11. Rose

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chociaż gdzieś z tyłu głowy Rozalia zdawała sobie sprawę, że gdyby miała sobie przypomnieć sytuację, kiedy matka spełniła jej oczekiwania, poniosłaby porażkę, to i tak w momencie zmierzania do paczkomatu dziewczynę wypełniała wymieszana ze zniecierpliwieniem nadzieja. Serce szybciej biło, a trzymające list ręce mimo chłodu zaczęły się pocić. Raz za razem spoglądała na Dawida, szukając jakichkolwiek wskazówek na temat odczuć brata, który przez większość drogi milczał.

— Myślisz, że tym razem napisaliśmy to odpowiednio? — zagadnęła w końcu, obserwując na zmianę zaciskające i rozluźniające się dłonie chłopaka. — Może powinniśmy coś jeszcze dopisać?

Dawid westchnął.

— Nie, jest dobrze jak jest — powiedział, a potem uśmiechnął się słabo i objął ją ramieniem, przyciągając do siebie. — Nie martw się, cokolwiek byśmy napisali, to i tak jej wybór, czy w ogóle odpowie. My nic więcej nie możemy zrobić.

— To nie jest pocieszające — wymamrotała, przygryzając dolną wargę. Wypuściła głośno powietrze i powiodła wzrokiem na boki, rozglądając się na pasach. — No, ale myślę, że nie wypytywałaby o nas dziadka, gdyby nie chciała z nami już nigdy utrzymywać kontaktu, prawda? Pewnie po prostu bała się pierwsza odezwać.

— Do dziadka jakoś się odezwała. A teraz wyłączyła telefon... — Puścił siostrę, by szczelniej zasunąć swoją kurtkę. — Wiesz przecież, że często się odcinała od wszystkich... — urwał, sztywniejąc. — Zaraz, czy to Eliza?

Rose podążyła za wzrokiem Dawida. Rozszerzyła oczy, dostrzegając idącą po drugiej stronie drogi zgarbioną, drżącą blondynkę.

— Płacze — wypowiedziała na głos swoją myśl. — Coś się stało. — Przygryzła wargę, zaciskając ręce. — Wyślesz to sam? Dogonię ją...

— Jasne, leć.

Rozalia podała bratu list, przeszła razem z nim pierwsze przejście dla pieszych, a potem, zatrzymując się przy następnym, krzyknęła:

— Eli! Poczekaj!

Eliza nie zareagowała, bo wołanie Rose zagłuszył klakson samochodu. Przyspieszyła więc krok i chwilę potem dogoniła przyjaciółkę.

— Hej, co się stało? — Rose zmarszczyła brwi, kładąc dłonie na ramionach Eli. — Szkoła? Rodzice? — Wstrzymała oddech, obserwując spływające po policzkach Elizy łzy.

Dziewczyna zadrżała w spazmach płaczu. Pochyliła głowę, kilkukrotnie otarła oczy i po pewnym czasie, wciąż pociągając nosem, wyjąkała:

— Rozmawiałam z mamą.

Rose uniosła brwi, pociągając Elizę w stronę najbliższej ławki. Zdążyło już minąć je parę zirytowanych blokowaniem chodnika osób.

— Chodź, lepiej usiądźmy. Co zrobiła pani Kaja?

Usiadłszy, Rozalia obróciła się do przyjaciółki. Poczuła, że sama zaczyna szybciej oddychać. Trzęsące się ciało Elizy, na którym wciąż trzymała dłoń, sprawiało, że z każdą sekundą narastała w niej bezradność i przytłaczająca bezsilność. Naprawdę chciała pomóc, ale nie potrafiła znaleźć żadnych słów, które mogłaby uznać za użyteczne.

Dostrzegła, że Eliza uniosła rozchwiane kąciki ust.

— Po prostu mnie przytul — wymamrotała, parskając słabym, pełnym bólu śmiechem.

Rozalia zamrugała, jednak momentalnie spełniła prośbę, mocno obejmując dziewczynę. Prawą ręką gładziła blond kosmyki, częściowo z zamiarem ukojenia Elizy, a trochę chcąc się czymś zająć, wyznaczyć swoim palcom jakiś cel. Jak tylko oparła brodę na ramieniu nastolatki, do nozdrzy wdarł jej się subtelny zapach bzu.

— Zmieniłaś perfumy — wypaliła, przygryzając wargę dopiero po fakcie.

Eliza roześmiała się i odsunęła, spoglądając na Rose nadal załzawionymi, ale jednocześnie wesoło zmrużonymi oczami.

— Wzięłam przykład z ciebie — odparła, ponownie ocierając oczy.

— Serio? — Brwi Rozalii powędrowały do góry. — To co oznacza bez? Bo to bez, prawda?

— Wygoogluj sobie, konkretnie fioletowy bez — parsknęła, poprawiając się, aby wygodniej siedzieć na ławce.

Rose spostrzegła w tym ruchu pewną nerwowość, ale szybko uznała, że to tylko jej wyobraźnia. Pomimo wciąż smutnego spojrzenia, Eliza wydawała się o wiele spokojniejsza – przestała już drżeć, nie pojawiały się nowe łzy, a oddech wrócił do normy.

— Spotkałam się z mamą — powiedziała po krótkiej chwili, wędrując dłonią pod rękaw kurtki. Rozalia odniosła wrażenie, że Eliza zaczęła bawić się czymś na nadgarstku. — Moją biologiczną mamą.

Rose głośno wciągnęła powietrze.

Szybko zdała sobie sprawę, że w rzeczywistości nigdy głębiej nie poruszyła z Elizą tematu rodziców. Wystarczała jej świadomość, że dziewczyna odnajdywała się w nowej szkole, świetnie radziła sobie z nauką, nie miała wrogów oraz twierdziła, że terapia się sprawdza. Rose nigdy nie zapytała, czy Eliza chciałaby skontaktować się ze swoim ojcem lub z matką, bo z góry uznała, że nikt nie pragnąłby kontynuowania relacji z kimś, kto stosował albo zgadzał się na przemoc wobec niej. Sądziła, że Eliza wykreśliła rodziców ze swojego życia i była z tego powodu szczęśliwa.

— Ona... Ona od jakiegoś czasu starała się o rozmowę ze mną, mówiąc, że tęskni — kontynuowała powoli Eliza. Przygryzła policzek od środka. — Z ojcem nie utrzymuje już żadnego kontaktu, powiedziała, że zrozumiała, jak bardzo nas krzywdził i że pragnęłaby mi to jakoś wynagrodzić. — Uśmiechnęła się słabo, gdy do oczu napłynęły jej nowe łzy. — J-ja n-naprawdę uwierzyłam, że jest szczera. Uśmiechała się, nawet mnie przytuliła i w-wiesz, jej objęcie było przyjemne, nie czułam sztywności czy oziębłości.

Rozalia zbliżyła się do przyjaciółki, czule otarła spływające po bladych policzkach łzy i przytuliła Elizę. Nie wiedziała, co zrobić, jak zareagować, żeby pomóc. Kolejny raz w swoim życiu czuła się bezużyteczna i bierna w cudzym cierpieniu.

— Dlatego kiedy zapytała o pieniądze, oddałam jej całą gotówkę, jaką przy sobie miałam — wyjąkała dziewczyna, mocno pociągając nosem. — Jak tylko to zrobiłam, odsunęła się ode mnie i oznajmiła, że umówiła się z kimś jeszcze. I odeszła, po prostu odeszła, a ja dalej siedziałam...

Rose przełknęła własne, cisnące się do oczu łzy. Co zrobić? Co powiedzieć?, myślała gorączkowo. Doskonale pamiętała, jak to jest być wykorzystywaną i jak to jest mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że jej starania przyniosą w końcu rezultaty. Wysyłanie listu do matki było kolejną taką próbą. Nieważne ile razy zostanie odrzucona i skrzywdzona, wciąż zamierzała zabiegać o tę miłość. Ale Eliza nie powinna, pomyślała. Nie chciała, żeby przyjaciółka nieustannie pozwalała się krzywdzić.

Odsunęła się, ujmując dłońmi zapłakaną twarz Elizy. Pod palcami czuła mokre od łez, potargane włosy, więc odgarnęła je za uszy dziewczyny, która uniosła rozedrgane kąciki ust.

Pieprzyć list. Pieprzyć rodziców. Niech ci, co zapomnieli, pozostaną zapomniani, pomyślała i odwzajemniła uśmiech. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro