Razem, lecz osobno

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ten krótki shot nawiązuje do akcji "Zesłania", ma miejsce po rozdziale "Letnie rozmowy" (dla przypomnienia - po pościgu ze strony kozaków Polska i ranny bolszewik podróżują wozem razem z kolejną przygarniętą przez Polę istotą - jej rodakiem Franciszkiem), ale jest niekanoniczny, niełączący się z resztą książek, choć część z was może go widzieć inaczej, i tak niewiele to zmieni.

---------------

Ta cholerna noga nie pozwalała mu spać.

Bolszewik, przebudzony nieznośnym rwaniem w prawej łydce, gwałtownie, nieco gniewnie westchnął. Nie miał zamiaru się podnosić, nie chciało mu się, jeśli znowu coś krwawił, to mógł tak lekko pokrwawić do rana, dlatego tylko zgiął nogę w kolanie, przyciągając ją nieco ku sobie i zmieniając jej pozycję, przez co kłucie w mięśniach nieznacznie się zmniejszyło, a skurcz nieco się rozluźnił.

I tyle. Tyle musiał zrobić dla tej nędznej nogi, a przez to czekała go kolejna godzina czy dwie leżenia bez celu, aż sen znowu go nawiedzi.

Wspaniale.

Czasem w takich wypadkach rozmawiał z tym ich nowym przybłędą, znaczy kompanem, Franciszkiem. Chłop po nocach nie spał, chyba prawie wcale nie spał, tylko raz, kiedy komunista się przebudził, zastał go drzemiącego z przodu wozu, ale to był ten jeden jedyny przypadek. Mimo tego, że Polak był kupcem, kraj musiał przyznać, że mówił całkiem z sensem, a przynajmniej czasem. Socjalistą facet całkowicie nie był, ale się na niego nadawał, więc pogawędki po północy się im zdarzały, jednak tej nocy mężczyzny z nimi nie było. On miał luksus spania w chacie u swoich znajomych, podczas gdy on zostali na zewnątrz, tak dla bezpieczeństwa.

Doprawdy sprawiedliwie.

Po kilku, może kilkunastu minutach wpatrywania się w sufit, czy raczej szarawą plandekę, jedną plamę i trzy dziury w niej, bolszewik zaczął rozglądać się po wnętrzu wozu. Błądził oczyma po wielu płótnach, które tworzyły wokół nich swoisty mur czy wręcz fort, aż zatrzymał swój wzrok na jednym z dywanów, był ciemnoczerwony, pełen brązowo-beżowych, niejako złotawych zdobień układających się w formy kwiatów i geometrycznych figur. Obok niego był drugi, podobny, nieco jaśniejszy, niejako wbijający się w róż, a następnie ustawione były gładkie rolki jednokolorowych materiałów, żółtawych, purpurowych.

Ekscytujące.

W końcu wzrok Moskala powędrował dalej, aż skupił się na jego towarzyszce. Polska spała delikatnie skulona, ściskając w rękach jakiś niewielki kawałek płótna, jej białe włosy rozlewały się w każdym kierunku, zasłaniając niemal zupełnie jej twarz i ramiona. Jak zawsze, gdy spała, nie ruszała się prawie wcale, tkwiąc w prawie całkowitym bezruchu, niejako wchodząc w stan paraliżu czy nawet podobny śmieci.

Jednak tylko prawie.

Tym razem bezczynna martwota kobiety była zaburzona przez pojawiające się co jakiś czas, nieznaczne, prawie niewidoczne dreszcze.

Na ten widok komunista uśmiechnął ciut kpiąco, trochę z politowaniem, zaczynając obstawiać, jak długo potrwa, zanim kobieta się obudzi lub przyklei się do niego.

Wszy dość szybko robiło się zimno, nie mówiąc nawet o syberyjskiej tajdze wczesną wiosną, wystarczyła chłodniejsza noc, aby delikatnie dygotała przez sen. Wieczorem nie brała koca ani nic innego, bo było jej "idealnie", a jeśli nawet go wzięła, aby się przykryć, to najpierw śniąc zrzucała go z siebie, ponieważ było jej zbyt gorąco, a po jakimś czasie znowu było jej zimo, a kiedy już do tego dochodziło, opcje były zawsze tylko dwie.

Mogła się najzwyczajniej przebudzić, co zwykle kończyło się narzekaniem, szukaniem jakiegoś okrycia czy nawet budzeniem również jego, bo tak, tak po prostu. Ta możliwość była rzadsza i zwykle była to swego rodzaju ostateczność, której komunista nie znosił chyba równie mocno co kobieta, z racji, że dla niego również wiązała się z przerwaniem snu. Częściej Polska po prostu podświadomie, przez sen, trochę jak niemowlę, tego ciepła poszukiwała, a oczywiście, najczęściej komunista był jego źródłem. Zaczynało się od obrażonego kładzenia pod jednym kocem plecami do siebie, a kończyło się na tym, że rano jego ramię było półżywe po całonocnej pracy jako poduszka czy przytulanka.

Na początku wywiązała się z tego swego rodzaju wojna, bolszewik miał wąty, że cierpiał on oraz jego zdrowie, a Laszce trudno i głupio było przyznać, iż tuliła się przez sen, więc zwalała całą winę na niego. Koniec końców wypracowali swego rodzaju porozumienie, on nie zwracał na nią uwagi i odstawał w zamian odrobinę spokoju, a ona nie marzła i nie narzekała. Z czasem zaczęło to być nawet dla Moskala zabawne, po aurze wieczora był w stanie określić z całkiem wiarygodną dokładnością, czy obudzi się bez przylepy czy jednak z nią, a że w dodatku zwykle on budził się wcześniej, to ona nie mogła temu zaprzeczyć, wtedy wyciągał ją ze snu nieco okrutnie za wszystkie niemiłe pobudki, których on doświadczył, albo kiedy miał lepszy humor, czekał, aż sama wstała.

Nie mając nic lepszego do roboty, komunista obrócił się delikatnie na bok i postanowił obserwować kobietę oraz jej nadchodzące, niemal lunatyczne działania. Tak jak podejrzewał, niewielkie dreszcze stawały się coraz częstsze i dłuższe, powoli zmieniając się w stałe, delikatne drżenie. Bezruch Polki zanikał, ona zaczynała się lekko wiercić, mocniej wtulając się w trzymany kawałek materiału, co, choć tylko na chwilę, pomogło, jednak szybko przestało jej wystarczać. Wiercenie się ponownie wróciło, z wolna stając się coraz bardziej niespokojne.

Lecz nareszcie, po kilku momentach obserwacji, bolszewik uświadomił sobie rzecz głupią, która wywołała w nim niepokój i zamieszanie.

Po kiego czorta on się jej przyglądał i czekał? Powinien po prostu poszukać koca czy choćby wziąć płótno, płaszcz, cokolwiek i ją przykryć, a nie czekać na jej nieprzytomny ruch, zastanawiając się, czy się w niego wtuli czy nie.

Jednak ta opcja, sensowna opcja, wydawała mu się niejako mniej zachęcająca.

Tylko dlaczego? Dlaczego w pewnym stopniu liczył na to, że wesz się go uczepi?

Przecież to w pewnym względzie szło na jego niekorzyść, powinno mu zależeć, żeby dręczyła koc, a nie jego, powinien tu iść na łatwiznę, to było normalne i logiczne, to było naturalne.

Więc dlaczego po cichu liczył na tę pierwszą, bezsensowną wersję wydarzeń?

Natłok sprzecznych myśli wpędził go w dziwaczny stan, w którym już kompletnie nie wiedział, co zrobić. Spojrzał na nią lekko, skupiając się na białych włosach, które zdecydowanie za często działały mu na nerwy, niewiadomymi sposobami kończąc na jego twarzy i po paru chwilach zdał się znać rozwiązanie swojego problemu, które jednak tworzyło w nim jeszcze większy zamęt.

Czemu nawet świadom, że było to idiotyczne, dalej wolał ją mieć przy sobie niż po prostu przykryć ją głupim kocem? Brakowało mu kontaktu z drugim człowiekiem? Nie, nigdy go przesadnie nie posiadał, może poza drobnymi wyjątkami i też nie przywiązywał do niego uwagi. Ludzi prędzej unikał, niż szukał z nimi styczności. Chłodno też mu bez wątpienia nie było. Nie wiązało się też to z chęcią żartu, odegrania się czy zwykłego zdenerwowania Polki porannym naśmiewaniem.

On po prostu chciał tego cholernego przytulenia, jej przytulenia.

Tylko znowu, dlaczego?

Ona była powodem? On sam? Wszystko wokół?

Ale czym tak w ogóle było to "wszystko wokół"?

Ich morderczym marszem? Ich przychylnymi uczynkami, ratującymi ich nawzajem? Ich kłótniami? Ich rozprawami na skrajnie różne poglądy? Ich ciągłą, wymuszoną obecnością?

Wykańczającą rozmową? Durnym, nieco wrednym uśmiechem? Powstrzymywanym chichotem? Współczującym spojrzeniem?

Nie znosił tego wszystkiego. Jej pomysły, komentarze, narzekania, rozkazy, uwagi, pouczenia, reprymendy, wymówki, przygany, nienawidził ich, były nużące, niepotrzebne, irytujące równie mocno, jak ona sama.

Ale na swój sposób były miłe.

Mówione z tą nieco złośliwą troską w matczynym, lekko zawiedzionym, lekko serdecznym tonie były mniej denerwujące niż słowa innych, mógłby powiedzieć, denerwujące inaczej.

Wydawały się cicho wmawiać, że komuś, przynajmniej trochę, chociaż odrobinę, w pewien dziwny sposób, na nim zależało. Tylko na nim, nie na wizji rewolucji, nie na kolejnej szansie dla kraju, nie na wybawcy lub ciemiężcy narodu, nie na potencjalnym mordercy Imperium Rosyjskiego, po prostu na nim, zwykłym, człowieczym nim.

Ta świadomość, nawet jeśli ułudna czy naciągana, sprawiała, że czuł się lepiej, było mu osobliwie cieplej, weselej, milej, łatwej. Nawet nie mógł określić, jak było mu weselej, kiedy było mu milej, dlaczego było mu łatwiej, po prostu było, zawsze i wszędzie, nigdy i nigdzie, nie był w stanie tego wyjaśnić w żaden racjonalny sposób.

Jednak równocześnie było mu gorzej. Zdało mu się, że z każdym dniem zbliżającym ich do końca wędrówki zaczynał tęsknić, lecz nie wiedział za czym, mógł przysiąc, że czuł swoisty ucisk, ale nie potrafił powiedzieć, co go wywoływało, wydawał się nieszczęśliwy, ale nie miał najmniejszego pojęcia, dlaczego w ogóle miałby taki być.

Jeśli miał być szczery, to najzwyczajniej nie wiedział, co czuł, nie rozumiał tego, nie potrafił zrozumieć, uczucia takiego typu, uczucia wszelkiego typu, stanowiły w jego życiu rolę całkowicie podrzędną i nigdy nie poświęcał czasu na ich zgłębienie.

Tylko był pewien, że im bliżej niej był, na jakikolwiek sposób, tym wszystko było silniejsze.

To dobre oraz to złe, to miłe oraz to uciążliwe, to kojące oraz to bolesne, to przyjazne oraz to wrogie, to odprężające oraz to irytujące, to racjonalne oraz to bzdurne, to niewinne oraz to nieprzyzwoite, to piękne oraz to wstrętne.

I im więcej tego miał, tym bardziej tego chciał.

Spojrzał na Laszkę, wzdychając delikatnie i uśmiechnął się do siebie nieznacznie, trochę radośnie, trochę smutno.

Nie wiedział dlaczego, nie rozumiał dlaczego i podejrzewał, że prawdopodobnie nigdy nie zrozumie, ale przynajmniej wydawało mu się, iż wiedział, czego chciał.

Ostatecznie wyciągnął rękę w jej stronę, mając zamiar delikatnie ją przyciągnąć i przyśpieszyć nieuniknione, tak jak to zapowiadały jej nieprzytomne działania, jednak mając dłoń tuż nad nią, zatrzymał się i gwałtownie wziął rękę z powrotem, jakby się poparzył lub skaleczył. Zacisnął pięść przy sobie, niemal wbijając przydługie paznokcie w skórę i ścisnął zęby, po części przygryzając wargę do krwi.

Zerknął na Polkę jeszcze raz. Dalej nieznacznie drżała, coraz bliższa przebudzenia się lub mimowolnego szukania jakiegoś źródła ciepła.

Komunista odwrócił się na plecy, rozglądając się po wnętrzu wozu i po paru sekundach znajdując pożądany przedmiot. Podniósł się lekko oraz złapał zwinięty koc, rozłożył go prowizorycznie i zarzucił na nią. Po kilku chwilach kobieta wtuliła się w materiał, niejako zwijając się w kulkę, wkrótce przestając dygotać oraz śpiąc spokojnie, a sam bolszewik, widząc oczekiwany rezultat, ułożył się na nowo, odwracając się do niej plecami i starał się w końcu zasnąć.

Jego człowiecza natura szukała tego ciepła, chciała go, tęskniła do niego, znajdowała w nim komfort, ale on zwykłym człowiekiem nie był.

Ona również nim nie była.

Nigdy nie byli, nie są i nigdy nie będą prostymi ludźmi, a w ich życiach nic nie było, nie jest i nie będzie proste.

Dlatego pewne rzeczy lepiej było zniszczyć, kiedy jeszcze były wątłe, łatwe do wyparcia, nietrudne do zduszenia, zanim mogły cokolwiek zmienić, nim mogły mieć jakąkolwiek wartość, nim mogły cokolwiek znaczyć.

Nim mogły dla niego zbyt wiele znaczyć.

Tak było łatwiej dla nich obu.

Tak było lepiej dla nich obu.

Tak musiało być lepiej.

---------------

Jak wspomniałam, w wyniku przegranego zakładu miałam powinność napisać jakiegoś ZSRRPola i po wielu, naprawdę wielu opcjach, jest to. Pierwotnego shota, o którym już czasem wspominałam, a który był AU dla "Utopii", nie skończę, nie mam do niego siły, a i tak nie ma tam dużo więcej "chemii" niż tu, więc bez różnicy, w jednym i w drugim smutna kluska nieumiejąca we własne uczucia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro