część 6. czas przeszły

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiem, dlaczego jeszcze żyję... Dlaczego nie skończyłem ze sobą, skoro każdy dzień bez ciebie jest dla mnie torturą? Dlaczego sam znęcam się nad sobą w ten sposób?

Jedno trzyma mnie wszakże przy życiu. Czekanie na cud. Przez te wszystkie lata - ja ciągle czekam. Czekam na to, by czas się cofnął, by można powtórzyć tamte wydarzenia

Dziś jest rocznica. Kolejna. Dwudziesta szósta. Dwadzieścia sześć lat bez ciebie to dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt dni. I dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt nocy. A właściwie to nawet więcej. Dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt siedem dni i dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt siedem nocy. Bo przecież w ciągu tych dwudziestu sześciu lat było aż siedem lat przestępnych! Siedem dodatkowych dni bez ciebie. Następny, ósmy, będzie za cztery lata. W tym roku jest siódmy. Gorzkie szyderstwo kalendarza.

Jestem już na takim etapie mojego życia, że czy tych nadprogramowych dni bez ciebie będzie siedem, siedemdziesiąt czy siedemset - postrzegam je tak samo. Każdy ma rozmiar eonu. Każdy jest niezmierzony. Jak moje cierpienie.

Cyfry plączą się w mojej głowie, kiedy próbuję zmierzyć czas spędzony bez ciebie. Ilekroć ponawiam obliczenia, tyle razy wychodzi mi więcej. Za każdym razem więcej! Coraz więcej dni i nocy bez ciebie!

Wtedy miałem trzydzieści osiem lat. Skończone. W oczach uczniów, zwłaszcza pierwszorocznych, byłem niemal zgredem. Dla jedenastolatków każdy powyżej dwudziestki to starzec. W oczach innych nauczycieli byłem gówniarzem. Cóż, byłem najmłodszy z kadry, a oni zbyt dobrze pamiętali czasy, kiedy mogli rozstawiać mnie po kątach albo wlepiać szlabany. Bycie najmłodszym nauczycielem jednak trochę mnie podbudowywało. Dawało nadzieję, że nie postrzegasz mnie podobnie jak, na przykład, Albusa czy takiego Flitwicka. A mogłeś sobie myśleć o mnie różne rzeczy. Osiemnastolatek. Nie tak dawno jeszcze dziecko.

Przez te wszystkie lata nie posunąłeś się w czasie ani o krok. Ani o rok. Wciąż masz osiemnaście lat. Marmur białego sarkofagu spetryfikował cię na zawsze w tym kształcie. Może dlatego w moich snach widzę twoją delikatną, miękką skórę bez zmarszczek. Lśniące czarne włosy bez śladu siwizny.

Moje są już prawie białe. Niedługo będę wyglądał jak Malfoyowie. Rozpacz i zgryzota pozbawiły pigmentu moje włosy. I oczy. Moje oczy, których czernią tak się zachwycałeś, teraz wyblakły od wylanych łez i zmętniały od godzin spędzonych nad wertowaniem starych i nowych ksiąg.

- Nie ruszaj się - mówiłeś. - Nie mrugaj. Muszę to sprawdzić.

Patrzyłeś w moje oczy doszukując się różnicy koloru pomiędzy źrenicą a tęczówką, lecz nigdy nie udało ci się jej znaleźć. Raz dlatego, że jej po prostu nie było. Dwa dlatego, że nie mogłeś powstrzymać się od całowania moich powiek, od pieszczenia językiem rzęs. A kiedy zjechałeś ustami na policzki, znajdowałeś pod nimi moje usta i to był koniec obserwacji. Już nie mogłeś dłużej patrzeć, bo musiałeś całować, smakować, przygryzać, lizać.

Nigdy nie udawało ci się odkryć właściwego koloru moich oczu, bo ja nie byłem w stanie ci na to pozwolić. Kiedy tak patrzyłeś w moje oczy i ze skupieniem naukowca analizowałeś ich kolor, zawsze siedziałeś bardzo blisko. Najczęściej na moich kolanach. Oplatałeś mnie w pasie nogami, a dłońmi unieruchamiałeś moją twarz. Nie dawałem rady na dłuższą metę znieść takiej bliskości i reagować na nią w czysto naukowy sposób. Wytrzymywałem najwyżej dwie minuty. Po tym czasie, a czasami nawet szybciej, mój penis zaczynał pęcznieć między naszymi brzuchami i zaczepiać ciebie wypukłością w moich spodniach. Moje wargi odruchowo reagowały na twoje, znajdujące się w odległości zaledwie kilku centymetrów. Mój język bez udziału mojej woli wychodził na spotkanie twojego. Moje dłonie były nie do okiełznania, gdy pieściły twoje ramiona i szyję, żebra i plecy, uda, pośladki i kolana. Gdy dotykały cię przez ubranie i  wślizgiwały się pod koszulę, pod sweter, czy co tam miałeś akuratnie na sobie i przywierały do nagiej skóry.

Tak to się zawsze kończyło. I zawsze się tak zaczynało.

Zawsze? Nie. Nie było tak zawsze.

Ile? Pół roku. Najwyżej. Zaledwie pół roku. Tyle to trwało. Od momentu, w którym oszaleliśmy obydwaj. Jeden na punkcie drugiego.

Sto osiemdziesiąt kilka dni szaleństwa. Miłości. Bliskości. Czułości. Namiętności. Wyuzdania. Troski. Wzajemności. Pasji. Radości. Ognia. Szału.

A potem dziewięć tysięcy czterysta dziewięćdziesiąt siedem. Dni i nocy pustki. Samotności. Ciszy. Desperacji. Rozpaczy. Bólu. Wściekłości. Łez.

Nie mogę już płakać. Wypłakałem już wszystko. Jestem już tylko skorupą.

Gdybyś mnie teraz zobaczył... pewnie byś mnie nie poznał. Siwowłosy starzec. Twarz poorana zmarszczkami. Wykrzywione usta i wyblakłe oczy. Dłonie drżą.

Mam sześćdziesiąt cztery lata.

Gdybyś był tu obok, pewnie byłbym pełen wigoru. Radosny, kipiący od nadmiaru energii. Twoja miłość do mnie i moja miłość do ciebie utrzymywałyby moje ciało w stanie względnego nie-zużycia. Moja skóra pewnie byłaby jędrna, a nie smętnie obwisła. We włosach może miałbym jakieś srebrne pasma, ale tylko takie i tylko tyle, by dodawały fryzurze pewnej ekstrawagancji. Moje ruchy na pewno byłyby sprężyste, a całe ciało na tyle jeszcze silne i zwinne, by powalić cię na ziemię w zapasach, by unieść w ramionach i trzymać, gdybym zapragnął wziąć cię w takiej pozycji. A mój głos byłby donośny i dźwięczny, gdy wołałbym twoje imię.

Ale ciebie nie ma. I moje mięśnie nie mają dla kogo zachowywać sprawności, a mój głos nie ma dla kogo być dźwięczny. I mój penis nie ma dla kogo być twardy, a moje palce nie mają dla kogo być zwinne.

Gdybym miał brodę, jak nasz dyrektor, moglibyśmy rywalizować w konkursie na staruszka roku.

Doprawdy, czuję się starcem. Moje ciało się postarzało, podobnie jak serce i wola życia, a także myśli i marzenia. Wszystko we mnie się postarzało.

Naprawdę w dwójnasób, w trójnasób odczuwam ciężar każdego roku. Bo każdy miniony rok odczuwam za siebie i za ciebie. Za nas dwóch. Każdy rok przeżywam za ciebie też.

Przepraszam, że nie jestem w stanie przeżyć tych lat radośnie. Może byś tego pragnął, może oczekiwał. Ale NIE JESTEM W STANIE wykrzesać iskry uśmiechu w świecie, w którym ciebie nie ma.

To, że ja tutaj nadal jestem, mimo że ciebie nie ma – to mój największy wyczyn. Do niczego innego nie jestem zdolny.

Dlaczego ciągle tu jestem? Mówiłem już - czekam na cud. Szukam go, choć brak mi już sił.

Niemal od razu po tym jak TO się stało, pognałem do Albusa z żądaniem zmieniacza czasu. Upadłem na podłogę w jego gabinecie i byłem nieprzytomny przez kilka godzin po tym, jak powiedział mi, że wszystkie zostały skrupulatnie zebrane i komisyjnie zniszczone przez Wizengamot na jakieś dwa tygodnie przed tym dniem. Że NIE MA ani jednego. A co najgorsze, nikt nie wie, jak można by je wykonać. Wszystkie, które istniały, a było ich zaledwie siedem, zostały sporządzone w zamierzchłych czasach. Zdaje się, że wtedy, gdy sam Nicolas Flamel był jeszcze w powijakach.  Przekazywano je z pokolenia na pokolenie w najwyższej tajemnicy i jedynie Wtajemniczonym. Zdaje się, że istniał rodzaj jakiegoś tajnego stowarzyszenia, jakiejś niemalże sekty, rządzącej czasem czarodziejów i mugoli, ingerującej w losy świata po obu jego stronach - tej mugolskiej i tej magicznej. W obliczu bezprecedensowego zagrożenia, jakim była konfrontacja z Voldemortem, ta sekta czy też zakon, podjęła decyzję o zniszczeniu wszystkich zmieniaczy, by nie wpadły w szpony zwolenników Czarnego Pana i nie przyczyniły się do zmiany biegu wydarzeń na niekorzyść dla jasnej strony.

Ta wiadomość uderzyła mnie obuchem w głowę. Rozbiła czaszkę na dwoje. Wyrwała mi serce i przecięła żyły. Po jej wysłuchaniu stałem się upiorem. Niemalże inferiusem. Niby żyję, ale jak żyć bez serca, które rozpadło się na kawałki? Została jakaś pompa w piersi. Urządzenie do tłoczenia krwi. I drugie do nabierana powietrza. Bo serce mi się rozpadło.

I tak wegetuję. Z dnia na dzień, z roku na rok. Aż do końca.

Ale... tak jak ta jedna jedyna komórka w moim uchu wciąż nasłuchuje twoich kroków... tak jedna jedyna cząsteczka w mojej piersi czy w mózgu... ciągle czeka na cud.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro