Rozdział 002 „Niezbadane ścieżki"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie czekaj, aż pojawi się coś dużego.

Zacznij w tym miejscu, w którym się znajdujesz,

z tym co masz, a zawsze dojdziesz do czegoś wspaniałego"

Kroniki autorskie 003:

Hej półperełki.

Tym razem oddaje wam w moje łapki drugi rozdział, który być może was zaintryguje.

Jestem świeżo po zakończeniu szóstego sezonu Arrow oraz czwartego Flash. Przede mną jeszcze daleka droga do nadrobienia, a i tak jestem ciekawa jak wiele ten serial ma do zaoferowania. Tymczasem zapraszam na kolejny rozdział przygód Avery Quenn.

Życzę miłej lektury!

*~*~*


Obudził mnie potworny ból głowy.

Z trudem opanowywałam mdłości. W pierwszej chwili nie miałam pojęcia gdzie się znajduje. Dookoła panowała ciemność. Nie wiedziałam gdzie jestem. Jęknęłam cicho, próbując unieść obolałe mięśnie. Nie mogłam. Byłam unieruchomiona i leżałam na jakiejś pryczy. Powoli przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia. Zostałam porwana. Tylko dlaczego? Przecież nikt nie miał powodów. No i śmierć Samandry. Dawną agentkę zabito na moich oczach. Wiedziałam, że prędko tego nie zapomnę. Moi przyjaciele często musieli widzieć takie rzeczy. Żyli z śmiercią na co dzień. Zaczynałam ich podziwiać i to bardziej niż bym chciała. Czy mnie znajdą? Czy dowiedzą się co zaszło? Nie umiałam powiedzieć jak wiele czasu minęło odkąd mnie uprowadzono. Leżałam i myślałam usiłując zrozumieć ostatnie kłamstwa. Wszystkie wydarzenia, które niespodziewanie na mnie wpłynęły. W pewnym momencie drzwi drgnęły gwałtownie. Weszło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Jęknęłam, gdy brutalnie zwleczono nie z łóżka. Skuto ręce z tyłu i wyprowadzono ją. Nie wiedziała, gdzie się znajduje. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny. Próbowałam zadawać pytania, ale mnie ignorowali. Wprowadzono mnie do dużej Sali. Tam było więcej uzbrojonych mężczyzn, jednak zauważyłam też jedną kobietę. Nasza pani burmistrz. Rosalie Evans.

- To pani! – wykrzyknęłam z niedowierzaniem. Chciałam się szarpnąć, ale zmuszono mnie do klęknięcia przed nią. Przez chwilę patrzyła na mnie z wyższością i pogardą w oczach.

- Długo czekałam na tę chwilę ... - powiedziała ściszonym głosem. – Nie masz pojęcia jak bardzo długo. Przez ostatnie piętnaście lat żyłam zemstą. Twoi rodzice odcisnęli piętno na moim życiu. Musieli za wszystko zapłacić, jednak nie wiedziałam jak się za to zabrać. Kiedy zginął mój mąż zostałam sama z dzieckiem. Bez nadziei, przyszłości. Spotkałam na swojej drodze dobrego człowieka. Pokierował mną, otworzył drzwi. Szukałam zemsty, knułam. Porwanie twoich rodziców było bardzo łatwym zadaniem. Umieściłam ich na specjalnej wyspie. Obserwowałam jak torturowani usiłowali uciec. Ta cudowna zabawa trwała piętnaście lat. Mam nagrania. Jeśli będziesz chciała je zobaczyć z przyjemnością ci pokażę. Nawet tą na której zginęli. Wiesz, że w przypływie chwili, twój ojciec zabił matkę? Nie miał wyjścia. Z pewnością by umarła. Moi ludzie tylko czekali na odpowiednią okazje. Cóż. Koniec końców mój przyjaciel odebrał mu życie.

- Jesteś potworem! – wykrzyknęłam nie mogąc uwierzyć w jej słowa. Jak można być aż takim potworem. – Co oni ci zrobili? Moja matka była dobrą kobietą. Podobnie jak mój ojciec.

- Twój ojciec zabił mi męża z zimną krwią! – krzyknęła z wściekłością w oczach. – Wiesz kim był Jimmy? Zwykłym człowiekiem. Robotnikiem z biednej rodziny. Całe dnie pracował i wracał późno w nocy. Pewnego dnia Oliver jako Arrow wyrównywał swoje porachunki. Jimmy stanął mu na drodze. Arrow go zastrzelił. Przez przypadek, ale jednak. Potem mnie odnalazł. Wpłacił nawet pieniądze. Pomogły wystartować, ale ból nie minął. Pragnęłam zemsty. Zasłużyłam na nią. Tak samo jak twoi rodzice.

- Dzieci nie powinni płacić za błędy rodziców ... - próbowałam bronić się bezradnie. Wierzyłam w taką opcje. Od kiedy poznałam prawdę o ojcu myślałam o jego ofiarach. Wiedziałam, że z pewnością były jakieś niewinne ofiary. Nie sądziłam jednak, że przyjdzie mi zmierzyć się z jedną. – A Harper? Czy on wie o wszystkim?

- Oczywiście ... - usłyszała z oddali jego głos. Wcześniej go nie zauważyła. Stał kilka kroków przed nią, ubrany na czarno. Wyglądał mroczniej i bardziej niebezpiecznie niż dotychczas. Woczach błysnęły łzy. Czułam wielki zawód.

- Harper ... - wyjąkałam ściszony głosem. – Dlaczego?

- Kiedy wprowadziliśmy się do Star City od początku wiedziałem kim jesteś ... - wyjaśnił z przyklejonym do przystojnej twarzy uśmiechem. – Miałem jeden cel. Zdobyć twoje zaufanie. Byłaś niezwykle łatwa. Zdobyłem ciebie. Myślałem nawet by wrobić cię w dziecko, ale matka miała inne zadanie. Chciała zniszczyć ostatecznie rodzinę Quennów. I ty stałaś nam na drodze.

- Proszę, Harper to szaleństwo ... - próbowałam mu jakoś przemówić do rozumu. Niestety bezcelowo. W ręku Harpera błysnęła broń Trzymał ją tak pewnie jakby robił to już dużo wcześniej. Pokręciłam głową. – Musisz przekonać swoją mamę, by się poddała. Moja śmierć nic nie da. Nie przywróci wam życia ojca. Nawet go nie znałam.

Harper zaśmiał się tubalnym, nieswoim śmiechem. Zadrżałam, czując dreszcze na całym ciele. Czułam strach. Przez jedną chwilę wierzyłam iż z tego nie wyjdę. Nigdy jeszcze nie byłam w aż takim niebezpieczeństwie. Moja rodzin i przyjaciele żyli w tym codziennie. Zaczynałam rozumieć poświęcenie jakiego dokonywali.

- Widzisz moja matka od początku to planowała, a ja jestem posłusznym synem ... - zaczął wyjaśniać. – Nie pamiętam zbyt dobrze ojca. Wiem, że był dobrym człowiekiem. Przez lata czekaliśmy na tę wielką chwilę. Każdy fragment życia został do tego przystosowany. Matka pięła się po szczeblach kariery. Jestem troszkę starszy niż myślisz, a operacja plastyczna nadała mi młodzieńczy wygląd. Wielka szkoda. Być może stworzylibyśmy całkiem niezłą parę. Jak na córkę bohatera jesteś strasznie naiwna.

- Chyba kpisz .... – parsknęłam kipiąc gniewem. Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałam się nabrać. Miał mnóstwo racji. Jednak nie zamierzałam mu tego przyznać. Byłam córką Green Arrowa. Zachowanie twarzy to prawdziwa duma. W pewnym momencie błysnął flesz światła. Podniosłam głowę i zobaczyłam ukazujące się obrazy. Głównie ojca i matki. Byli torturowani, przetrzymywani, wystawiani na próbę. Najbardziej przeraziła mnie scena ich śmierci. Oraz tajemniczy mężczyzna. Wyraźnie usłyszałam jego imię i nazwisko. Adrian Chase.

- Widzisz stracili czujność .... – zaczął wyjaśniać. – Doszło do rozłamu grupy. Zło od początku w nich było. Siedziało zakorzenione. Anatol, Cadem, Diaz, wszyscy to płotki, które miały na celu odwrócić prawdziwe zagrożenie, które kryło się w mroku.

- Adrian Chase .... – wyszeptałam zapamiętując nazwisko. – Słyszałam, że zginął. Zabił matkę Wiliama, a tato doprowadził go do śmierci. Tę historię znam.

- Widzisz, ale spotkał kogoś na swojej drodze, kto mu pomógł stworzyć nową tożsamość. Adrian Chase to ja .....

W tym momencie miałam wrażenie, że wszystko dookoła przestało oddychać, a moje ciało ogarnęła panika .....

*~*~*

- Samandra Watson została zamordowana w swoim własnym domu...

Wszyscy drgnęli, gdy Dinach weszła i przekazała im tę wiadomość. Od czasu, gdy kilkanaście lat temu uratowała życie Oliverowi doznała urazu kręgosłupa. Wycofała się, chociaż uważnie śledziła ich losy. Pomagała im próbować odnaleźć Quinnów. Nie tylko zresztą ona. Każdy, kto miał jakikolwiek związek, działał. – Powinniśmy pojechać. Na miejscu znaleziono plecak należący do Avery. Musiała się z nią spotkać.

- Może sama szukała informacji, które zatailiśmy ... - Thea wyraźnie zaniepokojona pokręciła głową. – Uznała, że na własną rękę znajdzie jakieś rozwiązanie. Cholera jasna. Powinniśmy jej powiedzieć.

- Wiesz co powiedział Will .... – Rory również nie krył zaniepokojenia. – Drużyna Juniorów spróbuje ją odnaleźć. Od czasu zniknięcia Quennów zainstalowaliśmy wam system GPS. Dzięki temu śledzimy każdy wasz krok. W razie gdyby znowu coś się stało.

- Rozumiem ... - skinęła głową Dinach. Dawniej byłaby wściekła z powodu takich zagrań. W końcu po części ona niegdyś doprowadziła do rozstania drużyny. Do tej pory czuła się winna. Może gdyby działali wspólnie i Diaz ich nie podzielił wszystko wyglądałoby inaczej. Teraz Diaza nie było, podobnie jak Olivera i Felicity. Dwoje wyjątkowych osób straciło życie w bardzo brutalny sposób. – Niech Peter to sprawdzi. Wraz z ojcem znają się na tych informatycznych bzdetach. Reszta sprawdzi miasto. Nie możemy dłużej czekać. Daje wolną rękę Mścicielom. Spróbuje okiełznać działania naszego Willa. Mam nadzieję iż dobro Avery będzie na pierwszym miejscu. Nie mam pojęcia, co takiego zrobi. Wiem, że będą kłopoty jeśli czegoś nie wymyślimy dalej.

- Kto chciałby zabić byłego agenta FBI? – zapytała ściszonym głosem. – Przecież nie stanowiła żadnego zagrożenia od wielu lat. Czuje, że chodziło tu o Avery.

- Też mam takie przeczucie .... – Do rozmowy wtrącił się milczący Robin. Jako Green Junior miał sporo możliwości o których większość osób mogło tylko pomarzyć. Potrzebowali więcej pomocy. Bez zastanowienia wykręcił numer do Crystal. Mieszkała niedaleko od nich. Nie działała jak superbohaterka. Wiodła normalne i spokojne życie. Wciąż cierpiała po odejściu Willa. Obwiniała się o śmierć jego przyjaciela, chociaż on nigdy nie mógł go zrozumieć. Nie wierzył w prawdę. Na szczęście postanowiła im pomóc. Posiadała wiele darów swojej matki, chociaż w połowie była człowiekiem. Różniła się tym, że można było ją łatwiej zranić. Wyglądała jak wierna kopia Kary. Równie piękna oraz uwodzicielska. Niestety kiedy mieli wychodzić przyszedł Will. Wyglądał niezwykle elegancko. Właśnie wracał z sądu, gdy dowiedział się niepokojących wieści. Od razu zareagował ostro na wszystko. oczywiście znów uderzył w Mścicieli. Nie zamierzał na tym poprzestać. Chciał by wujostwo zakończyło swoją działalność. Chodziło mu głównie o bezpieczeństwo Avery. Wbrew sobie zależało mu na niej, chociaż nie chciał rodzinnych komplikacji.

- Co ona tu robi? – warknął nie kryjąc swojej wściekłości. Do tej pory unikał jakiejkolwiek myśli o Crystal. Wiedział, że była w mieście. Żyła na własny rachunek, uczyła się i mieszkała z jakąś ciotką. Próbował zapomnieć, jednak ból po jej zdradzie był zbyt wielki. – Po co ją ściągnęliście?

- Avery może być w niebezpieczeństwie ... - wyjaśniła cicho Thea mając nadzieję, że jakoś na niego wpłynie. Chłopak był naprawdę uparty. Przypominał swojego ojca. Szkoda tylko iż nie popierał krucjaty mężczyzny. Kiedyś może chciał być wojownikiem, ale wszystko uległo zmianom. – Potrzebujemy Mścicieli, którzy spróbują ją odnaleźć i uratować.

- Mieliście ją trzymać z dala od tego wszystkiego! – Znów zagrzmiał. Crystal smętnie spojrzała na byłego ukochanego. Wciąż coś czuła do niego, lecz Will pozostawał ślepy. Uważał, że jest winna jego śmierci i nie dopuszczał, że Brand mógłby robić coś złego. – Obiecaliście mi do diabła.

- A ty niszczysz wszystko, co stworzył twój ojciec! – Do przestronnego salonu, dziarskim krokiem wszedł Jonn Diggle. Był wyraźnie wzburzony zachowaniem chłopaka i zamierzał to powiedzieć. – Brand Stalmer to zwykły bandzior, który próbował zabić Crystal. Gdyby nie Flash, źle by się skończyło. Możesz mi nie wierzyć, ale Crystal nie była ci obojętna. I jeśli szanujesz pamięć ojca pozwolisz nam działać. Avery jest częścią tej grupy. Powinna być nią od zawsze. Jeżeli będzie miała żal, to tylko przez ciebie. Ty pozbawiłeś ją możliwości wyboru.

- Mogę z nim porozmawiać? – poprosiła cicho Crystal. William zawachał się. Kiedyś naprawdę coś do niej czuł. Skinął głową. Wyszli na zewnątrz. Crystal wciąż pięknie wyglądała. Chodziły do szkoły razem z Avery. Były sobie bliskie, ale nie wiedział jak bardzo. Właściwie w ogóle nie interesował się losem siostry. Czuł trochę wyrzuty sumienia z tego powodu. Może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.

Crystal przypominała matkę. Drobna, jasnowłosa blondynka. Jedynie brązowe oczy należały do kogoś innego. Nigdy nie znała imienia swojego ojca.

- Czy to co mówił wuj Jonn, to prawda? – zapytał bez ogródek. Przez chwilę Crystal chciała mu skłamać, ale pomyślała, że ta przepaść między nimi musiała się zakończyć. Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu prosto w oczy.

- Brand miał poważne problemy. Głównie narkotyki, ale wszedł w coś bardzo niebezpiecznego. Źli ludzie chcieli wykorzystać jego przyjaźń z tobą. Widzieli jak piąłeś się w górę. W tak młodym wieku zostałeś prokuratorem. Chciał cię zniszczyć. Przez przypadek odkrył mój sekret i próbował odebrać mi moc. Działałam w obronie własnej. Możesz sprawdzić te wszystkie fakty. To prawda. Odpowiadam za śmierć Branda. Mogłam próbować mu pomóc. Jakoś go przekonać. Być może był zazdrosny o twoją karierę.... Sama nie wiem.

Will zaklął pod nosem. Crystal nigdy go nie okłamała. Cały czas wiedział kim jest. Była przy nim od zawsze. Chociaż dużo młodsza. Nie powinien wejść w ten romans, ale nie potrafił się jej oprzeć. Ta dziewczyna wywoływała w nim dziwne emocje. Tęsknił za nią, chociaż próbował różnych związków. Niestety żaden nie był tak trwały i pełen uczuć jak ten.

- Chyba popełniłem największy błąd w moim życiu .... – powiedział ściszonym głosem. – Brand był moim jedynym przyjacielem. Towarzyszył mi od zawsze. Nie zdawałem sobie sprawy w jak bardzo wdepnął w gówno. Przykro mi za wszystko. Powinienem był bardziej zaufać Tobie. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz.

- Dawno ci wybaczyłam ....- wyznała ściszonym głosem. Długo czekała na tę chwile. marzyła o niej. Jednak teraz już nie wiedziała co myśleć. Tak wiele się zmieniło w ciągu ostatniego roku. A Will? Will był dorosłym facetem z ambicjami, który piął się po szczeblach kariery prawniczej. Zdobywał zaufanie ludzi. Chciała coś dodać jeszcze, gdy drgnęła zaskoczona. Tuż obok nich stała Avery. Wyglądała strasznie. Poobijana i zakrwawiona. A obok niej nieznajomy mężczyzna w masce....

*~*~*

Czułam, że nie wyjdę z tego cało.

Harper i jego matka zamierzali mnie zabić. Nic nie stało im na przeszkodzie. Byłam całkiem sama, otoczona wrogami oraz nieznajomymi ludźmi. Pomyślałam o rodzinie, bliskich przyjaciołach. Nigdy już nie pokłócę się z Robinem. Czy w obliczu śmierci pomyśli ciepło na mój temat? Zawsze miałam do niego jakieś pretensje. Teraz ich trochę nie rozumiałam. Ponuro spojrzałam prosto w bezwzględne oczy Harpera. W ręku trzymał broń. Zamierzał wykonać ruch. Zabić ją. Wystarczył tylko jeden strzał.

- Kiedy ją zabijesz będzie już po wszystkim .... – przemawiała do niego matka. – Na zawsze zakończymy linię Quinnów. Reszta bohaterów nie będzie nam już zagrażała. Nigdy. To miasto zapłaci za krew mojego męża. Raz na zawsze. Wszyscy zapłacą.

- Twój mąż zginął przez przypadek ... - powiedziałam siląc się na spokój. Chciałam odwrócić ich uwagę. Kątem oka dostrzegłam tajemniczą postać stojącą z boku. Nie widziałam twarzy. Poczułam jak serce zabiło z nadzieją. Być może to któryś z superbohaterów. Nie zapomnieli o niej. Znaleźli ją. – Nikt nie miał zamiaru ją zabijać. Twoja zemsta na mieście i jego mieszkańcach nie ma sensu. Ginie wielu przypadkowych ludzi. My sami nie wiemy, co nas spotka. Musisz mi uwierzyć.

- Ty głupia dziwko! – zaklęła wściekle uderzając mnie w twarz. Zabolało. Poczułam krew pod językiem. Potem nastąpiły kolejne, ogłuszające ciosy. Biła na oślep. Nie panowała nad swoim gniewem. Przez chwilę myślałam iż mnie zatłucze. W pewnym momencie zgasły światła w całym magazynie. Rozległ się huk wystrzału. Sprawił iż poleciałam prawie na ścianę, uwalniając się z więzów. Ktoś mnie zaatakował. W ciemności niewiele widziałam, ale pamiętałam lata nauki. Zaczęłam walczyć zręcznie unikając kolejnych ciosów.

- Umrzesz.... – usłyszałam za sobą wściekły głos Harpera. Zaatakował mnie. Jęknęłam z bólem. Jednak nie zamierzałam się poddawać. Sporo ćwiczyłam i sztuki walki miałam opanowane niemal do perfekcji. Jednak walka z Harperem nie była wcale równa. Czułam się osłabiona oraz zmęczona. Ledwo trzymałam się na nogach, próbując jakoś powstrzymać go od zadania ciosu.

- Padnij! – usłyszałam w pewnym momencie. Mój wybawiciel wystrzelił strzałę raniąc przeciwnika. Harper upadł na podłogę. Wykorzystując chwilę nieuwagi nieznajomy podbiegł do mnie. Zręcznym ruchem przerzucił przez ramię jakbym nic nie ważyła. Wyciągnął mnie z budynku, który niespodziewanie zaczął płonąć. Zaczęłam się krztusić. Powstrzymałam odruch wymiotny. Ledwie wyszliśmy na zewnątrz a zobaczyłam zaniepokojone twarze mojej rodziny. Chociaż byli w maskach teraz znałam ich tożsamość.

- Kim jesteś? – Dało się rozpoznać ochrypnięty głos Robina. Ubrany w czarny kostium prezentował się naprawdę świetnie. Czemu wcześniej tego nie zauważyłam? Tyle razy widziałam Green Juniora. Chyba całkiem zgłupiałam.

- Przyjacielem, który uratował waszą przyjaciółkę ... - odpowiedział gładko mój wybawiciel. Dopiero teraz zauważyłam, że on również miał kostium. Cały biały. Wyróżniający się z reszty moich towarzyszy. Ku zaskoczeniu wszystkich ściągnął maskę. Jego twarz nikogo mi nie przypominała. Z pewnością widziałam go po raz pierwszy w życiu.

- Nazywam się Marcus Flint .... – powiedział mężczyzna. – Jestem członkiem korporacji Flint Ekspress. Pewnie o niej słyszeliście. Mój ojciec jest założycielem spółki. Zostałem kimś w rodzaju mściciela po śmierci matki. Została zamordowana dlatego postanowiłem działać sam. Wcześniej mieszkaliśmy niedaleko Palm Springs. Tu przeprowadziliśmy się chcąc rozbudować rnajątek. Do tej pory nic nie robiłem, ale usłyszałem o porwaniu. Postanowiłem działać. Możecie mnie sprawdzić jeśli mi nie ufacie. Łatwo można mnie znaleźć. To nie jest problem.

- Uratowałeś moją siostrę .... – powiedział cicho Nick, syn Roya i Thei. Również był w masce jak większość towarzyszących mu osób. Nazywano go Siłaczem. Gdy Cisco Ramon wymyślał tę ksywę nie był w najlepszej formie. Niestety się przyjęło i tak już zostało. – Chyba pozostaniemy twoimi dłużnikami.

- Nie zbieram długów ale kiedyś się odezwę ... - powiedział i zniknął zostawiając nas samych. Mogłam odetchnąć z ulgą. Powrót do domu nie należał do najłatwiejszych. Musieli mi jeszcze sporo powiedzieć. To Roy był tym, który mówił. Thea nie wykazała się zbytnio entuzjazmem w rozmowie. Zresztą zawsze miałam lepsze stosunki z Royem niż nią. Thea była całkowicie pochłonięta poszukiwaniami brata. Podobnie nie myślała też o swoim synu. Tera będzie mogła wrócić do normalności. Wszyscy będą mogli.

- Musimy go sprawdzić .... – zauważyła cicho Thea, gdy przybyliśmy do domu. Zostałam tylko z Harperami i pogrążyłam się w kompletnym smutku. Jak mogłam być taka naiwna? Pokręciłam głową. Harper tylko udawał. Wykorzystał mnie by zemścić się za śmierć swojego ojca. Wciąż nie mogłam we wszystko uwierzyć. Czułam tylko ból zdrady oraz rozczarowania. Nie wiedziałam, że to dopiero początek.

- Długo kazaliście na siebie czekać .. – drgnęliśmy, gdy po raz kolejny ktoś nam przerwał. Tym razem swoją obecnością zaskoczyła mnie Ally. Ally Dolan. Jedna z moich bliskich przyjaciółek. Wyglądała dziwnie. Jej oczy były przekrwione i nienaturalne. W ręku trzymała łuk i strzały należące do mojego ojca. – Harper prosił bym was pozdrowiła. To na wszelki wypadek gdyby mu się nie udało!

Wycelowała łuk w stronę Roya. Thea zareagowała instynktownie. Krzyknęła i wyskoczyła naprzeciw nim zasłaniając własnym ciałem. Strzała przeszyła ją aż upadła na ziemię. Drugiej nie zdołała już oddać. Padł strzał. Została powstrzymana przez ich obrońcę , który najwyraźniej postanowił iść za nimi. Jak później tłumaczył, by się upewnić. Krew Thei była dosłownie wszędzie. Zareagowałam błyskawicznie. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam po pogotowie. Przyjechali natychmiast. W oczach miałam łzy. Nie spojrzałam nawet na leżące ciało mojej przyjaciółki. Nie chciałam teraz o tym myśleć. Dojechali bardzo szybko. Przez cały czas obecny był Marcus, który wykazywał się umiejętnościami przywódczymi. Roy nie myślał zbyt trzeźwo. Widziałam to wyraźnie i rozumiałam. Thea to jego ukochana kobieta. Długo walczyli, by móc zostać razem, a kiedy im wreszcie się udało mógł ją stracić. Bardzo szybko przyjechał też Nick. Nie było go z nimi, gdyż sam miewał własne problemy. Nick był starszy o rok od niej. Chociaż należał do grupy Mścicieli, często wpadał w różne kłopoty. Bardzo przypominał ojca z czasów młodości. Przynajmniej tak słyszałam. Nie umiem powiedzieć jak długo czekaliśmy. Operacja trwała niemal godzinami. Dobrze po północy podano nam informacje. Thea nie przeżyła. Straciła tak dużo krwi, że nie mieli szans. Naprawdę próbowali. Robili dosłownie wszystko, by ją uratować. Nie zdołali. Czułam ból rozdzierający od środka. Najpierw rodzice, teraz Thea. Ktoś wyraźnie chciał zniszczyć moją rodzinę, a ja nie rozumiałam dlaczego. Przecież nigdy nikomu nie zrozumiałam jego motywu. Czułam się również winna. W końcu ja też zawiniłam. Gdyby mnie nie porwano, to wszystko w ogóle nie miałoby miejsca. Thea Harper umarła i nie zdawałam sobie sprawy, że nadchodził dopiero początek naszych kłopotów.

*~*~*

Nikt nie przypuszczał, że pogrzeb Thei Harper będzie tak niezwykłym wydarzeniem.

Przybyło mnóstwo ludzi. Nie zabrakło również nikogo z Central City. Przybyła niemal cała załoga łącznie z Norą i Iris Allen. Byli też Cisco, oraz Caitleen. Wszyscy przyjaciele, którzy chcieli pochować dobrą przyjaciółkę, żonę oraz matkę. Przez cały ten czas Roy był nieprzytomny z bólu. Cierpiał, gdyż tak bardzo kochał tę kobietę. Przeżyli mnóstwo różnych rzeczy razem. Długo też musieli się ukrywać i ratować swoje życie. Dopiero kiedy Nick był małym chłopcem wrócili do normalnego życia, a teraz spotkała ich tragedia. Co prawda Thea trochę się od nich oddaliła zbyt zajęta poszukiwaniami brata i szwagierki cierpieli wszyscy.

- Są poważne dowody na udział pani burmistrz w tym spisku .... – Po raz pierwszy od czasów tragedii głos zabrała Laurel Lance, obecnie Garrick. Żona znanego biznesmena, świetny prawnik. Pomagała ofiarom przemocy. Wszyscy też znali prawdziwą historię Laurel. Wiedzieli kim była. Jednak od tamtych wydarzeń minęło wiele lat, a kobieta mocno stanęła na nogi. Wciąż miała dawną ikrę, ale dzisiaj nikt nie połączyłby jej z dawną Laurel. – Niestety kobieta wraz z synem opuściła miasto. Potrzebujecie ochrony. W każdej chwili mogą zaatakować. Zwłaszcza Avery. Najwyraźniej dawna uraza wciąż pozostaje żywa.

- Niestety ja wam nie pomogę .... – mruknęła z wyraźną dezaprobatą Nora Allen. Ze złością spoglądała na matkę. Nie kryła swojej wrogości. Parę lat temu Iris widząc jak Nora się rozwija odebrała córce moc. Uważała, że to najlepsza decyzja. Tak było bezpieczniej dla wszystkich. Nie wiedziała tylko jak daleko wszystko się posunie. Córka wciąż żywiła urazę, gdyż nie mogła brać udziału w czynnych akcjach. Wyraźnie się odsuwała. – Moja matka postanowiła, że nie będę superbohaterką. Być może wszystko wyglądałoby inaczej.

- Nie prawda .... – pokręciła głową poważnie. – Chodziło o coś więcej. Groziło ci poważne niebezpieczeństwo. Dawny wróg twojego ojca postanowił wrócić. Mieliśmy wiele szczęścia, że udało nam się przetrwać. Odebranie ci mocy było moją najtrudniejszą decyzją jaką przyszło mi podjąć w życiu.

- Ciocia Thea nie żyje! To nie pora na wasze dyskusje ... - warknęła Avery zła do czego zmierza ta rozmowa. – Peter sprawdził przeszłość pani burmistrz. Nigdy nie istniała w żadnym rejestrze. W ogóle jej nie było. Podobnie jak samego Harpera. To dziwne, że kobieta znikąd dostaje tak wysokie stanowisko w kilka miesięcy. Zdobyła władzę szybciej niż niejeden normalny człowiek. Coś musieliśmy przegapić. Nie mam pojęcia tylko co.

Roy westchnął cicho. Doskonale rozumiał podejście Avery. Mówiła w rozsądny sposób. Oni stracili rachubę w tym wszystkim. Niestety niebezpieczeństwo wciąż istniało. A oni byli całkowicie bezradni i zrozpaczeni. Avery podeszła do Nicka i objęła go. Niedawno chłopak rozstał się z dziewczyną. Nie rozumiała wtedy czemu. Mówił iż nie stać go na normalne życie. Dzisiaj widziała wszystko zupełnie inaczej. Jedynym plusem sytuacji było zbliżenie się Willa i Crystal. Najwyraźniej dawne uczucie nie umarło, gdy wyjaśnili ostatnią sytuacje. Na pogrzeb przybyła również Nyssa al. Ghul. Nyssa była matką chrzestną Avery. Często wyjeżdżała szukając Olivera i Felicyty. Trzymała jednak kontakt z chrześniaczką i sama ją szkoliła. Avery wiele zawdzięczała Nyssie. Teraz kobieta nie kryła żalu z powodu śmierci Thei. Ostatnie lata dość mocno je do siebie zbliżyły. Nyssa myślała iż z powodu swojego życia to ona umrze pierwsza. Stało się jednak inaczej.

- Musimy dopaść mordercę ... - powiedziała stanowczy głosem przepełnionym bólem. Nerwowo ściskała dłoń na rękojeści miecza z którym się nie rozstawała. Wyglądała jak nieco starsza wersja wojownika po przejściach. Na pięknej twarzy dziewczyny widniała dość sporej wielkości szrama. Nigdy nie powiedziała skąd pochodziła, ale nabawiła się jej tuż po zaginięciu małżeństwa Queennów.

- Moja przyjaciółka nie żyje .... – powiedziała z niesmakiem Avery nie kryjąc żalu. – Miała swoje wady. Czasami wkurzała niesamowicie, ale ją lubiłam. Nie zasługiwała na ten los. Powinna pójść na studia, wyjść za mąż. Miała w końcu chłopaka. Chcę dorwać tego, kto ją wykorzystał i posłać do więzienia.

- Nie ma mowy! – Will warknął groźnie zerkając na przyrodnią siostrę – Ty masz żyć normalnie. Chodzić do szkoły, udawać, że nic się nie dzieje. Nie po to dbaliśmy o twoją przyszłość, by ci ją odebrać. Nie jesteś mścicielką.

- Mogłabym nią być! – warknęła wściekle Avery. Była zła, że znowu odbierali jej szansę na bycie bohaterką. – Mam prawie siedemnaście lat. Mogę decydować o sobie nie uważasz? Jestem wystarczająco dorosła, by podejmować własne decyzje. Chcę brać w tym udział. Mam do tego o wiele większe prawo niż wy wszyscy. Tu chodzi o moją rodzinę. Twoją również Williamie. Ty się mnie wyrzekłeś i odszedłeś. Teraz ja będę decydować co zamierzam zrobić. Nic ci do tego.

Avery wyszła trzaskając drzwiami. Wszyscy wiedzieli, że ma racje. I tylko jedna osoba zamierzała jej pomóc w osiągnięciu tego planu.

Na zakończenie:

Mam nadzieję, że wybaczycie mi moją decyzje o uśmierceniu Thei w przyszłości.
Z początku chciałam uśmiercić ich oboje, lecz szybko zrozumiałam, iż nie tędy droga. Kibicowałam tej dwójce aż w końcu w mojej głowie zrodził się pewien chory pomysł. Może nie do końca chory. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Pozdrawiam serdecznie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro