, że mogłaby z łatwością rozwalić ten dom. Wgniotła płytę mocniej i zaczęła wyrywać jej kawałki.

Natrafiła dłonią na coś dziwnego, czego nie potrafiła zidentyfikować. Wzdrygnęła się. Zapaliła światło. Kontynuowała usuwanie fragmentów ściany, odsłaniając coraz to więcej czegoś, co wyglądało jak stara szmata. Szarpnęła z całej siły szeroki płat.

— O mój Boże — jęknęła i odsunęła się, zastawiając usta. Była bliska omdlenia.

Przestrzeń za kominkiem skrywała pozostałości małego ciałka. Jeśli sądzić po brudnej białej sukience w kwiaty i plastikowych koralikach na szyi, dziewczynki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro