ROZDZIAŁ 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emily siedziała nad papierami do późnej nocy. Na jej twarzy oprócz zmęczenia malowała się determinacja. W milczeniu przeglądała notatki, analizując każdą literę i każdy szczegół, starając się zrozumieć jak najwięcej. Cienie tańczyły na ścianach pokoju w rytm trzaskających w kominku płomieni, a cicha muzyka sączyła się z głośników bluetooth. Rytmiczne dźwięki Billie Eilish. Jej mroczne, elektroniczne melodie i szeptany wokal idealnie wpasowywały się w nastrój nocy pełnej zagadek i niewyjaśnionych tajemnic. Emily lubiła tę muzykę – współczesną, surową, ale też dziwnie uspokajającą. Muzykę pozwalającą pracować jej do później nocy.

Jednak zmęczenie powoli przejmowało nad nią kontrolę. Oczy ją piekły, a powieki stawały się coraz cięższe. Wiedziała, że potrzebuje odpoczynku, ale obawa przed koszmarami, które dręczyły ją każdej nocy, była silniejsza. W końcu, z rezygnacją, zamknęła laptopa i odłożyła teczkę z papierami, poddając się nieuniknionemu.

Niechętnie wstała i wyłączyła muzykę. Drewno w kominku powoli przygasało, rzucając na ściany jedynie mdłe światło. Dziennikarka przeciągnęła się, czując napięcie w mięśniach i głośno ziewnęła. Gdy tylko zaczęła szykować się do snu, ciszę przerwało natarczywe pukanie do drzwi. Westchnęła ciężko, przeklinając w myślach nieproszonych gości o tak późnej porze. Każdy dźwięk wydawał się wzmagać jej zmęczenie i frustrację. Była tylko jedna osoba, która mogła przyjść do niej o tej godzinie.

Z wściekłością podeszła i otworzyła drzwi. Na progu stał Aiden, ale tego się spodziewała. Zmierzyła go wzrokiem, szukając dowodów na to, że znowu wpadł w narkotykowy nałóg, jednak nie dostrzegła niczego podejrzanego. Oczy zasłonięte miał czapeczką, a ręce trzymał nieruchomo w kieszeni, ale był czysty i stał pewnie na nogach.

– Czy ty wiesz, która jest godzina? – zapytała z oburzeniem. Jej głos zabrzmiał ostrzej niż chciała, ale miała na głowie wystarczająco dużo własnych problemów. Nie potrzebowała kolejnych.

– Przepraszam, Emily, ale nie miałem do kogo pójść – odpowiedział, ściągając z głowy kaptur czarnej bluzy i czerwoną czapeczkę z daszkiem.

Emily odeszła od drzwi, zostawiając je otwarte i w ten sposób dała Aidenowi ciche przyzwolenie na wejście. Nie była zadowolona z jego obecności, ale nie miała serca go odtrącić. Był jej starszym kuzynem i mimo że od zawsze sprawiał kłopoty, to należał do rodziny. Gdy jako dziecko mieszkała w Rootsville, przyjeżdżał do niej niemal na każde wakacje, siejąc chaos i spustoszenie. Ale kochała go i zawsze z chęcią pomagała przy odwykach. Nie potrafiła go porzucić, tym bardziej że nie miał nikogo Houston i było mu naprawdę ciężko.

– No dobra, to co cię tak naprawdę sprowadza? – zapytała, nalewając soku do szklanki, którą postawiła na stoliku przed Aidenem.

Kuzyn wzruszył ramionami. Wyglądał jakby cały ciężar świata spoczywał na jego chudych barkach. Drżącą dłonią złapał za szklankę i wypił jej zawartość, wylewając część na swoją czarną bluzę.

– To może powiesz mi, dlaczego z rana przede mną uciekałeś?

– Co? – Aiden spojrzał na nią zdezorientowany, jakby naprawdę nie wiedział, o czym mówi, ale przecież widziała go. A przynajmniej wydawało jej się, że to był on. Kto inny znałby jej imię i zachowywał w tak dziwny sposób?

– Byłeś rano u mnie, a jak cię zawołałam, to uciekłeś po schodach... – powtórzyła niepewnie.

– Nie, coś ci się musiało pomylić. – Jego oczy błądziły po pokoju, unikając jej spojrzenia, przez co Emily nie miała pewności czy mówił prawdę.

– Nieważne. – Westchnęła z rezygnacją. Nie miała na to teraz głowy. Zmęczenie i brak snu dawały jej się we znaki. Chciała położyć się do łóżka, bo była pewna, że jeszcze chwila i uśnie na stojąco, ale nie mogła tego zrobić dopóki nie dowie się czego chciał Aiden. – Przyszedłeś w jakimś konkretnym celu?

Założyła ręce na biodra i przyjrzała się kuzynowi. W jasnym świetle dostrzegła jak bardzo przekrwione miał oczy. Albo był na haju, albo tak samo jak ona nie spał przez kilkanaście godzin. Wbił wzrok w podłogę. Jego dłonie nerwowo bawiły się czapeczką, wyginając ją na wszystkie strony. Cisza między nimi się przedłużała, a atmosfera zgęstniała, stając się niemal namacalna.

– Przeszedłem pożyczyć kilka dolców.

– Ja pierdole! Żartujesz sobie, prawda? – Oczy Emily zwęziły się w gniewie. – Dobrze wiesz, że niczego ci nie pożyczę. Co ty sobie w ogóle myślałeś przychodząc z tym do mnie?

– Wiem, wiem. – Aiden skinął głową, wciąż nie podnosząc wzroku. – To może mógłbym u ciebie przekimać? Co? – dodał, niemal błagalnym tonem.

– A co, twój ojczym w końcu przestał opłacać ci mieszkanie?

– Nie, wszystkie rachunki opłaca na bieżąco.

– Więc o co chodzi? Przecież masz gdzie mieszkać.

Aiden wyglądał na zagubionego, jego palce nerwowo stukały w blat stołu. Kręcił się na krześle, jakby nie mógł znaleźć sobie miejsca. W końcu uniósł wzrok i spojrzał Emily prosto w oczy. To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach – strach tak wielki, że poczuła, jak coś ściska jej żołądek.

– Ktoś ci groził? Może powinnam zadzwonić na policję... – Chwyciła za telefon, niepewna co powinna zrobić, ale zamarła, gdy usłyszała jego kolejne słowa.

– Nie chcę tam wracać. W domu jest ich najwięcej.

– O czym ty mówisz? – Serce dziennikarki waliło jak szalone. Jego słowa wydały jej się bardzo znajome. Podobne rzeczy mówił jej ojciec, zanim do reszty oszalał. To musiało być dziedziczne.

– O demonach... Mówię o demonach. One są wszędzie, a w moim mieszkaniu jest ich najwięcej.

Głos mu drżał, a oczy błądziły po pokoju, jakby szukały niewidzialnych wrogów.

– Boże, Aiden! Co ty wygadujesz? Z tobą jest coraz gorzej. – Emily chwyciła się za głowę, a oczy zaszły jej łzami. – Zadzwonię do Nate'a. W ośrodku na pewno ci pomogą. Znajdą dobrego psychiatrę i dobiorą leczenie. Poradzimy sob...

– Wiem, jak to brzmi, ale one są prawdziwe, mówią do mnie! – wszedł jej w zdanie.

– Dobrze w porządku. – Emily próbowała zachować spokój, choć czuła, że sytuacja ją przerasta. Poza ojcem nigdy nie miała do czynienia z chorymi psychicznie osobami. Nie wiedziała jak się zachować i czuła, że sama potrzebuje pomocy. – A tutaj nie ma tych demonów? – zapytała spokojnie.

– Nie, chyba nie. – Aiden spojrzał na nią błagalnie. – Wiem, że mi nie wierzysz, ale mówię prawdę.

– Wiem, że dla ciebie to jest prawda, ale... demony nie istnieją. Przez narkotyki namieszało ci się w głowie. Pojadę jutro do ośrodka i razem wymyślimy co dalej. Będzie dobrze, zaufaj mi, tylko musisz pójść na leczenie. Nathanael nam pomoże.

Podeszła do niego i delikatnie położyła dłoń na jego ramieniu. Chciała go pocieszyć. Pokazać mu, że nie jest w tym sam i może na nią liczyć.

– Nie mogę iść na leczenie, bo nie jestem chory! I przestań mnie w końcu dotykać.

Emily przewróciła oczami. Nie mogła mu pomóc, skoro on sam tej pomocy nie chciał. To była jak walka z wiatrakami, która z góry była przegrana.

– Musisz w końcu wziąć się w garść – powiedziała z rozpaczą przeczesując włosy palcami. – Nie mogę cię niańczyć w nieskończoność. Myślisz, że nie mam własnych problemów?

– Em, proszę. – Kuzyn spojrzał na nią błagalnie. – Tylko na jedną noc. Jutro pójdę do ośrodka, obiecuję.

– W porządku..., ale nie chce prochów w mieszkaniu, i masz się wykąpać, zaraz ci przyniosę ręcznik. Ach i zapamiętaj, że jeśli nie pójdziesz na odwyk, to więcej ci nie pomogę. Na Amy też nie będziesz mógł liczyć.

Aiden pokornie pokiwał głową. Emily nie zastanawiała się, czy zgadza się z nią szczerze, czy kłamie, by móc się u niej przespać. Już tyle razy się na nim zawiodła, że nie miała zbyt dużych oczekiwań. Jej serce było zmęczone ciągłym rozczarowaniem, a nadzieja, że kuzyn się zmieni, dawno wyblakła.

– Dziękuję. To dla mnie wiele znaczy.

Potarł brodę i już miał udać się do łazienki, ale jego uwagę przykuło zdjęcie jednej z ofiar, które wysunęło się teczki. Chwycił je energicznie w rękę i zaczął się w nie wpatrywać z szeroko otwartymi oczami.

Emily szybko wyszarpała mu fotografię z ręki.

– Zostaw to! – syknęła ostrym tonem, wsuwając zdjęcie z powrotem do teczki. Musiała być ostrożna – większość jej informatorów to anonimowi funkcjonariusze, a nie mogła sobie pozwolić, by jakakolwiek informacja trafiła w niepowołane ręce. Nie ufała Aidenowi. Był uzależniony od narkotyków i wiedziała, że dla kolejnej działki byłby w stanie zrobić wszystko.

Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem, ale to, co zobaczyła w jego oczach, zmroziło jej krew. Strach – głęboki, prawdziwy – odbijał się w jego rozszerzonych źrenicach. Mężczyzna cofał się powoli, drżąc na całym ciele, a jego ręka niepewnie wskazywała na biurko.

– One tu są! – szepnął, a mimo to jego głos poniósł się echem po mieszkaniu.

Emily była zdezorientowana. Zdawała sobie sprawę, że z Aidenem jest gorzej, niż myślała, ale tego było już za wiele. Bała się.

– Uspokój się. Nikogo tutaj nie ma, to wszystko dzieje się w twojej głowie. – Próbowała go chwycić za ramię, ale ten wyrwał się gwałtownie.

– Zostaw mnie! – krzyknął i bez zastanowienia wybiegł z mieszkania, pozostawiając za sobą otwarte na oścież drzwi.

Kobieta chciała za nim pobiec, zatrzymać go, ale wiedziała, że nie ma sensu. Jego demony były silniejsze niż jej słowa.

Opadła na kanapę, czując, jak cała energia odpływa z jej ciała. Chciała, by ta noc jak najszybciej się skończyła, a jutrzejszy dzień przyniósł rozwiązania na wszystkie problemy. Jej wzrok padł na teczkę ze zdjęciami.

Czy to możliwe, że sprawa była bardziej zagmatwana niż myślała? A może tak samo jak Aiden oszalała i widziała rzeczy, których naprawdę nie było? W końcu jak to sama powiedziała, każdy miał swoje demony.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro