Rozdział 012 „W odmiennej rzeczywistości"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


„Kreatywność jest największym darem

Ludzkiej inteligencji"

Kroniki Proroka Codziennego 012:

Hej półperełki!

Zapraszam serdecznie do czytania nowego rozdziału. W ostatnim czasie obejrzałam zakończenie Arrowa i mam mieszane uczucia. W sumie od dawna mówiono jak zakończy się jego historia, ale jednak inaczej, to sobie wyobrażałam. Być może dlatego też powstaje ta historia. Co prawda bohaterką jest jego córka, ale to jest hołd kierowany w stronę Olivera Queena. Nie przedłużając zapraszam was na kolejny rozdział.


(Trzy tygodnie później – Starling City)

Obudził mnie potworny ból głowy.

Z trudem zwlokłam się z miejsca i spojrzałam na białą ścianę. Nie wiem ile miałam lat, gdy trafiłam tu po raz pierwszy. Uznano, że mam problemy z depresją i dwubiegunowością. Czy jakoś tak. Kilka razy chciałam targnąć się na życie. Walczyłam z tym, ale zadanie nie należało do łatwych. Wręcz przeciwnie. Podświadomie powracały do mnie dziwne wspomnienia. W ogóle ich nie rozumiałam. Zupełnie jakby wszystko nie należało do moich myśli. Jakby gdzieś istniała inna ja z zupełnie innymi wspomnieniami. Drgnęłam, gdy drzwi się otworzyły. Wszedł młody, przystojny mężczyzna w białym kilcie. Na oko mógł mieć około trzydziestu lat. Emanował ciepłem oraz jakąś tajemnicą, która go otaczała. Znała mężczyznę od lat. Doktor Evan Brown. Opiekował się mną. W ręku trzymał tabletki.

- Twoja porcja witamin ... - powiedział ciepło, wręczając jej fiołkę. Coś podpowiadało, bym nie brała. Jednak wyciągnęłam dłoń. Nie posłuchałam swojego sumienia. Pozwoliłam, by głosy jakie mną zawładnęły ucichły. Te tabletki pozwalały mi zapomnieć o wewnętrznym ja. – Czy jesteś gotowa wyjść na zewnątrz? Twoja kara dobiegła końca. Już nie będziesz dłużej uciekać, prawda?

Przypomniałam sobie. Dostałam ataku paniki uważając prezydenta miasta za złego potwora. Chciałam uciec i go zabić. Kompletne szaleństwo. Chciałam zrozumieć dlaczego mną kierowało. Dowiedzieć się czym jest rzeczywistość jaką sobie wykreowałam. Jednak posłusznie pokiwałam głową. Wiedziałam, że jeśli nie chce zostać znowu ukarana, musiałam dostosować się do nowych warunków. Nie miałam wyjścia. Podałam mu swoją rękę. Wspólnie opuściliśmy karcer i wyszliśmy na korytarz. Szpital wyglądał bardzo niezwykle. Prowadzony przez żonę pana prezydenta Felicity Andrejewicz. Wspaniała kobieta. Oddana matka i kochająca żona. Opinia publiczna ją uwielbiała. Sama miałam okazje widzieć ją parę razy z daleka. Nie wiem czemu, ale za każdym razem gdy ją widziałam dziwnie się czułam. Nie rozumiałam do końca swojej sytuacji ani paranoi jakie miewałam. Za każdym razem, gdy coś się działo moje ciało ogarniał dziwny chaos. Zupełnie jakby ktoś celowo przejął kontrolę nad moim ciałem. Miałam kilka planów na swoją przyszłość, ale wciąż tkwiłam w tym dziwnym miejscu.

- Kiedy będę mogła stąd odejść? – zapytałam z nadzieją w głosie. Lekarz popatrzył na mnie z przymrużeniem oka. Nie wiedzieć czemu nie ufałam mu. Miał w sobie coś mrocznego. Nie rozumiałam tego do końca, ale bardzo chętnie chciałabym go rozgryźć. Musiałam najpierw zrozumieć sytuacje w jakiej się znalazłam.

- Posłuchaj .... – Brown chwycił mnie za rękę i zmusił bym spojrzała mu w oczy. Odruchowo odsunęłam się od niego. Miałam wrażenie, że chce ode mnie coś więcej niż zwykłej relacji : pacjent/lekarz. Musiałam chwilę ochłonąć, próbując uspokoić drżenie ciała. – Już o tym rozmawialiśmy. Twoja choroba rozwija się inaczej niż u innych pacjentów. Rodzina wysłała cię dla twojego dobra. Potrzebujesz stałej opieki. Być może nigdy stąd nie odejdziesz. Twoja choroba tylko potęguje, zamiast się zatrzymać. Głównie przez to, co sama sobie robisz. Przypomnij w jaki sposób skrzywdziłaś własnego brata.

- Brata? – zapytałam nic nie rozumiejąc. Jak przez mgłę pamiętałam wszystko. Nie mogłam sobie przypomnieć żadnych szczegółów. W ogóle nie wiedziałam dlaczego. Chciałam sobie przypomnieć. Naprawdę chciałam. Niestety wspomnienia wciąż pozostają w ukrytej sferze. – Willa, tak?

Brown przytaknął.

- Jest od ciebie dużo młodszy, ale zafundowałaś mu piekło zazdrosnej siostry .... – zaczął ostrożnie, opowiadać o wszystkim. – Wiemy, że zadziałała choroba. Twoi rodzice nie mają pretensji. Rozumieją sytuacje. Nie pamiętasz ich. Tak będzie najlepiej dla was wszystkich. Kochają cię, ale wolą trzymać z daleka. Teraz tu jest twoje miejsce.

Poczułam się tak jakby mnie uderzył. Nie chciałam uwierzyć w ani jedno słowo mężczyzny. To wszystko było jakimś kompletnym szaleństwem. Mimo tego cała sytuacja dość mocno mnie przytłaczała. Miałam marne szanse wyjść cało z tego wszystkiego. Jednak głęboko wierzyłam, że jeszcze jest dla mnie jakaś możliwość. Musiałam tylko znaleźć odpowiedni klucz do całej sytuacji. Nie wiedziałam od czego zacząć. Wszystko wymykało mi się spod kontroli. Często we śnie widziałam dziwne obrazy. Siebie i mojej rodziny. To, co mówił Brown w ogóle mi nie pasowało. Musiałam wszystko sprawdzić. Jednak dopóki tkwiłam w tym miejscu nic nie mogłam zrobić. Niechętnie rozejrzałam się po Sali pełnej świrów. Jedni śpiewali, ktoś udawał Napoleona, nie brakowało przemów w stylu Elżbiety i Elvisa. To dziwne. Znałam takie osoby, ale nie pamiętałam nic ze swojej przeszłości. Czyste szaleństwo.

- Wiem ze źródła, że lubisz malować .... – odparł pan Brown kierując ją w stronę sztalug i farb. – Postarałem się coś dla ciebie załatwić. Myślę, że będziesz zadowolona. Możesz tu spędzać tak dużo czasu jak tylko chcesz. Oczywiście o dwudziestej pierwszej jest cisza nocna. Wówczas jak wiesz wszyscy prowadzeni są do odpowiednich pokoi. Twoją opiekunką jest Karen Diners.

Przedstawił mi jasnowłosą dziewczynę o delikatnym uśmiechu. Ubrana była w biały fartuch. W ogóle nie przypominała pracujących tu pielęgniarek. Wyglądała jakoś dziwnie. Pokręciłam głową i odegnałam te myśli. Na szczęście Brown nic nie zauważył i zostawił nas same. Podeszłam do płótna. Zauważyłam dziwny symbol namalowany na nim. Odwrócony trzon z rozprostowanym orłem. Coś powinien mi mówić skoro go namalowałam, ale nie wiedziałam czemu.

- Pamiętasz go? – zapytała niespodziewanie Karen. Podeszła do mnie, ostrożnie obserwując, czy nikt nas nie obserwuje. Spojrzałam na nią pytająco po czym pokręciłam głową. – Nie dziwie się. Leki, które ci podają niszczą twój umysł. Powinnaś przestać je zażywać. Przez nie, nie myślisz trzeźwo. Zaufaj mi. Już kiedyś to zrobiłaś. Trzeba inaczej zaplanować naszą ucieczkę.

- Ucieczkę? – zmarszczyłam brwi i spojrzałam na nią kręcąc głową. Nie chciałam uciekać. Znów pakować się w kłopoty. Potrzebowałam chwili spokoju. Normalności jeśli, to możliwe w tym miejscu. Parsknęłam śmiechem. Wszystko powinno wyglądać inaczej. – Nie powinnam uciekać. Jestem zbyt niebezpieczna.

- Brown ci to wmówił, ale nie wierz mu .... – Stanowczo zaprzeczyła kobieta. – Widzisz jesteś naszą nadzieją. Przywódczynią, która może nam pomóc. Musisz tylko uwierzyć w siebie.

- Pomóc w czym? – spojrzałam zakłopotana. Na twarzy kobiety pojawił się lekki uśmiech. Nie odpowiedziała. Tylko odeszła pozostawiając nas z jeszcze większą liczbą pytań.

*~*~*

-Mamo, wróciłem!

William Andrejewicz trzasnął drzwiami i wszedł do środka. Z westchnieniem rzucił plecak. W powietrzu od razu poczuł swąd spalenizny. Ogarnął go niepokój po czym natychmiast zajrzał do kuchni. Matka nigdy nie przypalała jedzenia. Wręcz przeciwnie. zawsze wszystko robiła bardzo dokładnie. Coś było nie tak. Ojciec pewnie przebywał na jakimś posiedzeniu. Dzisiaj mówiono o bankiecie. Ojczym planował coś specjalnego. Nie wiedział tylko co. Nigdy nie informowano go o szczegółach takich imprez. Ostatecznie był tylko dzieckiem. Rozumiał takie podejście. W ogóle nie przepadał za ojczymem. Swojego prawdziwego ojca nie znał. Mama nie wiele mówiła. Najchętniej by zapomniała o jego istnieniu. Podobno nie należał do dobrych ludzi. O Andrejewiczu miał całkiem niezłe zdanie. Czuły, opiekuńczy, chociaż wymagający. Wyczuwał w nim też coś dziwnego. Nie umiał jednak powiedzieć na czym polegała ta dziwność.

- Will, nie wchodź tu .... – Cichy głos matki wyrwał go z zamyślenia. Zatrzymał się w połowie drogi. Płaczliwy ton ostudził zapał chłopaka. Sięgnął po telefon. Od razu wysłał cichą wiadomość do ojczyma, by powiadomić go, co zaszło. Mężczyzna powinien znać sytuacje.

- Podejdź Williamie dla dobra matki .... – Nie znał tego oschłego głosu. Czując jak drży na całym ciele, ostrożnie podszedł do mężczyzny.

Z ciężkim sercem chłopak ruszył do przodu. Czuł jak strach dosłownie przewierca go od środka. Ostrożnie stawiał kroki w stronę swojego pokoju. Matka cicho szlochała. Gdy uchylił drzwi, zauważył jej profil klęczący na kolanach. Okulary kobiety leżały tuż obok rozbitego lusterka. W pokoju panował chaos. Nie rozpoznawał mężczyzny tuż przed nim. Nie wiedział kim w ogóle jest. Miał wrażenie, że już gdzieś go widział, ale nie wiedział gdzie.

- Twoja matka próbuje cię chronić, ale nie musi. Nie przede mną .... – przemawiał miękko, mimo iż miał nóż przystawiony przy szyi Felicity. Kobieta drżała cała ze strachu. Niegdyś mężczyzna inaczej ją pamiętał. Jako nieustraszoną wojowniczkę. Nigdy niczego się nie bała. Klątwa rzucona na nich przez Andrejewicza sporo namieszała w ich życiu. Ostatnie lata spędził na wygnaniu. Musiał naprawdę się postarać, by wrócić do Central City. Wówczas odkrył zmiany o jakich, by w ogóle nie śnił. Wszystko zostało mu odebrane. Rodzina, przyjaciele, syn i nawet córka, która jeszcze się nie narodziła. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Ledwie pamiętał ostatnie wydarzenia. Uważano go za zbrodniarza. Przestępcę, który zabijał niewinnych ludzi. Nie rozumiał tego. Przecież nigdy nikogo tak naprawdę nie skrzywdził. Zawsze starał się postępować w porządku. Może nie do końca. Miał nieco na sumieniu, ale działał w słusznej sprawie. Chciał uratować miasto. Ojciec po to go stworzył w pewnym sensie. Zrobił z niego Mściciela.

- Oliverze, proszę ... - wyszeptała błagalnym głosem Felicity. – Nie musi się tak skończyć. Możesz się poddać i zostawić nas w spokoju. Mieliśmy romans. Naprawdę cię kochałam, ale ty działałeś wbrew prawu. Nie mogłam żyć w wiecznym strachu. Dlatego odeszłam. Nas syn mnie potrzebuje. William. Pamiętasz go?

Oliver skinął głową. Doskonale rozumiał jej podejście. Jednak ona nie wiedziała jednego. Została oszukana jak wszyscy. Nicholas w jakiś sposób zawładnął wszystkimi ludźmi. Odebrał im ich tożsamość. On jako jedyny wszystko pamiętał. I cierpiał. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Obserwowanie ukochanej kobiety z innymi mężczyznami było prawdziwą torturą. Nicholas dokładnie zaplanował całą zemstę. Wykorzystał nieznany wcześniej arsenał i zmusił wszystkich do uległości. Musiał odkryć dlaczego, ale najpierw wcześniej chciał porozmawiać z Felicity.

- Wiesz, że to nie prawda! Musisz ją odnaleźć. Naszą córkę. Przybyła z przyszłości, by nas odnaleźć i uratować. Musisz ją pamiętać. Avery Queen.

Słowa Olivera nie zrobiły na Felicity żadnego wrażenia. Musiało kompletnie pomieszać mu się w głowie. To wyjaśniało jego ostatnie zachowanie. Felicity drżała. Wiedziała, że jej nie skrzywdzi. Kiedyś byli zakochani. Teraz miała inne przeznaczenie. Nicholasa. Mężczyznę, którego pokochała całym sercem. Otoczył opieką ją i syna. Wiedli szczęśliwe życie.

- Oliverze, potrzebujesz pomocy ... - powiedziała cicho. – Poddaj się. Przestań walczyć. Zasługujesz na coś więcej. Daj sobie szansę na normalne życie. Zrób to dla mnie....

Oliver w końcu skinął głową. W chwili, gdy puścił kobietę do domu wpadli policjanci wraz z Nicholasem. Nie walczył. Poddał się. Zmuszony do klęknięcia na kolana obserwował jak Nicholas podchodził do jego kobiety, która drżała mu w ramiona. Patrzyła nań z mieszaniną strachu oraz litości. Nienawidził tego spojrzenia.

- Zabierzcie go tam, gdzie jego miejsce ... - zarządził. – Później dołączę.

Policjanci skinęli głowami po czym wyszli. Mężczyzna dołączył jakiś czas później. Oliver siedział w celi skuty łańcuchami. Był cały poobijany. Nicholas z zachwytem obserwował rywala. Przez lata marzył o takiej cenie. W chwili której został zdradzony przez najlepszego przyjaciela. Magia Susan wykonała kawał dobrej roboty. Nikt nic nie podejrzewał. Stworzył swój własny świat w którym był królem. I nikt nie mógł go powstrzymać.

- Byliśmy przyjaciółmi ... - wycharczał Oliver usiłując dotrzeć, do dawnego Nicholasa. – Walczyliśmy ramię w ramię. Dlaczego nie możemy wciąż nimi pozostać?

- Widzisz w chwili której mnie zdradziłeś przestaliśmy nimi być ... - powiedział zdecydowanym głosem. – Kiedyś byłem na twoim miejscu. Polub to miejsce, gdyż już nie dostaniesz okazji, by z niego uciec. Żegnaj Oliverze Queenie. Nasze drogi nigdy się już nie spotkają.

To mówiąc odszedł wyraźnie zadowolony. Od dawna planował tę zemstę. Zdobył ją. W końcu. Starling City należało do niego. Podobnie jak piękna kobieta, która stała się tylko środkiem do celu. Taki mały bonus w składzie. W gabinecie burmistrza czekała już na niego Karen. Wyglądała inaczej niż, gdy się widzieli po raz ostatni. Elegancka suknia ukrywała tatuaże. Dodatkowo zmieniła również fryzurę. Jedynie oczy zdradzały nadnaturalność dziewczyny. Dlatego często nosiła okulary. Nie chciała by ktoś wiedział kim jest.

- Oliver Queen sprawia problemy ... - warknął wyraźnie zły. – Chyba żałuje, że cię nie posłuchałem. Lepiej było, gdyby nie pamiętał kim jest tak jak wszyscy. Starling City jest całkowicie oddzielone od reszty. Te miasto należy do mnie. Czy twój kryształ jest całkowicie bezpieczny?

Wykorzystując całą swoją moc Karen stworzyła kryształ dzięki któremu kontrolowała umysły mieszkańców miasteczka. Mogła mieć wpływ na dosłownie każdego. Była również burmistrzem. Dzięki niej rozruch społeczny działał bez zarzutu. Narkotyki, broń, alkohol, handel ludźmi. Robiła naprawdę wszystko, by osiągnąć sukces w niebezpiecznych przedsięwzięciach.

- A Ruch Oporu? – zapytał z przekąsem. – Jak się nazywają? Gwiazdy Dawida? Prowadzi go niejaka Arianna Evans. Nie mamy na nią żadnego wpływu. Jest odporna, zna prawdę i robi wszystko by cię obalić. Nie możemy dopuścić do jej spotkania z Oliverem. Może nas pokonać.

- Wątpię .... – pokręciła głową, wcale niezrażona Karen. – Mam kontrolę nad wszystkim w tym mieście. Jedyną całkowicie odporną osobą jesteś ty oraz nasza mała tajemnicza dziewczynka. Na szczęście przebywa w szpitalu psychiatrycznym i nie ma szans, by z niego uciec. Obserwuje ją kilkanaście pielęgniarek. Po za tym dostaje leki odurzające. Ufasz mi Nicholasie?

Mężczyzna skinął głową. Jeżeli komukolwiek miał zaufać to właśnie jej. W końcu sam ją stworzył. A reszta zależała już tylko od niego.


-Uważaj!

Krzyknął ktoś niespodziewanie popychając mnie na jezdnie. Rozpoznałam jasnowłosą twarz Crystal. Crystal Danvers. Wiedziałam kim była. Rok temu uratowała mi życie, gdy potrąciłby mnie samochód. Była dla mnie kimś ważnym. To wiedziałam. Tylko kim? W głowie miałam tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Jaką podjąć decyzje. A może ta kobieta miała rację? Powinnam jej posłuchać? Nie chciałam brać tych tabletek. Czułam podświadomie, że mnie otumaniają. Decyzje podjęłam pod wpływem chwili. Chciałam poznać prawdę. Wiedzieć jak ona wygląda i czy moje życie faktycznie zostało sfałszowane. Być może popełniałam największy błąd w życiu. W tym jednak zwariowanym momencie nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Byłam mocno zdeterminowana. Na szczęście mój opiekun nie zamknął drzwi do pokoju. Zapomniał? A może to znak iż nie powinnam ryzykować? Cóż. Postanowiłam nie słuchać moich podszeptów nakazujących zdrowy rozsądek. Chęć poznania prawdy była o wiele silniejsza. Pewnymi ruchami pchnęłam drzwi i opuściłam korytarz. Drżałam ze strachu, ale próbowałam go opanować. O tej porze w korytarzu panowała głucha cisza. Zamierzałam odnaleźć Karen. Miała na mnie czekać, gdybym się zdecydowała uciec. Wyminęłam główny holl. Kiedy było tu tak pusto, nie mogłam opanować dziwnego wrażenia jakby ktoś mnie obserwował. Znalazłam jakieś ciuchy. Nieco za duża bluza, wytarte spodnie i dość wygodne buty. Włożyłam to na siebie nie chcąc paradować w samej piżamie. Już chciałam sięgnąć po kurtce, gdy z kieszeni wypadła kartka. Otworzyłam ją.

Avery.

Czekamy na ciebie w starych dokach. Tam, gdzie wszystko się zaczęło.

Będziesz wiedziała, gdy rozpoznasz te miejsce. Hasło na dzisiaj : „Odważni burzą mury". Zapamiętaj i wyrzuć. Liczymy na ciebie. Jesteś naszą nadzieją.

Karen. D.

Zapamiętałam hasło po czym zgodnie z poleceniem zniszczyłam kartkę. Włożyłam na siebie skórzaną kurtkę. Poczułam się nieco lepiej. We własnym ubraniu mogłam być bardziej sobą. Ruszyłam w stronę wyjścia. Nic nie mogło mnie powstrzymać. Dodatkowo znalazłam małą broń w postaci kuchennego noża. Nieco zdziwiło mnie, że coś takiego leżało na środku korytarza. Nasuwało mi myśl o pułapce. Zupełnie jakby ktoś podejrzewał, iż mogę próbować uciec. I niestety nie myliłam się. Tuż przed wyjściem stało trzech potężnych mężczyzn. Jednym z nich był Brown.

- Wiedziałem! – zawołał na mój widok. Nie wyglądał wcale na zaskoczonego. Wręcz przeciwnie. spodziewał się tego. Wszystko dokładnie sobie ukartował. Przeklęty drań. Zauważyłam, że mężczyzna w rękach miał kajdanki. Drugi strzykawkę. – Poddasz się bez walki? Nie pozwolę ci stąd wyjść, ale nie musisz ucierpieć. Możesz wrócić z powrotem do pokoju. Nikt nie będzie miał do ciebie pretensji. Nie poniesiesz żadnych konsekwencji.

Czułam iż kłamię. Zdawałam sobie sprawę z oczywistej prawdy. Jakąkolwiek decyzje bym nie podjęła nie odpuści mi. Wręcz przeciwnie. czułam iż z jakiś dziwnych względów w tym ośrodku miał na mnie uważać. Odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył. Wówczas mnie zaatakowali. Rzucili się na mnie w ciągu sekundy. Nie miałam żadnych szans, chociaż próbowałam walczyć. Musiałam powstrzymać działanie poprzednich leków. Tylko mnie osłabiały. Bez nich zamierzałam spróbować żyć w swojej własnej rzeczywistości. Jeśli to co mówiła Karen jest prawdziwe. Bo nie znałam jej na tyle dobrze, by uwierzyć kobiecie na słowo. Skupiłam całą swoją siłę. W mojej głowie wiedziałam, że jestem wojowniczką. Umiałam zaatakować mężczyzn. Używałam ruchów rąk oraz nóg. Skutecznie blokowałam kolejne ciosy. Nie łatwe zadanie, ale dzielnie znosiłam falę bólu. W pewnym momencie ostre uderzenie w tył głowy pozbawiło mnie zmysłów. Opadłam czując zawroty oraz mdłości. Zdawałam sobie sprawę iż jeśli nic nie zrobię wówczas mnie pokonają. Nie wiedziałam, co mnie wtedy czeka. Jeden z mężczyzn boleśnie chwycił moje włosy i podciągnął nimi w górę. Jęknęłam oszołomiona nagłym bólem. Spojrzałam mu w oczy i nie widziałam żadnej litości. Przymknęłam oczy, gotując się na cios, który o dziwo nie nastąpił. Mężczyzna upadł ugodzony strzałą. Spojrzałam przed sobą. Zobaczyłam znajomo wylądającego mężczyznę w stroju wojownika.

- Na twoim miejscu bym uciekał doktorku... - mruknął, szykując się do kolejnego wystrzału. – Inaczej podzielisz los swoich pracowników.

Mężczyzna skinął głową. Rzucił bezradne spojrzenie po czym odszedł. Odruchowo cofnęłam się w tył, gdy nieznajomy podszedł bliżej.

- Jestem przyjacielem – zaczął łagodnym głosem. – Wezwała mnie Karen. Ona właściwie uratowała mi życie. Nazywam się Roy Harper. Musiałaś o mnie z pewnością słyszeć Avery Queen.

Gdy usłyszałam moje prawdziwe nazwisko ból głowy nasilił się. Poczułam jak krew napływa mi do nosa i ostry ból w głowie. Poczułam jak Roy chwyta mnie na rękę. Oczami wyobraźni wyczułam, że nie jestem sama. Ktoś jeszcze towarzyszył Royowi. Jak przez mgłę rozpoznawałam obecne tu twarze. Flash czyli Barry Allen oraz jego córka Nora i Forst. Pamiętałam ich. Znałam wszystkich. Poczułam jak powracają moje wspomnienia. Myśli ostatnich wydarzeń. Musiałam ochłonąć, ale nie mieliśmy czasu. Brown włączył alarm. Całe szczęście iż moc Flasha pomogła nam uciec z budynku, a także i Nory. Kiedy byliśmy już na zewnątrz Roy opowiedział całą historię jaka go spotkała. Dziwnie się patrzyło na dorosłego Roya z przeszłości. Stał bowiem przed nią człowiek, który ją wychował. Zawdzięczała mu tak wiele. Więcej niż by przypuszczała.

- Kiedy straciliśmy Starling City z radaru, wówczas zaczęliśmy się martwić ... - zaczęła swoją opowieść Nora, gdy znaleźli bezpieczne schronienie na starym cmentarzu. – Zupełnie jakby miasto przestało całkowicie istnieć. Rozumiesz, co chce przez to powiedzieć?

Pokiwałam głową. Powoli zaczęłam rozumieć obraz sytuacji oraz ostatnie wydarzenia. Nie mieliśmy za dużo czasu. Musieliśmy odzyskać Starling City i rozpocząć własny plan działania. I wiedziałam, że czas nie jest naszym sprzymierzeńcem.

*~*~*

(Kilka tygodni wcześniej, Japonia, stolica)

Czuł tępy ból w głowie.

Bardzo powoli otworzył oczy. Wiedział dobrze, co tu robił. Znów go zamknęli, gdyż okazywał nieposłuszeństwo. Czemu się nie nauczy? Przecież zawsze wszystko robił po swojemu. No cóż. Taki już był. Wiedział dlaczego i po co chciał wrócić. Thea go potrzebowała. Kiedy udało mu się zbiec dorwał telefonu i usiłował dodzwonić się do Olivera. Niestety ten nie odbierał telefonu. Potem też próbował, bezskutecznie. Nie pamiętał kiedy został złapany przez tajemniczą ligę Niezdobytych. Tak się nazywali. Każdy z członków nosił szary kostium z maską na twarzy. Na ręku mieli charakterystyczny tatuaż sztyletu z owiniętym wężem. Nigdy o nich nie słyszał, ale oni o nim z pewnością. Śladami porywaczy ruszył w stronę Starling City, gdy został brutalnie napadnięty i sprowadzony do Japonii. Długo cierpiał więziony i torturowany. Szukali od niego jakiś informacji na temat Olivera Queena. Nie zdradził ani słowa. Nauczony został lojalności. Coraz trudniej radził sobie też z targającym go gniewem. Niewola nie wpływała najlepiej na niego samego. Kimkolwiek byli ci ludzie mieli jasno wytyczone cele. Chcieli zniszczyć Green Arrowa i Starling City. A on musiał ich powstrzymać. Odnaleźć Theę i ostrzec swoich przyjaciół. Jeśli zdoła stąd w ogóle uciec. Zawsze znali jego krok. Trzymali go w czymś w rodzaju więzienia. Nigdy wcześniej nie był w takim miejscu. Podziemia stolicy. Nikt nawet nie zdawał sobie sprawę, że tu przebywał. Musiał znowu spróbować uciec. Jak tylko dojdzie do siebie. Znów podali mu większą dawkę narkotyku niż wcześniej. Każdego dnia stawał się coraz słabszy. Tylko myśl o Thei dodawała sił. Dla niej gotów był na wiele. Niestety teraz nie mógł nic zrobić. Bezradnie poruszył przykutymi kajdanami. Tym razem nie dali mu żadnego pola manewru. W tej ciasnej celi nie mógł też za wiele zrobić. Jęknął, gdy niespodziewanie kraty do celi drgnęły i zobaczył drobną postać. Jako jedna z niewielu przychodziła odwiedzając go często. Wykonywała polecenia. Dawała mu jeść, pozwalała korzystać z toalety i rzadkiego prysznica. Wyczuwał, że to kobieta, chociaż w ogóle się nie odzywała.

- Czy mogę Ci zaufać? – zapytała zachrypniętym głosem. Spojrzał na nią z zaskoczeniem. Jednak kiwnął głową. Czuł, że otrzymuje właśnie szansę i zamierzał z niej skorzystać. – Świetnie, to ułatwi nam sprawę.

Podeszła do niego po czym uwolniła z kajdan. Roy zachował bezpieczną odległość. Wolał nie ryzykować, gdyż nie wiedział, czemu właściwie mu pomaga. Miał tyle pytań, ale nie mieli czasu. Rzuciła mu ubrania bractwa, które pospiesznie nałożył. Podobnie jak maskę. Dostał również broń. Szablę z której niezbyt umiał korzystać. Wolałby łuk i strzały, ale nie chciał wybrzydzać. I tak dała mu więcej niż ktokolwiek do tej pory. Ostrożnie posuwali się do przodu, omijając ponure korytarze. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i smrodu. Roy z trudem zniósł oddech wymiotny. Pobiegli na górę, gdzie nikt ich nie zatrzymywał. Nieznajoma zamieniła z kimś parę słów i puszczono ich do przodu. Był zaskoczony, że tak szybko poszło. Nie krył zaskoczenia, gdy wyszli na główną ulicę, ruchliwego bazaru. Pobiegli w stronę głównej ulicy i ruszyli w stronę mniejszej. Dziewczyna zrzuciła z siebie maskę. Nigdy wcześniej jej nie widział. Piękną niegdyś twarz, przecinała sporej wielkości szrama ciągnącą się od prawego kącika ust do oka. W końcu podbiegli do opuszczonego budynku. Kopniakiem rozwaliła drzwi i weszli do środka. Na dole panował istny bałagan, lecz na górze wszystko wskazywało na to iż ktoś tu mieszał.

- O dwudziestej pierwszej będziesz miał statek, który zabierze Cię do Starling City ... - zaczęła wyjaśniać. Z lodówki wyciągnęła resztki jedzenia i rzuciła mu. Miała również korzenne piwo. – Nie będę mogła pomóc, ale do miasta idzie wielkie zło. Coś, co szykowało się na zemstę od bardzo dawna. Jest pewna kobieta, która wykorzystuje zło z przeszłości. Ona ma związek z przetrzymywaniem cię tutaj oraz uprowadzeniem Theii. Ona nienawidzi Olivera i rodzinę Quennów tak bardzo, że nie cofnie się przed niczym. Musicie ją powstrzymać.

- Dlaczego nam pomagasz? – odważył się spytać, gdy odłożył kości po skrzydełkach. Najedzony czuł się o wiele lepiej. Rany wciąż nie zaczęły się goić, ale w tym momencie nie było to ważne. – Kim jesteś?

- Dawno temu umarłam na wyspie ... - powiedziała, a Roy rozumiał o czym mówiła. – Wyspa przez wiele lat była moim domem aż spotkałam Olivera. Uratował mnie. Nawet kiedy musiał wybierać i pozwolił mi umrzeć nie mam do niego żalu. Dzięki niemu żyje i chcę mu pomóc. Dlatego mam dług wdzięczności, pozwalam ci uciec.

- Jak trafiłaś do tego szaleństwa? – Roy coraz więcej zaczynał rozumieć. Chociaż Oliver niewiele im mówił o swoim pobycie na wyspie, sporą część poznali przez wydarzenia z jego przeszłości. Tak jak właśnie teraz. Podejrzewał iż tych przypadków może być więcej.

- Zakochałam się ... - odparła zwyczajnie. – Gdy poznałam Konga, nie wiedziałam dla kogo pracuje. Pokazał mi inne życie, świat o którym nie miałam pojęcia. Magię, siły wyższe, rytuały. Dopiero z czasem odkryłam o co w tym wszystkim chodzi. I co naprawdę chcieli zrobić. Zniszczyć Starling City. Pogrzebać całe miasto żywcem, jakby było winne innych grzechów po za założycielami.

- Nie rozumiem .... – Już miała mu odpowiedzieć, gdy oboje drgnęli. Ktoś ją wołał z dołu. Wściekły, donośny, męski głos. Dziewczyna poczuła panikę. Straciła pulsującą pewność siebie. Wiedziała, co ją czeka jeśli mężczyzna dowie się iż zdradziła.

- Cokolwiek nie usłyszysz, zostań! – rozkazała stanowczym głosem. Poprawiła fryzurę i narzuciła na siebie bluzę. Tak jak myślała. Na dole czekał Kong. Był wściekły. Towarzyszyło mu trzech mężczyzn. Wszyscy uzbrojeni.

- Mogę wiedzieć, co ty wyprawiasz, Shado? – zapytał gniewnie spoglądając na kobietę. Kiedy odkryli ucieczkę wiedziałem, że masz coś z tym wspólnego. Koniec, końców jesteś tym kim jesteś.

Kobieta miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Mężczyzna w ogóle nie był logiczny. Wręcz przeciwnie. Zastanowiło ją, gdzie miała głowę umawiając się z kimś takim. Czyste szaleństwo nawet jak na nią. Jednak chodzenie z Kongiem przynosiło wiele plusów. Mogła dzięki temu śmiało słyszeć o ich ruchach. Chciała uchronić Olivera i Starling City. Dlatego pomagała Royowi. Czuła, że jest mu to winna.

- Nie wiem o czym mówisz ... - powiedziała, próbując bronić się przed słowami mężczyzny. – Możecie przeszukać mój pokój. Nic nie znajdziesz.

Zadrżała, gdy Kong podszedł do niej i brutalnie chwycił ją za gardło. Zaczęła z trudem oddychać. Umiał wykorzystać swoją brutalną siłę. Z trudem łapała powietrze. Przez chwilę spoglądali sobie w oczy. Musiała minąć chwila nim przerwali tę sytuacje. Kong pocałował ją z mocą i odepchnął od siebie. Nakazał przekazać swoim ludziom przeszukanie terenu. Na szczęście nie znaleźli mężczyzny. Zdążył uciec już dawno. Mogła odetchnąć z ulgą i mieć nadzieję, że zrobiła wszystko, by uratować te miasto. Ich koszmar miał dopiero się zacząć.

*~*~*

Na zakończenie:

Muszę przyznać, że całkiem miło pisze mi się historię Avery.

To doprawdy niezwykła bohaterka i kogoś takiego jeszcze nie stworzyłam.

Dziewczyna z prawdziwymi jajami, chociaż ma też nieco wrażliwsze momenty.

Jestem ciekawa jak wy odbieracie Felicity i co o niej myślicie.

Piszcie w komentarzach, a ja zapraszam do kolejnego rozdziału.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro