Rozdział 008 „Wilder Song"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kroniki autorskie 009:

Hej półperełki!

Kiedy pisze owy rozdział wyczekuje pierwszego śniegu. Wiem, wiem. Płonne nadzieję. Niestety tu w stolicy, skąd pochodzę rzadko kiedy pada. Po za tym pozostało już 19 dni do świąt. Uwielbiam ten okres odliczeniowy i kalendarze adwentowe J Jestem ciekawa też w jakim czasie ten rozdział ukaże się na żywo. Tymczasem zapraszam do nowego rozdziału. Miłej lektury.

*~*~*

(Boston, pięć lat wcześniej)

-Ta impreza, to najbardziej fenomenalne wydarzenie! Po prostu musisz być.

Panowała śnieżna atmosfera. Boston powoli szykował się do świąt. Na ulicy zapadał półmrok. Dwóch młodych mężczyzn zmierzało oświetloną trasą w stronę domu. Jednym z nich był czarnoskóry, przystojny Aaron Blade. Nie miał, co narzekać na swoje życie. Był dobrym księgowym w świetnym biurowcu. Często działał na zlecenie. Umiał wyciągać najróżniejsze firmy z prawdziwych kłopotów. Dzięki temu zdobywał mnóstwo pieniędzy i udawało mu się szybko wychodzić na prostą. Stworzył swój własny świat w którym to on był głównym mistrzem. Jednak praca w korporacji nie była szczytem jego marzeń. Pragnął stworzyć własny biznes. Był wynalazcą, naukowcem, który czuł iż każdego dnia w tym szklanym biurze marnował swój potencjał. Potrzebował zmienić cel. Już nawet wiedział jak to zrobić. Chciał opuścić Boston. Tak byłoby najlepiej. Wyruszyć w świat. Zrobić coś więcej. Właściwie to już podjął decyzje. Dzisiaj pójdzie do szefa i złoży wymówienie. Tak będzie najlepiej. Jutro wsiądzie w samolot i rozpocznie nowe życie. Już napisał wymówienie. Zamierzał wpaść wieczorem do Trenta. Trent Gordon był jednym z korposzefów w jego dziale. Niektórzy nazywali go po prostu korpo-dupkiem. Czasami się tak zachowywał. Nadgodziny, wiecznie zaległa robota i inne sprawy. Często wiele sytuacji olewał. Nie dbał o ludzi, romansował z kobietami. Czasami je nawet zmuszał. Nie był dobrym człowiekiem. Aaron miał dość pracy dla niego. Wiedział, że teraz będzie w pracy. Dybał na tę nową urzędniczkę. Jessica Stone była słodką oraz niewinną dziewczyną. Kilka tygodni temu przyszła do pracy na staż. Chciała sobie dorobić. Wiedział iż miała trudną sytuacje w domu i z pewnością nie zostawi tej pracy. Trent mógł to wykorzystać. Bardzo jej współczuł, ale nie wtrącał się. Zbyt dużo kosztowała go możliwość odejścia na własnych warunkach. Po za tym zawsze, to robił. Odwracał głowę, gdy za dużo się działo. Jednak wszystko będzie za nim. Rozpocznie nowe życie. Niczego bardziej nie pragnął już od dawna. Nikomu nic nie powiedział o swoich planach. Owszem miał kilkoro przyjaciół, ale żadnej rodziny. Wychował się w domu dziecka. Wszystko, co osiągnął zawdzięczał sobie oraz własnej determinacji. Westchnął cicho po czym przekroczył próg olbrzymiego budynku. Skinieniem głowy powitał sędziwego ochroniarza, po czym ruszył w stronę windy. Wcisnął guzik i ruszył na dwunaste piętro, gdzie mieściła się jego firma. Zostawi tylko dokumenty i weźmie swoje rzeczy. Taki miał zamiar. Nie sądził iż ten wieczór zmieni się w prawdziwy koszmar. Nagły krzyk kobiety sprawił iż stanął bez ruchu. rozpoznał go bez problemu. To była ta młoda sekretarka. Już miał odwrócić się i odejść, ale coś w nim pękło. Nie był typem bohatera. Zawsze odwracał wzrok. Nigdy więcej już tego nie zrobi. Nie odwróci się od kogoś, kto potrzebował pomocy. Z mocnym postanowieniem ruszył w stronę pokoi szefa. Jednak kiedy wszedł, było już za późno. Ciało młodej dziewczyny leżało w kałuży krwi. Miała podartą bluzkę i rozerwaną spódnicę. Nie oddychała. Co gorsze Trent nie był sam. Towarzyszyło mu jego dwóch kompanów z którymi często imprezował. Obydwaj to typy spod ciemnej gwiazdy. Niejedno mieli na sumieniu. Nerwowo przemknął ślinę, gdy został zauważony. Obydwaj ruszyli w jego stronę.

- Aaron! Zatrzymaj się! – krzyknął Trent za nim. Nie zamierzał stanąć. Mimo iż Trent chciał niby się z nim dogadać nie ufał mu. Biegł po schodach nie dbając o zadyszkę. Nigdy nie miał atletyczne figury. Tym razem żałował iż więcej nie ćwiczył. Może miałby lepszą kondycje uciekając przed nimi. Do domu miał dość spory kawałek. Zamierzał tam pobiec, zabrać swoje rzeczy i jeszcze dzisiaj wyjechać. Nie przewidział jednego. Mężczyźni lepiej znali mroczne zaułki Bostonu niż on. Kiedy skierował się w stronę jednego z zaułków Trent już na niego czekał. W ręku trzymał broń. Padły trzy strzały. Nie zdołał uciec przed nimi. Ostry ból pocisków niemal rozerwał mu klatkę. Upadł zalewając się krwią.

- Wielka szkoda .... – mruknął Trent, patrząc na niego przez chwilę. – Liczyłem iż będzie z ciebie pożytek.

Odszedł zostawiając go samego. Aaron nie wiedział jak wiele czasu minęło kiedy leżał wykrwawiając się. Znalazła go grupa bezdomnych. Oni go uleczyli. Pokazali mu swój podziemny świat. Długo dochodził do siebie. Walczył o przetrwanie. Nauczył się bić. Nie okazywać litości. Został wojownikiem, który ratował ludzi. Przywdział łuk oraz miecze. Został bohaterem. Długo nie chciał nim być. Szukał zemsty. Obserwował Trenta. Czaił się. Udało mu się doprowadzić mężczyznę do upadku. Popełnił kilka błędów i został zwolniony. Zaciągał coraz większe długi. Ktoś go szantażował śmiercią sekretarki. Powoli niszczył wszystko wokół siebie. I kiedy całkowicie sięgnął dna objawił się przed nim. Trent stał na moście. Gotowy, by uciec od wszystkiego. Chciał popełnić samobójstwo. Wiedział, że nie ma odwrotu. Inaczej będą go ścigać do końca życia. A kiedy znajdą odbiorą wszystko na co w ogóle kiedykolwiek zapracował. Nie mógł dopuścić, by taka sytuacja miała miejsce. Pozostało mu jedno, jedyne wyjście. Śmierć. Dlatego stał przy barierce z pistoletem w dłoni. Nie zostawił pożegnalnego listu. Nie było nikogo, kto by po nim płakał. Został całkiem sam. I tchórzył. Bał się samobójstwa.

- Powinieneś to zrobić... - drgnął słysząc znajomy głos. Odwrócił się i rozpoznał mężczyznę przed sobą. To był Aaron Blade. Mężczyzna, którego zabił kilka miesięcy temu. Stał tuż prze nim. Gotowy do ataku. Z początku planował go sam zabić. Jednak wybierze mu zupełnie inną drogę. Tak będzie najlepiej dla niego. I zdecydowanie bezpieczniej. Jeśli oczywiście podejmie właściwą decyzje. – Nie masz już nic. Nikt przy tobie nie stoi. Zabiłeś na swojej drodze nie tylko wiele osób. Mnie, młodą sekretarkę, swoją byłą dziewczynę. No może ją nie własnoręcznie, ale tak jakbyś przyczynił się do jej śmierci. Jak do paru innych osób. Miał sporo na sumieniu i nadszedł czas, by zapłacił za wszystkie grzechy. Już on tego dopilnuje. Nie pozwoli temu mężczyźnie w żaden sposób odebrać nikomu więcej szczęścia. – Uwierz mi na słowo. Będzie tylko gorzej. Przyjdą Wierzyciele, inne długi się o ciebie upomną. Po za tym tamta zamordowana dziewczyna i parę zgwałconych. Twoje pieniądze nie wystarczą wkrótce, by się wybronić. Masz dwa wyjścia. Skoczyć lub strzelić sobie w łeb. Decyzja należy do ciebie.

- Czemu mnie po prostu nie zabijesz? – prychnął mężczyzna z nieskrywaną pogardą. –To ty stoisz za moim upadkiem? Nie wiem czemu wówczas nie zdechłeś. Byłoby o wiele łatwiej.

- Nie zasługujesz na litość z mojej strony. Sam nie miałeś jej dla nikogo - Aaron zaśmiał się ponuro. Już nie powiedział więcej żadnego słowa. Padł głuchy strzał. Ciało mężczyzny osunęło się w otchłań wody. Aaron przez chwilę patrzył bez słowa. Zrobił to. Osiągnął od dawna upragniony cel. Teraz mógł porzucić swoje dawne życie i rozpocząć od nowa. I wiedział dokąd pojedzie. Już od dawna o tym myślał. Te miasto w jakiś sposób wpływało na niego. Czuł, że rozpocznie tam nowe życie. Nie miał tylko pojęcia jak bardzo ono się zmieni.

*~*~*

(Starling City – obecnie)

Mieliście takie dziwne uczucie, że ktoś was obserwuje?

Ja miałam już od kilku dni. Nie umiałam go w zasadzie określić. Często rozglądałam się po ludziach usiłując rozpoznać jakieś twarze, a może kogoś innego. Kilka dni temu Oliwer wrócił do domu. Powoli odzyskiwał dawną formę. Usiłował również dowiedzieć się czegoś o własnej siostrze. Ta kobieta mocno mnie intrygowała. Nie wiedziałam dlaczego, jednak czułam iż pragnie mnie unicestwić. W jakiś dziwny i nieznany mi sposób biła od niej nienawiść jakiej nie umiałam określić. Po za tym wciąż były koszmary. Nieznane twarze, ludzie wzywający pomocy. Kim oni byli? Czego chcieli? Coraz bardziej gubiłam się w tym wszystkim i nie wiedziałam jak sobie poradzić. Powinnam z kimś porozmawiać, ale nie wiedziałam z kim. Kto w ogóle, by mi pomógł. Owszem miałam przy sobie ludzi. Drużynę Mścicieli oraz Willa i Felicity a także nowych przyjaciół. Jednak, czy oni by zrozumieli? Sama nie wiedziałam właściwie, co powinnam im powiedzieć. No i oficjalnie wracałam do szkoły. Po porwaniu i ostatnich przygodach miałam spotkać się z przyjaciółmi. Wcześniej nie mieliśmy żadnego kontaktu. Jednak nie należałam do tchórzy. Musiałam stawić czoło nowym problemom. Rilley i Mark już na mnie czekali. Zauważyłam dość odważną przemianę w ich strojach. Rilley ścięła włosy i nałożyła fioletowy kolor, a Mark przybrał pozę luzera. Zniknęły okulary, którymi nastąpił szkła kontaktowe, do tego wygodne jeansy, czerwoną bluzkę i skórzaną kurtkę.

- Co wam się stało? – spytałam dość mocno zdziwiona. Do przerwy mieliśmy pół godziny. Specjalnie poprosiłam Skipera, naszego nowego ochroniarza, by podwiózł nas trochę wcześniej. Will nie protestował, a ja byłam mu wdzięczna.

- Cóż postanowiliśmy zmienić trochę nasz image ... - stwierdził wzruszając ramionami Mark. Wyminęliśmy grupkę radosnych uczniów i ruszyliśmy do bardziej ustronnego miejsca w lewym skrzydle szkoły. Tam po za biblioteką i gabinetem dyrektora nie było nic ciekawego, więc uczniowie omijali je szerokim łukiem. My mogliśmy tu spokojnie porozmawiać. – No i myślę o szkolnej drużynie koszykówki. A Rilley chce spróbować aktorstwa. Życie jest tylko jedno. Nigdy nie wiadomo kiedy może nadejść koniec. Mieliśmy okazje się przekonać. Nasi rodzice są wystarczająco do bani. My nie musimy być tacy.

- Jednak jakiś macie ... - westchnęłam cicho. Chyba po raz pierwszy pomyślałam o swoich rodzicach. Właściwie to nie wiem nawet czemu. Z pewnością jakiś miałam. Gdzieś był ktoś, kto się martwił. Tylko dlaczego mnie nie szukał? Przecież gdy człowiek znika bez powodu, jest rozpoczynana akcja ratownicza. Nagle przyszła mi do głowy jedna myśl. Mnie nikt nie szukał od kilku miesięcy. Wcześniej o tym nie pomyślałam, ale odpowiedź nasuwała się sama. Nie miałam nikogo. Moi rodzice prawdopodobnie nie żyli, a ja uciekałam z jakiegoś domu dziecka? Sama nie wiem. Poczułam jak samotna łza toczy się po moim policzku.

- Wszystko w porządku? –zapytał Mark z troską. Pokręciłam głową. Nie chciałam kłamać. Byli moimi przyjaciółmi. Zasługiwali na prawdę. Przynajmniej na tę związaną z moim pochodzeniem. To dość mocno skomplikowane, ale starałam się powiedzieć wszystko po swojemu. Ominęłam tylko parę szczegółów związanych z Mścicielami. Nie chciałam zdradzać wszystkiego. Wolałam pewne tematy zachować dla siebie. Obydwoje wyglądali na zaskoczonych moimi rewelacjami. Rozumiałam ich. Na miejscu miałabym podobne miny. W ogóle wszystko wydawało się być jakimś dobrym żartem. Niestety. To moja prawdziwa historia i musiałam się z nią zmierzyć po swojemu.

- Nie wiem... - przyznałam cicho nieco stłumionym od emocji głosem. – Mam dziwne wrażenie, że nic dla nikogo nie znaczę. Jestem tu już tak długo. Felicity usiłuje znaleźć informacje na temat mojej rodziny, ale bezskutecznie. Zupełnie jakbym nigdzie nie istniała.

- To nie prawda... - Rilley chwyciła ją za rękę. W ten sposób chciała dodać dziewczynie otuchy. – Przecież każdy ma jakiś dom. Ludzie nie pochodzą znikąd. Musisz mi uwierzyć. Być może będzie szansa, by odzyskać twoją przeszłość. Moja mama ma przyjaciela, który pracuje w Starlabs. Nazywa się Cisco Ramon i jest po prostu geniuszem.

Te imię obudziło we mnie jakieś nikłe wspomnienie. Nie umiałam tylko powiedzieć skąd je ma. Siedziało gdzieś w zakamarkach umysłu. Bardzo chciałabym wyciągnąć je na powierzchnię, ale nie zdawałam sobie sprawy jak to zrobić.

- Naprawdę zrobiłabyś, to dla mnie? – zapytałam z nadzieją. Rilley skinęła głową. Uśmiechnęłam się do moich przyjaciół. Mieli racje. Nie byłam całkiem sama. Miałam kogoś na kogo mogłam liczyć. W tym momencie, ten dar wiele dla mnie znaczył.

*~*~*

Aaron niechętnie wrócił do zajmowanego przez siebie biura i ściągnął maskę.

Od kiedy opuścił Boston i wypełnił swoją misję, czuł pustkę. Gdy usłyszał o Mścicielach ze Starling City pomyślał, że to dla niego szansa. Mógłby odnaleźć się wśród swoich. Tylko, iż to nie takie łatwe. Chodziło głównie o zaufanie. Rozumiał takie podejście. Sam miał z tym problem. Musiał inaczej rozegrać tę sytuacje. Nie miał zielonego pojęcia tylko jak.

- Nie wyglądasz na zbyt zadowolonego ... - Z zamyślenia wyrwał go głos młodej blondynki o ciemnych oczach. Podjechała na wózku inwalidzkim. Spoglądała mocno zmartwiona. Chloe Sinclair. Jego przekleństwo oraz dobry anioł. Chloe była dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. On sam zginął w wypadku. Chloe wylądowała na wózku. Miała nigdy nie chodzić. Posiadał pieniądze, ale niewiele one mogły. Do pewnego dnia. Przez przypadek usłyszał o tajemniczym wynalazku, który pomagał Felicity Queen chodzić. Postanowił zbliżyć się do dziewczyny. Wykorzystać ich zdolne umysły. Może znajdzie jakiś sposób, by pomóc Chloe. Nie chciał, by ta młoda, pełna życia dziewczyna całe życie spędziła na wózku.

- Życie Mściciela w Starling City nie jest łatwe ... - mruknął i zniknął na parę chwil. Zdjął z siebie resztki kostiumu, odłożył broń. W mieszkaniu posiadał specjalny gabinet i salę ćwiczeń. Chloe była jego drugą ręką. Geniusz informatyczny. W wielu kwestiach nie poradziłby sobie bez niej. – Policja deszcze wszystkim po piętach. W dodatku chyba jest nowy gracz. Ktoś pociąga za sznurki, ale nie wiadomo jeszcze kto. Wszyscy usiłują to rozgryźć.

- Super! – mruknęła wyraźnie zdegustowana jego sceptyzmem dziewczyna. – Masz dzisiaj spotkanie z Curtisem. Chcę porozmawiać o wspólnym biznesie i sprzedaniu akcji. To idealny początek, by poznać bliżej panią Quenn. Jeśli nadal tego chcesz.

Aaron błysnął zębami. Oczywiście, że bardzo tego chciał. Nie zamierzał zmieniać swoich obranych planów. Za wiele od tego zależało. Oczywiście Chloe nie musiała o wszystkim wiedzieć. Podobnie jak Felicity. Pewne sprawy wolał zachować dla siebie. Jednak planował współpracować z nimi i ich firmą. Dla dobra Chloe musiał zachować neutralność . W tym momencie jej dobro było najważniejsze. Co myślał o Curtisie? Tak naprawdę niewiele. Był przystojny i miał coś wyjątkowego. Nie planował oczywiście romansu, ale kto wie? W końcu Chloe nie raz mówiła iż powinien znaleźć sobie partnera. Być może tu w Starling City odnajdzie szczęście.

- Jak wyglądam? – zapytał, wychodząc po kilku minutach. Był wykąpany, ogolony. Włosy ułożył na żelu. Nie zapomniał o koszuli i eleganckim krawacie. Lubił modne ubrania. Nigdy nie żałował na to pieniędzy. Podobnie jak na perfumy. Postanowił jeden flakonik kupić dla Curtisa. Tak nieznacząco. Koniec końców nie myślał o żadnej wdzięczności ze strony mężczyzny. Po prostu chciał być miły. Rzadko kiedy stać go było na taki gest.

- Zakocha się w tobie bez pamięci ... - parsknęła śmiechem Chloe, widząc elegancje mężczyzny. Kiedy wyszedł postanowił obejść się bez szofera. Jego słabością były też nowoczesne samochody. Niektóre marki naprawdę ciężko zdobyć. Tym razem wziął swój ulubiony samochód. Czarny Dodge Challenger. Poruszał się nim szybko i sprawnie po ruchliwych ulicach miasta. Umówili się na neutralnym gruncie. Dość popularna restauracja w południowej części Starling City, niedaleko Glades. Trochę dziwiło go to miejsce, ale nie protestował. Kątem oka widział różne rodzaje ludzi, którzy tu przebywali. Od handlarzy narkotyków, po najbogatszych ludzi na świecie. Coś się tu szykowało. Z trudem zignorował tajemnicze fakty i ruszył do restauracji. Podał kelnerowi wizytówkę, a ten zaprowadził go do stolika, gdzie czekał Curtis. Miał przy sobie dokumenty oraz perfumy.

Wygląd restauracji dość mocno go zaskoczył. W środku była niezwykle elegancka. Cała ze złota oraz czerwieni. Nie brakowało na ścianach ozdobnych obrazów. W powietrzu unosił się zapach orientalne kuchni.

- Nie wiedziałem, że lubisz takie miejsca... - mruknął wyraźnie rozbawiony. Wręczył Curtisowi prezent oraz papiery. Mężczyzna wyglądał na mile zaskoczonego. – Wiele czytałem na twój temat, lecz rzeczywistość wydaje się być bardziej interesująca.

- Coś w tym jest ... - zachichotał Curtis. Ten mężczyzna mu się podobał. Zamierzał wyjechać ze Starling City, jednak nie chciał zostawiać Felicity z niczym. Podobnie jak Argusa. Potrzebowali kogoś zaufanego. On miał zamiar im go dać. Tym kimś wydawał się być Aaron Black. Wyczuwał w nim bratnią duszę, oraz jakąś dziwną mroczną stronę. Tego drugiego nie umiał jeszcze rozszyfrować, ale nie zamierzał odpuścić. Już miał coś dodać, gdy nagle rozległ się krzyk i huk wystrzału. Zaskoczeni goście powstawali z miejsc. Podobnie uczynili Curtis i Aaron. Ktoś trzymał w ręku broń i zaczął strzelać do ludzi. Rozległy się krzyki, dookoła trysnęła krew. W pewnym momencie rzucił Curtisa na ziemie ratując przed strzałem. Upadli przewracając stolik.

- Co jest do diabła? – krzyknął wyjątkowo poirytowany mężczyzna. Aaron jęknął i odruchowo dotknął brzucha. Zauważył krew. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Padły kolejne strzały. W pewnym momencie, ktoś zarządził przerwanie.

- Jesteście tu, ponieważ należycie do grona bogatych ludzi... - powiedział ktoś stanowczym głosem. Tuż przed nimi stał potężny człowiek. Miał na sobie mundur, ale nie był żołnierzem. Na twarzy nosił czarną maskę. Podobnie ubrane były towarzyszące mu osoby. W sumie około kilkunastu. Nie wiadomo ilu żołnierzy zostało na zewnątrz. – Potrzebujemy pieniędzy, a Starling City ma ich mnóstwo. Jeśli nam zapłacą wówczas was wypuścimy. Szczególnym kąskiem jest nasza pani zastępczyni burmistrza. Panno Cross, prosimy do nas.

Kobieta krzyknęła, gdy dwóch mężczyzn wyciągnęło ją z tłumu. Elizabeth Cross. Zastępowała Olivera jako burmistrz i świetnie sobie z tym radziła. W dodatku zawsze prezentowała się elegancko i z wdziękiem. Jako jedna z niewielu popierała Mścicieli od kiedy ci uratowali jej życie oraz synkowi. Uparcie broniła i mówiła, że są potrzebni w mieście. Teraz piękna murzynka, była zmuszana do klęknięcia przed swoimi oprawcami. Zerwano z niej błękitną kolię.

- Myślę, że za ciebie możemy dostać całkiem niezłą sumkę ... - stwierdził z wyraźnym zadowoleniem mężczyzna. – Będziesz idealnym dodatkiem do kolekcji zebranej tutaj. Dzisiaj ja i moi chłopcy nieźle się obłowimy. Wszystko będzie zależeć od was, czy będziecie grzeczni.

Na Sali zapanowała głęboka cisza, którą przerwały strzały dobiegające z kuchni. Rozpoczęła się krwawa rzeź. W tej potyczce mogli wygrać tylko najlepsi.

*~*~*

Nadzieja, którą dał mi Mark napawała mnie do końca lekcji.

Lubiłam historie. Mogłam śmiało słuchać o walecznych rycerzach, historii magii i wielu innych rzeczach. Nie wiedziałam właściwie skąd, to zamiłowanie. Może moi rodzice byli historykami? Często lubiłam ich sobie wyobrażać. Nie miałam przy sobie nic, co wskazałoby mi na ich ślad. Wciąż zadawałam sobie różne pytania. Niestety. Pozostawałam bez odpowiedzi na nie. Jednak wkrótce wszystko mogło się zmienić. Przynajmniej głęboko na to liczyłam. Nagły esemes wyrwał mnie z zamyślenia. Był od Jonna. Pisał, że coś się wydarzyło i musimy ruszać. Zerknęłam w stronę zegarka. Do końca lekcji pozostały dwie godziny. Nie miałam wyjścia. Obiecałam współdziałać ze Mścicielami i zamierzałam to robić. Napisałam do Rilley, by mnie kryła i niezauważalnie wyszłam ze szkoły. Wiedziałam, że brama jest zamknięta. Zgrabnym, wyuczonym ruchem przeskoczyłam ją i wylądowałam na ziemi. Ostrożnie rozejrzałam się dookoła. Nie chciałam przypadkiem zostać złapana. Złapałam w biegu autobus i zajechałam pod miejsce, gdzie czekała już cała grupa. Wyglądali na mocno zaniepokojonych.

- Słyszałaś może o budynku zwanym „Papirusem"? – zapytała z miejsca Felicity. Pokręciłam głową. Ta nazwa coś mi mówiła, ale nie mogłam jej skojarzyć z niczym znanym do tej pory. Może coś z przeszłości? – Widzisz należy do bogatego biznesmena. To największy hotel w Starling City. Posiada również najdroższą restauracje. Kiedyś byłam tam z Oliverem na pierwszej randce ... - zarumieniła się przy tym uroczo i spojrzała w stronę Olivera. Stał i rozmawiał o czymś intensywnie z Dinach i Rene. Cała trójka nie kryła swoich uczuć. Nigdzie nie dostrzegłam Curtisa. Zwykle bywał na takich zgromadzeniach. Ogarnął mnie lekki niepokój. Najwyraźniej emocje innych udzieliły się również i mnie. – Papirus został zawładnięty garstką byłych żołnierzy. Podobno przebywali w Iraku, ale złamali prawo. Strzelali do niewinnych ludzi. Mieli zostać skazani, lecz niestety. Uciekli w czasie transportu i przybyli do Starling City. Ktoś im zaoferował broń. Ich przywódcą jest niejaki Landon Brand. Czarnoskóry mężczyzna pochodzący z Arizony. Niewiele o nim wiadomo. Jego kartoteka jest prawie pusta. Wykonywał jakieś tajne zadania dla rządu. Potem coś uległo zmianie. Podobno współpracuje z nową organizacją. Mówią o sobie „Gwiazdy Dawida" i mają taki sam symbol. Nie wiemy kto ją stworzył. I po co. Podobno mają być nową ciemną mocą w Starling City. Dopiero teraz dali o sobie znać. Są silni oraz niebezpieczni. Musimy znaleźć jakiś sposób, by ich powstrzymać. Jednak nie możemy im zapłacić.

- Nie, dopóki ja jestem burmistrzem! – Oliver nie miał zamiaru się wycofywać. Widziałam to po jego minie. I w sumie rozumiałam. Był mocno zdeterminowany. Zależało mu na mieście, które go ukształtowało. W obecności Olivera czułam dziwną dumę. Nie. Nie podkochiwałam się w nim. Te uczucie było inne. Nie umiałam dać mu odpowiedniej nazwy. – Nie ulegniemy przestępcom. Zrobimy wszystko, by uratować naszego przyjaciela.

- Więc ktoś jest uwięziony? – zapytałam ściszonym głosem. Czułam jak serce mocniej mi biło. Za każdym razem, gdy chodziło o kogoś mi bliskiego. A przecież ci ludzie byli dla mnie całkowicie obcy. Oni mi tylko pomagali. Czemu łączyła nas ta dziwna więź? Wciąż nie znałam odpowiedzi na te pytania. Jednak miałam nadzieję. Ona dodawała mi sił. Zacisnęłam dłoń w pięść. Uważnie spojrzałam na Olivera.

- Tak! – przytaknął z żalem w głosie. – Nasz przyjaciel Curtis. Ponieważ będziesz należeć do drużyny musisz mieć przydomek i kostium. Jak chcesz się nazywać?

Te słowa sprawiły iż poczułam łzy pod powiekami. Starałam się być dzielna, ale fakt iż mam należeć do drużyny był dla mnie czymś wyjątkowym. Być może wcześniej nigdzie nie należałam, ale teraz to zupełnie coś innego. Miałam przed sobą przyszłość. Czułam przepełniające mnie szczęście, a zarazem strach. To co łatwo zyskałam, mogłam równie łatwo stracić. Jak poprzednie życie, którego nie pamiętałam. Tylko, czy zdołam być wystarczająco silna by po to sięgnąć? Moje dotychczasowe życie z pewnością wyglądało zupełnie inaczej niż do tej pory. Czułam się bardzo wzruszona całą sytuacją, a zarazem lekko przerażona. Wiedziałam iż przyjmując te ofertę, biorę ze sobą wielką odpowiedzialność. Jednak tego chciałam. W końcu miałam szansę na rodzinę. Coś więcej. I zamierzałam zrobić wszystko, by nie zawieźć nowej rodziny. Sięgnęłam po kostium. Pasował idealnie, kiedy go włożyłam. Obejrzałam się w lustrze i przez chwilę jakieś wspomnienie mignęło mi mnie samej ubranej w dziwny sposób. Jęknęłam i odepchnęłam te wspomnienie. Nie potrzebowałam teraz kłopotów.

- Wspaniale wyglądasz... - powiedziała z dumą Felicity obserwując dziewczynę. Wyczuwałam bijącą od niej nieskrywaną dumę oraz radość. Oliver oraz Will Dog poklepali mnie po plecach. Dinach pokiwała głową z uznaniem. Podobnie jak John. Wszyscy wyglądali na zadowolonych, że tu byłam. Tylko Laurel trzymała się z daleka. – Jesteście gotowi?

Przytaknęliśmy. Felicity wręczyła mi słuchawki nauszne oraz komunikator. Nałożyłam je w odpowiednie miejsca. Teraz czułam się jak pełnoprawny członek drużyny. Niesamowite uczucie.

- Jaki mamy plan działania? – Will Dog sięgnął po leżący obok miecz. Był gotowy do walki. Pozostali również. – Ten facet może być wyjątkowo niebezpieczny. Jeśli czegoś nie zrobimy wysadzi w powietrze tyle ludzi. Musimy coś zrobić, by nikogo nie stracić. Po za tym tam jest Curtis z być może swoim przyszłym chłopakiem.

- Jeśli dzięki temu tu zostanie nie miałabym nic przeciwko ... - mruknęła Felicity nieświadomie zdradzając plany Curtisa. Wszyscy spojrzeli z zaskoczeniem na kobietę ale pokręciła głową. Później będzie czas na wyjaśnienia. Teraz musieliśmy działać i to skutecznie. Wspólnie ustaliliśmy plan działania. Felicity posiadała mapę, która miała nam pomóc poruszać się po terenie. Od razu włączyła ją na ekranie. – To nowy program jaki stworzyliśmy z Curtisem. Nosi nazwę Feniks. Feniks ma zadanie z pomocą małej kamerki wypuszczonej w powietrze obserwować wszystko z niezwykłą dokładnością. Będziemy mogli wszystko dokładnie obserwować bez niepotrzebnego ryzyka. Ten program jest całkowicie amatorski. Jeszcze nie był testowany w terenie, więc to dość spore ryzyko. Musimy bardzo uważać.

- Wiesz, że ci ufam .... – zapewnił ją ściszonym głosem Oliver. Podszedł do kobiety i ujął jej twarz w dłonie. Następnie na ustach wymusił pocałunek. Odwzajemniła go z równym zapałem. Odwróciłam wzrok czując się zawstydzona jawnym okazaniem uczuć. Byłam ciekawa, czy ktoś mnie tak kochał? A może ja kogoś kochałam? Wcześniej o tym nie myślałam. W ogóle ostatnio coraz częściej powracałam do przeszłości. Przeszłości, której w zasadzie nie pamiętałam. Jednak znowu zrzuciłam własne pragnienia na dalszy plan. Później będę myśleć. Teraz musieliśmy ratować przyjaciela i pozostałych. Oliver podał mi łuk. Mniejszy niż jego, zgrabny. Dziwne uczucie, ale idealnie pasował mi w dłoni. Zupełnie jakby został dla mnie stworzony.

- Łuczniczka .... – powiedziałam w zamyśleniu czując iż ta nazwa będzie do mnie pasować. Może i jest banalna. Jednak ja czułam się z nią dziwnie związana. Wszyscy uśmiechnęli się do mnie. Nałożyłam opaskę na oczy. Pomagała ukrywać tożsamość. Tak jest bezpieczniej dla innych. Wspólnie opuściliśmy kryjówkę i ruszyliśmy kierując się w stronę mroku nocy. Moja pierwsza akcja. Podświadomie czułam, że w żaden sposób nie będzie ostatnia.

*~*~*

Na zakończenie:

W sumie jestem zadowolona z rozdziału.
Wkrótce wszystko na pewno się wyjaśni. Sama jestem ciekawa reakcji Avery na wieści ze swojej przeszłości. Czy przejdzie na tym do porządku dziennego? I co z resztą jej przyjaciół?

No cóż wkrótce poznacie pozostałe odpowiedzi. Tymczasem zapraszam do kolejnego rozdziału.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro