Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obronią się z nieznaną ci siłą

Raz za razem, bardziej i bardziej

Otoczą cię, aż w końcu zabiją

I będziesz ich podziemnym skarbem

~~~
Każda akcja rodzi proporcjonalną do niej reakcję. Świat na szczęście, choć złośliwi mogliby to nazwać śmiechem przez łzy, nie ukrył przed nami ich wszystkich. Wąska grupa jest widoczna gołym okiem, niezdolna do prowadzenia na jej temat polemiki. Ruch skrzydeł spowoduje lot, światło sprawi, że pomieszczenie się rozjaśni, usłyszymy czyiś głos, gdy jego właściciel zacznie mówić. Odzwierciedleń w remmnanckim porządku nie trzeba szukać daleko, tego typu określone prawidła zachodzą wszędzie. Również w znajdującym się pośrodku niczego królestwie zwanym Vacuo.

Tam jednak sprawa z lekka wymykała się regułom. Pustynne, trudne i raczej niesprzyjające do godnego życia warunki zazwyczaj dawały we znaki mieszkańcom. Ostatnio natomiast tereny te przeżywały rozkwit. Zarówno ten przenośny, jak pozostałe królestwa... Jak i ten dosłowny, wprawiający w osłupienie wszelkich, rewolucyjnych niedowiarków. Sporadyczne pasy zieleni, których pochodzenie jeszcze nie zostało w pełni ustalone: jedni łączyli je z magią, inni z pogodowymi anomaliami od czasu wojny, kolejni z boską interwencją- stały się wymarzonym miejscem do życia dla części tamtejszych ludzi i faunów. Inni, już przyzwyczajeni do kapryśnych warunków, udawali się tam raczej w celach rekreacyjnych bądź badawczych, sprawdzić czy ta rzekoma utopia nie jest jedynie wytworem czasem zbyt bujnej wyobraźni. Ale nie była. Woda, żyzna gleba czy kwiaty aż raziły po oczach swoją prawdziwością. A od tych ostatnich specjalistką była dumna i niezależna mieszkanka Vacuo- Freesia Quinn.

Freesia żyła z mężem i trzema córkami: Dandelion, Chrysteis i Spurge, w tej starszej części królestwa, mimo to nagły, dla niektórych cudowny przypływ flory, nie robił na niej większego wrażenia- sama kochała swój ogród, który z trudem i mozołem tworzyła przez lata na terenie swojego wymagającego kawałka ziemi. Jej prywatny raj napawał ją spełnieniem, swoiście dawał jej poczucie realności i odcinał od trosk świata. Żyła na trzech płaszczyznach. Pod ziemią, bo nigdy nie zapominała o swoich korzeniach, zresztą jej dom też był tak położony; na niej, czego raczej tłumaczyć nie trzeba, oraz nad nią, ponieważ za sprawą swojego przejawu mogła w każdej chwili oderwać się od ziemi i co prawda nie lecąc, lecz unosząc się- chwilowo czuć się poza, być nietykalną.

Nie zaniedbywała swoich obowiązków, pełniła wszystkie powierzone przez społeczeństwo role. Nawet wyodrębnione czy wręcz wyobcowane grupy- granic królestwa nie da się przecież nieinwazyjnie zmienić, muszą podlegać ustalonym przez siebie lub odgórnie normom, inaczej pogrążyłyby się w chaosie, niszcząc się fizycznie i psychicznie oraz przy okazji, pociągnąć za sobą wszystko wokół. Freesia nie była wyjątkiem, od maleńkości wpajając ów normy  córkom. Skrupulatnie notowała ważne chwile, gromadziła zdjęcia, przechowywała wspomnienia. Była sentymentalną duszą, ciepłą matką, ale też typem nauczycielki, zarówno cierpliwej jak i wymagającej, przygotowując dziewczynki do życia. Zgodnie ze swoją naturą, nie mogła też pominąć praktycznej wiedzy o ogrodnictwie, wierzyła, że dziewczęta pójdą w jej ślady. To wyjaśniało fakt, że obecnie leżała spokojnie w hamaku, rozmyślając o jednym z wczesnych treningów najstarszej córki: najwyraźniej ponownie była we wspominkowym nastroju.

Roziskrzone, brązowe oczka wodziły za sylwetką kobiety, która pochylona w skupieniu pokazywała jej kolejne ruchy. Prosto, w lewo i w prawo, z zachęcającym uśmiechem, dziewczynka postrzegała go jako zaproszenie do nowej zabawy. Gdy zauważyła jednak, że mama wciąż nie pozwalała jej dotknąć wideł, naburmuszyła się lekko i jakby w geście protestu zwróciła głowę w stronę nieba, podziwiając różnorakie kształty chmur.

- Frezja!- zawołała trochę za głośno, czym zwróciła uwagę kobiety.

Wbrew oczekiwaniom nie została skarcona, a Freesia Quinn uśmiechnęła się raz jeszcze.

- Cieszy mnie, że już umiesz rozpoznawać kwiaty, kochanie.

- Ale ja mogę dużo więcej!- zapewniła piskliwym, troszkę ochrypłym głosikiem. Gdy mama nie dała jej do ręki narzędzia, tak jak przewidywała, bo zasługiwała chyba na jakąś nagrodę, drążącą ręką dotknęła ostrego końca przedmiotu i zauważyła na palcu lepką, dziwnie pachnącą ciecz. Zaczęła płakać głównie ze zdezorientowania i szoku, ponieważ bólu nie poczuła prawie wcale. Czerwona kropelka wkrótce potem wsiąknęła w ziemię. Freesia wyprostowała się i popatrzyła na najstarszą córkę zatroskanym spojrzeniem:

- Wiem, że chcesz od życia czegoś więcej. Że pragniesz być gwiazdką, jak te na niebie czy pięknym kwiatem, jak te w moim ogrodzie. Ale zawahałaś się. Przyroda to czuje. Czują to wszyscy wokół.

I zostawiła Dandelion samą na łące, zabierając widły. Chmury w kształcie frezji już tego dnia nie zobaczyła.

- W moim ogrodzie rosną kwiaty tylko dla ciebie, moja droga, słodka Dandelion.

To samo zdanie powtórzyła w rzeczywistości i uśmiechnęła się na wspomnienie. Chwilę potem podniosła się z hamaka i poszła sprawdzić, czy Chrysteis i Spurge czegoś nie potrzebują. Pora wrócić do stałego rytmu dnia. Mówiąc szczerze i najzupełniej poważnie, ten ogród należał do całej rodziny Quinn oraz nawet do odwiedzających go osób spoza. Po prostu, gdy jesteśmy młodzi, szukamy wyjątkowości wszędzie, gdzie tylko się da.

~~~
Zazwyczaj oczekuje się konsekwencji w zeznaniach. Skoro jedne niegdyś słabiej rozwinięte terytoria udało się chociaż częściowo wzbogacić i poprowadzić ku postępowi, to samo chciałoby się zaobserwować na pozostałych. Tu na usta ciśnie się przykład Mantle, niezwykle pokrzywdzonego w czasie działań zbrojnych, bezdusznie wręcz wplątanego w konflikt polityczny, jakim żył cały Atlas. "Faunie, biedne terytoria" jak zwykło się nieco gardząco nazywać Mantle, były niejednokrotnie kartą przetargową wielu rozgrywek na szczeblach władzy. Eskalujący konflikt między Jacquesem Schnee a generałem Iroonwoodem coraz bardziej uwidaczniał rozłam i z całą pewnością nie służył żadnemu z mieszkańców miasta granicznego. Robyn Hill, stojąca murem za ludem, niedługo potem również postawiła swój pionek na szachownicy. A resztę tej gry każdy już zna.

Jak zatem wpłynął na Mantle ten odrodzony Atlas? Po śmierci wspomnianych polityków i rewolucyjnej idei królestwa, za którą nikt, przynajmniej publicznie, nie chciał wziąć odpowiedzialności- napięcie, jak w całej reszcie Remmnantu, zdawało się złagodnieć. O obrończyni tych ziem słuch zaginął, jednak szczęśliwym bądź nie zrządzeniem losu, idealnie wpasowało się to w powszechnie przyjętą przez królestwa konwencję. To niestety zbyt wczesny etap, by się w nią zagłębiać, zwłaszcza że polityką byli zmęczeni już sami obywatele. Wszystko wyjaśni się w swoim czasie.

 Prawdą jest natomiast to, że na zapowiedzi zmian odezwały się wszędobylskie środowiska profaunowskie, przygotowane do monitorowania i egzekwowania innowacji wprowadzanych przez rządzących albo po prostu "wyższych". Żeby pokazać reakcję na tę konkretną akcję, należy cofnąć się do początków Nowego Atlasu, w końcu Mantle wciąż było składową tego królestwa. Ironiczne, że nawet z wolnościami i mnogością pięknych haseł uzależnienie jednego od drugiego tak czy siak nie zniknęło. Jedną z pewnych świętych reguł był fakt nieuczęszczania do prestiżowej Akademii Atlas nikogo z rasy fauniej. Jak wiadomo czasy się zmieniają. Lecz aby się zmieniły, potrzebny był bodziec. Swoisty prekursor, namacalny dowód postępu. W tym przypadku: pochodząca akurat z Atlasu słonia faunka: Sugar Coatana-Abbys.

Mamusiu, z dłoni cieknie krew! Załóż rękawiczki, dziecko. Tatusiu, ten pan nie ma głowy! To popatrz na jego nogi. Chociaż była już nastolatką, czasem z nieśmiałym uśmiechem wspominała te dziecięce, nocne mary. Rękawiczki nie sprawią, że krew zniknie, tak jak odwrócenie wzroku nie spowoduje pojawienia się głowy na szyi. Znała już te techniki tłumienia, dlatego zwlokła się z łóżka, usiadła przy blacie i otworzyła swój pamiętnik na pierwszej stronie:

Osłódź sobie życie

Od zawsze miała problemy ze snem.

Wszystko przebiegało już tradycyjnie. Elegancką garsonkę zdjęła z wieszaka, dawno już wyprasowaną koszulę połączyła z formalną spódnicą, pomogła mamie wybrać kolczyki, ucałowała tatę w policzek. Wybrała się do Akademii, gdy tylko otwarły się jej drzwi, ciesząc się minimum kwadransem ciszy na korytarzach. Pozdrowiła profesorów, którzy ją mijali, sprawdziła plan zajęć. Aż w końcu, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawiła się ona. Siostrzenica pani T. zaszczyciła ją cichym cześć. Sugar wiedziała, że nie jest zbyt tolerancyjna, jeśli chodzi o faunów. Ale czy, swoją swoją drogą, temat tolerancji faunów nie jest już trochę wyświechtany? Korzystając ze swego kieszonkowego lusterka, spojrzała na swoje uszy.

"Bądź dumna ze swojego pochodzenia."

Była pierwszą przedstawicielką swojej rasy w Akademii Nowego Atlasu. Niegdyś ostoi czystości i perfekcji, teraz przez to miejsce przemawiała również równość. Później przybyło kilkoro innych, między innymi jej najlepszy przyjaciel, którego teraz mimochodem szukała wzrokiem przy drzwiach wejściowych lub szatnianych. Nie bała się samotności, nie bała się przebywania samotnie z Jordnaer Tingreed. Jedynie od zawsze czuła moment, kiedy to ktoś nie chciał przebywać z nią. Potrzebowała uwolnienia się od tej sytuacji. Gdzie się wszyscy podziali?

"Rasa cię nie definiuje, ale jest częścią ciebie. Dbaj o tę część"

W końcu obie usłyszały pierwszy dzwonek na przerwę. Zaczął się nowy, tętniący życiem dzień. Czyste konto. Bez tłumienia. 

Gdyby jedna, kluczowa informacja została dodana do tego oddechu czasów minionych... Może wszystko stałoby się oczywiste. Ale życie takie nie jest. Jest łańcuchem decyzji i ich konsekwencji. Ważne jest tylko to, że fauni z Mantle również mogli uczęszczać do wcześniej dla nich niedostępnej placówki. Koniec grzebania w przeszłości. Po co, skoro przyszło nowe, lepsze i piękniejsze?

~~~

Wyglądał bardzo szykownie, dystyngowanie, co dawało mu na oko może kilka lat więcej niż miał w rzeczywistości. Postać naprzeciw tylko uderzała kolorowym długopisem o blat i przyglądała mu się badawczo, jakby czekała aż zacznie rozmowę. Zrobił to, spoglądając raz jeszcze na plakietkę przypiętą na ubraniu oraz kartonik na biurku. 

- Domyśla się pani, iż nie jest mi łatwo tutaj przychodzić, prawda?

Zamieszała łyżeczką swoją bardzo słodką kawę.

- Miejsca takie jak to dawno przestały być tematem tabu, panie Drop- gestem wskazała na uspokajająco zielone ściany, przytulne pufy i kilka roślin na parapetach- Dosłownie jak na herbatce u przyjaciółki.- wypiła łyk swojego napoju, mimo że nieco kłócił się z tym, co przed chwilą powiedziała.- A właśnie. Napiłby się pan czegoś?- spytała zachęcająco, czuła u rozmówcy jeszcze niewytłumaczalne dla niej napięcie, które chciała jakoś rozładować.

W odpowiedzi tylko kaszlnął, więc kobieta zmieniła propozycję:

- Pastylkę na ból gardła?

Pytania w tej sytuacji wydawały mu się niezwykle natarczywe. Poprawił mankiety pudrowej koszuli i nieznacznie się zgiął, próbując dać do zrozumienia bezcelowość zbaczania z tematu. Jednak druga strona zdawała się niczego nie pojmować, zatem z braku innych, zapewne korzystniejszych opcji, cierpliwie oczekiwał ciągu dalszego przesłuchania.

- Chciałby pan zdjąć płaszcz?

Zazwyczaj nie widziano go w takim nastroju. Miał zgoła odmienne nastawienie i sposób bycia przez większość czasu. Jednak okoliczności były całkiem poważne, on też musiał taki pozostać. Każde słowo, każdy ruch odpowiednio adekwatny i wyważony. Zmarszczył brwi i spojrzał przez okno, a zaraz potem na drzwi. Mógł wyjść w dowolnym momencie, kolejny raz wszystko dokładnie przemyśleć i wrócić za jakiś czas albo poszukać rozwiązania gdzieś indziej, jeśli próba okazałaby się bezowocna. Zegar niestety nadal tykał. I ten w jego głowie, i ten w pomieszczeniu. Właśnie. Człowiek nazwiskiem Drop jeszcze nie odpowiedział swojej rozmówczyni. Po dłuższej ciszy, odezwał się cierpko, zaplatając ręce za siebie:

- Nie, nie i nie. Nie zostanę tu długo.

Chyba już rozumiejąc, podsunęła mu pod nos średniej grubości broszurę. Rzucił okiem na stonowany kolor błyszczącego papieru i wziął go do ręki, wczytując się w treść. Nie wyglądał, jakby go przekonała, mimo tego nastąpił jakiś postęp: poprawił się na krześle, zmieniając pozycję na wygodniejszą. Podrapał się po brodzie, pewnie analizował, co powinien zrobić.

- Mogę zapewnić pana, że dołożę wszelkich starań, aby się udało. Mam doświadczenie, proszę liczyć na moją pomoc- pierwszy raz kobieta powiedziała do niego coś nieprzesłodzonego i szczerze brzmiącego, więc popatrzył na nią uważnie.

- Myśli tak pani, bo to logiczne czy ideologiczne?

- Sam pan wie- westchnęła na to- Że w obecnych czasach granicy między tymi pojęciami prawie nie ma. Zresztą i tak każdy pojmuje na swój sposób, nie warto się w to nawet zagłębiać.

- A teraz przemawiają przez panią rozterki egzystencjalne, no cudownie- stwierdził ironicznie- Cieszę się, że oboje zgadzamy się, że nie jest pani w stanie zaoferować mi żadnych konkretnych rozwiązań czy chociaż planów. Czyli niestety marnuję swój i pani czas.- podsumował, przybierając wręcz karykaturalnie pogodny wyraz twarzy-  Będę już się zbierał, nie ma sensu przedłużać tej rozmowy, i tak nie dowiemy się niczego więcej . Do widzenia.- skierował się w stronę drzwi, na co druga osoba podniosła się gwałtownie, najwyraźniej nie spodziewając się takiej odpowiedzi.

- Chwileczkę! Ja naprawdę mogę się przydać!- zawołała, jednak nie przyniosło to efektów- Ja znałam pańską matkę!- dodała niemalże z nutką rozpaczy w głosie, jakby autentycznie zależało jej na tej rozmowie i na jej pozytywnym przebiegu. Tym razem argument zadziałał, jej gość odwrócił się i stanął, wyczekując wyjaśnień. Jego morskie tęczówki zwęziły się, więc uznała, że odwiodła go od wyjścia na dobre- Marina Drop, zgadza się? Nie za bardzo chce mi się wierzyć w zbieżność nazwisk w miejcach tego typu- podeszła bliżej z nadzieją, że jednak będą kontynuowali i wyciągnęła ją w jego kierunku.

Natomiast on przymrużył oczy i wyszeptał tak, że ledwo go usłyszała:

- Proszę się ze mną nie kontaktować. Nigdy więcej.

Kulturalnie ukłonił się i wyszedł, czując przeraźliwy chłód. Teraz zrozumiał, że tylko on sam może sobie poradzić, nikt mu w tym nie pomoże, choćby namawiał, straszył lub błagał. Powrót do planu to jedyna rozsądna droga, niepotrzebnie szukał innego wyjścia, A to dlatego, że innego wyjścia po prostu nie było. Musiał działać tak, jak to sobie założył. Przeczekanie wszystkiego to najgorsza rzecz, jaką mógłby zrobić. Nie przywykł do robienia najgorszych rzeczy. I nie zamierzał zaczynać.

~~~
Weźmy oddech

Zróbmy przerwę

Odzyskajmy życia werwę

I zamieńmy

W proste fakty

Tę legendę


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro