sixteen

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chapter sixteen

Z samego rana obudziły mnie hałasy dobiegające z korytarza. Podniosłem się z materaca i uchyliłem drzwi, chcąc dowiedzieć się co się dzieje w pałacu. Służące biegały w tą i z powrotem, a gdy chciałem którąś z nich zatrzymać, żeby zapytać co się dzieje, nawet mnie nie zauważyły.

- Nie śpisz już? To niebywałe. - mruknął zarządca, wpraszając się do mojej komnaty niezmiennie jak każdego poranka. - Ostatnio musiałem na ciebie wylać kubeł zimnej wody, aby cię zbudzić.

- Wystarczyło by mnie szturchnąć. - przewróciłem oczami. - Kiedy dostanę ryż? Padam z głodu.

- Król dał mi rozkaz cię ukarać za twoje wczorajsze przewinienie. To i tak bardzo łagodna kara, więc powinieneś okazać za to wdzięczność władcy.

Zmrużyłem oczy z irytacji.

- Jedzenie, które serwujecie służącym nie jest samo w sobie wystarczającą karą? - zapytałem, wspominając kleik z ryżu i kubek wody, który był praktycznie moim jedynym pożywieniem odkąd zamieszkałem w pałacu. Dziwiło mnie to, że jako Koreańczyk dałem radę tak długo wytrzymać bez mięsa. Marzyłem, aby po powrocie do domu iść na smażony samgyeopsal, który popijałbym piwem...

- Niektórzy poddani żyjący poza pałacem umierają z głodu, szansa na codzienny ciepły posiłek dla służących to zaszczyt. Chociaż niektórzy nie zasłużyli nawet na to... - wtrącił, nawet nie kryjąc tego, jak bardzo czuł do mnie niechęć. Sam sposób w jaki się wypowiadał mnie irytował, przez co najwyżej go tolerowałem, ale nie potrafiłbym pałać sympatią do kogoś takiego jak on.

Wyglądało jednak na to, że król dotrzymał słowa i postanowił mnie ukarać. Mogłem się jedynie domyślać, czy to, że przyczyniał się do śmierci własnej matki było prawdą czy nie, jednak wyglądało na to, że moje słowa mogły mieć w sobie namiastkę prawdy, skoro zdołały tak go rozzłościć. Musiałem znów wymyślić plan działania... mieszkałem w pałacu już dłużej niż bym chciał, a dopóki czegoś nie zrobię nie będę miał szans na ucieczkę.

- Dlaczego wszyscy służący są w takim pośpiechu? - dopytałem zarządcy, próbując się rozeznać.

- Przygotowują przyjęcie na rocznicę koronacji króla. Dziś wieczorem wszyscy będą świętować. Jest masa roboty, więc przestań zwlekać i idź się do czegoś przydać na sali tronowej.

- Wszyscy? Czy to znaczy, że służący również będą mogli się tam zjawić?

- Oczywiście, król zaprosił wielu gości, których będzie trzeba obsłużyć.

Pokiwałem powoli głową. Przyjęcie oznaczałoby to, że będzie tam naprawdę wiele ludzi. Im bardziej zatłoczony będzie pałac, tym zwiększają się moje szanse na ominięcie strażników i ucieczkę. Dzisiaj była moja szansa i musiałem ją wykorzystać.

Wybiegłem z komnaty i z nową nadzieją popędziłem w stronę sali tronowej. Jeśli zdołam dobrze zaznajomić się z tym miejscem, będę miał lepszy wgląd na to, gdzie znajduje się więcej strażników, a gdzie znajdę przejścia nie kontrolowane przez straże.

Po drodze wbiegłem na jakąś służącą, która kazała mi pomóc wieszać lampiony. Wyglądało na to, że byłem jedynym służącym, którego wzrost przewyższał 170 centymetrów, więc wydawałem się idealny do tego zadania. Pokrzyżowało mi to jednak trochę plany, bo chciałem właśnie iść na zwiady.

Zacząłem składać kolorowe lampiony i wieszać je na sznurkach, kiedy usłyszałem jak kilka służących szepcze za moimi plecami. Kiedy na nich spojrzałem zaczęli się śmiać. Wyglądało na to, że mówili coś o mnie. Przewróciłem oczami.

Nie wiem, ile mogli o mnie wiedzieć, ale wyglądało na to, że plotki rozchodziły się po tym pałacu jak burza.

- Słyszałem od innej służącej, że mówił, że pochodzi z przyszłości. Czy to w porządku, że wpuścili do pałacu takiego głupca, który ma problemy z głową? - zaśmiał się głośno jeden z służących. Miałem wrażenie, że powiedział to specjalnie na tyle głośno, żebym usłyszał.

Wziąłem głęboki oddech, żeby się uspokoić i postanowiłem go zignorować. Już niedługo. Miejmy nadzieję, że to mój ostatni dzień tutaj i będę mógł wrócić do domu.

***

Wokół rozbrzmiewała radosna muzyka wygrywana na instrumentach przez panie, które były ubrane w kolorowe stroje i miały zabarwione na różowo policzki. Król siedział na swoim tronie, popijając jakiś trunek, a jego goście zasiedli na podłodze wzdłuż długiego stołu, rozmawiając i śmiejąc się tak głośno, że zastawa stołowa co chwilę się trzęsła. Po drugiej stronie sali niektórzy służący (zwłaszcza ci zamieszkujący harem) tańczyli do energicznej muzyki, a niektórzy byli zajęci podawaniem alkoholu i słodkości dla przybyszów. Byłem również ja, stojący w cieniu na tyle sali, obserwujący całe zdarzenie. W sali było zdecydowanie ponad sto osób, a każdy wyglądał na zajętego na tyle, że nikt się specjalnie nie oglądał. Może oprócz króla, który podobnie do mnie, raczej nie uczestniczył w rozmowach, a jedynie obserwował.

Przy głównych drzwiach stało sześciu uzbrojonych strażników, więc na ucieczkę tamtędy nie było nawet szansy. Zostały mi dwa tylne wyjścia, do których dostęp nie był łatwy, bo znajdowały się praktycznie za tronem króla. Musiałbym być naprawdę ostrożny, żeby tamtędy przemknąć, a nie wiadomo czy i tam nie natknąłbym się na straże. Dokładnie skanowałem wzrokiem salę, aż w końcu mój wzrok spotkał się ze wzrokiem króla. Uniósł jedną brew, zauważając to, że nazbyt się rozglądam. Wyglądał, jakby dawał mi ostrzeżenie. Jednak czy mi się czegoś nie przewidziało? Przecież to było niemożliwe, żeby zwracał uwagę na mnie pośród tak ogromnej ilości gości i poddanych.

Wycofałem się trochę do tyłu, i wyrwałem jakiejś służącej tackę z winem z rąk, żeby wyglądało na to, że zajmuję się na tym przyjęciu czymś innym niż knuciem.

Zignorowałem zirytowaną służącą i ruszyłem w stronę stołu dla gości, częstując winem każdego po kolei. Zerknąłem wtedy na króla, a on pokazał mi swój pusty kieliszek. Przekląłem w myślach. Jeśli myślał, że będę na każde zawołanie dolewał mu wina to się grubo mylił...

Rozdałem całą resztę wina mężczyznom przy stole, spoglądając przy tym na króla ze zniewagą.

Zerwę się z tego piekła dzisiejszego wieczoru, i już nigdy nie będę musiał cię widzieć.

Patrzyłem mu prosto w oczy, napawając się myślą o ucieczce. Po tych wszystkich dniach, nie wierzyłem już, że w pałacu może spotkać mnie cokolwiek dobrego. Ale właściwie to on był osobą, przez którą tak znienawidziłem to miejsce. Pałac był naprawdę piękny, a on zadbał o to, bym każdego ranka budził się z goryczą i niepokojem.

Król nie musiał jednak długo czekać, bo podbiegł do niego Jimin, który nalał do jego kieliszka pokaźną ilość alkoholu, wdając się z nim przy okazji w rozmowę. Pokręciłem głową, nie dowierzając jak niski trzeba mieć do siebie szacunek, żeby tak skakać wokół króla.

Zająłem się słuchaniem muzyki i podkradaniem paru słodkości z tac dla gości, żeby zaspokoić swój głód. Ciastka były na tyle dobre, że zjadłem ich nawet więcej niż planowałem, ale musiałem czymś zapełnić swój deficyt kaloryczny po braku śniadania i obiadu. Przez chwilę zastanawiam się nawet czy nie zagadać do któregoś ze służących, ale jak przypomniałem sobie o tym, jakie plotki o mnie chodzą, od razu sobie odpuściłem. Wolałem oglądać jak tańczą jak głupcy, już dożywotnie żyjąc jako niewolnicy króla, kiedy ja niedługo uwolnię się z sideł pałacu.

To co wydarzyło się później, miałem wrażenie, że stało się w zwolnionym tempie. Nagle usłyszeliśmy huki zza pałacu. Strzały zaczęły wbijać się w drewniane ściany i wpadać przez okna do sali tronowej. Muzykę zastąpiły krzyki poddanych. Kieliszki z winem rozbiły się na podłodze, kiedy goście króla zaczęli w pośpiechu uciekać z pałacu. Służący płakali i podnosili z podłogi rannego, który został przebity strzałą. Wszyscy zaczęli się przepychać do ucieczki, trącając mnie w ramiona.

Stałem jak wryty, nie potrafiąc się ruszyć. Próbowałem dostrzec króla, ale byłem w tłumie ludzi, zza których nic nie widziałem. Część poddanych zdążyła już uciec do innej części pałacu, kiedy przez okno wtargnęli oprawcy w czarnych szatach, z zasłoniętymi twarzami i długimi maczetami. Wyglądali jakby pochodzili z Japonii, przynajmniej byłem w stanie to stwierdzić po filmach akcji, jakie w życiu obejrzałem. Straż natychmiast zerwała się do ataku niepożądanych gości, ale widać było, że niezbyt dobrze radziła sobie ze zbójcami, których pomimo to, że było mniej, posiadali lepszą broń.

Jeden ze zbójników podpalił zasłonę w sali tronowej, która niemal w sekundę stanęła w płomieniach. Wyglądało na to, że średniowieczny pałac nie był wystarczająco dobrze zabezpieczony przed atakami z zewnątrz. Na sali było już niewielu poddanych, zostali jedynie ci ranni lub opłakujący bliskich i przyjaciół. Po gościach króla również nie było śladu. Pokój zaczął powoli wypełniać się dymem dochodzącym z coraz bardziej rozprzestrzeniającego się ognia, więc musiałem zmrużyć oczy, żeby dostrzec króla, który sam walczył z dwoma napastnikami. Reszta sprawców wciąż była zajęta walką z pałacową strażą, ale wszystko składało się na to, że przyszli tu właśnie w celu pozbycia się króla. Taehyung wciąż starał się z nimi walczyć, ale widziałem, że ledwo dawał radę odeprzeć ich atak. Jego ruchy mieczem były niedokładne, a jedną ręką kurczowo trzymał się za talię, na której widniała plama krwi. Jednemu z oprawców udało się dźgnąć go jeszcze raz, aż upadł na podłogę, głośno dysząc i marszcząc brwi. Walczył sam ze sobą, żeby być w stanie wstać, ale nie dawał rady. Byłem zdziwiony, że nikt ze straży ani z poddanych nie był w stanie ruszyć mu na pomoc.

Do pokoju wleciała kolejna podpalona strzała, która wznieciła pożar na całej pozostałej części sali. Kiedy wszyscy strażnicy leżeli już ranni, oprawcy uciekli przez okna, zostawiając nas w palącym się pałacu.

W komnacie zaczęło brakować powietrza, a moja wizja była przysłonięta przez szary dym. Przystawiłem sobie rękaw do buzi, kaszląc i z trudnością łapiąc oddech.

Zacząłem szukać drogi do wyjścia z pałacu, która nie była zablokowana przez ogień. Nie było to jednak już takie łatwe, bo ledwo cokolwiek widziałem i zaczęło mi się kręcić w głowie przez mała ilość tlenu. W końcu dojrzałem otwarte na oścież tylne drzwi. Zacząłem pędzić w ich kierunku.

- Jungkook.

Usłyszałem jak ktoś woła moje imię i przez chwilę moje serce stanęło. Odwróciłem się za siebie i zobaczyłem czyjąś sylwetkę leżącą na podłodze pomiędzy płomieniami. Kiedy nasz wzrok się spotkał, patrzył na mnie spojrzeniem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie widziałem. Miałem wrażenie, że jego oczy wołają o pomoc, ale nie jest w stanie wykrztusić z siebie żadnego słowa. Jego szata była już niemal przemoknięta krwią, a oddech płytki, gdy próbował złapać jakikolwiek oddech w przepełnionym dymem pomieszczeniu. Resztkami sił jakie zebrał, wyciągnął w moją stronę rękę. Chciał żebym go ocalił. Byłem jedyną w tym momencie osobą, która mogłaby pomóc mu przeżyć. Z drugiej strony, czy właśnie nie marzyłem o tym, aby go zabić? W końcu to przez niego tu byłem i przez niego tyle cierpiałem.

Spojrzałem w stronę otwartych drzwi na pałacowy ogród. Mogłem w każdej chwili stąd wybiec, odzyskać wolność i wrócić do swojej codzienności. To mogła być moja jedyna szansa.

Spojrzałem ponownie w stronę Taehyunga, którego wyciągnięta w moją stronę ręką opadła na podłogę, a oczy się przymknęły.

Zacisnąłem oczy i przekląłem w myślach.

Ruszyłem w stronę płomieni i klęknąłem obok króla, którego podniosłem na rękach, używając do tego całej swojej siły. Nie tylko jego bezwładne ciało było ciężkie, ale również złota szata, która ciągnęła się po ziemi, paląc się od płomieni. Chociaż zupełnie się nie ruszał czułem jak oddycha. Sam wstrzymałem powietrze, starając się nie wdychać dymu i szedłem ostrożnie przez salę tronową, sam starając się nie wpaść do ognia. Kiedy go niosłem, przez moją głowę przelatywały różne myśli. Czy dobrze uczyniłem chcąc ocalić jego życie? Jak bardzo będę żałował tej decyzji?  A przede wszystkim... co we mnie wstąpiło, że poświęciłem dla niego swoją wolność?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro