On istnieje?!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Staliśmy na starcie. Stałem koło Kennego. Za nami stało dużo Alf i Delt. Kyle, Tweek, Butters i Marcin kibicowali nam. Usłyszeliśmy gwizdek. Zaczeliśmy biec. To był wyścig. Biegliśmy przez las. Biegliśmy przed siebie. Nagle z Kennym spadliśmy z urwiska. Nie mogliśmy wstać.

-Co do huja?- spytałem

-Do zobaczenia na mecie frajerzy!- krzyknął Cartman i pobiegł prawdziwą trasą

-Czemu on zawsze musi wszystko popsuć?- spytał Kenny

-Nic wam nie jest kabany?- spytał Stan

-Nie możemy chodzić!- krzykneliśmy

-Biegne po pomoc. Nigdzie się nie ruszajcie- powiedział Stan

-Co ty nie powiesz. Ale śmieszne- powiedziałem

~Perspektywa Marcina~

Przybiegł do nas Stan.

-Kabany Craig i Kenny mają chyba skręcone kostki i nie mogą biegać!- krzyknął

Szybko wziełem za liny i apteczki. Ja, Butters, Tweek, Kyle i dziadek Marcel biegliśmy za Stanem. Po chwyli dobiegliśmy do urwiska. Dziadek szybko przymocowywał linę do drzewa. Mój medalion zaczął błyszczeć. Zobaczyłem, że na nich biegły jelenie. Szybko zabrałem rewolwer dziadkowi i zjechałem z urwiska. Szybko wziełem Kennego i położyłem za kamieniem. Szybko wziełem Craiga i położyłem go za kłodą. Sam ledwo zdążyłem się schować za skałą. Jelenie przebiegły. Wychyliłem głowę za skały. Do nas zeszedł Butters z Tweekiem. Pomogłem Craigowi podejść do Tweeka.
Nagle usłyszeliśmy ryk. Przedemnął wylądowała jakaś kreatura. Była pół świną, pół niedzwiedziem i pół człowiekiem.

-Człowieko niedźwiedzio świna!!- krzyknął Butters

Dziadek szukał pistoletu. CNŚ(skrót nazwy) spojrzała na Kennego. Szybko strzeliłem besti w ucho.

-Hej mnie weź ty zasrany dupku!! Tu jestem!!- krzyczałem do niej

-Co ty wyrabiasz wnuczku?- spytał dziadek

-Kupuje wam czas. Zabierzcie ich- powiedziałem

Szybko zacząłem biec przed siebie. CNŚ biegł za mną. Po 5 minutach uciekania medalion znowu zabłyskał. CNŚ chciał mnie uderzyć. Szybko zrobiłem wślizg i strzeliłem mu w klatkę piersiową. Przedemną była rzeka. Szybko skręciłem i nadal uciekałem. Po chwili się zatrzymałem. Bestia mnie nie goniła.

-Co do kurwy?- spytałem

Zacząłem się rozglądać. Nawet nie wiem skąd ale bestia mnie złapała i próbowała dziabnąć mnie w łeb. Broniłem się. Szybko strzeliłem jej w drugie ucho. To odpadło, a CNŚ mnie puścił. Upadłem i gdzieś zgubiłem rewolwer. Bestia chwyciła mnie za nogę. Złapałem się rękami za drzewo. Nie pozwalałem jej urwać mi nogi. Nagle ktoś uderzył bestię. CNŚ spojrzała na tą osobę. Osoba miała na sobie jasno fioletową koszulkę z zieloną literą ,,M", jasno fioletowe spodnie, wysokie czarne buty, białe majtki z czarnym paskiem, czarną maskę, ciemno fioletowy kaptór z perelyną, na łokciach i kolanach miała czarne ochraniacze.

-Weź mnie!- krzyknęła postać

Gdy CNŚ chciała zaatakować go to on zniknął. Pojawił się nad nią i kopnął. Szybko szukałem rewolweru. Postać nadal walczyła. Znalazłem rewolwer. Strzelałem do Besti. Postać szybko do mnie podbiegła i złapała za rękę. Otoczyła nas dziwna mgła. Nagle mgła znikła i pojawiliśmy się przed nauczycielami. Stał też tam zespół ratunkowy(Kyle, Butters, Tweek i dziadek).

-Dziękuje- powiedziałem

-Mysterionie to kiedy nas znowu odwiedzisz?- spytała nauczycielka

-Wtedy gdy czas powie- powiedział i zniknął w mgle

Dziadek do mnie podbiegł. Wyciągnął dłoń. Oddałem mu pistolet.

-Jak babka się dowie....- powiedział i natychmiast mu przerwałem

-Tylko nie babcia!- krzyknąłem przerażony

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro