twelve

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chapter twelve
(1300 słów)

- Wygląda to mniej więcej w ten sposób. - powiedziałem, rysując na podłodze mały prostokąt. - Działa na dotyk.

- I mówisz, że w twoich stronach, tego używacie do komunikowania się? - powątpiewał. - Nie łatwiej prowadzić korespondencję listowną?

- Zajmowało to za wiele czasu. Za pomocą tego, jesteśmy w stanie dostarczyć wiadomość natychmiast.

- Nie rozumiem. Kto dostarcza ten przedmiot do odbiorcy?

Westchnąłem głośno. Wytłumaczenie funkcji telefonu osobie żyjącej kilka epok wcześniej, równało się z cudem.

- Nikt nie musi go dostarczać, dzieje się to samo.

Spojrzał na mnie, jakby bardzo powątpiewał w prawdziwość moich słów. Nie dziwiłem mu się – w końcu wynalazki nowego świata ciężko było sensownie wytłumaczyć przeciętnej osobie, o ile nie było się jakimś wybitnym naukowcem.

Westchnąłem, pozwalając moim nogom zwisać z wysokiego łóżka z baldachimem. Było wygodnie, lecz lekko chłodno, pomimo grubych szat, które miałem na sobie. Chyba zbytnio się przyzwyczaiłem do ogrzewania w moim mieszkaniu, dzięki któremu o każdej porze roku mogłem spać bez pościeli.

- Jakie w ogóle macie tutaj rozrywki?

- Niewolnicy nie mają przyzwolenia na rozrywkę. Jedynie w haremie często odbywają się przyjęcia czy zabawy. - odparł, a ja zmarszczyłem brwi. - Jeśli chodzi o mnie, zazwyczaj czytam książki lub ćwiczę kaligrafię.

- Kaligrafię? - przypomniałem sobie, jak uczyłem się jej w podstawówce. Wbrew pozorom, był to jeden z moich ulubionych przedmiotów, a cały tydzień czekałem, aż w końcu będę mógł namalować piękne litery czarnym tuszem. Koledzy z mojej klasy jednak nie podzielali mojego entuzjazmu i zwykle specjalnie mnie szturchali, abym wyjechał moją idealną kreską poza kartkę. - Mogę spróbować?

- Nie sądzę, żebyś podołał. Potrafisz w ogóle czytać lub pisać?

Odpowiedź była oczywista, a jednak nie byłem w stanie odpowiedzieć twierdząco. W dynastii Joseon nie używało się jeszcze Hangulu, lecz Hancha – znaków chińskich, których nigdy nie dałbym rady rozczytać.

- Nie potrzebuję znać liter, aby potrafić je namalować.

Ku mojemu zaskoczeniu pokiwał lekko głową. Dał mi znak, abym poszedł za nim i przeszedł wgłąb komnaty, aż nie ujrzałem czegoś w rodzaju małej biblioteki. Było tu kilka regałów, wypełnionych po brzegi książkami, które leżały bez ładu na pułkach. W środku znajdowało się również drewniane biurko, w podobnym rozgardiaszu, obarczone stertą kartek i wypalonych świeczek. W przeciwieństwie do sypialni wyglądało na to, że tego miejsca służba nie sprzątała.

Taehyung zapalił świecę, a po pomieszczeniu rozniosło się ciepłe światło, dzięki któremu nie byliśmy już pogrążeni w mroku. Usiadłem na krześle, a on zaczął szukać jakiejś księgi.

Wciąż byłem pod wrażeniem, że rzeczywiście pozwolił mi to zrobić, chociaż tak bardzo się nienawidziliśmy. Tak często jak nie rozumiałem jego zachowań, nie rozumiałem też swoich. W końcu powinienem zostać w sypialni i się położyć, nie odzywając się już do niego ani słowem. Nie był osobą, z którą miałem ochotę spędzać czas, jednak byłem skazany na przebywanie z nim. Chociażby tylko tego wieczoru.

Wlepiłem wzrok w czystą kartkę przed sobą, po czym złapałem za pędzel, poprawiając go kilka razy w dłoni.

- Co chciałbyś zapisać? - zapytał. - Jakieś konkretne słowo? Wiersz?

- Wiersz. - odparłem, obserwując jego mimikę, gdy szukał odpowiedniej strony. Jego oczy wnikliwie studiowały pergamin.

Postawił przede mną księgę, na której widniał tekst w nieznajomym mi języku.

- O czym jest? - zapytałem z zaciekawieniem.

- O wdzięczności do króla.

Spojrzałem na niego zrezygnowany.

- Naprawdę? Świetny wybór. - w moim głosie słyszalny był sarkazm. Byłem mu niezmiernie wdzięczny za wiezienie mnie wbrew mojej woli i zadawanie mi kar cielesnych, kiedy tylko zrobiłbym coś nie tak.

- Większość wierszy ma taką tematykę. Sam więc wybierz. - przewrócił oczami.

Zacząłem przewracać strony, ale czułem się jak dziecko, które ogląda książkę z obrazkami. Wybrałem więc wiersz ze znakami, które wydawały mi się wyglądać najestetyczniej.

- Ten jest o miłości. - stwierdził, chociaż jego wzrok zawisł na stronie jedynie przez kilka sekund. Wyglądało na to, że musiał znać niektóre z tych wierszy na pamięć.

Chciałbym móc wyciąć talię tej głębokiej zimowej nocy
I zwinąć ją miękko, miękko pod ciepłą wiosenną kołdrą
I powoli, powoli rozłożyć ją nocy, w którą powróci moja miłość*

Przeczytał przyciszonym głosem, a ja wlepiłem w niego swój wzrok. Przez chwilę był zbyt zamyślony, aby to zauważyć, jednak kiedy nasze spojrzenia się spotkały, wzdłuż mojego kręgosłupa przeszły ciarki. W jego oczach chowała się głębia, która zdawała się mnie wciągać, im dłużej się w nie wpatrywałem.

Musiałem przyznać, że wiersz był naprawdę piękny. Choć nie sądziłem, że może mi się spodobać poezja, ponieważ z ekonomii do literatury była daleka droga, rzeczywiście miałem ochotę posłuchać ich więcej.

Z transu wyrwał mnie jego głos.

- Pokazać ci jak to napisać?

- Dam radę. - ponownie się skupiłem na kartce, i zamaczając ówcześnie pędzel w czarnym tuszu, przejechałem nim po kartce, robiąc nieco za grubą jak na moje oko linię.

- Nabrałeś za dużo atramentu. - zauważył, jakbym sam tego jeszcze nie wywnioskował.

Tym razem wytarłem pędzel o brzeg buteleczki przed wykonaniem kolejnego znaku.

- W złą stronę prowadzisz linie. - znów mnie upomniał.

Westchnąłem głośno. Był doprawdy niecierpliwy.

- Spójrz. - mruknął, i dotknął mojej dłoni, aby przejąć pędzel. Przez chwilę zamarłem, zaskoczony tym nagłym dotykiem, aż w końcu wypuściłem przedmiot, który zrobił dużą czarną plamę na kartce.

Stał centralnie za mną, układając swoją dłoń na moim krześle i nachylając się na tyle, że nasze ramiona się co jakiś czas stykały. Siedziałem niezręcznie, próbując skupić się na ruchach jego dłoni, która zgrabnie ilustrowała litery na kartce, jakby robił to już tysiąc razy. Czułem się jednak bardzo rozproszony przez jego bliskość, a zwłaszcza głęboki oddech, który słyszałem zaraz nad moim uchem.

- Przed malowaniem kolejnego znaku, trzeba chwilę odczekać, aby nie rozmazać tuszu. - polecił. - Teraz ty spróbuj.

Wziąłem głęboki oddech, lecz nie mogłem opanować drżenia rąk i było to widoczne przy mojej pracy. Nawet proste linie swoim wyglądem przypominały bazgroły. Gdyby tylko trochę się oddalił, byłem pewien, że poszłoby mi lepiej, a ja nie musiałbym być sobą tak zawiedziony.

Musiał zauważyć drżenie mojej dłoni, bo nagle położył na niej swoją, próbując mnie uspokoić. Otworzyłem szeroko oczy i spojrzałem zdziwiony w jego stronę, co było błędem. Nasze twarze znajdowały się teraz tylko kilka centymetrów od siebie, tak, że mogłem policzyć każdą jego rzęsę i ujrzeć każdą małą niedoskonałość na jego gładkiej cerze. Pomimo naszej bliskości nie odsunął się, a gdy jego spojrzenie zawisło na moich ustach, moje serce zaczęło bić w szaleńczym tempie.

Poczułem gorąc na policzkach i odskoczyłem jak oparzony od stołu, zmieszany tą nagłą sytuacją.

- Chyba... chciałbym się już położyć.

***

Wpatrywałem się w nieskąpo zdobiony baldachim nad moją głową, nie mogąc uspokoić swoich myśli. W mojej głowie wciąż była sytuacja, która miała miejsce kilka minut temu i nienawidziłem tego, że nie mogłem się jej pozbyć.

W końcu Taehyung nie był osobą, która powinna przyprawiać mnie o szybsze bicie serca. Był kimś, do kogo czułem urazę, i kogo chętnie skazałbym na cierpienia. Nie ważne jak poprawnie się dzisiaj zachował, nie odkupi swoich win żadnym gestem. Nie mogłem o tym zapominać, że znajdowałem się w tym miejscu właśnie przez niego.

Odwróciłem się na drugą stronę, przełykając ślinę na widok śpiącego władcy, z którym musiałem dzielić łóżko. Chociaż rozważałem wcześniej spanie na podłodze, wiedziałem, że było na tyle zimno, że nabawiłbym się przeziębienia. A bycie chorym to ostatnie czego chciałbym doświadczyć w tej epoce, w której ludzie umierali z powodu zwykłej grypy. Dlatego musiałem przecierpieć kilka godzin na posłaniu tego potwora.

W pokoju panowała cisza, zakłócona jedynie przez nasze oddechy. Właściwie spał tak głęboko, że jeśli bym chciał... może dałbym radę go udusić.

Moje oczy zmierzyły jego szyję, po czym zjechały na rękę, na której podpierał swoją twarz. Z jego rozchylonych, malinowych ust uciekały raz za razem krótkie oddechy, a rzęsy spoczywały na śniadych policzkach. To zaskakujące jak spokojnie i niewinnie potrafił wyglądać, kiedy za dnia był tyranem.

Zacisnąłem palce na swojej poduszce w zastanowieniu. Byłem pewien, że uduszenie nią kogoś nie byłoby takie trudne, a jednak... Nie mogłem się przemóc, żeby to zrobić.

Innym razem. Pomyślałem. Niech ta noc będzie spokojna.

A gdybym tylko wtedy wiedział, jak wiele razy ta myśl będzie się powtarzać, pewnie bym się wtedy nie zawahał.

• • •

*Love in mid-winter night, Hwang Ji-ni

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro