Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Może sądzisz, że myślą swą zdołasz wyprzedzić

Ale władzę dzierży ten, który na tronie siedzi
...
A gdy ma kartę

Wtedy nieważne

 Prawdą czy kłamstwem
...
Wszystko jest jasne

Życie niestraszne

Razem jest raźniej

~~~
Każda rewolucja ma swojego prowodyra. Mówiąc mniej osobowo, siłę napędową, dzięki której pragnienie zmian przeradza się z głęboko skrywanego, niewinnego marzenia w konkretny plan, a z konkretnego planu- w rzeczywistość. Historia zna wiele przypadków dzielnych, charakternych przywódców lub wręcz przeciwnie: rozszalałej euforią lub gniewem hołoty, których działania doprowadziły do zamierzonych celów. Ale to nie historią należy się zajmować. Należy poszukać swoistego prowodyra w teraźniejszości. A tę rolę wziął na siebie jak wiadomo, Nowy Atlas. Nieważne jak, zgodnie z zapewnieniami, pozostałe królestwa poszły za jego doktryną. Między innymi ówczesny rywal mroźnej potęgi- Mistral.

Podłoże tego konfliktu może wydawać się trywialne. Ciepło i zimno, tradycja i postęp, a nawet niewielka, ale jednak, różnica w tolerancji. Ktoś mógłby zgadywać, że Przedsiębiorstwo Pyłu Schnee miało odrobinę mniejsze zasięgi poza swoim terenem macierzystym. Ktoś uznawał również, że skoro Jacques Schnee już zakończył swój żywot, rywalizacja może również się zakończyć. I tak na podstawie nie wiadomo czy słusznych zgadywań i uznań, doszło do chwili obecnej. Wolności. Równości. Pojednania.

Chyba najlepszym przykładem byłoby pokazać szczęśliwą, faunią rodzinę. Daleko od centrum osławionego Haven takowa mieszkała. Corbinowie nie byli zbyt zamożni, ale mogli sobie pozwolić na wysłanie aspirującego, młodego łowcy na nauki w Akademii Haven. Oczywiście nowej, bez skandali albo skaz rozpraszających ludzi i faunów od tego, co naprawdę istotne. Czyli tak właściwie- takiej jak cały Remmnant w obecnych czasach.

April Otto, częściej używający tylko pierwszego imienia, był przeciętnym uczniem, lecz bardzo skłonnym do rozwoju i zaciekle broniącym spraw, w które wierzył. Dlatego teraz, zamiast wykorzystać czas przerwy na leniuchowanie, pogawędki bądź bezcelowe snucie się po szkolnym korytarzu, przebywał na arenie treningowej, gdzie walczył ze swoją przyjaciółką. Notabene różniącą się od niego praktycznie wszystkim. Sytuacją materialną, charakterem oraz zapewne kluczowym elementem: rasą.

Zablokował jej cios, dzisiejszy sparing przebiegał wyjątkowo dynamicznie. Kiedy uskoczyła kilka razy przed bezpośrednim atakiem, podszedł ją od tyłu i akcja przeniosła się na drugą stronę tego prowizorycznego placu boju. Oboje już powoli tracili siły, jednak przeciwniczka Aprila ani myślała odpuszczać. Czuła jednak, że tym razem z nieokreślonego dla niej powodu nie pokona przyjaciela tak łatwo jak to zazwyczaj się zdarzało. Postawiła więc na najbardziej efektowną metodę wyjścia z tej niekomfortowej sytuacji: zmusiła chłopaka do nawiązania z nią kontaktu wzrokowego, po czym prawie cała uwiesiła się na jego szyi i pstryknęła palcami. Rezultat jednak był zgoła odwrotny do zamierzonego, ponieważ to ona momentalnie straciła na sile i upadła na podłogę. April przejął się, zakończył nieoficjalny trening remisem i podbiegł do dziewczyny:

- Wszystko w porządku, Arlette?

Smukła sylwetka poruszyła się, podbródek uniósł się dumnie ku górze, a przez perłowe wargi wydobył się z lekka uszczypliwy komunikat.

- Panno Arlette, jeśli mogę sobie tego życzyć.- wyciągnęła rękę w jego kierunku, niewątpliwie oczekując pomocy.

- Och, czyli żyjesz, jeszcze nie jest tak źle- Arlette stała już obok niego- A chyba ustalaliśmy, że zero przejawów tym razem...- odrzekł troskliwym tonem.

- To ustalenie dotyczyło ciebie- skwitowała- Jeszcze pobrudziłbyś mi kombinezon błotem jak jakaś...

- Świnia?- dokończył rozbawiony, bo widział, że spoglądała na jego zakręcony ogonek.

- Co faun, to obyczaj- odpowiedziała z uśmiechem- Tym niemniej nie musisz się mną aż tak przejmować, choć to schlebiające, jestem- jęknęła cicho- Wyjątkowo świadoma działania swojego przejawu. Nie traktuj każdej dziewczyny jak swoją siostrę, to nie wróży wielu adoratorek- zachichotała.

Tym razem April stanął dumnie naprzeciw niej, co wyglądało trochę dziwnie z uwagi na to, że była od niego jakoś o głowę wyższa.

- Ej, ale Strawberry to ty do tego nie mieszaj, panienko- zaakcentował ostatnie słowo- Poza tym teraz tylko ćwiczymy i teraz- powtórzył- Straciłaś tylko część aury, dużą, lecz nie aż tak, żeby... W innym wypadku możesz nie mieć tyle szczęścia, wiesz o tym- skrzyżował ręce, jednak nie umiał być zanadto surowy, więc przeniósł je na ramiona przyjaciółki.

Ona za to uśmiechnęła się tylko pod nosem.

- To samo bez przerwy powtarzają mojej mamie.

- Macie dziedziczny przejaw?- jego bladobrązowe oczy wyrażały zdziwienie. Znali się przecież bardzo długo, to niemożliwe, żeby o tym nie wiedział.

- Nic z tych rzeczy. Raczej dziedziczną wiarę we własne szczęście.

Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, usłyszeli dzwonek na lekcję.

- A tak z ciekawości...- zagadnęła go przy wyjściu- Jak ty się czujesz?

- Poza byciem zmartwionym o ciebie: wyśmienicie- uśmiechnął się.- A jak tam twoja "dziedziczna wiara we własne szczęście"?

Prychnęła niezadowolona:

- "Wyśmienicie". Zaraz zaczną się zajęcia, może lepiej przyjść na nie w ciszy?- chrząknęła, a April tylko skinął głową i spełnił jej polecenie.

~~~~
Mężczyzna uśmiechnął się szarmancko i ujął swoją partnerkę za dłoń. Na pierwsze dźwięki wolnej melodii jakby machinalnie objęła go i dała się poprowadzić. Był zdecydowany, pełen wdzięku i posiadał coś, co hipnotyzowało ludzi już przy pierwszym kontakcie. Delikatnie muskał talię kobiety, a swoim ciałem wyznaczał swoistą granicę splotu, który stworzyli. Ona poddawała się każdemu ruchowi prawie bezwiednie, harmonia tych dwojga dała się poznać nawet niedoświadczonemu widzowi. Poprowadził ją na środek sali, światło z żyrandola odbijało się od niewielkiej warstwy cekin na sukience. Splótł ich palce ciaśniej, spojrzał w oczy, a gdy zrobili obrót, lekko i umiejętnie przechylił ją, a następnie wyszeptał do ucha:

- Zaraz przejdziemy do interesów, złotko.

Jakby na zawołanie muzyka ucichła, a chwilę później dało się słyszeć wiwatowania zebranych gości. Ucałował ją w rękę, ona dygnęła, natomiast kolejne były słowa postawnego, barczystego człowieka, ubranego w stalowoszary frak i muszkę trochę nie z tych czasów. Był to zapewne gospodarz imprezy, jednak wydarzenie niestety nie było na tyle wysokie rangą, żeby pamiętać chociaż jego nazwisko. Pan X, którego fundusze najwyraźniej pozwalały mu zorganizować mały bankiet. Tak zapewne figurował w głowach większości gości. Lecz na temat Mistralczyków krążyła jedna opinia, może lekko podszyta niechęcią, niemniej potwierdzała się wielokrotnie na przestrzeni lat. Nigdy nie przepuściliby okazji do zabawy na poziomie. Dlatego też nikt nigdy nie przerwałby jej organizatorowi:

- Panie, Panowie. Podziękujmy im z całego serca: Palatino Binsidia z małżonką.

Tancerze jeszcze raz powtórzyli gesty i uśmiechnęli się w kierunku reszty towarzystwa, zajętego klaskaniem tak bardzo, że trudno było określić, czy w ogóle zwracali uwagę na parę. Mężczyzna za to znał mnóstwo sposobów na uzyskanie uwagi. Wziął srebrną łyżeczkę ze stołu i uderzył nią z gracją w kieliszek szampana, który trzymał w prawej dłoni od zejścia z parkietu. Wysoki i dźwięczny odgłos prędko odwiódł zebranych od postronnych czynności.

- Dziękuję. Dziękuję również tobie, Farrow. A przede wszystkim dziękuję mojej wspaniałej żonie. Olgo, każdego dnia błyszczysz u mojego boku. Nawet nie wiesz, jak wielkim szczęściarzem to mnie czyni.

Gdy wysłuchała tych kojących słów, odwdzięczyła się pocałunkiem, na który cała sala ponownie zareagowała gromkimi oklaskami. Nie pamiętała, kiedy ostatnio nie zabrali ze sobą dzieci na tego typu okazję. Zanim jednak zdążyła zapytać o to męża, przypomniała sobie jego słowa podczas tańca i porzuciła ten zamiar. Wkrótce potem Olga Binsidia stała się prawie niewidoczna. Tym razem, może przez tęsknotę za dziećmi czy domem, nie umiała odnaleźć się w towarzystwie. I trwała tak, dopóki wraz z mężem nie odnaleźli się około dziesiątej wieczorem i tłumacząc się późną porą, opuścili dzisiejszą zabawę na poziomie, życząc wszystkim pozostałym spokojnej nocy.

- Nie martw się. Załatwione- uniósł jej głowę- Miło mi, że nie wyszłaś z wprawy jako tancerka. Jako żona i matka oczywiście również nie- zapewnił ją ciepło i udali się w drogę powrotną.

Gdy dotarli na miejsce, czekała ich niespodzianka. Lekko zgarbiona, słabo widoczna przez coraz to ciemniejszą szatę nieba kobieta siedziała w fotelu bujanym na werandzie, najwyraźniej oczekując małżeństwa. Oliwkowe oczy jeszcze niedawno przymykające się ze zmęczenia, teraz były otwarte i w skupieniu rejestrowały otoczenie. Pierwszy odezwał się Palatino, bez cienia krytyki:

- Wygląda na to, że mamy gościa...

W świetle lampy, którą właśnie zapalił, kobieta wreszcie nabrała kolorów. Dość drobna budowa, jednak dobrze zarysowane mięśnie, jasne, obcięte krótko włosy z grzywką na prawo, które kręciły się na końcach, zadarty nos i twarz z dołeczkiem w brodzie z pewnym pierwiastkiem dziewczęcości i sporadycznymi piegami od słońca. Te cechy nie pozostawiały złudzeń. W odwiedziny nie przyszedł nikt obcy.

- Sue! Moja droga, robi się chłodno, wejdź do środka- poleciła jej Olga, mąż skinął głową potwierdzająco.

Mimo że mistralskie "chłodno" różniło się od tego w innych królestwach, gdyż tylko pustynne tereny Vacuo miały wyższą średnią temperaturę w godzinach nocnych, przybyszka nie czekała na drugie zaproszenie i podążyła do domu. Zdjęła wierzchnie okrycie, buty, weszła do salonu i postanowiła wyjaśnić powód swojej wizyty:

- Przepraszam was za tak późną porę, przyniosłam dokumenty, o które prosiliście- podała Palatino kilka kartek- Rougeness nie mógł przyjść, tak właściwie to... Odsypia, ale- spojrzała na zegarek- Jest późno, w zasadzie, może powinnam zawitać jutro?- podrapała się po karku z mieszanką zabiegania, zakłopotania i zmęczenia- Przepraszam za kłopot, muszę przyznać, że czekałam dłuższą chwilę...

- Kłopot? Skądże znowu!- skwitował Palatino.- Drzwi dla rodziny są zawsze otwarte, mogłaś spokojnie wejść i się rozgościć- odebrał druki, po czym podał szwagierce szklankę wody, a Olga poleciła jej usiąść i niedługo potem zrobiła to samo.- A do mojego brata nie mam sił, możliwe, że tu kiedyś wpadnie i porozmawia choć chwilę, to aż przykre, że nie wiemy, co dzieje się u siebie nawzajem.

- Spróbuję go przekonać- oznajmiła, gładząc rąbek bluzki- Przynajmniej nasze dzieci utrzymują stały kontakt przez szkołę. Słyszałam, że Gilda znowu zaczęła chorować, czy czuje się już lepiej?

- Nie masz się czym martwić, Sue- odparła Olga- Wszyscy z rodziny Binsidia są silni. I linia Vicino także jest, wiemy od chłopców o postępach Ecruela w Haven- dodała, lecz ostatnie zdanie powiedziała ciszej i mniej naturalnie od reszty. Tak przynajmniej wydawało się sennej kobiecie i na chwilę obecną nie miała ochoty się nad tym poważniej zastanawiać.

- Veni, vidi, vici, mówiąc skrótowo- odpowiedziała zamiast tego.

- Błyskotliwa jak zwykle- skinął głową Palatino- Co powiesz na jedną noc w pokoju dla gości? Wygląda na to, że nie tylko Rougeness musi coś odespać.

~~~
Na szczęście już spał, więc miała sporo wolnego czasu, by nieco pomyszkować. Ile to już razy musiała zaniechać swoje śledztwo i na dżwięk zapalonego światła udawać, że lunatykowała, pomyliła pokoje czy inne tego typu bzdury! Może powinna poczekać, aż sytuacja się trochę  uspokoi- przykładowo gdy on pojedzie na jakieś kolonie czy inne rozrywki i pokój będzie całkiem pusty, gotowy na gruntowne przeszukanie. Jednak ciekawość czarnowłosej była silniejsza od wszystkiego, wliczając w to ryzyko kolejnego w tym miesiącu nakrycia. Z przezorności jednak, poruszała się niezwykle cicho i umiejętnie unikała wszelkich nadmiernie skrzypiących desek podłogowych, bo niejednokrotnie to właśnie przez nie jej misja się nie powodziła. Misja? Ach, jakie to było ekscytujące! Czuła się jak szpieg, tylko bez supergadżetów i budującej klimat muzyki w tle. Jakimś cudem na swój pierwszy przystanek dotarła bez szwanku i wyposażona w podręczną latarkę oglądała pierwsze, tajemnicze miejsce- kartony ustawione jeden na drugim w rogu pomieszczenia. Niezwykłe! Niewiarygodne! Niesamowicie, niezaprzeczalnie podejrzane! Ostrożnie otworzyła pierwszy z nich i oświetliła wnętrze, w celu sprawdzenia zawartości:

- AHA!

Tak się akurat składało, iż właściciel pomieszczenia miał dość lekki sen. A nawet gdyby nie miał, euforyczny krzyk był na tyle głośny, że i tak by go obudził.

Niedoszła szpieg szybko zorientowała się, co się stało, wszelkie wątpliwości rozwiało światło, które nie pochodziło z jej latarki. Następnie zobaczyła jak przeciera oczy i zdała sobie sprawę z tego, że jej śmiały plan znowu okazał się... Może nie aż tak świetny, jak początkowo sądziła. A niech to! Całe szczęście, jest mistrzynią improwizacji. Na pewno z tego wybrnie.

- Mamo?- spytał ją zaspany głos, dochodzący z łóżka.

Okej, teraz jest dobry moment.

- Znaczy... AŁA! Moja płetwa! Och, powinnam częściej korzystać z dobrodziejstw tego miasta! Wysycham na wiór!- zawołała bardzo, bardzo przekonująco, symulując jeszcze, że traci równowagę, bo oczywiście wcale się nie poślizgnęła.

- Mamo... Iesteź człowjekjem. Ty nje masz pyłetw- odparł sepleniąc jak zawsze i przewrócił oczami, domyślając się przyczyny niezapowiedzianych, póżnych odwiedzin rodzicielki.

- No wiem, że jestem!- jej mina wyrażała skrajne zdziwienie, że syn nie nabrał się na jej znakomity popis aktorski- Mamma mia i ja, powiedziałam "płetwa"? Miałam na myśli...- szukała w głowie jakiegoś podobnego słowa- Żuchwa!- wykrzyknęła triumfalnie, choć nie miała pewności, gdzie się ona znajduje i, co ważniejsze: czy w ogóle istnieje- Tak strasznie boli mnie żuchwa, a wysycham na wiór... Z pragnienia!- dodała dramatycznie, mając nadzieję, że tym razem razem nie będzie niczego kwestionował.

- J przyszłaź tutai, żeby znaleźć coś do pjcja, mam racię?

Ucałowała go w policzek, bo nie miała lepszego pomysłu i też dlatego, że lubiła czułości.

- Dokładnie tak było, co do słowa!- kiwała głową ochoczo, by Tiaram nie nabrał wątpliwości.

- A szukałaź w pudle w mojm pokoiu, bo to tam trzymamy kawę, sokj i szklankj. To ma sens.

- No widzisz!- nie zauważyła ironii.- Ale ich nie znalazłam, co za pech!- zaśmiała się nerwowo, ponieważ udawanie przez tak długi czas było okropnie stresujące.

- Mamo, ieźlj zrobję cj tei kawy...- zaczął zażenowany- Odłożysz rysunek, który trzymasz, proszę?

Kobieta znieruchomiała i szybko wypuściła przedmiot z dłoni, ale nadal próbowała zachować spokój i za żadne skarby nie wyjść z roli.

- To to nje iest źcjereczka?- ułożyła usta w kształt dużego "o" i jeszcze większego, kiedy zorientowała się, co dokładnie powiedziała albo raczej, w jaki sposób to zrobiła.- To znaczy...- zwiesiła głowę, patrząc ukradkiem na reakcję syna, bo często bywał przewrażliwiony w wielu kwestiach. Otrzymała piorunujące spojrzenie, musiała znów zdać się na swój talent aktorski-  To to nie jest ściereczka? O sole mio, miałam w to wytrzeć ręce po kawie, było blisko!- kolejne wiarygodne zdanie wypłynęło jej tej nocy z ust. Może powinna zmienić profesję?

- Narysowałem to w wjeku pjęcju lat, mamo- ziewnął chłopak- Nje zostanę łowcą. Nje wrócę do akademjj. Do żadnei z njch, sama wjesz czemu. Poza tym, teraz iest bezpjecznje w całym Remmnancje, do njczego bym sję nje przydał. Chcę spać. Konjec tematu.- przykrył się, przewrócił na bok i zgasił światło, dając kobiecie sygnał, by już wyszła. Ona natomiast stała pod drzwiami przez następny kwadrans, zastanawiając się, co będzie z obiecaną jej kawą. Obrazek syna wzięła ze sobą, nic mu nie mówiąc. Dzielny chłopczyk- łowca w zbroi z rysunku uśmiechał się do niej nieśmiało.

~~~
Jesteśmy na szczycie

Czy zwykłym złudzeniem?

Karmimy się światłem

Napajamy cieniem

Tworzymy, niszczymy

Trybiki maszyny

W samoświadomości

Tak słodkiej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro