Wspomożyciel Ukraińca to oczywiście...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poniższy, trochę na odpiernicz shot łączy się częściowo z inną moją książką, przynajmniej jej jednym rozdziałem, a mianowicie "Sąsiadami ze wschodu", acz jej znajomość nie jest obowiązkowa. Jedyne, co musicie wiedzieć, to Ukraina po przymusowej eksmisji z własnego domu oraz problemami powiązanym z konfliktem na wschodzie kraju żyje na garnuszku Polski, ponieważ we własnym państwie częściowo boi się zostać, a nie chce też być daleko od obywateli.

--------------

Wspólne mieszkanie nie było takie straszne, jak Ukraina podejrzewał.

Prawda, Polska w pełni korzystała z faktu, że posiadała gosposię, czy jak to Czechy go dumnie określał, męską kurę domową, zwalając na niego większość gotowania, niemal całość sprzątania, a na początku jeszcze ogarniania ogrodu, przynajmniej do momentu, aż nie zabił jednej jabłonki, od tamtego czasu mógł tylko trawę kosić.

Ogólnie jednak narzekać nie mógł, miał gdzie spać, miał co jeść, nie musiał bać się o własne życie, dodatkowo zyskał wsparcie mentalne, częściowo polityczne, osobę, która dręczyła Unię Europejską w jego imieniu i co bardzo ważne w leczeniu jego wiecznie zszarganych nerwów, miał niemal nieograniczony dostęp do alkoholu tworzonego przez Kraków, jak i samą Laszkę. W skrócie miał godne życie jak na de facto nielegalnego osiedleńca, w dodatku ściganego przez agresywnego szczyla, który od lat widział w nim większość problemów swego życia, życząc mu śmierci oraz kultywując rodzinną tradycję wpierdolu jego niewinnej, ukraińskiej osobie.

Jednak na razie nie musiał się tym martwić, a przynajmniej nie musiał się martwić samym sobą, a własnym narodem.

Jak niejednego wieczora, na wzór typowego polskiego domu, wspólnie z Polską oglądał telewizję, a dokładniej cudem uchwycone, nieco charczące, ukraińskie wiadomości, do których słuchania ją namówił dość łatwo, biorąc pod uwagę, że do wyboru mieli jeszcze tylko seriale paradokumentalne oraz dziwne nowele.

A poza tym była jego kolej na wybieranie.

Każde państwo siedziało po własnej stronie kanapy, rozkładając się wygodnie. Rzeczpospolita siedziała po turecku, lekko przykryta kocem, nieco przerażona, nieco zatroskana, popijając co jakiś czas łyk piwa, wygranego w zakładzie Ukrainy z Pepikiem. Sam zwycięzca w ciut szemranym układzie był zawieszony w pozycji między siedzeniem, a leżeniem, jedną ręką podpierając się o oparcie kanapy i w drugiej trzymając butelkę powoli sączonego, czeskiego trunku. Twarz jego pokrywała się rozpaczliwym, potępieńczym grymasem, rosnącym z każdą usłyszaną informacją, którą i tak znał, ale i tak nienawidził. 

- ...з'являються новини про воєнні злочини на території другої самопроголошеної республіки, солдат катували два місяці... ( ...pojawiają się wiadomości o zbrodniach wojennych na terenie drugiej samozwańczej republiki, żołnierze byli torturowani przez dwa miesiące...) - niewyraźny głos prezenterki przewiercał się w jego głowie, powodując mieszankę złości i bezsilności, dławiącą i piekącą, wywołującą krzyk, który nie opuszczał jego głowy.

Choć konflikt wygasał, choć dla niektórych wojny niby nie było, zbyt wiele razy słyszał o wszystkim, co rosyjskie, czeczeńskie czy nawet czasem ukraińskie, zbierające zdradliwych wykolejeńców, bojówki robiły żołnierzom czy nawet zwykłym, Bogu ducha winnym ludziom i za każdym razem czuł, jak żołądek idzie mu do gardła.

Za często przypominały mu się ostatnie spędzone z bratem lato.

- Przełącz - mruknął martwo na Polskę, która znajdowała się znacznie bliżej pilota niż on.

Laszka załapała dość szybko, sama nie chcąc już o tym słuchać i zaczęła błądzić po kanałach ich kradzionej, charczącej, ukraińskiej telewizji.

- ...всі інгредієнти супу... (...wszystkie składniki zupy...) ...купіть два за ціною... (...kup dwa za cenę...) ...Тепер немає повороту назад... (Teraz nie ma już odwrotu...) ...в Росії триває пошук некрофіла, який намагався увійти в мавзолей Союзу... (...w Rosji trwają poszukiwania nekrofila, który próbował wejść do mauzoleum Związku...) - kobieta przełączała bez wyraźnego celu, nie wiedząc nawet, jakiego programu powinna się spodziewać po każdym kliknięciu, lecz parła bez celu, mając nadzieję na kanał informacyjny, który mówiłby o czymś normalnym. - ...Дмитро чому мені... (Dmitr, dlaczego mnie...)  ...президент відзначив День Канади... (...prezydent obchodził Dzień Kanady...) - słysząc w miarę normalne zdanie, zatrzymała się.

Po chwili zerknęła na Ukrainę, a ten tylko lekko kiwnął twierdząco głową, nawet lekko zainteresowany skrzeczącym głosem prezenterki oraz tym, co miała do powiedzenia. Laszka westchnęła ciut znudzona, ale zgodnie z umową o podziale czasu telewizyjnego, jedynie rzuciła pilot na stół, słuchając razem z drugim krajem.

- ... "У світі, напевно, немає щирішого друга України, ніж Канада" ці слова президента поширили в Інтернеті. Це чітко вказує на те, що жодна країна не надає Україні такої підтримки, як Канада... (..."Na świecie nie ma szczerszego przyjaciela Ukrainy niż Kanada" te słowa prezydenta obiegły internet. Wskazuje wyraźnie, że żaden kraj nie zapewnia Ukrainie takiego wsparcia jak Kanada...) - telewizor z lekkim trudem przekazywał kradziony materiał, który wywoływał delikatny uśmiech u Ukraińca oraz niewielkie politowanie u Polki.

- Choć raz się w pełni zgadzamy Porszenko, choć raz - Słowianin mruknął z pełnym przekonaniem, niejako bezwarunkowo i podświadomie.

Butelka z niskoprocentowym alkoholem, która powoli zbliżała się od ust Laszka, zatrzymała się kilka centymetrów od jej twarzy, a ona cała zastygła w bezruchu, wbijając spojrzenie w nieświadomego Ukrainę, nieprzerwanie wsłuchującego się w dalszą część wiadomości.

Kobieta czekała.

Czekała na jeszcze słowo czy dwa sprostowania lub dopowiedzenia, niewielkiego wyjaśnienia, poprawki do stwierdzenia, jednak nic takiego się nie pojawiło. Ukrainiec wciąż bez wyrazu wpatrywał się w urządzenie, biorąc następny łyk kończącego się napoju i słuchając już kolejnego reportażu.

Laszka odłożyła piwo na stół, częściowo powstrzymując się przed jego rozbiciem. Równocześnie zmrużyła oczy, rozchylając delikatnie usta, aby coś powiedzieć, lecz szybko porzuciła ten zamiar, tylko krzywiąc się i patrząc na swojego współdomownika, i wciąż, łaskawie, cierpliwie, czekając. Po jakiejś minucie, może dwóch, kijowianin w końcu poczuł na sobie przewiercające spojrzenie, zdające się przebijać go na wylot, a jego w głębokim błękicie zdał się czaić kataklizm.

- Coś ci jest? - Ukrainiec mruknął nieprzekonany, patrząc na nią ciut niepewnie, jednak nie ruszając się ze swojej pozycji na kanapie.

Na jego słowa mina Polski stała się obojętna, wręcz mroźna i bez czucia, a w swojej głowie pozbawiała swego rozmówcę resztek życia już któryś raz z kolei, lecz nie poczyniła w tym kierunku nic.

- Nie - odparła beznamiętnie, ściągając z siebie koc i wstając. - Spać mi się chce, możesz dopić za mnie - dodała, obracając się na pięcie oraz przelotnie wskazując na stojącą na stole butelkę.

- Chora jesteś? - kijowianin zapytał delikatnie zaniepokojony nagłą zmianą zachowania kobiety, która już wychodziła z salonu, nawet się nie zatrzymując, aby mu odpowiedzieć.

- Zapytaj się K... - rzuciła przelotnie, jednak Ukraina nie usłyszał całości jej wypowiedzi, bowiem była już zbyt daleko w korytarzu.

Zafrasowany mężczyzna aż poniósł się na kanapie, siadając poprawnie i rozmyślając nad powodem kolejnego humorku, od którego zapewne zależała jakość jego życia w nadchodzących dniach. Po kilkunastu chwilach intensywnego myślenia tylko jedna rzecz przyszła mu do głowy, lecz był pewien, iż w tym miesiącu miał już za sobą związane z tym terrory.

- Okres ma czy co znowu...

...

- Odjebało jej - Ukrainiec ogłosił bez wątpliwości, trochę pogrążony w cierpieniu, zwierzając się jednej z niewielu istot, które były gotowe wysłuchać jego skarg.

Kanada skrzywił się delikatnie na to określenie, z niedowierzaniem patrząc na przyjaciela.

Wczoraj wieczorem wsiadł do pierwszego samolotu do Warszawy, jaki tylko znalazł, gdy po rozmowie przez telefon stał się nieco zaniepokojony stanem Ukraińca. Jego drogi przyjaciel przez całą ich wczorajszą rozmowę przeklinał więcej niż zwykle i wydawał się gotów szukać mostu, pod którym mógłby żyć. Zaalarmowany tym wszystkim Kanada przyjechał jak najszybciej, powiadamiając o nagłej wizycie dopiero po przybyciu na miejsce. Obaj mężczyźni postanowili spotkać się w jednym z barów w polskiej stolicy, aby tam na spokojnie porozmawiać o problemie, który trapił Ukrainę.

Lecz mieszkaniec Ameryki Północnej nie spodziewał się, że tym problemem będzie sama Polska.

- Przesadzasz - Kanadyjczyk mruknął ciut niepewny, starając się uśmiechnąć wyrozumiale do wzburzonego Słowianina, aby go uspokoić, lecz jego działanie przyniosło skutek odwrotny.

- Nie przesadzam, przeżyłem wiele jako jej gosposia i hormony, inflacja, problemy w rządzie, wkurw na UE lub Niemca czy nawet jakieś chore fetysze to nie są, po prostu odjebało jej - niższy mężczyzna zbulwersował się lekko, wspominając najgorsze sytuacje i humorki, którym musiał sprostać, mieszkając nad Wisłą. - Na początku myślałem, że chce się mnie pozbyć, ale to raczej nie to...

- A może właśnie tylko to, może po prostu, nie wiem, może Węgry się w końcu ogarnął i chcą razem zamieszkać, a nie chce cię tak wyrzucić, może ma nadzieję, że sam pójdziesz? - drugi starał się nieprzerwanie wszystko załagodzić, mimo że słabo mu to wychodziło.

Słysząc jego propozycję, Ukraina zastygł na sekundę, jakby odnalazł źródło problemu, lecz szybko wyraz jego twarzy stał się kpiący, a on sam starał się nie wybuchnąć śmiechem w miejscu publicznym.

- Ty poważnie? Węgry się ogarnąć? - rzucił z trudem, niemal ocierając łezkę wzruszenia, a jego kompan czuł się przez to dziwnie nieswojo, dlatego kijowianin szybko począł wszystko tłumaczyć. - Prędzej Polska nareszcie coś zauważy i coś zrobi, Węgry wyzna cokolwiek, dopiero gdy jedno z nich będzie umierać albo gdy ksiądz rzuci "Jeżeli ktokolwiek zna przyczynę, dla której małżeństwo to nie może być zawarte, niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki", a i tak nie byłbym pewien, czy się odważy - mówił, oddychając głęboko i nabierając odrobinę ogłady, jednak Kanada cały czas był nieprzekonany.

- Chyba go nie doceniasz, on wręcz wydaje się zbyt porywczy, raz pamiętam, że prawie przywalił Ameryce i Rumunii, i jeszcze komuś, ogólnie wielu mógłby zabić... - odparł niejako obronnie, skupiając się na przyjacielu, na którego obliczu ponownie pojawił się szyderczy wyraz.

- Ty tak to widzisz, bo nie jesteś Polską - obwieścił dobitnie i od razu zaczął klarować ten najważniejszy argument. - Węgry jest jak pies, ona to jego pani, a on jej wierny przydupas, dla niej i jej szczęścia zrobi wszystko, ale innym odgryzie rękę, jeśli jest pewien, że może to zrobić bez straty własnej - mówił nad wyraz poważnie, niejako wydając ostrzeżenie ratujące życie, po czym poprawił się delikatnie na krześle i jeszcze raz uśmiechnął się sam do siebie, jednak tym razem był to ciut blady uśmiech. - Żebyś ty widział jego minę, kiedy się dowiedział, że się do Polski wprowadziłem, to nie było zwykłe pragnienie mordu, a paląca potrzeba własnoręcznego zrobienia ze mnie eunucha...

Na chwilę oboje zamilkli, nieco zastanawiając się nad tą możliwością, która Ukrainie wydała się tak potwora i dewastująca jego jestestwo, że aż nieco się wzdrygnął, a znał swego sąsiada na tyle, iż wiedział, że był do tego zdolny. Samemu Kanadzie, który poczuł dziwną więź z Madziarem przez częściowe pokrewieństwo ich beznadziejnych sytuacji, taka strata u jego drogiego przyjaciela wydała się również krzywdą dla niego.

Co prawda już od dawna tracił nadzieję, że jego relacja z Ukraińcem kiedykolwiek stanie się bliższa, jednak wciąż kurczowo trzymał się wiary, że może jednak kiedyś mu się uda przekonać go.

Nawet bez różnicy, jeśli zostałby tym na dole, byleby tylko kiedyś dotarł do tej bazy.

- Wiesz chociaż, o co jej dokładnie chodzi? - mieszkaniec Ameryki Północnej zapytał po dobrej minucie ciszy, zwracając uwagę Ukraińca.

- No właśnie nie do końca - rzucił, znowu delikatnie zmieniając pozycję, zwracając się bardziej do rozmówcy. - Przez chwilę myślałem, że ma problem, iż przyjaźnię się z tobą, ale dość szybko doszło do mnie, że to niedorzeczne, bo przecież przyjaźnimy się od dawna - nadmienił jeszcze bardziej zamyślony, zaczynając ponownie analizować zachowanie współlokatorki.

- Problem? Ze mną? - Kanada zdziwił się, prawie dławiąc się samym powietrzem, prostując się i patrząc na drugiego zmieszany.

- Tak, we wszystkim powołuje się na ciebie, czekam, aż mnie zwiąże i wyrzuci pod twoimi drzwiami, wrzeszcząc "To sobie z Kanadą mieszkaj!" - Ukraina wyklarował, gestykulując i nieco zmieniając barwę swego głosu, aby jak najlepiej oddać horror swego życia.

Kanada przyglądał się jego poczynaniom, uważnie je rozpatrując i zastanawiając się nad zdaniem wypowiedzianym przez Ukraińca nieco piskliwym głosem. Delikatnie uśmiechnął się na powstały w jego umyśle obraz związanego czerwoną wstążką Słowianina, leżącego przed jego drzwiami i pozostawionego pod jego troskliwą opieką, jednak dość szybko się za to zganił. Zaczął ponownie zastanawiać się nad właściwym sensem sprawy, po czym spojrzał na kijowianina, odzywając się zagubiony.

- Ale ja dalej nie rozumiem, co ja w tym robię...

- Ja też nie, ale to jest ta sama śpiewka od tygodnia - Ukraina burknął z pewną wyrozumiałością. - Wstaję rano, któreś robi śniadanie, jeśli ja, to ona po prostu wychodzi, jeśli ona, to tylko dla siebie, pytam dlaczego i "Niech ci Kanada zrobi", szukam własnych ubrań: "Pola, gdzie moja koszula?", a w odpowiedzi mam: "Kanady się zapytaj", robię obiad, to dostaję: "Z Kanadą sobie zjedz", przetnę sobie palec: "Niech ci Kanada pomoże", pytam się, co się dzieje z moją sprawą w Unii: "Niech ci Kanada z Niemcem gada", robię, kurwa, pranie, pytam się, czy ma coś białego do prania i "Nie wiem, idź z tym do Kanady" - ponowie się trochę użalał, z coraz większą frustracją wymieniając przykładowe sytuacje ze swojego dnia, które sprowadzały go na skraj bezsilności.

- Tak nagle się jej to wzięło? - dopytał, jeszcze bardziej zmieszany otrzymanymi detalami, które czynił z niego niemal powód konfliktu, o którym dopiero tegoż dnia się dowiedział.

- Tak, jednego ranka wstała i nagle ze wsparcia oraz nieco wrednej życzliwości jej postawa zmienia się na całkowitą oziębłość oraz pogardę - potwierdził zrezygnowany, wracając do momentu z feralnej środy, kiedy jego kijowe życie stało się po prostu chujowe.

- Może to tylko przejściowe, ale jeśli będzie gorzej, zawsze możesz zostać u mnie - Kanada uśmiechnął się, łapiąc go przez stół za ramię i próbując mówić w jak najszczerszym, najmilszym tonie.

Ukrainiec odwzajemnił uśmiech, łapiąc przyjaciela za dłoń spoczywającą na jego ramieniu. 

Resztę dnia postanowił już tylko cieszyć się z jego niezapowiedzianej wizyty.

...

Życie w trakcie tych niewytłumaczalnych, cichych dni, w których jedyną odpowiedzią na każde jego słowo czy działanie była cisza lub skierowanie do Kanady zaczynało działać Ukrainie na nerwy, a nawet doprowadzać do myśli, iż faktycznie mógł coś, mówiąc najprościej, zjebać, lecz nie miał najmniejszego pojęcia, co to mogło być, ani tym bardziej, co powinien zrobić, aby to naprawić.

Dlatego tego dnia postanowił wziąć się za malowanie płotu.

Polska narzekała już miesiąc, że płot wokół ich mini dworku należało pomalować, więc korzystając z faktu, że kobieta dwa dni wcześniej w końcu kupiła farbę, której kolor by się jej podobał, Ukrainiec wziął się za tę czynność przed nią, mając nadzieję na załagodzenie wszystkiego oraz powrót do normalnego życia.

Praca szła mu ładnie, z zewnątrz skończył już za domem i z boku, a z przodu już powoli zbliżał się do końca. Farba współpracowała idealnie, nie była zbyt lejąca, ani też za gęsta, a każda sztachetka nabierała ciemniejszego odcienia brązu bez większego oporu. Co prawda jego spodnie i dłonie również przyjęły ten kolor bez sprzeciwu, lecz tym na razie się nie martwił, pocieszał go fakt, że kilka razu zauważył Polkę przyglądającą się z okna jego działaniom, a jej mina zdawała się milsza niż wcześniej. Mógł więc uznać, że jego cel miał dużą szansę spełnienia. 

Ukraina zbliżał się już o przedniej strony płotu, kiedy ktoś stanął obok niego, w ciszy oceniając efekty jego pracy. Oboje trwali w milczeniu, kijowianin malując, a obserwator go nadzorując, aż robotnik nie zmęczył się tym brakiem interakcji i postanowił odezwać.

- Jak ci się kolor nie podoba, to twój problem, sama taką farbę kupiłaś - Ukrainiec mruknął, maczając ponownie pędzel w puszcze i odpowiadając na komentarz, który spodziewał się usłyszeć, a który się nie pojawiał.

- Kolor nie jest zły, trochę gorzej z twoim malowaniem, kilka plam naliczyłem, ale powiedzmy - lekko zamyślona, względnie miła uwaga usatysfakcjonowałaby Ukrainę, jednak głos i język, w jakich zostały powiedziane, wzbudził w nim panikę.

- Rosja! - kijowianin niemal pisnął, podnosząc się z ziemi i prawie przewracając puszkę z farbą. 

Odwrócił się natychmiastowo i cofnął, a jego wzrok napotkał młodsze państwo, które patrząc na niego z góry zdało się zadowolone z jego reakcji, lecz jego oblicze pozostawało beznamiętne.

- Привет, мусор (Witaj, śmieciu) - Rosjanin przywitał się bez przekonania, równocześnie ucieszony z faktu, że poza nim i Ukraińcem nikogo nie było w pobliżu. - Czas dokończyć naszą rozmowę.

W pierwszej chwili odwaga i chęć walki Ukrainy nakazywały mu próbę skoczenia przez płot oraz ratującego biegu do domu, gdzie Moskal nie wszedłby nieproszony, jednak jak już się miał okazję przekonać, kondycja Rosji przewyższała jego, w dodatku młody dorosły był od niego większy i silniejszy, więc bez dobrego planu czy przewagi czasowej prawdopodobnie skończyłby z twarzą wbitą w trawnik lub płyty na chodniku, dlatego pozostawała mu tylko próba wezwania negocjatora, który mógł przegnać jego przeciwnika albo przynajmniej dać mu dość czasu na pomyślną ucieczkę.

- Polska! - zakrzyczał, zwracając twarz ku domowi, równocześnie mając nadzieję, że Laszka go usłyszy, a Rosjanin, który widząc samotnego Ukrainę, liczył na jej nieobecność, również zwrócił się w tamtą stronę.

Kobieta stała w oknie, nieco na swój sposób skamieniała, przyglądając się zajściu przed jej domem. W środku biła się z myślami oraz opcjami tego, co powinna zrobić, lecz kiedy mężczyzna ją zawołał, natychmiastowo jej mina ponownie stała się pogardliwa, a ona sama tylko opuściła zasłonę, równocześnie siadając niedaleko okna.

Ukraina pokrył się rozpaczą, a Rosja dogłębnym zaskoczeniem, wcześniej spodziewając się natychmiastowej reprymendy ze strony Laszki, lecz w obecnej sytuacji nie minęła nawet minuta, a jego twarz zmieniła się na kpinę połączoną z nutką sadyzmu.

- Czyli dzisiaj jesteś bez białego rycerza, jak miło - Moskal prychnął, pokrywając się oziębłością, gdy wykonał krok w stronę kijowianina, który począł panikować.

- Polska, no kurwa! - krzyknął drugi raz, głośniej i nieco ze złością, rozglądając się na wypadek za dogodną drogą ucieczki.

Niemal na równo z wrzaskiem zasłonka w oknie poruszyła się ponownie, a po sekundzie samo okno zostało otwarte. Polska wychyliła się lekko, przybierając ten sam nieprzychylnym grymas, którym obdarowywała Ukraińca od pewnego czasu, wzbudzając równocześnie niewielki niepokój w obu krajach stojących za płotem.

- Niech ci Kanada pomoże, przecież to twoje największe wsparcie, moja pomoc to nic w porównaniu do jego - Laszka obwieściła z odrobiną wyższości i brutalizmu, zamykając okno tak szybko, jak je otwarła oraz znikając we wnętrzu domu.

Zrozumienie uderzyło nieszczęsnego Ukrainę niczym pociąg. Wszystkie jego męki sprowadzały się do jednego zdania, prostego zdania, które na ich ostatnim posiedzeniu trochę za mocno poturbowało dumę oraz poczucie gościnności Polki. Całe dąsanie się kobiety stało się dla niego jasne i zrozumiałe, a on sam poczuł się trochę jak debil, że domyślił się dopiero teraz.

Nie pocieszało go to jednak w żaden sposób.

Otrząsając się dość szybko, spojrzał w stronę Rosji, który wzrok miał wciąż utkwiony w oknie i myślą niezmącony. Z każdą jednak sekundą osłupienie go opuszczało, a właściwy cel jego wizyty ponowie stawał się jego priorytetem, zaczął się odwracać w stronę kijowianina, który, wyuczony już przez życie, postanowił wykorzystać ostatnie sekundy jego ogłupienia.

- Białoruś, miło cię widzieć! - Ukraina wrzasnął radośnie, machając przed siebie i uśmiechając się najszerzej, jak tylko w tej chwili mógł.

- Беларусь (Białoruś) - niejako przestraszony Rosjanin zaczął się odwracać w drugą stronę, gotowy spotkać zasmucony wzrok swojej siostry, lecz napotkał tylko pustkę.

W tej samej sekundzie, w której Moskal połknął haczyk, Ukraina zaczął robić to, co w swym marnym życiu robił najlepiej.

Spierniczać.

 - Wracaj tu, ścierwo! - po przebiegnięciu kilku, może już kilkunastu metrów groźny krzyk rozległ się za plecami kijowianina, lecz on nie miał najmniejszego zamiaru spoglądać za siebie.

...

Kiedy półżywy Ukraina przydreptał z powrotem do podwarszawskiego domku, był już wieczór. Zanim przekroczył furtkę, dostrzegł, iż reszta płotu była pomalowana, a kobieta ubrana roboczo siedziała na schodach przed domem, najprawdopodobniej oczekując jego przybycia.

Przejście od furtki od domu zajęło mu parę minut, a gdy w końcu znalazł się przed Laszką, która pozostawała w bezruchu i bez emocji patrzyła w dal, bez słowa usiadł obok niej, ze świstem wypuszczając powietrze i starając się ustawić w takiej pozycji, żeby jego obolałe części nie bolały bardziej.

Przez jakiś czas trwali w ciszy, jak zwykle żadne nie miało ochoty zaczynać rozmowy, która musiałaby poruszać zbyt wiele odczuć czy drażniących tematów. Przeważnie ta działka należała do Polski, która zmuszała Ukrainę do konfrontowania się z przeszłością i rzeczami, które wolał zamiatać pod dywan, lecz na to się nie zapowiadało.

Tym razem rozpoczęcie kolejnej pseudoterapii należało do niego.

- Bywasz porąbana, wredna i egoistyczna - Ukraina ogłosił bezceremonialnie, odwracając głowę w jej stronę i czekając na jej reakcję, która mogła być bardzo, bardzo skrajna oraz niebezpieczna, jednak spodziewał się czegoś mniej groźnego.

Polka poruszyła się nieznacznie, spoglądając na Ukraińca, który ze spokojem czekał na rozwój wydarzeń. Jej twarz pokrywała się grymasem pogardliwej złości, lecz było w niej też coś na wzór zrozumienia i zgody. Nie odezwała się, tylko pokryła obojętnością, oczekując dalszych słów Ukraińca, który zdał się ucieszony jej reakcją.

- Ale mimo to dziękuję za utrzymywanie we własnym domu takiego nielegalnego imigranta jak ja i prawie niezawodną ochronę mojego życia oraz zdrowia, która nie równa się z żadnym innym państwem, nawet tym z liściem na fladze - dodał ostatecznie, nieco teatralnie się prostując oraz przyjmując pozę podchodzącą pod orędzie narodowe.

Minęło kilka chwil w chłodnej ciszy, jaka w końcu została przerwana chichotem Polski, powoli przechodzącym w głośny śmiech, do którego doszedł też śmiech Ukrainy. Śmiali się dobre kilka minut, naśmiewając się z siebie samych i siebie nawzajem, aż w końcu uspokojeni mogli uznać, że mieli kolejną głupotę za sobą.

- Wypijemy na zgodę? - Laszka zapytała wesoło, acz trochę zmęczona, spoglądając na poturbowanego współdomownika oraz jednego z największych koneserów jej wyrobów.

- Tak, przyda się, noga mnie boli - mruknął zgodnie, zerkając na nogę oraz spodnie, które już nie były ubrudzone tylko farbą, ale i błotem oraz nieokreślonymi rzeczami.

- Rosyjka próbował ci ją złamać? - zadała kolejne pytanie, nieco strapiona i swoiście zasmucona, a kijowianin przewrócił oczami na usłyszane zdrobnienie.

Fakt, iż nieprzerwanie po części widziała w Rosji swojego małego wychowanka, choć często bardziej przypominał własnego ojca w latach świetności niż tamtego wrednego dzieciaka, dobijał go w tym wszystkim niemiłosiernie. Czekał już tylko na propozycję wielkiej terapii rodzinnej z jej strony, ale wolał się na ten temat nie odzywać i jedynie odpowiedzieć na zadane pytanie.

- Nie, uciekając prawie skręciłem kostkę, niemal wpadając do ścieków - burknął trochę zły, wspominając jedną w przeszkód na jego drodze ku życiu i chmurniejąc wyraźnie.

- Czyli twój pech w normie - Polska zaśmiała się delikatnie, równocześnie wstając. - Chodź, tyłek mnie już boli od czekania na tych schodach - marudziła nieco, podając rękę i pomagając wstać Ukrainie, który w swym obolałym stanie miał z tym drobne trudności.

W kilka chwil znaleźli się w domu, kończąc kolejny dzień zmagań i żegnając przynajmniej jeden z problemów, jakie mieli.

__________

Jej, przynajmniej jeden pisany na boku shot udało mi się skończyć, jeszcze sześć...

Całość jest specjalnie zrobiona tak, aby dawać jak najmniej spoilerów, dlatego są w tym samym bagnie relacji, w którym są obecnie w Utopii.

I dziękuję ci Polszanka, twój shot sprawił, że nabrałam ochotę na moich Ukrainę i Kanadę (+ Polskę), a zanim skończę obecną książkę i jeśli życie da, wezmę się za "Reaktywację Wielkiej Lechii", minie trochę dużo czasu, więc macie oto taki urywek wspólnego życia Poli i Ukisia aka porąbanej terapii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro