seven

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chapter seven


    Sporządzone na stole potrawy kusiły swoim aromatem, a przyjemny wiatr dobiegający z tarasu łaskotał moją skórę i zmuszał zasłony komnaty królewskiej do subtelnego tańca. Słońce kąpało się w ciepłych barwach nieba, wydobywając ze mnie westchnienie. Wciąż pamiętałem widok z mojego przeszklonego biura, z którego miałem okazję obserwować schyłek dnia. Chociaż wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy, powinienem bardziej doceniać te momenty, w których mogłem po przebywać sam ze swoimi myślami, z kubkiem ciepłej kawy w ręce i na wygodnym fotelu. W rzeczywistości nie mogłem nawet liczyć na normalny posiłek bez możliwości zatrucia, a cienki materac nieprzypominający nawet łóżka dawał we znaki każdego ranka.

Mój wzrok spoczął na misce przepełnionej wołowiną. Kontemplowałem, jak długo mogę przeciągnąć ten moment. Albowiem król nie był sam — miał gościa, z którym prowadził od kilku minut rozmowę, nie zwracając uwagi na moją obecność. Sam gość jednak dla kontrastu, mierzył mnie wzrokiem od kilku sekund, co wprawiało mnie w niepokój. Był to mężczyzna około pięćdziesiątki, a jego szaty, chociaż jakością przypominały te króla, nie leżały na nim tak zgrabnie, zwłaszcza że mężczyzna był przy tuszy. Zmarszczki oblegały jego pucatą twarz, a cała jego aura była, łagodnie mówiąc, odpychająca.

- Jak ci na imię, chłopcze? - zapytał w końcu, a ja jedynie uniosłem brew. Nie spotkałem się jeszcze z określeniem „chłopcze" na dorosłego mężczyznę, który zarządza własną firmą.

- Przedstaw się. - nakazał król, kiedy przez dłuższą chwilę nie przemówiłem.

- Jeon Jungkook. - mruknąłem od niechcenia. Teoretycznie nie miałem nic do stracenia, zdradzając swoją tożsamość — w tej epoce osoba o moim imieniu nawet nie istniała.

- Ładnie. - odburknął gość, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Poprawiłem się na swoim siedzeniu, nie patrząc w jego stronę. - Chętnie przyjmę go w prezencie na dzisiejszą noc.

Otworzyłem szeroko oczy i zacząłem głośno kasłać, zachłystnowszy się swoją śliną. Przepraszam, że co, że jak, słucham?

- Kazałem już przygotować sługom harem do twojej dyspozycji. Na pewno się nie zawiedziesz. - odpowiedział mu król.

- W takim razie zleć im również przygotowanie jego. Zapłacę. - nalegał mężczyzna.

Moje oczy lśniły z przerażenia, a ręce zaczynały drżeć. W tym momencie nawet śmierć wydawała się atrakcyjniejsza niż spędzenie nocy w komnacie tego przyprószonego siwizną starucha. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać co mógłby mi zrobić, ani do czego mnie zmusić. W końcu w tym świecie jakiekolwiek ludzkie prawa zostały mi odebrane.

Kiedy odwróciłem głowę, oczy króla wpatrywały się we mnie wnikliwie. Rzuciłem mu błagalne spojrzenie, kręcąc głową. Musiałem wyglądać niesamowicie żałośnie, ale w tym momencie był jedyną osobą, która mogła zmienić mój los. Wiedziałem, że moje oczy robią się szklane, ale nie odwracałem wzroku od mężczyzny, którego tak bardzo zdążyłem znienawidzić.

Proszę, nie wysyłaj mnie tam. Tak wiele już nie dam rady znieść.

- Niestety ten niewolnik odbył kilka dni temu karę cielesną, więc nie może się jeszcze stawić w alkowie. Pozwól, że poślę zarządcę po chłopców w lepszej kondycji.

Odetchnąłem z ulgą, a mój oddech lekko się uspokoił. Gość władcy nie wyglądał na zbytnio zadowolonego taką odpowiedzią, ale widząc, że innej nie uzyska, postanowił oddalić się do swojej komnaty i zadowolić się tym, co miał do dyspozycji.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a w pomieszczeniu została tylko nasza dwójka i szum przeciągu spowodowanego mocnym wiatrem. Przez chwilę zapanowała cisza, w której trakcie próbowałem ułożyć swoje myśli. Czy rzeczywiście powodem, przez który nie zostałem odesłany do alkowy, była kara cielesna? Czy może król zrobił to z własnej dobrej woli? Dlaczego miałby to zrobić, skoro tak bardzo mną gardzi i chce mnie upokorzyć? W mojej głowie płynęło zbyt wiele pytań, na które nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi.

- Spróbuj posiłku. - nakazał, czekając, aż w końcu sprawdzę kondycję przygotowanego jedzenia. Chociaż bardzo zarzekałem się, że tego nie zrobię, pamiętam, jak skończyła się ostatnia próba uniknięcia poleceń. Zdawałem sobie sprawę również, że moje ciało w tym stanie mogło drugi raz tego nie znieść.

Jeśli wybiorę jedzenie, mogę umrzeć przez zatrucie. Za to jeśli wybiorę nieposłuszeństwo, mogę umrzeć od batów. Nie chciałem się zastanawiać, którą śmierć bym wolał.

- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem na głos, chociaż miałem wrażenie, że i tak nie uzyskam odpowiedzi.

- Wykonuj polecenia. I odnoś się do swojego władcy z należytym szacunkiem, jeśli nie chcesz zostać ścięty.

Nie odpowiedziałem, ale złapałem kawałek mięsa między pałeczki i niechętnie wsadziłem go do buzi. Smak wykwintnego jedzenia natychmiast pobudził moje kubki smakowe, a ja chciałem spróbować więcej i więcej. Kiedy od kilku dni starasz się przetrwać na marnej porcji ryżu, wołowina z sosem naprawdę brzmi jak marzenie.

Zacząłem smakować każdej potrawy znajdującej się na stole, a moje oczy świeciły się z każdym kęsem. Całkowicie zapomniałem o możliwości znalezienia w nim trucizny i rozkoszowałem się mieszaniną smaków, które łaskotały przyjemnie moje podniebienie.

- Wystarczy. - powiedział w końcu król, a ja obdarzałem go skrzywioną miną. Nie zdążyłem jeszcze się nasycić, a już musiałem odłożyć sztućce. - Poczekamy teraz kwadrans, aby zobaczyć czy nie wystąpią żadne symptomy.

Westchnąłem głośno. Mam siedzieć z nim przez piętnaście minut? Co za koszmar. Zanudzę się na śmierć.

Skrzyżowałem ramiona i zacząłem mierzyć go spojrzeniem. Na szczęście nie patrzył w moją stronę, będąc zbyt zajęty podziwianiem mieniącego się barwami nieba. Słońce było już na tyle nisko, że rzucało na jego twarz złotą poświatę, a jego cera sprawiała wrażenie lśnić. To tylko dodawało dostojności jego postawie, która tonęła w dużej, aksamitnej szacie. Włosy miał długie, starannie wyczesane i spięte subtelną złotą spinką. Chociaż wyglądał bardzo młodo, miał poważne rysy i mocno zarysowaną szczękę. Emanował pewnością siebie i autorytetem. Zdecydowanie przypomniał władcę, któremu służący chcieliby się poddać.

- Twoja teoria się nie sprawdziła. - usłyszałem z jego ust i przez chwilę zastygnąłem w zdezorientowaniu. - Pomimo to, że powierzyłem rolnikom większą powierzchnię gruntów rolnych, wciąż utrzymują się przy wysokich cenach ryżu. Zarzekają się, że nie ma wystarczającego popytu, aby ustawili niską cenę i wciąż byli w stanie za to utrzymać działalność.

Zmarszczyłem brwi. - Jeśli ubodzy głodują, jak może brakować popytu?

- Nikt nie chce ich zatrudniać, a tym samym nie są w stanie zarabiać.

Westchnąłem cicho. Chyba dając swoją poradę, zapomniałem o tym, jak bardzo różni się aktualna gospodarka, od tej funkcjonującej epoki wcześniej.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, jakie konsekwencje poniesiesz za swoje oszustwo.

Zmarszczyłem brwi. - Słucham? Jakie oszustwo?

Wstał ze swojego siedzenia i spojrzał na mnie z góry, jakby próbując tym gestem pokazać swoją wyższość.

- Podaj swoją prawdziwą tożsamość, a może postanowię załagodzić twoją karę.

Byłem tak oniemiały, że mogłem tylko pokręcić głową.

- Wszystko, co powiedziałem, było prawdą.

- Łżesz. Skąd przybyłeś na zwiady?

- Jeśli nie chcesz mnie słuchać, nie muszę nic ci udowadniać.

Raptem usłyszałem dźwięk wyciągania ostrza, które zostało przyciśnięte do mojej szyi, zanim zdołałem wykonać najmniejszy unik.

Zagryzłem zęby i rzuciłem mu wyzywające spojrzenie, aby wiedział, jak dużą nienawiścią go obdarzam.

- Jestem pewien, że mojego gościa uraczyłaby twoja obecność. Chociaż nie wiem, dlaczego chciałby zbrudzić sobie tobą ręce.

Parsknąłem głośno, ale moje serce zabiło niespokojnie na te słowa.

- Nie mógłbym jednak wysłać mu w prezencie niewolnika, który przynosi ze sobą taki wstyd i hańbę.

Chciałem się odezwać i użyć kilku epitetów, aby opisać jego osobę, ale ostrze coraz mocniej wbijało się w moją szyję. W tej chwili byłem pewien, że pozostawi po sobie bliznę.

- Nie odzyskasz już wolności. Nie zaznasz również przedwczesnej śmierci, albowiem zasługujesz, żeby cierpieć w tym pałacu do końca swoich dni.

- Tam, skąd pochodzę, zamykanie niewinnych ludzi wbrew ich woli jest surowo zakazane. - syknąłem.

- Musi więc to być dla ciebie niemała niedogodność, że mogę teraz zrobić z twoim ciałem, co tylko zapragnę. - powiedział spokojnie, a na jego twarzy pojawił się drwiący uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro