Rozdział 003 „Tragedie rodzinne"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kroniki autorskie 004:

Hej półperełki!
Witam serdecznie w moim nowym odcinku. Wciąż mam zaległości w świecie Arrowa, ale mam nadzieję iż połapiecie się o co tu chodzi. No cóż. Nie trując więcej zapraszam na czytanie póki wena trwa, a za oknem panuje iście wiosenna pogoda mimo letnich początków. No cóż. Pora roku bywa dość mocno spaczona i ciężko za nią nadążyć.

*~*~*

Nastoletnia Nora West Allen należała do ludzi twardo stąpających po ziemi.

Lubiła osiągać własne cele i za wszelką cenę chciała postawić na swoim. Miała równo dwanaście lat, gdy podjętą za nią pewną drastyczną decyzję. Cisco i jej matka odebrali moce. Głównie z powodu jakiegoś nieistniejącego zagrożenia oraz chcieli zapobiec nieszczęściu. Nigdy nie wyjaśnili tych powodów, a Nora coraz bardziej oddalała się od matki. Po za tym Iris rzadko mówiła o ojcu. Zniknął mniej więcej w podobnym czasie, gdy Quennowie. Nigdy nie podano powodów zniknięcia, ale od tamtej pory zrobiło się jakoś spokojniej. Nora tęskniła za ojcem, który zniknął bezpowrotnie. Rozumiała trochę zagubienie Avery. Różnił je tylko fakt iż ona wiedziała kim jest. Znała swoją przeszłość. Niczego przed nią nie ukrywano i często pomagała w laboratorium Star Labs. Po za tym chciała zostać tym kim był ojciec. Pomagać policji odkrywać prawdę. Marzyła również o odzyskaniu swoich dawnych mocy. Nie wiedziała jednak, że owe marzenie mogłoby się kiedykolwiek spełnić.

- Witaj Silver Girls.... – drgnęła słysząc przezwisko jakie sobie wymyśliła, gdyby została Mścicielką. Nie kryła zaskoczenia widząc Marcusa Flinta. Bez kostiumu wyglądał na całkiem przystojnego oraz niebezpiecznego. W jego oczach zauważyła jakiś dziwny błysk, którego wcześniej nie widziała. Instynkt podpowiadał, by nie ufała mu, jednak ciekawość była silniejsza.

- Skąd wiesz o Silver Girls? – zapytała z zaskoczeniem, ale i ostrożnością. Marcus podszedł do niej. Ku zaskoczeniu zobaczyła zdjęcia grupy. W tym siebie. Miała srebrny kostium bohaterki ze znakiem Flasha przy piersi. Dokładnie taki jak zawsze rysowała. Tuż obok niej stała Avery. Również jako bohaterka, ale w mrocznym przebraniu. – Co to jest? Fotomontaż?

- Nie .... – pokręcił głową Marcus. – Przyszłość, którą możecie stworzyć. Dawni Mściciele się boją. Wyczuwają, że nadchodzi coś złego i mają racje. Pani burmistrz to dopiero początek zagrożenia. Zło postanowiło wrócić i walczyć o swoje. Niestety w mocno nie sprzyjających warunkach, co dało wręcz początek nowym kłopotom.

- Jesteś pewny? – Nora patrzyła na niego podejrzliwie. Harper pokazał jej jak bardzo można się pomylić ufając komuś obcemu. Wolałaby nie powtórzyć błędu jaki niestety był udziałem dziewczyny.

- Pochodzę z przyszłości nieco innej niż ta .... – zaczął wyjaśniać. – Nie wziąłem się tu przez przypadek. – Przyszłości, która mogłaby być wspaniała gdyby nie kilka aspektów. Straciłem swoich bliskich z powodu błędnych decyzji. Nie mogę dopuścić, by się powtórzyły.

- Jakie to decyzje? - pozwoliła, by Marcus poprowadził ją do swojej limuzyny. Stanie na ulicy i rozmawianie o Mścicielach było zbyt niebezpieczne dla wszystkich. Zatrzymano limuzynę w eleganckiej dzielnicy. Rozpoznała nowy budynek, który powstał około pięciu lat temu. W dość szybkim tępię tajemniczy handlowiec zdobył pieniądze oraz rozgłos. Teraz był szanowanym człowiekiem oraz filantropem.

- Nie zostaliście Mścicielami na czas ... - wyjaśnił gestem zapraszając do elegancko urządzonego budynku. Oszkloną windą wjechali na najwyższe piętro. W środku znajdowało się bogato urządzone laboratorium chemiczne. Nie brakowało tu niczego. – Ten błąd wciąż popełniają twoi bliscy. Chcą dobrze, rozumiem to. Jednak nie zawsze dobre chęci pomagają. Możemy jednak to naprawić. Jestem w stanie ci pomóc.

- Dlaczego? – Nora chciała zrozumieć jego intencje. Owszem być może miał faktyczne dowody na swoje pochodzenie. Cokolwiek co znaczyłoby, że mówi prawdę prócz zdjęcia. Jednak nie mogła mu tak po prostu zaufać. Zaufanie zawsze było błędem. I nie kończyło się nigdy dobrze. Zdawała sobie z tego sprawę. – Czemu chcesz nam pomóc?

- Bo możecie sprawić, by moja przyszłość ... nasza przyszłość wyglądała zupełnie inaczej ... - mówił bardzo poruszonym głosem. Nora nie kryła swego zaskoczenia. Najwyraźniej on również sporo przeżył i to ciążyło na nim bardzo. Współczuła mu. Wydawał się być człowiekiem godnym zaufania. W tym momencie zaufałaby każdemu, kto pomógłby jej sprowadzić ojca. Tak bardzo za nim tęskniła. Pamiętała dzień w którym zniknął. Miała wtedy dziesięć lat. Na niebie zapanowała ciemność. Zło, które przybrało zupełnie inny wygląd. Nikt nie był przygotowany. Nie mieli w ogóle żadnych szans. Później matka powiedziała, że zło przyszło po nią. Dlatego podjęła trudną decyzje o odebraniu mocy, ale nie mogła tego wybaczyć.

- Mogę odzyskać ojca? – zapytała z zapartym tchem. Marzyła o tym od wielu, wielu lat. Naprawdę tęskniła za tym mężczyzną. Dlatego nie umiała znaleźć sobie odpowiedniego chłopca. Czuła jakby czegoś jej brakowało. Tęskniła za ciepłym, rodzinnym domem jaki wówczas mieli. – Mogłabym go przywrócić do życie?

Marcus poważnie pokiwał głową.

- Widzisz, Barry Allen zginął dlatego iż zabrakło Olivera .... – zaczął wyjaśniać całą historię. – Nie mieliśmy bez niego żadnych szans. Był bardzo ważnym kluczem nie tylko tu w Star City, ale i również w Central City. Ich przyjaźń miała ogromne znaczenie dla obu miast. Nie powinna pozostać bezowocna. Niestety kiedy zabrakło jednego drugi nie podołał wyzwaniu...

- Pewnie tak by się stało na odwrót ... - stwierdziła bez przekonania Nora. Słyszała wiele o możliwościach Olivera Quinna. Był bardzo niebezpieczny i zdolny do wszystkiego. Avery nie wiedziała wszystkiego o swoim ojcu. Powinni powiedzieć jej całą prawdę. Najwyraźniej prawda w tej rodzinie jest rzeczą na wagę złota. I często nie istniała.

- Tego nie wiesz ... - stwierdził cichym głosem Marcus. – Więc jak będzie? Wchodzisz w to?

- Co powiesz na spotkanie jutro wieczorem? – zaproponowała pod wpływem chwili. Sporo ryzykowała, ale nie miała wyjścia. Potrzebowała pomocy. Wszyscy będą jej potrzebowali. A w tym momencie zyskała jedyną szansę na nią.

- Do zobaczenia ... - powiedział tylko i pozwolił by wyszła. W tym momencie rozległy się oklaski. Drgnął, gdy zobaczył dawną panią burmistrz. Jak zawsze wyglądała elegancko, ale tym razem oczy kobiety wyglądały na pozbawione dawnego blasku. Nie cieszyła się już triumfem wygranego, ale wyglądała na zadowoloną.

- W czym mogę służyć? – zapytał ściszonym głosem. Na twarzy wykwitł mu kpiący uśmiech. Wszystko układało się dokładnie tak jak zaplanował. Nawet jeszcze lepiej. Nadszedł czas w którym zwycięstwo będzie należało do niego.

*~*~*

Przez dwa dni omijałam rodzinę szerokim łukiem.

Miałam ich serdecznie dość. Nie rozumieli mnie w ogóle. W końcu nie tylko oni cierpieli. Jednego dnia straciłam najlepszą przyjaciółkę oraz ciotkę. Nie mogłam być bohaterką. Nawet Will tego nie rozumiał. Westchnęłam cicho. Jak wyplątać się z tego galimatiasu? Jak stworzyć swoją własną tożsamość? Odruchowo sięgnęłam po zeszyt, w którym często rysowałam superbohaterów nie znając ich tożsamości. Dzisiaj wiedziałam, kto i dlaczego krył się pod tą maską. Przez chwilę mój wzrok spoczął na Robinie. Wyglądał bardzo poważnie i niebezpiecznie. Był Green Juniorem. Przywódcą młodych mścicieli. Dzielnie bronili naszego miasta przed całym złem. Podziwiałam ich. Z przyjaciółką często fantazjowałam o spotkaniu z nimi. Ally po cichu kochała się w Robinie. Nawet nie wiedziała, że to on. Jęknęłam z bólu. Znów popłynęły cholerne łzy. Nienawidziłam tych słabości. Drgnęłam kiedy drzwi do pokoju się otworzyły. To była ciocia Nyssa. Jedyny członek rodziny na którego mogłam liczyć.

- Wyglądasz jakbyś potrzebowała wsparcia moralnego. Idziemy na piwo! – Nie kryłam zaskoczenia, gdy to zaproponowałam. W końcu byłam nieletnia. Jednak ciotka Nyssa umiała robić wiele różnych rzeczy unikając przy tym konsekwencji. Ubierała się inaczej niż wszyscy. Jak prawdziwy wojownik. Pełniła jakąś ważną funkcję, ale nigdy nie wiedziałam jaką. Wyszłyśmy na ulicę. Panował przyjemny wieczór. Dni były coraz cieplejsze. Lato zbliżało się wielkimi krokami. Ominęliśmy wszystkie znane z widzenia miejsca. Nyssa zaprowadziła mnie gdzieś zupełnie indziej. Na obrzeża miasta.

- Te miejsce prowadzi Dymitr Knyazew. Jest Rosjaninem oraz członkiem organizacji o nazwie Bratva .... – zaczęła wyjaśniać prowadząc mnie do środka. Miejsce pachniało luksusem i elegancją. Widziałam mnóstwo znanych twarzy, co nieco było zaskakujące. Pachniało papierosami oraz alkoholem. – Jest całkowicie legalne. Bratva od dawna chroni te miasto. Anatol był przyjacielem twoich rodziców, chociaż ta przyjaźń miała trudne podłoże.

- Mój ojciec był tajemniczym człowiekiem ... - zauważyłam cicho, gdy usiadłyśmy. U przystojnego barmana Nyssa zamówiła dwa drinki. Już parę razy piłam alkohol w tajemnicy. Picie go oficjalnie z dziwną ciotką nie należało do normalnych zajęć. Jednak ta chwila była dla mnie ważna. Potrzebowałam chwili spokoju. Tylko w ten sposób mogłam się odnaleźć. Wychyliłam drugiego drinka. Alkohol przyjemnie rozlał mi się po żołądku. Poczułam też lekki szum głowy.

- Miał też wiele na sumieniu. Nie będę cię okłamywać, że był świętym.... - zaczęła mówić poważnym tonem. W końcu ktoś ze mną rozmawiał nie ukrywając niczego. Byłam jej za to bardzo wdzięczna. Potrzebowałam tego bardzo. Takiego normalnego wsparcia bez tajemnic i niedomówień. – Jako Green Arrow musiał dokonywać trudnych wyborów. Nie wszystkie należały do łatwych. W pewnym momencie nawet byliśmy małżeństwem.

- Bujasz? - Ta ostatnia wiadomość mocno mnie zaskoczyła. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jakoś nigdy do siebie nie pasowali za specjalnie. Ciekawiło mnie jak wiele niespodzianek jeszcze ukrywali moi bliscy. – Ty i mój tata?

- Tak! – przytaknęła Nyssa i błysnęła przy tym białymi zębami. – Widzisz kiedyś moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Nie byłam taka jak teraz. Wręcz przeciwnie. Żyłam całkowicie innym torem. Podporządkowana ojcu, chciałam być wreszcie zauważona przez niego. Dlatego posłusznie wykonywałam każdy jego rozkaz. Nawet ślub z Oliverem Quennem.

- Czyste szaleństwo .... – Pokręciłam głową. Nie mogłam uwierzyć w te słowa. A jednak Nyssa nie miała powodów, by mnie okłamywać. Tego wieczora rozluźniłam się wystarczająco mocno. Potrzebowałam tego. Chwili oddechu, zapomnienia. Moja głowa znalazła przycisk resetu i doszła do siebie. Niestety nie usunęła całkowicie moich wspomnień. Ciotka nie żyła. Podobnie jak przyjaciółka. A moje ciało było żądne zemsty. Chciałam walczyć. Musiałam walczyć. Po raz pierwszy zapragnęłam założyć maskę i robić co trzeba. Nikt nie mógł mnie powstrzymać. Tym razem pragnęłam walczyć za wszelką cenę. – Ucz mnie dalej .... – powiedziałam w pewnym momencie do Nyssy. Byłyśmy właśnie przed domem. Alkohol zdążył wywietrzeć z głowy, ale wciąż czułam lekkie zakręcenie. Podobał mi się ten stan. Nie uważałam tego za sprawiedliwe, że po alkohol mogę sięgnąć w dopiero za kilka lat.

- Masz wspaniały potencjał .... – powiedziała obserwując mnie z uznaniem. – Jestem z ciebie niesamowicie dumna. – Z przyjemnością będę kontynuować Twoje szkolenie.

Skinęłam głową po czym weszłam do domu. Dochodziła godzina dwudziesta druga. Wszyscy już spali. Tak przynajmniej myślałam, gdyż panowała spokojna cisza. Odruchowo zerknęłam na stojące przy kominku zdjęcie należące do cioci Thei. Była na nim z Royem oraz małym Nickiem. Wyglądali na bardzo szczęśliwych. Z tyłu spostrzegłam stojących rodziców. Poczułam łzę pod powiekami. Nie należałam do osób, które zbytnio się rozczulają, ale było mi przykro. Nie chciałam niczyjej śmierci. Nie rozumiałam czemu to wszystko spotkało właśnie mnie. Traciłam swoich bliskich. Nie tak powinno być.

- Chcesz ich uratować? – usłyszałam znajomy głos należący do Nory Allen. Nie kryła zaskoczenia widokiem dziewczyny. Myślałam, że wyjechała razem z matką po pogrzebie. – Chcesz uratować ich wszystkich?

Poczułam dreszcz emocji kiedy to mówiła. Skinęłam głową. Nowa nadzieja zabłysła w moich oczach. Uratować wszystkich. Te dwa proste słowa sprawiły iż spoglądałam na nią z lekkim zaskoczeniem. Alkohol całkowicie wywietrzał mi z głowy.

- O czym ty mówisz? – zapytała uważniej.

- Za dwa dni u Marcusa Flinta. Wszystko ci wyjaśnię .... – powiedziała i wyszła nim zdołałam o cokolwiek zapytać. Westchnęłam cicho. To było dość intrygujące i ostatecznie nic nie traciłam, a mogłam zyskać. Z tym nastawieniem skierowałam swoje kroki do pokoju. Nie wiedziałam co przyniesie nowy dzień. Jednego byłam pewna. Chcę zacząć wszystko od nowa. Mieć własny start w życiu. I nie zamierzałam pozwolić, by ktokolwiek mnie powstrzymał. Nawet mój brat.

*~*~*

-Wyglądasz na zmartwionego?

Crystal z troską spojrzała w stronę ukochanego mężczyzny. Nie mogła uwierzyć, że znów miała go przy sobie. Chociaż dzieliło ich tak wiele, to łączyło jeszcze więcej. Tak przynajmniej wierzyła. Nie widzieli się trochę czasu. Will znienawidził ją po tym jak kilka lat temu zabiła przez przypadek jego najlepszego przyjaciela. Nie wierzył w winę chłopaka, chociaż usiłowała mu to uświadomić. Po za tym już wcześniej odciął się od świata Mścicieli. Chciał iść własną drogą. Został prawnikiem i świetnie sprawdzał się w tej roli. Podziwiała go. Często oglądała występy jakich dokonywał na Sali zbrodni. Gdyby parę lat temu stał po innej stronie w czasie procesu Olivera Quenna ojciec nie miałby szans. Wzięcie i talent odziedziczył po nim. A także nietuzinkową urodę z jaką się wykazywał. Była z niego bardzo dumna. Will miał trzynaście lat, gdy na świat przyszła Avery. Duża różnica wieku sprawiła iż nigdy nie czuł się do niej przywiązany. Owszem kochał ją, ale łączyły ich pokolenia. Ona od początku czuła się nim zafascynowana. Kiedy przybyła do tego świata jako jedyny otoczył opieką oraz zaakceptował inność. Początkowa sympatia zmieniła się w prawdziwe pożądanie. Nikt nie dawał im szans. Ona jednak pokochała Willa czystą oraz szczerą miłością. I owszem. Popełniła w swoim życiu mnóstwo błędów. Nie zawsze była szczera i uczciwa. Jednak miała dopiero siedemnaście lat. Nie należała do nieśmiertelnych jak matka. Ojciec był zwykłym człowiekiem. Matka nigdy nie zdradziła jego nazwiska, a Crystal nie nalegała. Nie do końca też akceptowała tego związku. Po prostu zbyt dobrze znała Olivera. Uważała, że Will zrani dziewczynę. Kiedy ostatecznie to zrobił nie rozumiała czemu Crystal go broniła i wciąż chciała tu zostać.

- Chciałem by Avery miała normalne życie .... – powiedział ściszonym głosem. Leżeli wtuleni w siebie. Przepełnieni szczęściem oraz swoim małym, prywatnym światem. Crystal pragnęła aby te chwile trwały wiecznie. – Zasługiwała na to. Theya oraz Roy obiecali mi to. Chciałem by miała lepiej niż ja. Żyła bez strachu.

- Tak się działo. Przez siedemnaście lat Avery cieszyła się każdą chwilą .... – przypomniała mu łagodnie. – Jednak miała prawo znać prawdę. To jest jej dziedzictwo. Przepełnione bólem i krwią. Jakbyś się czuł na jej miejscu, gdyby ukryto prawdę przed tobą?

Will zaklął cicho i delikatnie oswobodził się z objęć ukochanej. Mówiła prawdę. Z westchnieniem podszedł do dużego okna. Uwielbiał swoje mieszkanie. Wykupił je w zeszłym roku, gdy otrzymał pokaźną sumę za wygraną rozprawę. To duży apartament z prywatnym basenem oraz dwoma piętrami. Zatrudniał również sympatyczną starszą panią jako kucharkę. Lubił luksus. Był również do bólu uczciwy. Nie chciał żyć jak ojciec. Pokazywał, że uczciwością również można zarobić pieniądze, co dla wielu wydawało się być niemożliwością. Nigdy też nie dołączył do grona Mścicieli. Pamiętał dobrze strach o ojca za każdym razem gdy słyszał wieści o Green Arrowie. Wiedział, że nigdy tego nie zapomni. Avery miała mieć inne życie. Jednak wszystko się skomplikowało. Chyba wolałby nigdy nie poznać prawdy o ojcu. Nagły krzyk oraz huk wyrwał go z zamyślenia. To Crystal. Kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć wisiała sparaliżowana z przerażeniem na twarzy. Tuż obok niej górował Zane. Znała go dobrze ze swojej planety. Nie był złym człowiekiem. Dlaczego więc to robił? A jego oczy były przepełnione złością oraz nienawiścią. Crystal poczuła lęk. W tym stanie Zane był nieprzewidywalny. W ręku trzymał strzykawkę.

- Will! Uciekaj! – krzyknęła do ukochanego mężczyzny. Jednak nie miał szans z kosmitą. Zane posiadał niemal te same moce, co ona. Jednak niestety za późno. Mężczyzna szybko podbiegł do Willa i chwycił go brutalnie. Mogła tylko bezradnie obserwować jak wbił strzykawkę w jego ciało. Will jęknął upadając boleśnie.

- On zwycięży na końcu.... – usłyszała Crystal po czym mężczyzna upadł na ziemię, bezwładnie. Z jego ust i nosa pociekła krew. Crystal została uwolniona. Natychmiast podbiegła do ukochanego. Był cały blady. Dostał również napadu drgawek. Potrzebowała pomocy. Im szybciej tym lepiej. Natychmiast zadzwoniła po Nicka Harpera. Przybył w ciągu chwili z odpowiednią ekipą.

- Został otruty ... - powiedział ściszonym głosem, gdy umieszczono mężczyznę w ich szpitalnym pomieszczeniu. Od kiedy stało się jasne, że Mściciele mają swoje własne problemy zdrowotne odtworzono klinikę w której pracowali najlepsi oraz dyskretni lekarze. Wszyscy byli związani przysięgą z Mścicielami. Sama klinika znajdowała się w tym samym pomieszczeniu, co centrum dowodzeń. Will już lepiej oddychał, ale pozostawał nieprzytomny. Po za tym gorączkował. Doglądała go wykształcona doktor Jane Garson. Kilka lat temu Green Arrow uratował jej życie oraz matce Nick cicho podkochiwał się w starszej, rudowłosej lekarce. Ona jednak nigdy nie zwróciła na niego uwagi.

- Musimy czekać. Pierwszych kilka godzin zdecyduje o jego dalszym stanie .... – Słowa kobiety nie brzmiały zbyt krzepiąco. A sama Crystal jeszcze nigdy w swoim życiu nie była tak bardzo przerażona jak właśnie teraz.

*~*~*

Wiadomość o Willu przyszła następnego poranka, kiedy właśnie szykowałam się do szkoły.

Oczywiście nie wspominając o strasznym kacu, jaki towarzyszył mi tego poranka. Postanowiłam zanotować sobie w głowie, że picie jest złe. Bardzo złe. Próbowałam uspokoić wirowanie myśli, gdy przyszedł Nick. Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego. Po jego minie wiedziałam, że nie ma dobrych wieści. Poczułam łzy pod powiekami. Ktoś za wszelką cenę chciał zniszczyć moją rodzinę. Kompletnie tego nie rozumiałam. Myślałam, że kłopoty się skończyły, ale pomyliłam się. One dopiero nadchodziły.

- Jego stan jest stabilny, ale umieściliśmy go w śpiączce ... - tłumaczył cierpliwie, sympatycznie wyglądający lekarz kiedy przybyłam do miejscowego szpitala. Próbowałam uspokoić swoje nerwy, ale to nie było łatwe zadanie. Czułam wielki ból w sercu, przy każdym słowie lekarza. Tak naprawdę Will był moją jedyną i prawdziwą rodziną. Taką najbliższą za którą zawsze tęskniłam. Kiedy mnie odtrącił cierpiałam, chociaż nigdy się do tego nie przyznałam. Nasze stosunki nigdy nie należały do łatwych. Ja chciałam rozmawiać o rodzicach. On wolał unikać tego tematu. Mogliśmy nadrobić stracony czas. Teraz może nie być szans. – W jego mózgu powstał obrzęk, który powiększa się każdej chwili. Dopóki jest uśpiony, niebezpieczeństwo maleje. Musimy znaleźć sposób, by usunąć obrzęk. Niestety to nie jest łatwe.

- Porozmawiam z lekarzami mojego świata .... – odezwała się ściszonym głosem Crystal. Cierpiała. Widziałam to po niej. Do zemsty wykorzystano jej przyjaciela. Jego stan również nie należał do najlepszych. Ktoś wszystko dokładnie sobie to zaplanował. I nie była to pani burmistrz. Ktoś jeszcze za tym stał. Musieliśmy dowiedzieć się, kto i dlaczego.

- Nie .... – Ku naszemu zakończeniu wtrąciła cicho Nora. Wiedziałam, że miała plan. Wielki plan. Chciałam pokręcić głową, ale zabroniła mi. – Zaufaj mi Crystal. Chodź. Avery ty też...

Niechętnie zostawiłam pozostałych i ruszyłam za nią. Tworzyliśmy dziwne trio. Nie byłyśmy sobie bliskie, ale łączyły nas specjalne więzi. Wiedziałam, że na te dziewczyny mogę liczyć. Zawsze tak było. Nie zauważyliśmy, że chłopcy postanowili podążyć za nami. Wyczuwali, że coś ukrywałyśmy.

- Dziś wieczorem idę na spotkanie z Marcusem Flintem ... - powiedziała Nora, o czym wcześniej już byłam poinformowana. Crystal zrobiła wielkie oczy, ale nie przerywała nam. – On ma sposób, by to wszystko naprawić. Pochodzi z przyszłości. Jego świat został zniszczony, podobnie jak nasz. Uważa, że odebrano nam wielką szansę i ma absolutną racje. Wspólnie możemy to naprawić.

- Skąd ta pewność? – Niespodziewany głos Nicka zaskoczył nas wszystkie. Tuż obok niego stali Peter z Robinem. Mieli wyraźnie zaniepokojone miny. – Wiesz, że możesz mu ufać?

- Pokazał mi to ... - wyciągnęła zdjęcie, które otrzymała od Marcusa. Zdjęcie przedstawiające naszą drużynę z przyszłości. – Nie zostało podrobione. Sprawdziłam to. Nie tylko, ty Peter jesteś mózgiem technologii. – W tym miała chłopaka. Syn Cisco i Vivian, Owen był niesamowitym geniuszem. Obecnie przebywał na innej ziemi, pomagając swojej ukochanej. Dość szalona historia, do opowiedzenia w innym momencie.

- Wchodzimy w to .... – zdecydował Robin , spoglądając na mnie groźnie. Nerwowo przełknęłam ślinę. Wiedziałam, że nie odpuści. Był dość upartym typem. Czasami nie wiedziałam jak na niego reagować. – Nie puścimy was same w nieznane. Stworzymy własną drużynę. Ktoś chcę zniszczyć naszą rodzinę. Nie możemy do tego dopuścić.

- Zdecydowanie .... – przytaknęłam popierając go. W tym momencie musieliśmy sami ratować swoją przyszłość. Starsi nam nie pomogą. Mieli swoje własne metody, które nam nie służyły. My musieliśmy opracować własny plan działania. Teraz przyszłość zależała od nas. Wspólnie wyszliśmy ze szpitala. Nie pożegnaliśmy się. Wiedzieliśmy, że zobaczymy jeszcze nasze rodziny. To nie był koniec. Wszystko miało być zaledwie początkiem. Wspólnie ruszyliśmy do bunkra. W przeciwieństwie do reszty byłam w nim po raz pierwszy. Zaskoczył mnie rozmach i luksus tego miejsca. Naprawdę się postarali. Było tu wszystko. Od nowoczesnej technologii po specjalistycznych broni. Wykorzystano wszystkie możliwości. Nie kryłam swojego wrażenia.

- Umiesz walczyć i posługiwać się bronią ... - odezwał się poważnym tonem głosu Robin. Podszedł do mnie bardzo blisko. Poczułam dziwnie bijące serce. Nie wiedziałam czemu, ale moje ciało zawsze dziwnie reagowało na jego bliskość. Nigdy tego nie rozumiałam. Zwłaszcza iż on pozostawał wobec mnie cały czas wrogi. – Nyssa cie szkoliła. Zupełnie jakby szykowała do tej chwili, chociaż Will był przeciwny.

- Chciał byś miała normalne dzieciństwo .... – próbował usprawiedliwić go dobroduszny Peter. Doskonale to rozumiałam. Skinęłam głową. Rozumiałam jego metody, ale wciąż cierpiałam. Nie umiałam się z tym wszystkim pogodzić. Minie dużo czasu nim zdołam.

- Teraz masz możliwość wykorzystać swoje umiejętności – mówił uroczystym głosem. W ręku trzymał sztylet. Rozpoznałam go. Należał niegdyś do mojego ojca. Olivera Quenna. – Czy przysięgasz dochować wierności Mścicielom? Służyć u ich boku? Walczyć krwią i duszą?

Kiedy wypowiadał słowa przysięgi rozumiałam go. Chciałam tego. To moje przeznaczenie. Bez względu na to, czego chciała rodzina. Kim była. Co planowali. Ścieżka jaką miałam podążyć już dawno została wyznaczona. Nadszedł czas bym sama o niej zdecydowała.

- Przysięgam .... – powiedziałam równie uroczyście. Wyciągnęłam rękę. Pozwoliłam, by naciął mi rękę. Kilka kropel krwi spłynęło na ziemię. Przypieczętowałam swój los. Przypieczętowałam umowę. Moja historia dopiero się rozpoczęła. Zamierzałam opowiedzieć ją najlepiej jak potrafię w życiu. A to miał być dopiero początek...

*~*~*

Na zakończenie:

Ten rozdział jest dla mnie szczególnie emocjonalny. Głównie z powodu sytuacji jaka ma miejsce wśród bohaterów. Wokół mojej Avery sporo się dzieje. Ginie coraz więcej ludzi, a jej bliscy są w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Co z tego wyniknie? Sama jestem zainteresowana. Obecnie jestem w trakcie zakończenia 6 sezonu serialu Arrow i muszę przyznać żywię niezdrową sympatię do Diaza zważywszy na to jakim jest psychopatą. No cóż. O gustach się nie dyskutuje. Zapraszam na kolejną część już wkrótce. Pozdrawiam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro