1. Rose

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z tego miejsca zawsze widziała okolicę jak na dłoni. Opierając dłonie na drewnianej balustradzie, patrzyła z góry na odległe budynki, przez chwilę czując, że świat należy tylko do niej, a ona bez problemu przejęłaby nad nim kontrolę. Wiedziała jednak, że to złudzenie, a świat, mimo swego ogromu, był zbyt pusty, żeby mogła czerpać z niego garściami. Tego dnia nawet pogoda nie służyła planom jej marzycielskiej odsłony. Niebo przesłoniły chmury, z których co jakiś czas padał przelotny deszcz, a mróz brutalnie siekał po twarzy.

Korzystając z przerwy pomiędzy opadami, wyjęła zapalniczkę z nadrukiem prążkowanego kota i zapaliła pierwszego papierosa. Zazwyczaj starała się nie palić w niedzielę, ale łamanie własnych postanowień dawno temu weszło dziewczynie w nawyk. W Nowy Rok obiecała Klaudii, że razem z nią skończy z podjadaniem słodyczy, a jednak pierwsze dni oraz wieczory stycznia spędziła na zmianę zajadając domowej roboty lody oraz regularnie kupowaną przez dziadka czekoladę.

Przynajmniej była gorzka, pomyślała, a potem westchnęła, kiedy poczuła wibracje w kieszeni kurtki. Widząc na wyświetlaczu imię brata, uśmiechnęła się słabo. Przesunęła zesztywniałym palcem po ekranie i przyłożyła telefon do ucha.

— Zdążę zanim się ściemni — rzuciła do słuchawki. — Zimno tu jak cholera, zaraz będę wracać...

— Cały czas jest ciemno, ale nie dlatego dzwonię... — Wciągnął głęboko powietrze i kontynuował: — Klaudia się obudziła.

Na moment Rose przestała oddychać, a serce ścisnęło jej podekscytowanie wymieszane ze strachem. Zaraz jednak zaczęło bić w przyspieszonym tempie, a ona, przerażona utratą powietrza, zrobiła kilka szybkich, płytkich oddechów.

— Co z nią? Jak się czuje? Jest z nią pani Edyta albo Łukasz? Lekarz już coś powiedział?

Usłyszała, jak chłopak wzdycha.

— Matka cały czas przy niej siedziała, zwłaszcza odkąd załatwiła wszystko z pogrzebem męża. Łukasza rzadko wpuszczają.

Rose odruchowo skinęła. Odwróciła się tyłem do balustrady i oparła się o nią, wypuszczając obłoki dymu. Spróbowała skupić na nich wzrok.

— Powiedziała coś? Bardzo ją boli?

— Minęły dwa tygodnie, sporo się już zagoiło, ale podobno wciąż podają jej leki przeciwbólowe. — Westchnął. — Łukasz do mnie zadzwonił, bo... — zawahał się, a dziewczyna wyobraziła sobie, jak wedle swego zwyczaju spuszcza głowę, wpatrując się w palce dłoni, którymi poruszał nerwowo. — Bo Klaudia nie rozpoznała mamy — dokończył.

Zamarła, mocniej chwytając telefon, gdy mięśnie się rozluźniły. Powoli osunęła się na ziemię, kuląc się zarówno ze wzmożonego zimna, jak i poczucia winy, które uderzyło falą dodatkowego chłodu.

To moja wina. To moja cholerna wina. Znowu.

— Jesteś tam? — usłyszała zmartwiony głos brata.

— Tak, jestem, jestem — wyjąkała, zaciągając się kolejną dawką nikotyny. Czując napływające łzy, uniosła głowę w nadziei, że mróz zdoła je powstrzymać, a potem ciągnęła dalej: — Czy... Czy wypadek uszkodził jakoś jej mózg i nie zauważyli tego wcześniej?

— Nie mam pojęcia. Jest niedziela, więc pewnie badania ruszą jutro.

Rzuciwszy papierosa na ziemię, zgasiła go butem, a potem pociągnęła nosem i otarła oczy, wstając.

— Mówiłeś już Elizie?

— Nie, najpierw zadzwoniłem do ciebie.

— Wpadnę do niej w drodze do domu — oznajmiła, zerkając na strome zbocze wzgórza. — Dasz znać, gdyby Łukasz znowu zadzwonił? Podejrzewam, że lepiej ich teraz nie męczyć telefonami i musimy po prostu czekać na więcej informacji...

— Jak tylko się czegoś dowiem, napiszę ci.

— Dzięki. — Ponownie skinęła do powietrza i ruszyła w stronę kamiennych stopni.

— Rose?

— Hm?

— Wróć w miarę wcześnie. Dziadek będzie się niepokoił, ja zresztą też.

Parsknęła. Ręką złapała służący za balustradę sznur i spojrzała przed siebie, na ogołocone z liści drzewa. Uśmiechnęła się krzywo.

— Jasne — rzuciła krótko, chwilę potem rozłączając się z bratem.

***

Potarła zziębnięte dłonie i zapukała trzy razy, pociągając nosem. Objąwszy się ramionami, oparła się o ścianę, lecz kiedy drzwi się otworzyły, stanęła prosto i uśmiechnęła się do witającej ją blondynki.

— Rozalia! — zawołała, wciągając dziewczynę do środka. — Przepraszam, Rose! — dodała szybko. — Wchodź, pewnie zmarzłaś — ciągnęła pogodnie, zamykając za nimi drzwi. — Proszę, rozgość się.

Rose rozejrzała się przelotnie po jasnym przedpokoju, a potem ściągnęła buty i zawiesiła kurtkę na wieszaku.

— Herbaty? Kawy? — Kobieta uśmiechnęła się szeroko. — Akurat miałam robić dla siebie i Elizy.

— Dziękuję, pani Kaju, nie trzeba. Ja tylko na chwilę — powiedziała, zerkając w stronę sypialni przyjaciółki. — Eli w pokoju?

— Tak, pewnie ma założone słuchawki... — Przygryzła wargę. — Zrobię ci coś ciepłego, dobrze? Powinnaś się rozgrzać, a przecież kawy nigdy za wiele.

Nastolatka skinęła, unosząc kąciki ust, na co Kaja rozpromieniła się, już po chwili znikając za ścianą kuchni. Rose tymczasem ponownie zapukała, tym razem do sypialni Elizy. Nie otrzymawszy odpowiedzi, wślizgnęła się do środka.

Powiodła wzrokiem po białych ścianach oraz szarym dywanie, zatrzymując go na siedzącej z podciągniętymi nogami, drobnej dziewczynie, która w dłoniach ściskała zeszyt.

Musiała wyczuć jej obecność, bo uniosła głowę, momentalnie ściągając słuchawki.

— Hej — rzuciła, uśmiechając się nieznacznie. — Nie słyszałam, jak weszłaś.

— Wiadomości na Messengerze też nie widziałaś? Cały dzień próbuję się z tobą skontaktować! — rzuciła z wyrzutem, wskazując na znajdujący się obok telefon. — Co ty robisz w tym zeszycie? — zapytała, przysiadając na łóżku.

Eliza odłożyła notes i ołówek na materac, wzruszając ramionami.

— Piszę.

— No, tego się nie spodziewałam — zironizowała, wywracając oczami.

Chwilę potem dostrzegła, że przyjaciółka jest jakaś inna. Od wypadku Klaudii ich kontakt się zmienił, a Eli wydawała się jeszcze bardziej zamknięta niż zwykle, jednak w tamtym momencie wyglądała, jakby coś dosłownie zżerało ją od środka.

— Co piszesz? — dodała, zerkając na zeszyt.

— Ćwiczę argumentowanie rozprawek.

— Pani Kaja miała rację. — Rose pokręciła głową, wzdychając ciężko. — W ferie pisać rozprawki... To już pewne, jesteś stuknięta.

Eliza uśmiechnęła się lekko, delikatnie mrużąc niebieskie oczy. Odłożywszy na półkę pokryty kolorowym futerkiem zeszyt, usiadła po turecku i wpatrzyła się w przyjaciółkę.

Rozalia przygryzła dolną wargę.

— Klaudia się wybudziła. Ale straciła pamięć. Podobno nie rozpoznała nawet swojej mamy — powiedziała na jednym wydechu.

Nie wiedziała, jakiej reakcji może spodziewać się po Elizie. Dziewczyna nie przyjaźniła się z Klaudią od dziecka, tak jak to było w przypadku Rozalii, ale przez dwa lata wspólnego przebywania w matematyczno-fizycznej klasie liceum ich więzy zdążyły się mocno zacieśnić. Brat Rose zawsze powtarzał, że rozszerzona matematyka łączy ludzi, bo: „kiedy jest problem, tworzą się grupy, aby jakoś sobie z nim poradzić".

— Nie pamięta niczego? — wyjąkała Eliza. — Zupełnie niczego?

Rose pokręciła głową, nie mając pewności, czy głos przyjaciółki bardziej przepełniał smutek, czy zaintrygowanie. To drugie ani trochę nie pasowało do Elizy Repińskiej, której empatia zazwyczaj tłumiła wszelką ciekawość, więc natychmiast skreśliła tę opcję.

— Łukasz dzwonił do Dawida. — Wstała z łóżka, rozpoczynając krążenie i rozglądanie się po pokoju. — Jeszcze nie znają przyczyny, ale wcześniej nie zauważyli żadnych uszkodzeń mózgu...

— Może to trauma — podsunęła Eliza, a gdy Rose spojrzała na nią w zamyśleniu, kontynuowała: — No wiesz, wypadek mógł spowodować, że mózg wyparł wspomnienia. Czytałam o tym kiedyś.

Rozalia zmarszczyła brwi.

— Jak to leczyć?

— Chyba jakieś leki, specjalna terapia... — Wzruszyła ramionami. — Najczęściej wspomnienia same wracają.

— Oby tym razem też tak było. — Przygryzła policzek od środka i odwróciła się w stronę okna, opierając łokcie na parapecie. Przez chwilę wpatrywała się w oświetlone ścieżki spacerowe, a potem wypaliła: — Właściwie to gdzie pan domu? — Obróciła głowę tak, aby spojrzeć na dziewczynę. — Myślałam, że niedzielę zawsze spędzacie razem.

Eliza ponownie wzruszyła ramionami.

— Ostatnio często wychodzi. Późno wraca z pracy i potem wychodzi.

Chociaż Rose nie słynęła z odgadywania czyichś emocji i wolałaby, żeby życie było w tej kwestii prostsze, tym razem dostrzegła, że wzrok Elizy wyrażał strach związany z jakimiś wydarzeniami. Przypominał spojrzenie dziadka, kiedy Rozalia późno wracała do domu, zupełnie jak niegdyś jej matka.

— I nie mówi, gdzie... — urwała, usłyszawszy pukanie.

Kaja uchyliła drzwi i posłała nastolatkom ciepły uśmiech. W rękach niosła tacę z dwoma kubkami gorącej kawy oraz ułożonymi na talerzyku ciastkami.

— Dziękujemy, pani Kaju. — Rose się uśmiechnęła, ostrożnie biorąc kawę. Przelotnie zerknęła na wzór i się rozpromieniła. — To był świetny pomysł, żeby każda z naszej trójki miała naznaczony kubek — stwierdziła, czytając opisujący siebie, złośliwy cytat. — Pan Piotr jeszcze nie wrócił? — zapytała, pociągając mały łyk.

Kątem oka spostrzegła, że Eliza rozszerzyła oczy, ale większość uwagi postanowiła poświęcić jej adopcyjnej matce, Kai Repińskiej, która uśmiechnęła się przyjaźnie.

— Żona mojego brata obchodzi dzisiaj imieniny.

— I pani mąż poszedł sam? — Rose uniosła brwi.

Kaja poszerzyła uśmiech.

— Tak, ja się źle czułam — wyjaśniła, spoglądając na Elizę. — Słuchawki powinny jutro dojść — dodała i już miała opuścić pokój, ale jeszcze spojrzała na dziewczyny, mówiąc: — A, no i nie poparzcie się i odkładajcie kubki na tacę, żeby potem nie było plam.

— Jasne, dziękujemy — odparła cicho Eliza, utkwiwszy wzrok w pianie, którą delikatnie poruszała łyżeczką.

Gdy kobieta skinęła i wyszła, Rose od razu nachyliła się nad tacą, aby pochwycić biszkoptowe ciastko z galaretką i czekoladą.

— Jakie słuchawki zamówiłaś? — rzuciła, dokładnie obgryzając najpierw warstwę czekolady.

— AirPodsy, bo w nocy ciągle przypadkowo zahaczam o kable.

Rozalia kiwnęła głową, pochłaniając biszkopt, a potem galaretkę.

Nie wiedziała, ile czasu upłynęło jej na rozmawianiu z Elizą i zajadaniu się ciastkami, ale wiedziała, że od ostatnich dwóch tygodni właśnie tego jej brakowało. Lekkich dyskusji na temat znajomych oraz zbliżającej się szkoły, komentarzy o ulubionych serialach, a także obecności troskliwej Kai, która co kilkanaście minut dopytywała, czy czegoś nie potrzebują.

Dlatego też wracała do domu wyjątkowo szczęśliwa, dopóki nie usłyszała nowego powiadomienia na telefonie. Spojrzawszy na wyświetlacz i widniejący na ekranie post, zamarła.

To wszystko była jej wina.

Uniosła wzrok, spoglądając na własny blok, i wciągnęła głęboko zimne powietrze. Chłód rozszedł się po ciele, a ona z sykiem wypuściła parę z ust, odwracając się na pięcie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro