Rozdział 001 "Ukryta prawda"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


„Czymże jest kłamstwo?

Niczym więcej jak zamaskowaną prawdą"

-Byron

Kroniki autorskie 002:

Hej półperełki.

Pogoda nie rozpieszcza, wręcz przeciwnie. Za oknem czyste urwanie głowy i chyba najlepiej zaszyć się w domu i pisać. Przynajmniej w tym właśnie momencie. No cóż. Obecnie kiedy pisze panuje kwiecień i jest już po świętach. W głowie mam mnóstwo pomysłów i mam nadzieję, że tego nie sknocę co jest bardzo prawdopodobne. No cóż. Wszystko zależy ode mnie czyż nie? Nie trując już więcej na temat pogody, czy jej braku zapraszam serdecznie na pierwszy rozdział.

*~*~*

(trzy tygodnie przed prologiem)

Nazywam się Avery Quenn.

Kim jestem? Zwyczajną nastolatką. Obecnie liczę sobie szesnaście wiosen. Chodzę do zwykłej szkoły licealnej w Starling City, w tym roku planuje zrobić prawo jazdy. Tak. Już od jakiegoś czasu ćwiczę jazdę i idzie mi to całkiem świetnie. Ciocia obiecała mi wybrać sobie samochód. W zasadzie powinnam być dość bogatą osobą. Niestety sytuacja spadkowa nie jest taka prosta. Moi rodzice oficjalnie uznani zostali za zaginionych. Nigdy nie odnaleziono ich ciał. Moja ciotka nie podpisała testamentu wciąż wierząc, że wrócą. Ja coraz mniej. Nie chodziło mi wcale o majątek. Sama bym chciała by wrócili. Pamiętałam ich tylko ze zdjęć. Dobrą i kochana matkę i cudownego ojca. Miałam jeszcze brata. Williama. Widywałam go czasami, jednak on postanowił pójść swoją drogą. Nie chciał się mną opiekować. Został prokuratorem. Skutecznym i nieprzejednanym. Czasami widywałam go w telewizji. Nigdy nie odwiedzał rodziny. Był z nimi dość mocno skłócony. Jakiś czas umawiał się z moją przyjaciółką. Crystal Danvers, która uczyła się w mojej szkole. Jednak ten dziwny związek również szybko zniknął. Crystal nigdy nie chciała mówić o nim a ja nie nalegałam. Miałam swoje własne i normalne życie. Należałam do najpopularniejszych osób w szkole. Byłam cherledeerką i kapitanem drużyny. Sama wymyślałam układy, uwielbiałam tańczyć, co było moim żywiołem. Często też chodziłam na mecze. Nasza drużyna „Czerwone Byki" była naprawdę świetna. Kibicowałam im od zawsze, a szczególnie naszemu nowemu kapitanowi Harperowi Evansowi. Był synem obecnej pani burmistrz. Rosalie Evans. Nie wiem czemu, ale ta kobieta niezbyt za mną przepadała. Zawsze kiedy ją widziałam próbowałam być miła. W końcu to matka mego chłopaka. Niestety. Najwyraźniej będziemy przykładem rodziny „teściowa kontra synowa". Szybko odegnałam od siebie te myśli. Chyba za bardzo wybiegałam naprzód. Nie należałam do takich dziewczyn. Wręcz przeciwnie. Miewałam też inne priorytety. A jednym z nich było wyrwanie się z tej zapyziałej dziury jaką było Starling City. Chciałam studiować prawo. Pomagać ludziom. Wiedziałam, że w mojej rodzinie są sekrety. Nigdy nie wnikałam w nie. W zasadzie to za bardzo nie przejmowałam się rodziną. Czułam się odrzucona przez nich, często niezrozumiana. Głównie przez sekrety. Wyczuwałam, że jakieś mają. Nigdy jednak sama nie pytałam. Tak było lepiej. Dlatego nie będę płakać kiedy wyjadę. Za rok kończyłam szkołę. Uniwersytet już na mnie czekał. Stanford. Tam składałam papiery, chociaż nikomu tego nie mówiłam. Wolałam zatrzymać ten fakt dla siebie.

Odruchowo spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta. Do Starling City przyjechało wesołe miasteczko. Zamierzałam je odwiedzić z Harperem. To nasza idealna randka po ciężkim tygodniu. A wkrótce będziemy pisać egzaminy końcowe i wakacje. Już nie mogłam się doczekać. Harper wspominał o wycieczce na jacht dla wybranych osób. Zamierzałam zrobić wszystko by na nią pojechać. Oczywiście nie każdy będzie to rozumiał, ale nie dbałam o to. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Nie kryłam swojego zaskoczenia widząc na wyświetlaczu numer Harpera. Odebrałam po dłuższej chwili.

­- Wiesz gdzie znajduje się kostnica ratusza? – zapytał na co mu przytknęłam. Poczułam jak niepokój ogarnia moje ciało. – Bądź tam jak najszybciej. Moja matka chciałaby cię zobaczyć.

Zdziwiła mnie ta prośba, ale skinęłam, że będę. Ciotce i wujowi napisałam pospieszną wiadomość i wyszłam z domu. Ani na moment nie czułam iż za chwile moje idealne życie runie niczym domek z kart.

Do ratusza dotarłam mocno spóźniona, gdyż korki jakie zawładnęły miastem nie pozwoliły na przyspieszenie tępa. Nienawidziłam komunikacji miejskiej i rzadko kiedy z niej korzystałam. Zawsze mogłam liczyć na jakąś podwózkę. Żałowałam iż nie poprosiłam o pomoc mojej najlepszej przyjaciółki Lary. Nie odmówiłaby mi gdybym ją poprosiła. Później musiałam czekać kilkadziesiąt minut aż pani burmistrz raczy skończyć spotkanie. Wyraźnie pokazywała swój stosunek do mnie. Nie do końca rozumiałam podejście kobiety. Już miałam sobie iść, gdy w końcu łaskawie wyszła. Jak zawsze wyglądała imponująco. Harper był niezwykle podobny do niej. Bardzo elegancka, szczupła kobieta. Robiła wrażenie na każdym kto ją spotkał.

- Musisz coś zobaczyć .... – powiedziała bez zbędnej zapowiedzi. – Wiem, że nie powinnam, ale nie mogę złapać pani brata. Jest na bardzo ważnej rozprawie. Tylko ty możesz zidentyfikować ciała.

- Matko uważam iż powinnaś poczekać na przybycie rodziny Avery .... – Harper chciał się przeciwstawić matce. Rzadko kiedy to robił, więc byłam mu naprawdę wdzięczna. Ciężko zrobić coś przeciw takiej kobiecie jaką była. – Nie powinna brać w tym udziału sama.

- Wybacz synu, ale wiem co robię ... - zmierzyła go wściekłym spojrzeniem. – Nie jest już małą dziewczynką. Powinna spojrzeć w świat dorosłych a im wcześniej to zrobi tym lepiej.

Ścisnęłam Harpera za rękę i pokiwałam głową. Domyślałam się o co chodzi. Czekałam na to całe dziesięć lat. Tyle minęło od zagięcia moich rodziców. Byłam małą dziewczynką, gdy widziałam ich po raz ostatni. Tamten wieczór wciąż mi się śni. Ostatnie pożegnanie z matką. Opowieści na dobranoc, ulubiona Przytulanka. Tego misia miałam do dzisiaj. Jako bezcenna pamiątka, chociaż nigdy otwarcie do tego nie przyznałam.

Na drżących nogach szłam za panią burmistrz zmierzając w stronę miejsca w którym nigdy nie chciałabym być. Kostnica mieszcząca się w ratuszu przyjmowała specjalnych gości. Głównie takich, których ciała nie dało się zidentyfikować, bądź byli wysoko związani z polityką . Pchnęła wielkie dębowe drzwi. Poczułam dreszcz, gdy weszliśmy do środka. W pomieszczeniu były lodówki, a po środku stał wielki metalowy stół. Uwielbiałam seriale kryminalne, więc dobrze wiedziałam jak wygląda kostnica, czy prosektorium. Znałam te miejsce niemal na pamięć. Jednak bałam się spojrzeć w sam środek.

Pani burmistrz wyminęła mnie i nic nie powiedziała tylko zdjęła płachtę. Poczułam jak żołądek uderza mi do gardła. Z trudem rozpoznałam ciała. Były całe poharatane. Okulary na twarzy kobiety miały zbite szkła, ubrania całe we krwi. Mężczyzna również wyglądał okropnie. Twarz przecinała sporej wielkości szrama. Widziałam również liczne ślady. Nie mogłam uwierzyć iż można tak skrzywdzić człowieka. Do tej pory widywałam różne obrazy zbrodni, ale nigdy na żywo. Nigdy nikogo bliskiego.

- Mama .... Tata .... – wyszeptałam nie mogąc w to uwierzyć. Był taki czas, gdy wierzyłam jak inni. Pragnęłam by pewnego dnia wrócili i wszystko mi wyjaśnili. Teraz jest już niemożliwe. Obydwoje odeszli. Umarli i nigdy nie wrócą.

- Jest coś jeszcze o czym powinnaś wiedzieć ... - odparła spod lady wyciągając łuk i strzałe. Dość mocno zniszczone, ale mówiły jedno. – Oliver Quenn był Green Arrowem....

W tym momencie poczułam jak bezwładnie osuwam się na ziemię. Wszystko dookoła mnie zaczynało znikać owinięte czarną mgłą.

*~*~*

(nieznane miejsce, tydzień wcześniej)

-Wytrzymaj jeszcze trochę ...

Wyszeptał ściszonym głosem Oliver do żony. Nie umiał powiedzieć ile czasu minęło od kiedy ich porwano. Dni? Tygodnie? Miesiące, czy lata? Tu w nieznanym im miejscu czas zdawał się stać w miejscu. Wcześniej byli więzieni w jakimś dziwnym labiryncie. Przeprowadzano na nich brutalne eksperymenty, torturowano. Wymagano rzeczy niemożliwych. Dla Felicity Ollie był gotowy zrobić wszystko, a oni skutecznie to wykorzystywali. Nie miał więc szans. Musiał być im posłuszni. Jednak przypadkiem nadarzyła się okazja. Znaleźli sprzymierzeńca. Dziewczynę, która została wysłana by ich odnaleźć. Nosiła imię Salem. Nigdy wcześniej jej nie spotkał, ale pomagała mścicielom. Jako pierwsza natrafiła na ślad. Całkiem przypadkiem. Odnalazła wyspę. Tak powiedziała. Byli na wyspie, ale zupełnie innej niż tej pierwszej, gdzie sam został niegdyś uwięziony. Tu wszystko wydawało się o wiele potworniejsze. Szczególnie iż utknął tutaj z ukochaną kobietą. Zamiast ją chronić skazał na potępienie. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Do tej pory nie znalazł sposobu, by uciec. Wyspa była otoczona wielkim murem. By ją opuścić trzeba było dotrzeć przez główną bramę strzeżoną przez armie uzbrojonych ludzi. To cud, że od kiedy uciekli wciąż ich nie znaleźli. Ukrywali się w jaskiniach. Ollie łowił i zabijał miejscowe zwierzęta, by przetrwać. Głównie wystarczało, ale Felicity słabła z każdym dniem. W pewnym momencie trafili na pułapkę. Felicity została ranna. Zdołał ją wyleczyć, ale ciało opanowała trucizna. Potrzebowali natychmiastowej pomocy. Niestety Salem nie zdołała ich wyciągnąć. Zginęła w czasie próby ucieczki. Poświęciła swoje życie dla nich.

- Mam córkę .... – wyszeptała na pożegnanie. Poważnie krwawiła. Rana postrzałowa możliwa tylko do operacji. Zakrwawioną ręką wyciągnęła zdjęcie. Dziewczynka mogła mieć z dziesięć lat. – Mieszka z ojcem. On sprawuje kontrolę, ale czasami ją widuje. Nie umiałam zrezygnować z zawodu nawet dla rodziny. Kiedy Thea poprosiła mnie o pomoc nie wahałam się. Wyjechałam z Gotham i zaczęłam szukać. Trafiłam na pewien ślad, który ma pewne powiązania. Żałuje iż nie mogę dotrzymać słowa, by pomóc wam uciec.

- Nic nie mów ... - poprosiła ściszonym głosem Felicity. Wyglądała strasznie. Zaniedbana, osłabiona. To cud, że chip, który miała w biodrach wciąż działał. Pomagał jej chodzić, ale coraz słabiej. Nie chciała straszyć Oliveram ale to czuła. Czas, którym żyła dobiegał końca.

- Daj spokój Felicity. Wiem, że nie wrócę, ale wy tak. Zobaczycie swoje dziecko. Będziecie patrzeć jak dojrzewa i staje się kobietą. Odzyskacie utracone chwile. Musicie tylko w to uwierzyć. Jestem wdzięczna iż dane mi było was poznać....

Umarła na ich rękach. Oliver długo nie mógł uwierzyć w to co zaszło. A więc wciąż ich szukali. Przybycie Salem dało nadzieję, że pojawia się następni. Nie tracił nadziei. Oboje musieli walczyć. Przetrwać. Salem mówiła prawdę. W końcu odejdą. Uciekną i wrócą co domu. Ktokolwiek ich skrzywdził będzie chciał więcej. Z pewnością zrobi wszystko by ich powstrzymać. Zwłaszcza iż wciąż nie wiedzieli kim jest. Żołnierze, ludzie w maskach nic nie mówili. Wydawali tylko rozkazy. Widać iż byli przyzwyczajeni do tego co robili. Nie dbali kogo przy tym krzywdzą. Oliver był wprawiony w torturach. Torturował i sam to przechodził. Zupełnie inna sprawa miała się z Felicity. Pragnął ją chronić, ale nie potrafił tego zrobić. A teraz była coraz słabsza. Każdego dnia coraz bardziej. Gdyby tylko znalazł sposób, by ich uwolnić.

- Oliverze .... – wyszeptała cicho Felicity gdy po ciężkim dniu kładli się na prowizoryczne posłania. Oliver zadbał o wygląd ich jaskini. Chciał by chociaż nieco przypominało mieszkalne wnętrze. Dzisiaj Felicity niewiele zjadła. Prawie też nie wychodziła. – Salem ma racje. To koniec. Nie zdołam uciec. Musisz walczyć za mnie. Zostać i walczyć. Zostało ci jeszcze trochę strzał. Możesz dostać się do bramy i odpłynąć. Będę trzymać kciuki, ale sama nie zdołam tego zrobić. Muszę tu zostać. Wybacz mi Oliverze....

W oczach mężczyzny były łzy. Czuł się całkowicie bezsilny. Tak bardzo ją kochał i potrzebował. Niestety. Zawiódł na całej linii. Zaczynał żałować dnia w którym wciągnął ją w swoje życie. Przyniósł tego cholernego laptopa. Wtedy zaczęła odkrywać kim jest. I to doprowadziło do miejsca w którym byli tutaj.

- Nie pozwól im mnie znaleźć. Ja wiem, tak jak wcześniej Salem. Umieram. Nie musisz mi tego mówić .... – zakasłała. Ostatnio ciężki kaszel nachodził ją coraz częściej. – Nie chce cierpieć. Widziałam już dość Oliverze. Pozwól mi odpocząć. Musisz to zrobić. Ufam ci. Fakt iż cię poznałam i pokochałam należy do najszczęśliwszych w moim życiu. Dałeś mi tak wiele. Nikogo innego nie kochałam jak ciebie. Proszę pozwól mi odejść.

Oliver płakał. Nigdy jeszcze nie czuł takiej bezradności. Jednak Felicity mówiła prawdę. Musiał pozwolić jej odejść. Chwycił jedną ze strzał. Nie zostało mu ich wiele. Będzie musiał zrobić nowe. Pod warunkiem, że zdoła przeżyć. Jednak wątpił w to z każdą chwilą coraz mniej.

- Jakie to wzruszające ... - drgnął słysząc za sobą nieznany głos. Odwrócił się bardzo powoli. Nie rozpoznał młodzieńca przed sobą, chociaż oczy... oczy wyglądały dziwnie znajomo. Takie zimne, i mroczne. Chłopak mógł być w wieku jego córki, lub trochę starszy. – Wielka szkoda, że pozwoliłeś jej umrzeć. Popsułeś mi plany. No cóż, będzie mi musiało wystarczyć to co jest teraz.... – w ręku trzymał uniesiony łuk. Jego łuk.

- Kim jesteś? – zapytał odważnie. Czuł, że nie wyjdzie z tego żywy. Zaraz dołączy do ukochanej dziewczyny. Nim jednak to nastąpi pozna odpowiedzi na dręczące go pytania. – Dlaczego nas porwałeś?

- Dawno temu zniszczyłeś mi życie, Oliverze Quinnie. Odebrałeś wszystko, a ja miałem wiele szczęścia. Później próbowałem wszystkiego, ale oczywiście zwyciężyłeś. Jednak koniec końców stoimy tutaj, a ty nawet nie wiesz kim jestem. Czyż to nie wspaniałe? Na początku miałem trzymać cię w niepewności, ale cóż. Lepiej będzie jeśli umrzesz w niepewności wiedząc iż twoja córka będzie we właściwych rękach.

- Avery... jeżeli jej coś zrobisz, to przysięgam ... - nie zdążył dokończyć zdania. Wycelowana strzała uderzyła prosto w jego serce. Jęknął z bólem i zachwiał się upadając obok Felicity. Odruchowo spojrzał w jej stronę. Tak bardzo chciałby przeżyć. Jednak chyba nie zdoła. Czuł jak krew i siły opuszczają jego ciało.

- Nie będziesz miał okazji nic mi zrobić, gdyż nigdy już jej nie spotkasz. Spokojnie. Opowiem Avery a nawet pokaże jej nagrany filmik dla niej. Naprawdę myślałeś iż tak łatwo pozwoliliśmy ci uciec? Cała wyspa od początku jest monitorowana. Śledziliśmy was od kiedy opuściliście bunkier. Czekałem tylko na odpowiednią chwilę. I w końcu ja zwyciężę. Żegnaj słodki książę.... – dodał i podchodząc do niego. Mocniej wbił strzałę w serce mężczyzny. Wydał z siebie ostatnie tchnienie. Oliver Quenn umarł upadając tuż obok swojej ukochanej.

*~*~*

(Starling City, obecnie)

-Więc chcecie mi powiedzieć, że to wszystko prawda?

Z niedowierzaniem spoglądałam na moich kuzynów. Rory i Thea smętnie pokiwali głowami. Właśnie dotarła do nich wieść o znalezieniu ciał. Byli wściekli przez to co zrobiła pani burmistrz. Nie dziwiłam się. Sama jeszcze nie doszłam do siebie po tym wszystkim. Wciąż nie mogłam uwierzyć. Ta okropna kobieta zrobiła. Matka Harpera zdecydowanie przesadziła. Nie rozumiałam tylko dlaczego. Przecież nic złego jej nie zrobiłam. Mimo wszystko chciała mnie upokorzyć i zniszczyć. Harper był wściekły na matkę. Nie dziwiłam mu się, chociaż przez moment myślałam iż przejmie jej stronę. Czasami ciężko mi określić zachowanie Harpera. Nie wiedziałam do końca o co mu chodziło. Jednak czułam się przy nim dobrze. Problem z Harperem postanowiłam zachować na później. Teraz odkrywałam największą tajemnicę w moim życiu. Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Rzeczywistość mnie przygniotła. Zdecydowanie za bardzo.

- Nie byłaś gotowa na to wszystko ... - wyznała ściszonym głosem Thea. – Chciałam oszczędzić ci tego wszystkiego. Zasługiwałaś na normalne życie. Szkoliliśmy cię owszem ale ta sytuacja mogła nadejść w każdej chwili. Jednak chcieliśmy cię przygotować. Nigdy nie sądziliśmy, że nadejdzie to w ten sposób. ... - westchnęła ocierając łzę. Rzadko kiedy widziałam ciotkę płaczącą. Kochała swojego brata. Nie dziwiłam się. Dla rodziny był gotów poświęcić dosłownie wszystko. Sama miałam podobnie. Jednak nie rozumiałam dlaczego. Ostatecznie nigdy nie go nie poznałam. Pamiętałam jedynie fragmenty. Wciąż czułam wściekłość, że mnie okłamali. Nie powinni tego robić. Niestety za późno by cofnąć błędy młodości. Rzeczywistość już się stała. Musiałam to jakoś przełknąć. Jednak wiedziałam, że nie dam rady łatwo tego zrobić.

- Skąd wiesz? – warknęłam wściekle. Nie mogłam opanować swojej wściekłości. – Okłamywaliście mnie od początku. Wy wszyscy. Nie mogę już wam ufać. Nigdy tego nie zrobię. Nie mieliście prawa tego przede mną ukrywać. Powinnam znać prawdę.

- Nigdy nie byłaś na nią gotowa ... - Thea kręciła głową. Próbowała jakoś mi wszystko wytłumaczyć, jednak ja nie chciałam słuchać. Musiałam poznać własną historię. To co mówili nie starczało mi. I tak wiedziałam, że wciąż coś ukrywają. Nie zamierzałam tego zostawić w ten sposób. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Słuchanie ich dłużej sprawiało mi ból. W drodze zderzyłam się z Peterem. Jego ciemne oczy spoglądały ze współczuciem.

- Wiedziałeś o wszystkim? – zapytałam tylko. Był najwspanialszym przyjacielem jakiego miałam. Zawsze mu mogłam ufać. Teraz nie byłam tego taka pewna. Wpatrywałam się w mężczyznę i nie wiedziałam co o nim myśleć. Kiedyś myślałam, że go znam.

- Avery, posłuchaj ... - zaczął delikatnie, wyciągając rękę. Odtrąciłam go. Nie chciałam słuchać. Miałam już dość słuchania. Chciałam prawdy. Jeśli mój ojciec faktycznie był pierwszym Green Arrowem, to był mordercą. Tak przynajmniej o nim mówiono. Teraz nowi mściciele współpracowali z policją. Wszystko wyglądało inaczej. Mogłam być jedną z nich. Ta nagła myśl niespodziewanie zakiełkowała mi w głowie. Mogłam z nimi walczyć. Dlatego zdecydowali za mnie? Zaklęłam wściekła pod nosem. A więc jednak. Oni również kłamali. Peter, Robin. Wszyscy. Podejrzewałam iż Nora również sporo wiedziała. Musiałam z nią też porozmawiać. Z Dawn miałam dość mieszane relacje. Mieszkała na stałe w Central City. Ojciec Robina był chrzestnym Dawn. Często wpadała tu w odwiedziny. Musiała wiedzieć coś niecoś o wszystkim. Jednak kiedy usiadłam przed laptopem zaczęłam szukać. Nigdy naprawdę nie interesowałam się przeszłością rodziców. Ojciec był burmistrzem, matka miała własną firmę, którą prowadziła z Curtisem. Rozwijali się. Lecz za tym wszystkim czaiło się coś jeszcze. Nagle pomyślałam o Willu. Zaczynałam rozumieć postępowanie brata. Wykręciłam jego numer. Dawno z nim nie rozmawiałam.

- Przykro mi Avery, ale nie mogłem ci powiedzieć ... - zaczął cicho, gdy w końcu odebrał telefon. – Widziałem ich ciała. Wciąż nie mogę uwierzyć, że nie żyją. Wujostwo popełniło błąd, ale chronili cię. Gdybym wiedział, że bierzesz w tym udział nie byłoby cię z nimi.

- Wychowałbyś mnie? – zapytałam z nadzieją. Will był moją bliską rodziną. Jedynym bratem, którego miałam i kochałam. On jednak postanowił odejść. Działał przeciwko rodzinie.

- Zrozum Avery, nie nadaje się na twojego opiekuna. Miałem tylko szesnaście lat, gdy zaginęli nasi rodzice. Sam byłem jeszcze dzieckiem. Potrzebowałem wsparcia. Thea i Rory się starali, ale pewne zdarzenia zmieniły moją postawę. Za mało jeszcze wiesz.

- Chodzi o Crystal i Branda? – zapytała. Brand Stalmer był najlepszym przyjacielem Willa. I w pewnym sensie jedynym. Znalazł się w złym miejscu i czasie. Zginął, prawdopodobnie zamordowany. Nie znałam dokładnie szczegółów historii, ale tuż po tym Will zerwał z Crystal. Nie chciał jej znać ani naszej rodziny.

- Kiedy odkryjesz prawdę możemy porozmawiać, ale na razie widzimy się na pogrzebie ... - rzucił tylko i rozłączył telefon. Mój brat to popieprzony dupek. Chciałabym wiedzieć o co w tym wszystkim chodziło. Przeglądając informacje w sieci znalazłam parę rzeczy. Rzeczy, które dość mocno mnie zaniepokoiły. Dość często padało nazwisko Samandry Witson. Była prokuratorem oskarżającym Olivera Quinna. Później zmieniła swoje stanowisko. Wciąż żyła i mogła odpowiedzieć na wiele pytań. Zapisałam sobie jej adres. Nie zostawiłam im żadnej wiadomości. Byłam zbyt wściekła by w jakiś sposób im się tłumaczyć. Miałam misje do wypełnienia i oni musieli to zrozumieć. Teraz nadeszła moja kolej. I tylko ja mogłam odnaleźć swoje przeznaczenie. Po raz pierwszy w życiu zamierzałam wziąć los w swoje ręce. Reszta nie miała żadnego znaczenia.

*~*~*

-Czy możemy wytoczyć proces tej suce?

Zapytała zgryźliwie Thea, gdy zdążyła już ochłonąć po ostrej rozmowie z Avery. Wciąż miała wyrzuty sumienia. Być może Avery miała racje. Może powinna brać udział w tym wszystkim od początku. Jednak zniszczyli życie tak wielu ludziom. Zwłaszcza swoim bliskim. Pomyślała o Willu. Nim również powinna się zaopiekować. Kiedy zaczął spotykać się z Crystal, córką Kary wyglądał na naprawdę szczęśliwego. Ich związek powoli rozkwitał, gdy kłopotliwy przyjaciel postanowił namieszać. Chciał za wszelką cenę odkryć kim jest Crystal. Namieszał przez co Will uważał, że ona odpowiada za śmierć przyjaciela. Zawsze za bardzo ufał Brandowi. I pragnął normalnego życia. Jednak to wszystko było skomplikowane. Po za tym chciał dla Avery normalnego życia. Mógł im ją odebrać. Tak po prostu, gdyby czegoś spróbowali. Niestety Avery nie mogła poznać prawdy w tym temacie. Westchnęła. Była coraz bardziej przerażona całą sytuacją i nie wiedziała co zrobić ze wszystkim. – Nie powinna pokazywać Avery ciał. Przecież jest nieletnia.

- To akurat prawda! – przytaknął Jared niechętnie. Jared Preston to obecny partner Curtisa. Jego mąż i prawny opiekun Petera. Wychowali go wspólnie we dwójkę. Po za tym Jared był zawziętym prawnikiem. Drogim oraz bardzo skutecznym. – Osobiście to sprawdzę. Ta kobieta zasługuje na zlinczowanie. Powinna najpierw porozmawiać z wami. Każdy wie. Wydaje mi się, że tu chodzi o coś więcej. Przez piętnaście lat nikt ich nie mógł znaleźć. Thea uruchomiła wszystkie kontakty. Prosiła nawet przyjaciół swojego ojca. Bez wieści. A tu nagle ktoś podrzuca ciała dwoje osób i od razu trafiają na stół pani burmistrz. Wszystko jest bardzo dziwne.

- Masz słuszność ... - przytaknął mu Roy. – Myślisz, że to spisek? Może ona wiedziała o zaginięciu Olivera. Piętnaście lat temu, kim była? Zwykłą asystentką. Kiedy Oliver zniknął wspięła się na sam szczyt i zdobyła władzę.

- Spróbuje zdobyć jakieś informacje na jej temat.... – mruknął Peter. – Włamie się do miejscowej bazy danych. Może dostanę coś więcej. Nikt nie może być anonimowy dla nas.

- A ja porozmawiam z Avery ... - wszyscy spojrzeli z zaskoczeniem na Robina. Znali ich wzajemne podejście do siebie. Nie żeby byli dla siebie wrogami. Po prostu nie umieli wzajemnie rozmawiać ze sobą. Częściej walczyli, dochodziło między nimi do różnych spięć. Tylko Robin wiedział dlaczego. Lubił ją podpuszczać. Głównie chodziło mu o własne ukryte uczucia wobec niej. Nie chciał niczego pokazywać. Uważał, że tak jest bezpieczniej, łatwiej. Nie lubił pokazywać tego, co czuje. Ojciec go tego nauczył.

- Akurat ciebie Avery posłucha ... - prychnął z wyraźnym rozbawieniem Peter. – Skakaliście sobie do oczu już w pieluchach. Wszyscy ją okłamaliśmy. Ty również. Każde z nas będzie ponosić konsekwencje tych wyborów.

- Mimo wszystko spróbuje ... - mruknął niezrażony. Nie zamierzał się wycofywać. Już wcześniej chciał zaangażować Avery. Zdradzić jej ich tajemnicę. Nawet wbrew ich decyzji. Teraz nadeszła pora na szczerą rozmowę. Gdy skierował swoje kroki do pokoju dziewczyny nie krył swego zawodu, nie widząc jej. Już miał wyjść z pokoju, gdy zobaczył dane na wyświetlaczu monitora. „Samandra Watson". Poczuł nadchodzące kłopoty.

*~*~*

Dom Samandry Watson mieścił się na obrzeżach Star City.

Wynajęłam taksówkę i dość słono zapłaciłam za te przejazd, ale postanowiłam nie żałować kasy. Nadszedł czas na szczerą rozmowę, a ta kobieta mogła mi odpowiedzieć na wiele pytań. Posesja nie wyglądała na zaniedbaną. Odruchowo rozejrzałam się w jedną i w drugą stronę. Miałam dziwne przeczucie, że ktoś mnie obserwował. Mimo wszystko wzięłam głęboki oddech i przekroczyłam nieco zaniedbany ogródek. Miałam różne wyobrażenia na temat tej kobiety. Jednak zaskoczył mnie jej widok podjeżdżającej na wózku. Nie wyglądała na nieustraszoną wojowniczkę walczącą o prawdę. Takie informacje widziałam na jej temat. Chciałam wiedzieć jak najwięcej, tymczasem przeżyłam szok jakiego się nie spodziewałam.

- Pani Watson? – wykrztusiłam niepewnie. Spojrzała na mnie buntowniczo. W jej ciemnych oczach dostrzegłam strach. Zadrżałam niepewnie.

- Zależy, kto pyta .... – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Postanowiłam grać w otwarte karty. Wyczuwałam, że w tym wypadku, to będzie najlepsza taktyka. Musiałam tak postąpić. W grę wchodziła zbyt duża stawka.

- Nazywam się Avery Quenn .... – zaczęłam widząc jak twarz kobiety zmienia swoją ostrożność. – Jestem córką Olivera i Felicity. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o rodzicach.

Kobieta skinęła głową i wpuściła mnie do środka. Wiedziałam, że niezbyt mi ufa. Rozumiałam ją i szanowałam. Sama też nie miałabym zbytniego zaufania. Sporo przeżyła. Odeszła z policji i zaczęła samotne życie tuż po przejęciu stanowiska przez obecną panią burmistrz. Mieszkała w skromnym, przytulnym domu. Na małej kanapie wylegiwał się stary kot. Jak tylko weszłam łypnął na mnie ponurym wzrokiem.

- Od początku źle oceniłam twojego ojca ... - przyznała ku mojemu zaskoczeniu. – Ścigałam go przez rok mojej kariery w FBI. Uważałam, że jest zbrodniarzem. On tymczasem ratował miasto, poświecając często swoje życie i najbliższych.

- Więc, to prawda? – zapytałam cicho. W gardle miałam wielką gulę. Nie wiedziałam, co o wszystkim myśleć. W moje głowie panował straszny mętlik. – On był Green Arrowem?

- Powinnaś być dumna ze swoich korzeni ... - zauważyła widząc moje wahanie. – Twój ojciec uratował mi życie. Zawdzięczam mu wiele więcej, chociaż wylądowałam na wózku. Pracowałam dla mylnych ludzi. Jednak z czasem zrozumiałam swój błąd i dołączyłam do drużyny. Z początku mi nie ufali. Nie dziwię się wcale. Szczególnie Dinah Drake. Od początku była niebezpieczna, oraz nieprzewidywalna. No cóż. Do tej pory taka jest. Koniec końców jest komendantem policji.

Wiedziałam o kim mówi. Ciocia Dinach. Nie wiedziałam co o niej myśleć. Miałam z nią raczej mieszane stosunki. Wyczuwałam wrogość pomiędzy ciocią Theą, a nią. No cóż. Wielu rzeczy mi nie mówili. Teraz odkrywałam większe tajemnice.

- Kiedy nowa burmistrz zajęła stanowisko szybko została kimś wielkim ... - kontynuowała swoją opowieść. – Oliver nigdy jej nie ufał. Nie wiedział, czemu. Po prostu Rosalie Evans miała w sobie coś dziwnego. Zaczynała jako zwykła urzędniczka. Nie mam pojęcia jak to zrobiła by w ciągu kilku lat zostać burmistrzem. Być może jest jedną z Meta-ludzi. Posiada jakąś nadnaturalną moc.

Skinęłam głową. W sumie bym się nawet nie zdziwiła. Ta kobieta od początku wyglądała dość podejrzanie. Budziła we mnie niechęć nie tylko z powodów osobistych. Już miałam coś odpowiedzieć, gdy nagle coś huknęło. Z początku myślałam, że coś rzucił kamieniem w okno, ale nie. Samandra krzyknęła, gdy dziwny gaz zaczął unosić się w pomieszczeniu.

- Musimy uciekać! – zarządziła kobieta, ale było za późno. Przez okno, oraz drzwi wdarli się zamaskowani mężczyźni. Nie wiedziałam kim byli, ani co za sobą kryli. Uzbrojeni, i niebezpieczni. Działali niezwykle szybko. Nim dopadłam do drzwi, ktoś szarpnął mnie za włosy. Powalił na kolana. Jęknęłam, upadając na ziemię. Z daleka usłyszałam krzyk Samandry.

- Witaj, panno Quenn .... – usłyszałam drwiący głos i jęknęłam. Nie wiedziałam kim był nieznajomy. Głos przemawiał do mnie drwiąco. Zmuszono mnie bym podniosła głowę. Zobaczyłam wysokiego mężczyznę w masce. Jego oczy pokrywała stal. Zadrżałam pod ich spojrzeniem.

- Kim jesteś? – wykrztusiłam drżącym głosem. Zmuszono mnie do uklęknięcia. Nie lubiłam być bezbronna. Jednak broń w rękach tych mężczyzn, zmuszała mnie do posłuszeństwa. No cóż. Nie byłam głupią kobietą. – Czego chcesz?

- Później będzie czas na pytania oraz odpowiedzi .... – mruknął kierując broń w stronę Samandry. – Najpierw trzeba pozbyć się świadków. Nie potrzebujemy komplikacji~

- Nie! – wykrzyknęła głośno. Niestety było za późno. Przymknęłam oczy, gdy padł strzał, jednak nie zagłuszyło to żadnego odgłosu. Nie wiem kiedy straciłam przytomność. Wszystko dookoła zniknęło, a mnie pochłonęła błogosławiona ciemność.

*~*~*

Na zakończenie:

Rozdział dość ciężki.

Nigdy jeszcze czegoś takiego nie pisałam i mam naprawdę sporo do odkrycia w tym świecie.

Także osobiście jestem ciekawa, co mi z tego wyjdzie. Avery Quenn to barwna i nieprzewidywalna postać. Tak właśnie postaram się wam ją pokazać.

Co z tego będzie? Zobaczycie sami. Tymczasem zapraszam was na rozdział i życzę przyjemnej lektury.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro