Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Z każdej strony chcą cię zmienić

Że aż brak słów

Bo bez tego powróciłbyś

Do ich błędów

~~~

Moment, w którym jednostki, indywidualności, każda z własnymi lękami, unikatowymi historiami, które z pewnością nadawałyby się na materiał do książki; spotykają się i scalają, by działać w grupie- jest wyjątkowo niedoceniany. Zazwyczaj przechodzi się ze stanu a w stan b niemal automatycznie, niekiedy zapominając o tym istotnym czynniku istot żywych. Nie mamy przełączników, nic nie dzieje się ot tak. Trudno byłoby zbiorczo oszacować postępowanie każdej powstałej drużyny, jednak wiadomo było, że AMRT podeszli do sprawy poważnie. Nawet jeśli dla postronnego widza tak to nie wyglądało.

April machał swoją nakrapianą chustą w oczekiwaniu na swoją nową drużynę. Fakt faktem, zaprzysiężenie było dosyć krótkie i nie przyjrzał się kompanom zbyt dokładnie... Nie miał więc pewności, czy taka forma nawoływania w ogóle przyniesie jakiś efekt. Siadł na murku i podparł brodę ręką. On liderem? Kto by się spodziewał? Zupełnie szczerze, bardziej widziałby w tej roli Arlette, zawsze aspirowała do wysokich stanowisk. Popatrzył w górę, chmury przybrały kilka dziwacznych kształtów. Musi spytać przyjaciółki, co sądzi o składzie swojej drużyny, ale najpierw wypadałoby znaleźć swoją... Na szczęście kilka minut późnej usłyszał kroki, a gdy postać była wystarczająco blisko, wyciągnęła rękę na powitanie:

- April, tak?

Tym razem mógł zobaczyć towarzyszkę w całej okazałości. O dziwo, jej ptasi dziób nie przykuwał aż takiej uwagi, co dobór ubrań czy fryzury. Turkusowe, w większości rozpuszczone włosy nie dość że miały tęczowe pasemka, to jeszcze były wygolone z prawej strony, a na czubku głowy zebrane w ciasny kok. Top z niebieskich bandaży na pewno spodobał się Aprilowi- posiadał drobne brązowe kropki, których młody faun był wielbicielem. Spodnie były białe, nogawki rozcięte, guziki: duże i zapewne odpowiednie do zabawy podczas nudy lub sytuacji stresowych. Buty przywodziły na myśl wschodzące słońce, a na jasnej twarzy odznaczał się pieprzyk zdobiący prawy policzek.

- Dobrze trafiłaś, Rillo Sereno Mest- uśmiechnął się nieśmiało, by nie dawać mylnego wrażenia, nie wiedział przecież, jak dziewczyna odbierze słowa.

Dała mu kuksańca w ramię i usiadła obok.

- Ktoś tu się przygotował- odwzajemniła uśmiech. 

- Czy ja wiem? Trochę czytałem, ale nie sądziłem, że ktoś mnie tu znajdzie- podrapał się po głowie.

- W sumie, jakby nie patrzeć, machając tym wyglądasz, jakbyś poddawał się już na wstępie- zaśmiała się pod nosem. Ładna chusta, pożyczysz kiedyś?

Westchnął, ale nie odczuł negatywnych emocji:

- Nie marnujesz czasu, co?

- Nie przywykłam- kiwnęła głową- Wybacz za bezpośredniość czy coś, jakoś rzadko poznaję ludzi- machnęła dłonią.

- A skąd się wzięłaś?- spytał zaciekawiony- Jeśli oczywiście wybaczysz mi moją bezpośredniość.

- Oficjalnie z Haven, ale jestem objęta jakimś specjalnym programem odkąd pamiętam. Szkoli mnie mój guwernant, z reguły nie bywam w akademiach- wyjaśniła, żując gumę i tworząc z niej mały balon.

- To wyjaśnia, dlaczego się nie znamy. Mnie nie objęto żadnym specjalnym programem- zamyślił się- Musi być fajnie.

- I jest. Trochę słabo z różnorodnością, lecz można się przyzwyczaić. Najlepsze zostawili na koniec... 

- Słucham?

- Rodzeństwo Drop. Jeszcze nie przyszli- zauważyła.

- Będą z nami w drużynie?- zdziwił się, a potem dodał żartobliwie- Ktoś tu się przygotował.

Zmieniła pozycję.

- Nudziło mi się, to czytałam. Żywe legendy, masz szczęście. Już w stanie surowym jesteśmy w lepszym położeniu.

- Taa... Aż nie wiem, czy za wami nadążę- powiedział pół żartem pół serio, bo istotnie zaczął się o to martwić. Będąc pierwszym inicjałem w AMRT, czuł się dziwnie mniej wyjątkowo od reszty. Chociaż może to mylne wrażenie, przecież większości jeszcze nie poznał, a z Rillą rozmawia dopiero od kilkunastu minut.

Rodzina Drop okryła się w Remmnancie ogromną sławą, toteż słowa młodej Mest nie wyglądały na przesadzone. Szczególnie Marina, liderka drużyny MMSA, stanowiła wzór do naśladowania dla dziesiątek ludzi czy faunów ze wszystkich królestw. W walce praktycznie niepokonana, szybka, zwinna, a przy tym szczodra i bezinteresowna. Na dodatek wraz z mężem stawiali dobro oraz bezpieczeństwo cywilów na piedestale i robili wszystko, aby cała ta wielka społeczność żyła w lepszym miejscu, wolnym od Grimmów, Salem lub innych zagrożeń. Nic więc dziwnego, że podobne wartości były kojarzone z ich dziećmi. Mountbatten oraz Teala- "żywe legendy", świadectwo historii; cieszyli się dużym, niegasnącym zainteresowaniem zarówno w latach działalności rodziców, jak i wtedy gdy owa działalność się skończyła. Nazwisko sprawiało, że byli na świeczniku, w sumie niezależnie od tego, co robili prywatnie. Każdy o nich słyszał. I każdy ich szanował. Sami osiągali świetne wyniki w Akademii Atlas, więc tradycja została zachowana.

- Nadążysz- odpowiedziała mu dziewczyna- W końcu gwiazdy zawsze się spóźniają.

Chciał powiedzieć, że nie ustalali godziny spotkania, tak jak, w gwoli ścisłości- spotkania samego w sobie, ale się powstrzymał. Rilla miała rację. Zresztą, nigdzie im się nie śpieszyło.

- To prawda- spojrzał na nią- Może pokażesz mi, co potrafisz?

- Ja tam nie jestem gwiazdą- odwzajemniła spojrzenie- Ale czemu nie? Wiesz co, najpierw napiłabym się czegoś. Masz przy sobie?

Niemal bez mrugnięcia okiem wyjął z kieszeni małą butelkę wody i podał jej. Zadowolona i zapewne nieprzejmująca się wymianą bakterii upiła kilka łyków, a potem postawiła obok siebie.

- Hmm... To mogę tę chustę?

Ją też oddał od razu, faunka owinęła ją sobie wokół ramienia.

- A potrafisz tańczyć?

Zaprezentował jej krótki układ przypominający połączenie stepowania, tańca ludowego i klasycznych kroków pijaka. Zaśmiała się na ten widok.

- Dobra, dobra, wystarczy! Zbudź się.

Z tymi słowami April jakby powrócił do rzeczywistości.

- Co się stało? Ej, oddaj!- wskazał na swoją własność, a tym razem to Rilla wykonała polecenie.

- Pokazałam ci, co potrafię, tak jak prosiłeś- wzruszyła ramionami

Wciąż nie rozumiał.

- Czyli...?

- Zahipnotyzowałam cię.

Powiedziała to tak spokojnie i naturalnie, że poczuł się tym bardziej zdezorientowany.

- Ale... Tak bez zegarka?

- To tylko stereotyp- fuknęła- Nie wierz we wszystko, co wydaje ci się prawdą. Jesteś naszym przywódcą.

Mrugnął kilka razy, po czym przetarł oczy i znów na nią popatrzył.

- A chcesz się zamienić?

Dała mu drugiego kuksańca.

- Nieszczególnie.

- Nie musisz tak tego... Podkreślać- pomasował ramię- Masz dla mnie więcej złotych rad?

Przekrzywiła głowę.

- Nie. Albo w sumie. Tak. Jedną. Nigdy nie tańcz publicznie.

- Czekaj co...?

Nie zdążyła nic mu wyjaśnić. Z jednej strony- nawet dobrze, bo niespecjalnie jej się chciało; z drugiej: rzeczywiście nie było czasu. A stało się tak dlatego że gwiazdy, Teala i Mountbatten Drop, zaszczycili dwójkę faunów swoją obecnością. I jak to zwykle w ich przypadku bywało, skupili na sobie całą uwagę.

- Witajcie. I przepraszamy za spóźnienie, z tego co widzę- odezwał się Mountbatten i uśmiechnął się przepraszająco- Piękny dzisiaj dzień, nieprawdaż?

~~~

Niestety nie u wszystkich przebieg łączenia był tak pokojowy. Ecruel Vicino, pokierowany swoją wizją i wręcz oczywistą chęcią wyrwania się z domu, po zasłużonym odpoczynku, udał się na poszukiwanie dziewczyn z ekipy jadeitowej. Orientacja w terenie była jego mocną stroną, natomiast komunikacja z innymi już niekoniecznie... Dlatego pierwsze spotkanie z liderką można było uznać za co najmniej godne zapamiętania.

Spostrzegł Jordnaer Tingreed na jednej z uliczek przecinających miejsce zaprzysiężenia. Szła zamyślona i Mistralczyk przez chwilę rozważał zaniechanie działania. Jednak jej zachowanie zarówno w czasie "ceremonii" jak i w scenie rozgrywającej się w jego głowie, dostatecznie go zirytowało, by się nie wycofać. Ile ona ma lat, że strzela takie fochy? Może rzeczywiście zastąpienie lub wymienienie jej na kogoś spoza byłoby dobrym posunięciem? Machnął ręką, reflektując się, bo zauważył, że jeszcze nie zamienił z nią ani słowa: myślenie o czymś takim na poważnie to głupota. Jednak chciał, żeby się wytłumaczyła i był przekonany, że w tej kwestii nie odpuści.

Cóż, raczej nie powinien atakować prawie obcej dziewczyny z zaskoczenia, ale ironicznie, było to najmniej inwazyjne posunięcie, jakie zdołał wymyślić. Kilka szybkich skoków, odpowiednio wymierzona odległość i już znalazł się naprzeciw... Teraz przeciwniczki, bo ta, zapewne chcąc się obronić, uderzyła go z pięści w brzuch.

- Niby mówili: "nie idź sama po ulicy". Ale jest dzień. Poza tym, nie ubrałam się skąpo- przewróciła oczami, patrząc na napastnika. Który, nawiasem mówiąc, podniósł się i zmierzył ją spojrzeniem- Nie patrz tak. To nie twój szczęśliwy dzień.

- Słuchaj, nie wiem, w jakim świecie ty żyjesz- otworzył oczy szerzej po krótkiej pauzie- Ale nie chcę cię wykorzystać- otrzepał się z kurzu- Przynajmniej nie w ten sposób.

Chwilę pomyślała nad odpowiedzią:

- Kikki cię przysłała?

Pokręcił głową, lekko zirytowany sytuacją.

- Nie znam żadnej Kikki, a po spotkaniu ciebie, szczerze wątpię, czy chcę poznać.

- W takim razie zejdź mi z drogi- odparła i chciała ruszyć dalej, jednak młody Vicino sprawnie ją przyblokował.

- Będę szczery. Zaczynasz mnie już wkurzać.

Zapewne ta dziwna wymiana zdań trwałaby dalej, gdyby nie pojawienie się między nimi jakiejś dziewczyny, próbującej ni to ich rozdzielić, ni to się wtrącić.

- Ja też. Oboje mnie wkurzacie.

Zaczesała palcem kosmyk błękitnych włosów i obserwowała to jedno, to drugie. Jej strój był ekscentryczny, jak również na swój sposób elegancki. Sama dziewczyna też się taka wydawała, mimo drobnej budowy i wysokiego głosu. To sprawiło, że kłócący się, będący jeszcze pod wpływem zdziwienia, że ktoś im przerwał- zamilkli.

- Amore De Krumme, mnie też miło. Rozwiązujcie swój kryzys w związku zdala od miejsc publicznych- jej postawa była dostojna i choć wredny ton, nawet jeżeli istniał; nie rzucił się w oczy: czuć było, że nowa twarz była równie zdenerwowana, co Ecruel na dźwięk jej słów.

- Nie jesteśmy w związku... Jednak dobrze, że jesteś. Ecruel Vicino, a to- wskazał na towarzyszkę- Jordnaer Tingreed.

Wyglądała jakby analizowała informacje, a przy okazji: samą sytuację, w której się znaleźli. Jakby nie patrzeć, z każdej strony wszystko wyglądało, lekko mówiąc, specyficznie. Po jakimś czasie, stanowiącym nie więcej niż kilka sekund, odezwała się ze zrozumieniem i nutką ulgi:

- Ach, więc zostaliśmy przydzieleni do jednej drużyny! Amore De Krumme, mnie też miło- powtórzyła już całkiem szczerze.

Chłopak słysząc to westchnął, wyraźnie zadowolony, że ktoś w końcu zrozumiał. Niestety Tingreed postanowiła zmienić nastrój:

- A mnie nie. Średnio mnie obchodzi kim jesteście i czego chcecie, nawet to, skąd wiedziałeś, że to ja- popatrzyła na Mistralczyka podejrzliwie- Możecie i być z ciała pedagogicznego Akademii Nowy Atlas- mówiąc "nowy", pokazała cudzysłów w powietrzu- I tak nie chcę mieć z wami do czynienia- skrzyżowała ręce na piersi i po raz kolejny, choć chciała odejść, nie pozwolono jej.

- Nie mamy na to czasu.

Siedzieli w niezręcznej ciszy, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Do kompletu brakowało jeszcze niejakiej Dandelion Quinn, ale przecież nikt nie wezwałby tu jej za pomocą siły umysłu, ani nic w tym stylu. Może być gdziekolwiek, nawet w swoim domu w Vacuo, niczego nieświadoma. Z całą pewnością dałoby się to jakoś lepiej rozplanować, jednak od początku wszystko było na tyle chaotyczne, że każdą decyzję podejmowano właściwie na gorąco.

- No dobrze... To może czyiś przejaw nam pomoże?- spytała Amore, i tak za bardzo w to nie wierząc, głównie chciała przerwać krępujące milczenie.

- Gdyby tak było, ktoś by już go użył, wiesz?- Jordnaer podzieliła się kolejną kąśliwą uwagą- Szukając jakiejś losowej dziewczyny, a właściwie oczekując, że jakimś cudem sama tu przyjdzie- mimo obojętnego tonu, status quo ogromnie ją bawiło- Nie tylko siedzicie tu na darmo, ale też pokazujecie, jacy z was naiwniacy. Brawo.

Naprawdę niewiele brakowało do kolejnej tego dnia przepychanki słownej, która ze spokojem mogła przerodzić się w fizyczną. Dopóki, choć to istotnie niemal niesamowite, problem nie postanowił rozwiązać się sam. Może każdemu dzisiejszego dnia dopisywało wręcz głupie szczęście. W końcu nic nie dzieje się bez przyczyny.

- Hejka! Dandelion, jestem, już, już jestem!- wysapała okularnica, gdy pozostała trójka najwyraźniej zdębiała- Nie czekaliście długo?

- Chyba. Sobie. Żartujesz.- sceptyczki towarzystwa nie było stać na kreatywniejszy komentarz.

- No i tacy z nas naiwniacy- wyszeptał jej do ucha Ecruel, wyraźnie chełpiąc się tą chwilą triumfu, tym bardziej, że tymi słowami dodatkowo ją zdenerwował.

Nowoprzybyła zaczęła strzelać brązowoczerwonymi oczami, niezbyt rozumiejąc:

- No nie. Kochana, moje żarty są na o niebo lepszym poziomie.

Żeby zapobiec niepokojąco szybkiej eskalacji, Amore przejęła incjatywę.

- Dandelion Quinn... Czekaj, czy twoja babcia nie była przypadkiem dyrektorką Akademii Shade?

Na jej twarzy pojawiło się kilkanaście różnych emocji, trudno stwierdzić, która dominowała. Za chwilę jednak się rozpogodziła.

- W punkt! Haha, to naprawdę ważna dla niej sprawa. W kółko o tym powtarza, jak nakręcona!

Amore położyła dłoń na piersi i westchnęła, a potem uśmiechnęła się łagodnie.

- Wy wszyscy jesteście jacyś psy...-

- Też mam nazwisko po matce!- wypalił Ecruel, tylko dlatego, żeby przerwać odzywki Jordnaer. Choć trzeba przyznać, że w przypadku Dandelion jedynie zgadywał, jak się za chwilę okazało: nie był w błędzie. Również Amore potwierdziła, że u niej wygląda to tak samo. Tylko liderka nie chciała wypowiedzieć się w tej kwestii, lecz pozostała trójka zdążyła już zauważyć, że współpraca z nią będzie wymagała dużej cierpliwości.- Widzicie?- machnął ręką, jakby zupełnie ignorując, ile czasu i nerwów kosztowała ta scena- Wiedziałem, że jakoś się dogadamy.

- Polemizowałabym- prychnęła i natychmiast zrozumiał, do czego zmierza. Pora, by jego wizja po raz kolejny się sprawdziła

~~~

Wnętrze pomieszczenia oświetlały tylko pojedyncze świeczki. Szare ściany i podłoga z ciemnego drewna, najprawdopodobniej hebanowa, do tego wielkie okno, mnóstwo kamieni w różnorakich odcieniach, na parapetach drogie, porcelanowe figurki. Przy drążku stała postać, jeszcze jeden raz wykonując proste, podstawowe elementy rozgrzewkowe. Z uporem maniaka rozbijała pointy, choć dalsze ćwiczenia nie wydawały się konieczne. Ostatecznie, będąc w domowym zaciszu, mogła wyjść na środek sali i rozpocząć swój występ dla niewidzialnego widza do klasycznej, kultowej już melodii.

Dla niewprawnego oka układ był tylko zlepkiem płynnych, delikatnych ruchów, więc dokładne opisywanie kroków posługując się fachową terminologią byłoby bezcelowe. Każda sekwencja piruetów, skoków czy odchyłów: precyzyjna, stąpanie na palcach- lekkie, frywolne i niewymuszone. Ekspresja twarzy również wyglądała poprawnie podczas całego tańca. Jednak poza tym, co widziało niewprawne oko, istniał jeszcze inny wymiar, nie do końca wizualny. Idealny koczek, strój, wszystko to tylko po części przysłaniało wnętrze tancerki. Było ono niespokojne, spięte. A w konsekwencji spięło się również i jej ciało na obcy dźwięk, nienależący ani do linii melodycznej, ani do wytworów jej własnej podświadomości:

- Herbaty, panno Zircone?

W ostatniej chwili przytrzymała się drążka, by nie upaść, a przez kark przebiegły ją otrzeźwiący dreszcz. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, jak długo musiała nie odpowiadać: elegancko ubrany mężczyzna skłonił się i ponowił propozycję:
- Doprawdy uwielbiam patrzeć, jak wcielasz się, złotko, w Odylię- przemówił jeszcze raz ciepło, nieznacznie machając dzwonkiem- Ale niech panna rozważy dwie sprawy. Herbatę- uśmiechnął się- I rolę Odetty następnym razem.

Dziewczyna, wciąż jeszcze lekko wybudzona z transu, skupiła wzrok najpierw na swoim czarnym tutu, a następnie na rozmówcy.

- Oczywiście, tak, poproszę. Dziękuję panu- stojący nieopodal odtwarzacz właśnie ucichł.

- Z całym szacunkiem... Charles- chrząknął, bawiąc się swoją muszką.

- Ma pan rację- odwzajemniła uśmiech- Z całym szacunkiem... Zircone.

Zircone Ver Shi, w przeciwieństwie do niektórych, nie musiała poświęcać czasu na poznawanie i integrację ze swoją drużyną. Jej skład jak i samych ludzi znała już nadwyraz dobrze, możnaby rzec, że powstanie ZUZA było kwestią zwykłej papierkowej roboty, formalności, jedynie przypieczętowaniem faktu oficjalności całego zjawiska. Byli jak rodzina w całej dosłowności a także ironii tych słów. Kończyła rozciąganie, chwilowo nie chcąc rozstawać się swym strojem.

Była poniekąd wyjątkowa, przynajmniej w tamtej chwili. Nie musiała się nikim martwić. O nic troszczyć. Te rzeczy były niczym więcej jak opcją. A ten dzień zdecydowała się poświęcić sobie, nieważne, że mogłaby później żałować swojej decyzji.

- Nie spyta panna, jak długo ją oglądałem?

- Tak właściwie, to nie, nie pomyślałam o tym- zdjęła pointy i odłożyła je na miejsce. Zrobiła pauzę i powiedziała nieco ciszej- Wszystko się zmieni, wie pan?

- Słucham? W jakim sensie, panno Zircone?

Zmrużyła powieki.

- Tu. W ludziach. Faunach. Remnancie. Nic już nie będzie takie samo.

W chwili gdy to mówiła, herbata zdążyła się zaparzyć.

~~~

Pozornie osamotniony

Wśród samotnych znajdziesz kurs

Byle tylko było warte

To ich głów


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro