Rozdział 005 „Powikłania"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


„Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne,

Przekroczywszy je bowiem można wrócić niepodobna"

- Fiodor Dostojewski.

Kroniki autorskie 006:

Hej półperełki!

Życie bywa doprawdy nieprzewidywalne o czym miałam okazje przekonać się ostatnio na własnej skórze.

Na szczęście nie ma to nic wspólnego z pisaniem. Tymczasem śledzę 7 rozdział Arrowa i absolutnie jestem zachwycona. Moja wielka miłość do Felicity rośnie każdego dnia. Ot taki fetysz. Tymczasem zapraszam na kolejny rozdział wydarzeń.

*~*~*

- Wszystkiego najlepszego, Avery!

Drgnęłam, wyrywając się z nagłego otępienia. Spojrzałam prosto na otaczającą mnie rodzinę. Byli wszyscy, których kochałam. Thea, Roy, William, Robin, Peter, Crystal i wiele innych. Właśnie obchodziłam swoje dziesiąte urodziny. Miały być wyjątkowe. Widok cioci Thei mocno mnie zaskoczył. Ostatnio sporo podróżowała. Właściwie, to rzadko bywała w domu. Tym razem wyjątkowe urodziny postanowiła spędzić w domu. Byłam naprawdę szczęśliwa. Mocno intrygował mnie również największy prezent w czarnym opakowaniu. Dostałam już wiele ładnych rzeczy. Jednak do tego prezentu nikt z obecnych się nie przyznawał.

- Może powinniśmy zachować ostrożność? – zauważyła cicho Thea. Była wyraźnie zaniepokojona. Wujek Roy zdecydowanie pokręcił głową.

- To jej urodziny. Niech się cieszy ... - wyraźnie pchnął mnie do przodu, bym rozpakowała papier. Zrobiłam to bez wahania. Nie kryłam zaskoczenia widokiem prezentu. To był łuk. Nigdy nie dostałam odpowiedzi skąd się wziął. Nigdy też później go nie zobaczyłam. Nie rozumiałam też skąd ze wszystkich wspomnień przybyło właśnie to.

- Tracimy ją ... - dotarły do mnie jak przez mgłę czyjeś głosy. Jęknęłam z westchnieniem, gdy poczułam ból. Potem kolejny. I kolejny. Przy ostatnim uderzeniu otworzyłam oczy. Oświetlił mnie blask lampy. Jęknęłam cicho. Mierzono mi puls. Czułam wbijane igły, oraz dziwnie znajomy zapach. Przez ostatnie kilka dni budziłam się i traciłam przytomność. Różni ludzie zmieniali się przy mnie. Jednak miałam wrażenie, że jedna osoba wciąż tu była. Przez cały czas, gdy żyłam na granicy. Kiedy w końcu otworzyłam oczy, zobaczyłam, piękną blondynkę w okularach. Nigdy wcześniej nie widziałam jej na oczy. Tego byłam pewna.

- Gdzie ja jestem? – zapytałam zachrypniętym głosem. Z ulgą wypiłam spory łyk wody, którą mi podała. Odetchnęłam z ulgą. – Co się stało?

- Ciężko to wyjaśnić ... - zaczęła mówić, swoim melodyjnym głosem. – Właściwie ja cię potrąciłam. Wyskoczyłaś w ciemnościach na auto. Naprawdę próbowałam uważać. Jednak nie dałam rady dostrzec cię w porę. Kim jesteś? Jak masz na imię?

- Ja .... – Naprawdę chciałam znać odpowiedzi na te pytania. Nagle uświadomiłam sobie, że mam w głowie straszną pustkę. Nie wiedziałam kim jestem. Nie pamiętałam nawet swojego imienia. Nie miałam przed sobą żadnych obrazów. Po prostu nic. Jakbym nigdy wcześniej nie istniała. Poczułam ogarniający niepokój. Ta przerażająca pustka sprawiła iż nie wiedziałam co myśleć. Musiałam zacząć panikować, bo Felicity podeszła do mnie. Położyła troskliwie dłoń na moim ramieniu.

- Spokojnie ... - odparła bardzo delikatnie. – Wszystko będzie dobrze. W razie co jesteśmy przy tobie. Nie zostaniesz sama z tym wszystkim. Cokolwiek cię spotkało jest już przeszłością.

Przytaknęłam z trudem przełykając łzy. Czułam, że słabość nie jest moją mocną stroną. Nie chciałam pokazywać uczuć przy obcych. Felicity wyraźnie to rozumiała. Odsunęła się na moment pozwalając mi na chwilę oddechu. Sam pobyt w szpitalu nie należał do najprzyjemniejszych. Nie lubiłam tego miejsca. W nocy wracały do mnie koszmary. Zupełnie jakby ktoś mnie torturował. Kompletnie nie rozumiałam tych snów. Za to szybko wracałam do zdrowia. Dzięki dobroci Quennom opłacono mi całe leczenie. Miałam sporo licznych ran. Także na plecach. Oliver stwierdził, że musiałam być torturowana.

- Kiedy sobie przypomnisz, opowiesz nam swoja historię .... – powiedział mi miękko, gdy po około tygodniu wprowadzałam się do ich wspólnego mieszkania. Otrzymałam swój własny pokój. Kiedy wyznałam ile mam lat, Oliver stwierdził iż powinnam chodzić do szkoły. No cóż. Miał racje. Musiałam mu przyznać niechętnie. Szkoła to ostatnie czego potrzebowałam. Niestety byłam niepełnoletnia. Musiałam się podporządkować, co nie należało do łatwych dla mnie sytuacji. Wciąż próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek. Niestety. Pamięć nie wracała, a ja nie wiedziałam co robić. Czułam się coraz bardziej zagubiona. Owszem. Felicity i Oliver byli miłymi ludźmi. Co prawda mieli swoje tajemnice. Często dochodziło między nimi do różnych kłótni. Nie chciałam podsłuchiwać, ale czasami budziłam się w nocy. Głównie koszmary, których nie rozumiałam. Odkryłam też, że umiem walczyć. Oliver posiadał swoją własną siłownie. Codziennie rano tu przychodziłam ćwiczyć oraz trenować. Oliver zauważywszy mój potencjał postanowił ćwiczyć razem ze mną. Pokazywał mi mnóstwo różnych sztuczek. Wiele z nich już znałam. Nie umiałam tylko powiedzieć skąd. Mężczyzna był wyraźnie tym zaskoczony. W pewnym sensie nawet mu zaimponowałam. Nie wiedzieć czemu, poczułam dziwną dumę. Zupełnie jakby ten komplement od obcego faceta miał dla nie jakiekolwiek znaczenie. Bardzo też polubiłam towarzystwo Williama. Dzieciak miał zaledwie trzynaście lat, ale był naprawdę bystrym nastolatkiem. Lubił czytać, interesował się fantastycznymi serialami. Sporo mówił również o prawie. Bardzo często obserwował ojca i wyglądał przy tym na smutnego. Nie chciał jednak zdradzić swoich powodów. A ja nie wnikałam. Szanowałam sekrety innych. W końcu każdy miał do nich swoje własne prawo. Ja bym bardzo chciała poznać swoje własne. Niestety. Obecnie mogłam tkwić w pustce. Pozostawałam Anną Smith i zdawałam sobie sprawę, że ona nie należy do mnie. I prędzej, czy później upomni się o mnie.

Dzisiejszy wieczór z pozoru należał do całkowicie zwyczajnych. Siedzieliśmy w domu. Wyjątkowo wszyscy razem. Oliver na moment postanowił zapomnieć o pracy. W sumie podobał mi się ten wieczór. To dziwne, ale czułam się częścią tej rodziny. Nie umiałam tego określić. Po prostu jakbym do nich pasowała. Nic nie wskazywało iż za chwilę dzwonek do drzwi wszystko zmieni. Policja, która wpadła nie wyglądała na zwyczajnych. Towarzyszyła im czarnoskóra kobieta. Widziałam ją po raz pierwszy w życiu. Tego byłam pewna. A jednak wydawała mi się dziwnie znajoma. Nie umiałam powiedzieć dlaczego.

- Oliverze Quinnie ... - oznajmiła wyniosłym tonem, który budził we mnie odruch strachu. Dwóch mężczyzn podeszło do Olivera. Nie bronił się, gdy zakładano mu kajdanki. – Jesteś oskarżony o zamordowanie w zeszłym roku kobiety. Elizabeth Danvers. Mamy nagranie na którym zabijasz ją z zimną krwią. Wyraźnie widać twoją twarz.

- Nawet nie wiem kim ona jest! – Oliver próbował coś tłumaczyć, ale go nie słuchali. Wtedy wszedł ktoś jeszcze. Wysoka, jasnowłosa kobieta. Kolejna osoba, która wydawała mi się znajoma. Obrzuciła mnie dziwnym spojrzeniem. Przez chwilę wyglądała jakby się wahała. Odruchowo zrobiłam krok w tył, wpadając na Willa.

- To moja matka ... - powiedziała kobieta wyniosłym tonem. – Zabiłeś ją, bo chciała upublicznić największą tajemnicę Quinnów.

- Niby jaką?

- Jestem twoją siostrą! – oznajmiła wzbudzając zainteresowanie, a świat Quinnów po raz kolejny runął jak domek z kart.

*~*~*

-Pozwoliliście jej uciec?

Aria Denvers grzmiała, nie kryjąc swojej złości. Kiedy dotarły do niej wieści, osobiście sprawdziła pozostałych. Cała grupa była odpowiednio zabezpieczona. Bez szans na żadną ucieczkę. Nie potrzebowała kolejnych komplikacji z przyszłości. Po to stworzyła te miejsce. Później będzie musiała zadbać o siebie samą z przyszłości. Tak, by tylko ona mogła wiedzieć, co zaszło. Oczywiście to dość mocno skomplikowane. Na razie wolała o tym nie myśleć. Teraz musiała doprowadzić swoje działania do ostateczności. Stworzyła swoją własną przyszłość. Niemal osiągnęła prawdziwą wielkość. Jednak Avery Quinn w tym przeszkodziła. Była młodą i niedoświadczoną bohaterką. Po raz pierwszy zobaczyła ją w masce, gdy objęła stołek burmistrza. Avery miała wówczas siedemnaście lat. Kończyła ostatni rok szkolny. Towarzyszyli jej przyjaciele. W ciągu dnia dziewczyna była kapitanem drużyny siatkarskiej. Osiągała wysoki poziom średniej, zdobywała sukcesy w sporcie i nie tylko. Należała do grona szkolnych elit. Czasami spotykała ją na różnych imprezach. Rodzina dziewczyny Thea i Roy byli w gronie najznamienitszych ludzi. Jednak ona znała prawdę. Wiedziała wiele tajemnic Olivera Quenna. Studiowała jego życie. Wtedy była dość mocno naiwna. Miała ambitny plan. Chciała zniszczyć wszystko, co kochał Quinn. Dlatego wcześniej zaplanowała każdy szczegół swoich ambicji. Wiedziała tylko, że Quinn zniknął w tajemniczych okolicznościach. Dopiero później odkryła iż ona sama stała za tym wszystkim. Podróżowała w czasie bardzo dużo razy, dzięki pomocy różnych złoczyńców. Stworzyła odpowiedni amulet, który nosiła zawsze przy sobie. Nikt o tym nie wiedział. Dzięki niemu mogła się przenieść nie dbając o konsekwencje. Tworząc przy okazji inne światy. Jednak po upokorzeniu jakie zaznała z rąk tej nastolatki, postanowiła zrobić wszystko, by ją zniszczyć. Najpierw odebrała rodziców. Właściwie nie do końca ona. O to postarał się Adrian Chase. Ułożył własny plan zemsty, a jej to idealnie odpowiadało. On również wykonał wyrok ostateczny. Niestety. Nie do końca poszło tak jak chciała. Avery i tak została Mścicielką. Zniszczyła ją po raz kolejny. Zatem znowu musiała wykonać kolejny ruch. Tym razem pozwoliła Chasowi działać. Wykonał swój plan. Avery straciła rodziców. Trafiła do domu ciotki. Jednak ona zrobiła coś jeszcze. Dzięki temu dziewczyna żyła w nieświadomości. Uruchomiła kilka wątków. I wpadła na nowy, inny plan. Do tej pory o tym nie myślała. Da Avery trochę szczęścia. Pozwoli zakosztować czegoś o czym nigdy wcześniej nie myślała. Nie posiadała. Tylko po to, by dziewczyna bezradnie patrzyła jak to odbierają. Stworzyła też ten specjalny obóz, w których zamykała nieudane eksperymenty swoich podróży w czasie. Tu również trafiały osoby, co mogłyby w czymkolwiek jej przeszkodzić. Wszystko musiało być idealnie zaplanowane. Nie zamierzała sknocić niczego. Niestety. Avery okazała się znów sprytniejsza. Ktoś musiał pomóc dziewczynie w ucieczce. Nie wiedziała tylko, kto i dlaczego.

- Mamy również kobietę o którą ci chodziło ... - wyjaśniał jeden z zamaskowanych mężczyzn. – Była dokładnie tam, gdzie mówiłaś.

- Zaprowadźcie mnie do niej .... – powiedziała po chwili milczenia. Pustym korytarzem ruszyli w stronę nieco bardziej przytulnych celi. Koniec końców, Elizabeth Danvers była jej matką. Popełniła w swoim życiu wiele błędów. Jednym z nich był romans z starszym Quenem. Nigdy nie myślała o zabezpieczeniu. Głupia nastolatka. Kelnerka, której zaimponował bogaty dupek. Historia jakich wiele. Jednak nie zgodziła się na aborcję. Być może to był błąd. Matka nigdy jej nie kochała. Tuż po urodzeniu zostawiła ją podupadającej zdrowotnie babce i sama wyruszyła szukać szczęścia. Niestety nie znalazła go. Wylądowała z powrotem w miasteczku i od razu trafiła do burdelu. Wciąż posiadała resztki dawnej urody. Liczyła w sobie około pięćdziesiątki. Zatem ona sama na chwilę obecną miała lat trzydzieści. Nie widziała na żywo swojej alternatywnej postaci. Wolała nie ryzykować takich symulacji w czasie. Słyszała co nieco o różnych konsekwencjach. Teraz patrzyła na obraz nędzy i rozpaczy. Miała chyba ze dwadzieścia lat, gdy matka ponownie wkroczyła w jej życie. Żądała pieniędzy. Oczywiście odprawiła ją z kwitkiem budząc jeszcze większą nienawiść. Obie kobiety były do siebie bardzo podobne. Jednak Arianna przestawiała elegancką kobietę sukcesu. Zmieniła kolor włosów, na kasztanowy. Wiązała w sprytny kok. Całości dodawała wygodna garsonka w szarym kolorze. Przypominała kobietę sukcesu. Zdobyła również dość spory majątek w niekoniecznie uczciwy sposób.

- Witaj matko ... - powiedziała w stronę kobiety, która z zaskoczeniem uniosła głowę. Zamrugała oczami, ale postać kobiety wciąż był tuż przed nią.

- Arianno? – zapytała z niedowierzaniem. – O co tu chodzi? Coś ty zrobiła?

- Przez lata szukałam idealnej zemsty .... – mruknęła myśląc ile może o niej powiedzieć. – Mój ojciec zniszczył nam życie. Wyrzekł się mnie. Swoim dzieciom dał wszystko, a ja? Mogłam skończyć tak samo jak ty. Zostać zwykłą dziwką. A jednak trafiłam na właściwych ludzi. Pomogli mi i osiągnęłam sukces. Ty pomożesz mi doprowadzić go do samego końca.

Wyciągnęła swoją ulubioną broń. Mały, złoty pistolecik. Prezent od jakiegoś rosyjskiego kochanka. Miała ich wielu. Nawet nie drgnęła powieka kiedy nacisnęła spust. Głuchy strzał i okrzyk kobiety rozległ się po pomieszczeniu. Miała dobry cel. Trafiła prosto w serce. Bez żadnych emocji. Matka nigdy nic dla niej nie znaczyła. Ona sama postanowiła ją opuścić. Teraz Arianna wykorzystywała własny plan. I zamierzała doprowadzić go do samego końca.

- Zabiłaś ją! – usłyszała znajomy głos pełen wyrzutów, dobiegający z drugiego końca celi. Uśmiechnęła się pod nosem wyraźnie zadowolona. Swoją więźniarkę spotkała kilka tygodni temu. Wyraźnie podążała jej śladami. W jaki sposób odkryła obecność siostry? Nie miała bladego pojęcia. Thea Quinn była o wiele bardziej sprytniejsza niż wszyscy myśleli. Jako jedyna mogła poznać prawdę. Dlatego zostawiła na moment swojego narzeczonego. Arianna zadbała, by się nie nudził i zbytnio jej nie szukał. No cóż. Lubiła wszystko mieć zaplanowane. – To twoja matka! Wszystko dlatego, by zniszczyć moją rodzinę?

Arianna wybuchła wdzięcznym śmiechem, słysząc wywód kobiety. No cóż. Trochę ją rozumiała. Uwięziona w celi, przez wariatkę. Nie wiedziała o niczym. Całkowicie bezradna. Thea Quenn z pewnością nie znosiła takich miejsc. W tym momencie nie miała za wiele do powiedzenia. Cela była dodatkowo zabezpieczona, a sama kobieta miała na sobie mnóstwo kajdanek. Już parę razy próbowała uciekać. Dodatkowo podawano specjalny narkotyk. Nie tylko uzależniający, ale i również otumaniający umysł.

- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, siostrzyczko ... - mruknęła tylko z satysfakcją unosząc głowę. – Wkrótce twój brat pozna całkiem inne życie, a ja będę mogła dążyć do mojego planu. Wielka szkoda, że nie będziesz mogła tego zobaczyć.

- Wiesz, że nie zostanę tu długo? – zapytała, na co odpowiedział jej tylko śmiech. Arianna Danvers Quenn odeszła wyraźnie ubawiona. Wykonała swój plan. Dalej czekała już tylko na wyniki.

*~*~*

Aresztowanie Olivea Quinna wytrąciło wszystkich domowników z równowagi.

W sumie się nie dziwiłam. Trochę nie rozumiałam w ogóle skąd, to aresztowanie. Oliver sprawił na mnie wrażenie dobrego oraz ciepłego człowieka. Owszem miewał swoje tajemnice. Jednak jaka osoba przyjęłaby całkiem obcego pod swój dom, gdyby miała intencje? Próbowałam wszystko zrozumieć. Utrata pamięci mi nie pomagała. Wszystko wydawało mi się być nowe, a zarazem takie dziwnie znajome. Przez cały czas starałam się towarzyszyć Willowi. Felicity nie musiała mnie o to prosić. Intuicyjnie wyczuwałam, że dzieciak potrzebował pomocy. Ciężko mu było żyć w całej aferze oraz szykanowaniu przez otoczenie. Dzieciaki potrafią być doprawdy okrutne. Nie wiedziałam skąd, ale znałam ten fakt dość dobrze. Nowa szkoła nie przyniosła mi zbyt wielu rewelacji. Czułam się obco, oraz dziwnie. Od początku widziałam podział na klasy. Od frajerów, po mózgowców, komputerowców, szachistów, piłkarzy i popularne dzieciaki. Podświadomie czułam, że powinnam należeć do tej ostatniej. Tu byłam nikim. Nawet by się specjalnie nie narzucać w oczy, ubrałam zwykły strój. Szary sweter i błękitne jeansy. Uznałam, że najbardziej mi pasuje. Po za tym chciałam czuć się wygodnie. Już od początku czułam się mocno z tyłu. Widziałam jednak zainteresowanie rzucane w moją stronę. No cóż. Wieści pewnie dość szybko się rozniosły. Sierotka przygarnięta przez Queennów. Pewnie wzbudzałam współczucie oraz litość. To ostatnie najmniej mi pasowało. Po za tym nie szukałam przyjaciół. Kiedy odzyskam pamięć, przywrócę swoje dawne życie. W końcu musiał być ktoś, kto mnie szukał. Nie byłam całkiem anonimową dziewczyną znikąd. Z ulgą powitałam przerwę obiadową. Oczywiście serwis stołówkowy nie należał tu do najlepszych, ale znalazłam coś dla siebie. Żałowałam iż mieliśmy z Willem różne godziny. Byłoby mi o wiele raźniej. Tak znalazłam sobie cichy kącik gdzieś w tyle i wzięłam się za jedzenie. Już miałam iść, gdy niespodziewanie, ktoś się do mnie dosiadł. Dziewczyna wyglądała jak Gotka. Ubrana na czarno z różnymi srebrnymi ozdobami. Jej włosy były koloru nieba, a ostry makijaż dodawał tylko uroku.

- Więc ty jesteś najnowszą nowiną w szkolę ... - powiedziała ku mojej irytacji. – Witaj. Jeśli nikt cię nie powitał, pozwól iż będę pierwsza. .Jestem Rilley. Rilley Sparks. Reporterka miejscowego magazynu „Dark Young". Piszemy o wszystkim, co ważne, nowe i niezwykłe.

- Piszemy? – musiałam przyznać, że mnie zaintrygowała. Spojrzałam na nią zaintrygowana. Tuż obok Rilley zjawił się młody chłopak. Wyglądał dość niechlujnie. Piegowaty, w okularach, chudzielec.

- Jestem Mark Gordon – przedstawił się. – Z pewnością o mnie usłyszysz. Mój ojciec jest policjantem. Właściwie to detektywem. Jednym z tych, którzy aresztowali twojego opiekuna.

- Jak to jest, że wszyscy, wszystko o mnie wiedzą? – zapytałam z lekkim przekąsem. Wcale mi się to nie podobało. Nie chciałam być w centrum uwagi. Wręcz przeciwnie. Pragnęłam tylko odzyskać swoją przeszłość. Nic więcej. Wiedziałam jednak, że nie będzie to łatwe zadanie.

- Wbrew pozorom szkoła, to mała społeczność.... – zaczęła wyjaśniać mi łagodnym głosem Rilley. Zupełnie to do niej nie pasowało. – I wiedzieliśmy o tobie nim się pojawiłaś. W końcu niecodziennie pan burmistrz przygarnia sierotę. Oraz jest aresztowany.

- Nie wierzę, że zabił! – powiedziałam mocno i stanowczo. Kilka ciekawskich głów spojrzało w moją stronę. Pewnie czekali aż coś powiem, lub jak zareaguje. Teraz mieli okazje zobaczyć wszystko. – Oliver i Felicity są wspaniałymi ludźmi. Oczernianie ich psuje tylko opinię, które są niepotrzebne.

- Spokojnie masz racje .... – powiedziała, by mnie uspokoić. – Wiem doskonale o tym. Felicity i moja mama, Celia są przyjaciółkami. Kiedyś chodziły razem do szkoły. Mama jest informatykiem komputerowym. Właściwie ona prosiła mnie bym się tobą zajęła. Wybacz, że zrobiłam, to w dość niekonwencjonalny sposób. Mam nadzieję, że nie odrzucisz nas na samym początku.

Pokręciłam głową. Rilley wydała się być miłą i szczerą osobą. Coś mi podpowiadało iż niewiele ich miałam w swoim życiu. Postanowiłam jej zaufać. Być może popełniałam błąd. Jednak pomyślałam, że warto mieć kogoś bliskiego w tym zwariowanym gronie. Dlatego resztę popołudnia spędziłam w towarzystwie tych dwojga. Zauważyłam kilka rzeczy już na wstępie. Rilley kocha się w Peterze. Prawdopodobnie dość długo, a Peter nie odrywał wzroku od popularnej w szkole laski Amelii Shane. No cóż. Postanowiłam na razie nie drążyć tematu, gdyż nie znałam zbyt długo Rilley. Same lekcje upłynęły szybko. Dziwne, ale nie zapomniałam podstawowej wiedzy, ze szkoły. Mogłam śmiało równać się z prymusami. Byłam dobra z informatyki oraz z matematyki i chemii. Nawet Rilley była pod wrażeniem. Powiedziałam jej o utracie pamięci. Nie chciałam niepotrzebnych plotek. Peter zostawił nas, gdyż musiał wpaść na komisariat do ojca. A Rilley nie mieszkała daleko.

- To musi być straszne nic nie pamiętać ze swojej przeszłości. Ja bym chyba zwariowała ... - powiedziała do mnie pełnym współczucia głosem. – Oni z pewnością ci pomogą. Ciocia Felicity jest najlepsza w poszukiwaniu prawdy. Po za tym gdzieś jest twoja rodzina. Nie jesteś znikąd.

- Prawda! – przytaknęłam jej. Gdy stanęłam przed luksusowym penthousem, w którym mieszkaliśmy poczułam dziwne uczucie niepokoju. Nie wiedziałam skąd się nagle wzięło. Nie mogłam go zignorować. Wręcz przeciwnie. Musiałam zacząć działać jak najszybciej. Im szybciej tym lepiej. – Wybacz mi, ale muszę lecieć do domu. Coś mi się przypomniało.

Powiedziałam pospiesznie. Rilley skinęła głową. Przeczucie mnie nie myliło. Drzwi były uchylone. Usłyszałam cichy jęk należący do Felicity oraz nieznany głos.

- Wybacz mi .... – mówił tajemniczy głos, chociaż nie słyszałam aby wyrażał żal. Wręcz przeciwnie. Jego głos był całkowicie pozbawiony emocji. – Nie mniej tego do siebie. Ja tylko wykonuje moje zadanie. Nie dopuszczę byś urodziła tę sukę, która zniszczy idealny plan mojej pani.

- O czym ty mówisz? – próbowała dowiedzieć się Felicity. Nie mogłam stać bezradnie i patrzeć. Niezauważalnie przeszukałam pokoje, by znaleźć broń. Odnalazłam ją w pokoju Williama. Ręcznie zrobiony łuk oraz strzały. Podświadomie wiedziałam jak go użyć. Zadziałałam pod wpływem chwili. Intuicyjnie. Jakbym wcześniej wiedziała jak to zrobić.

- Zostaw ją! – zawołałam odważnie, wychodząc z ukrycia. W ręku miałam uniesiony łuk. Celowałam prosto w serce mężczyzny. – Zostaw, albo go użyje.

- Niedaleko pada jabłko od jabłoni ... - zarechotał mężczyzna, zaskakującymi słowami. Nie miałam czasu nad nimi myśleć. Musiałam uratować Felicity. Leżąc na podłodze cała we krwi, spoglądała na mnie poważnie. Potrzebowała lekarza. – Jesteś pewna, że dasz radę? Masz w sobie dość odwagi?

Ruszył w moją stronę. Felicity krzyknęła. Ja również. Wystarczyła sekunda nieuwagi. Wymierzyłam strzał i zaatakowałam. Bez chwili wahania. Mężczyzna upadł na podłogę wyraźnie zaskoczony. Wydał z siebie ostatnie tchnienie, a do mnie dotarło co zrobiłam. Zabiłam człowieka. I jakieś dziwne, inne wrażenie. Jakbym nie zrobiła tego po raz pierwszy w swoim życiu.

*~*~*

-Robin, żyjesz?

Czarnoskóry mężczyzna jęknął i drgnął słysząc pytanie z ust przyjaciółki. Nie wiedział ile czasu spędzili w tym dziwnym obozie. Przeprowadzano na nich różne eksperymenty, podawano narkotyki. Do tej pory nie widział swoich przyjaciół. Dzisiaj spotkał ich po raz pierwszy. Nie wszystkich. Czuł niepokój, gdyż brakowało Avery. Mrużąc oczy spoglądał na Crystal, Petera, Nicka oraz Norę. Cała czwórka wyglądała na mocno zaniepokojonych.

- Tak! – skinął głową. – Gdzie jest Avery? Słyszeliście coś?

Wszyscy pokręcili głowami. Niepewnie rozglądali się po tajemniczym pomieszczeniu, którego nie znała. Dookoła panowała ciemność. Najpierw podano im narkotyk. Wszyscy ocknęli się tutaj. Wszyscy prócz Avery. Coś im tu nie pasowało.

- Nie znajdziecie jej tutaj ... - odezwał się inny głos. Młoda kobieta, o ciemnych włosach i najdziwniejszych oczach jakie do tej pory widzieli. – Jestem Solina. Pochodzę z ziemi 9. Dość skomplikowana historia. Nasza pani Quenn podróżuje nie tylko po przeszłości. Odwiedza również inne ziemię. Zupełnie jakby czegoś szukała. Jest dużo starsza niż myślimy, chociaż naprawdę nie wiemy. Porwała mnie i uwięziła tu, kilka tygodni temu. Wcześniej zamordowała moją dziewczynę. Avery Quenn.

- Avery jest twoją dziewczyną? – palnął Nick nim zrozumiał sens słów Soliny. – Chyba nie dosłyszałem nazwiska.

- Nie powiedziałam ... - zachichotała, nieco rozbawiona. Przypominali jej utraconych przyjaciół. Walka z Arią dość mocno odcisnęła na niej piętno. – Jestem Solina West. Moim ojcem jest Wally West, mały Flesh. Z pewnością o nim słyszeliście.

Oczywiście, że słyszeli. tylko tutaj Wally miał syna, który przeszedł na złą stronę mocy. Jeśli tak można to określić.

- Po co nas tu sprowadzili? Czego chcą? – Robin robił się niecierpliwy. Nie wiedział, czy może ufać Solinie. Do tej pory zawiedli się na podejrzanych znajomościach. Musieli bardzo uważać. Jednak w Solinie było coś solidnego. Nie umiał tego określić. Może byli głupcami, ale postanowił jej zawierzyć. Po raz kolejny.

- To test ... - wyjaśniła Solina. – Chcą nas przetestować. Zobaczyć, co potrafimy. Jeśli zawiedziemy znikniemy. Aria tworzy coś w rodzaju armii. Nie wiem dokładnie, na czym ma to polegać. Jestem tu dość długo i znam tylko strzępki informacji. Bardzo bym chciała powiedzieć wam więcej, ale nie dam rady. Niewiele też wiemy o samej Arii. Moja znajoma z obozu próbowała poznać informacje na jej temat. Niestety, ktoś stąd odkrył spisek. Kilka dni później zniknęła. Jej ciało znaleziono w opuszczonej celi. Popełniła samobójstwo.

- Nie wierzysz w to? – Nick spojrzał na nią z przekąsem. Pokręciła głową. Nagle drgnęli. Nie byli tu sami. Prócz nich zamknięto jeszcze trzy osoby. Zapalono światła. Solina ku swojemu zaskoczeniu rozpoznała przyjaciółkę. Ninę. Wyglądała inaczej niż normalnie. Oczy dziewczyny błyszczały dziwnym blaskiem. Nie były naturalne. Podobnie jak pozostałych dwóch chłopców. Zapalono światła.

- Atakujcie! – rozległ się kobiecy głos z pomieszczenia. Wszyscy ruszyli przodem. Robin jako pierwszy odparował atak. Zaskoczyło go iż tajemnicza osoba umiała atakować bez żadnego problemu. Po za tym miała mocny i nienaturalny cios. On nie mógł używać swoich mocy. Podobnie jak pozostali. Przez tajemnicze obroże na szyi. Powstrzymywały ich nadnaturalne ruchy. To był sprawdzian. Tak powiedziała Solina. Musieli więc zrobić wszystko, by go wygrać.

- Nie tak łatwo! – mruknął Robin, blokując kolejny ostry cios. Czuł ból gruchotanych kości. Wiedział, że łatwo się z tego nie wywinie. Jednak walczył. Przypominał sobie wszystko, czego się nauczył podczas kolejnych lat treningu. Wykorzystywał swoje własne możliwości. Każdy atak, każdy cios. Odparowywał przez parcie. W pewnym momencie wykorzystał rysę w szkle. Zobaczył kawałek kija. W ostatniej chwili zdążył go chwycić. Uderzył przeciwnika mocno, powodując utratę przytomności. Pozostali nie mieli takiego szczęścia. Crystal leżała półprzytomna na ziemi, podobnie jak Peter, Nick oraz Nora. Wykorzystali ich moce przeciwko nim. Postarali się. Był jedynym, który zdołał przetrwać. Nie wiedział, czy to dobrze. Wolałby cokolwiek wiedzieć. Znać jakąś odpowiedź. Zamiast tego rozglądał się dookoła. Obolały i całkowicie wykończony. Nie miał pojęcia dokąd te szaleństwo ich zaprowadzi.

- Moje gratulacje, Robinie Diglle .... – drgnął słysząc tym razem kolejny nieznany głos. Tym razem był to starszy mężczyzna w fartuchu. Nie przypominał wyglądem lekarza. Wręcz przeciwnie. Bardziej kojarzył się z bandytą. Robin odruchowo się cofnął. Czuł mdłości i zmęczenie. Krew ciekła mu z obitej twarzy. Bolało połamane żebro. Po za tym ogarniał go niepokój o leżących przyjaciół. – Nic im nie będzie. Zostaną opatrzeni i przeżyją. Są dla nas zbyt ważni. Znajdziemy dla nich inne miejsce. Nasza pani zadbała o to, by tak ważne obiekty miały swoją własną przyszłość.

- Przyszłość? – Robin uniósł brwi. Ten mężczyzna mu się nie podobał. Uważnie obserwował jak strażnicy podnosili przyjaciół. Nie traktowali ich zbyt delikatnie. Crystal zaczęła się szarpać, ale ją uderzono, mocnym kopnięciem. – Nie! – chciał im pomóc, ale został powstrzymany trzymaną w ręku bronią. Nie mógł ryzykować.

- Spokojnie, przyjacielu ... - Mężczyzna podszedł do chłopca, nie czując w ogóle strachu. Dopiero po chwili zauważył w jego ręku strzykawkę wypełnioną fioletowym płynem. Odruchowo cofnął się, ale mu nie pozwolono. Dwóch strażników chwyciło go za ręce i zmusiło do klęknięcia. Jęknął czując ból całego ciała. – Już dobrze. Wkrótce lepiej się poczujesz. Nie walcz. Już dość walki. Nadszedł czas się poddać. Będziesz w dobrych rękach. Od dzisiaj spojrzysz na świat inaczej.

- Proszę, nie ... - wyszeptał, ale nie zareagowano na jego jęki. Mężczyzna wbił igłę w ramię chłopaka, które po chwili osunęło się bezwładnie na ziemię. Przez chwilę tajemniczy człowiek na niego spoglądał w zamyśleniu. Trochę mu było szkoda. Wyglądał młodo, miał przed sobą przyszłość. Do tej pory nie ściągali dzieci. Jednak musiał wykonywać rozkazy. Wiedział albo oni albo on. Były tylko dwa wyjścia. Strażnicy unieśli go za ramiona. – Zabierzcie go na blok specjalny. Wkrótce rozpoczniemy szkolenie.

Skinęli głowami i odeszli. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Wybrali najlepszego. Będzie idealny do ich planu. Potrzebowali kogoś mocnego, by zdobyć miasto. Do tej pory nikomu się nie udało. Mieli solidnego przeciwnika. Green Arrowa . On dzierżył władzę wraz ze swoimi przyjaciółmi walczyli w imię wroga. Pokonali ich wielu. Jednak do tej pory nie mieli do czynienia z kimś takim jak oni.

- Zadanie wykonane. Wkrótce się spotkamy .... – powiedział do słuchawki i wyszedł nucąc pod nosem znany kawałek, który przyszedł mu do głowy. Trwała dobra passa, a to miał być dopiero początek. I wkrótce wielki plan ich wszystkich zostanie spełniony...

*~*~*

Na zakończenie:

Rety minęły trzy tygodnie od kiedy zaczęłam pisać „Efekt motyla" a ja już mam piąty rozdział. To zdecydowanie dużo. Akcja zagęszcza się. Rozdzielenie przyjaciół było kluczowym pomysłem. Podobnie jak utrata pamięci przez Avery. Czy to dobrze? No cóż. Piszcie sami. Jestem ciekawa waszych opinii. Widzimy się w kolejnym rozdziale. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro