część 2. smak

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Prawie nie czuję już smaku. Smaku tego, co wkładam lub wlewam między moje wargi. Co ląduje na moim języku. Czego najpierw tylko lekko dotykają, a potem miażdżą, rozrywają i rozcierają moje zęby.

Nie mogę czuć innego smaku, bo nie czuję twojego. Smaku twoich ust.

Były po prostu słodkie. Nie wiem, w jaki sposób to robiłeś, ale twoje usta, twój język między wargami i spływająca po nich twoja ślina - były słodkie. Jak cukierki albo jak słodkie lody, jak najsłodsze wina. Nie wiem, jak to było możliwe, skoro nie jadłeś przesadnie dużo słodyczy. Skoro prawie wcale ich nie jadłeś, mrugając do mnie łobuzersko i mówiąc, że nie potrzebujesz słodyczy, ani nawet cukru do kawy czy herbaty, bo sam jesteś słodki.

Nieustannie kusiłeś, żebym to sprawdzał. Czy filiżanka twoich ust, wypełniona po brzegi twoją śliną, jest wystarczająco słodka... dla mnie. I zawsze była. I oblizywałem brzegi tej filiżanki.

Zwykłe porcelanowe naczynia miewały czasami złocony rancik dokoła. Delikatnie zaokrąglony i lekko wywinięty. Filiżanka zrobiona z twoich ust miała otoczkę rubinowych warg, nabrzmiewających pożądaniem. Gdy dotykałem ich końcem języka, miałem wrażenie, że pękną, jak skórka na dojrzałej renklodzie i wypłynie spod nich sok.

Filiżanki z porcelany mają gładkie wnętrza. Ciepłe są tylko wtedy, gdy je wypełnić napojem. Filiżanka twoich ust była ciepła na stałe. Lecz nie była gładka. Wewnętrzna strona twoich policzków była pełna mikroskopijnych nierówności, o które uwielbiał ocierać się mój język. I był tam jeszcze wianuszek twoich zębów, budzący w moim penisie lekkie napięcie zawsze wtedy, gdy wsuwał się do twoich ust.

Gdy klęczałeś przede mną lub pochylałeś się nade mną i brałeś go do ust, zawsze naciągałeś wargi na zęby, żeby nie zrobić mi krzywdy. Twardość zębów pod otoczką z warg zwiększała siłę ich nacisku i potęgowała moją rozkosz.

Gdy klęczałeś przede mną, gdy pochylałeś się nade mną, gdy leżałeś pode mną i pozwalałeś pieprzyć swoje usta i gardło, wówczas to ja musiałem dbać o to, by nie zahaczyć o twoje zęby i samemu się nie zranić w ferworze wypełniania ciebie sobą. A gdy już napełniłem twoją filiżankę moim sokiem, gdy ty wychyliłeś jej zawartość do dna, gdy mój bezwładny już penis wysuwał się z twoich ust, mogłem poczuć cierpką gorycz mojego soku na brzegu filiżanki, gdy sięgałem po pocałunek. Ale zaraz słodka fala zalewała tę kroplę goryczy i czułem znowu tylko ciebie.

Teraz nie mogę czuć innego smaku, bo nie czuję twojego. Smaku twojej skóry.

Pragnąłem to robić nieustannie. Każdego dnia i każdej nocy. Smakować twoje ciało. Lizać twoją skórę, skubać ją wargami. Czuć ją końcem i całą powierzchnią języka. Czuć ją zębami. Badać swoją śliną.

Twoja skóra w moich ustach była delikatniejsza niż miąższ brzoskwini. Bardziej sprężysta oraz słodsza od niej. Choć czasem słonawa.

Kropelki twojego potu miały ten słony posmak, który tylko potęgował wrażenie słodkości. Jak ta szczypta soli, która pojawia się w tak wielu przepisach, a która nie tylko równoważy słodycz cukierniczych wyrobów, lecz wręcz ją podbija.

I wreszcie słodko-gorzki smak twojej spermy. Drażniący smak preejakulatu na końcu penisa, gdy muskałem jego główkę językiem. Palący smak wytrysku, który zalewał wnętrze moich ust, a czasami wpływał od razu do gardła. Ten smak tak inny od wszystkich znanych. Smak rozkoszy. Twojej rozkoszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro