Dupek ma rację

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się koło 11... no dobra, była 12:36, ale pomińmy ten fakt. Spojrzałem za okno i zobaczyłem białe śnieżynki przyklejone do szyby, jeszcze śniegu tu brakowało. Wstałem, założyłem na siebie czarne dresy i czarny, wełniany golf, po czym udałem się do kuchni. Kiedy wszedłem do pomieszczenia wszyscy zamilkli i utkwili we mnie swoje spojrzenia. U mnie w domu jada się wspólnie drugie śniadania, ale bardzo często je omijam. Bez słowa podszedłem do lodówki i wyciągnąłem z niej mleko. Nadal nie zwracając uwagi na resztę domowników, którzy powoli wracali do rozmowy, wlałem je do miski i wsypałem czekoladowe płatki - uwielbiam je, naprawdę  Z półki nad zlewem wziąłem odpowiednie leki i połknąłem je bez popijania.

- Natan - upomniała mnie mama. - Wiesz, że możesz się w ten sposób zadławić...

- Jak się zadławię, to będzie po kłopocie - mruknąłem, siadając na wolnym miejscu przy stole.

- Dupek z ciebie - oznajmiła Ula, patrząc na mnie z pogardą. Skinąłem głową, przyznając jej racje i zacząłem jeść. - I co? Nic nie powiesz?

- A co mam powiedzieć?

- No nie wiem, zazwyczaj masz odpowiedź na wszystko - prychnęła, zgarniając długie, krucze włosy na prawą stronę. Już miałem się odezwać, kiedy ojciec podniósł głos.

- Dosyć!

- Czego dosyć? - spytałem, patrząc na niego obojętnie i bawiąc się łyżką. Wypadła mi z ręki, z brzdękiem upadając na podłogę. Nie podniosłem jej.

- Waszej kłótni.

- To była wymiana zdań - sprostowałem, patrząc
u w oczy.

- Dupek ma rację - odezwała się Ula, na co pokazałem jej środkowy palec. Zgromiła mnie spojrzeniem.

-.Jedno z drugim! - krzyknął ojciec. - Mam dość waszych kłótni. Szlaban! Oboje - dodał, patrząc na nas ostro. - Zakaz wychodzenia z domu ze znajomymi i macie posprzątać kuchnię - oświadczył twardo. Uśmiechnąłem się kpiąco. Najgorsza kara ze wszystkich możliwych. Kuchnia! Tylko nie to! Prychnąłem.

- Tato! - pisnęła Ulka. - Nie, proszę! Za godzinę jestem umówiona...

- Przykro mi słońce, ale to jest kara. Może nauczy cię to szacunku do brata.

- Do tego dupka? Nigdy w życiu! - Jej twarz wykrzywił obrzydliwy grymas.

- Pogrążasz się - powiedziałem śpiewnym tonem tuż przy jej uchu.

- Ula. - Tata wyglądał na bezsilnego, ale zachował kamienną twarz. - Przeproś brata.

- Nie przeproszę go - rzuciła naburmuszona, ale widząc wzrok ojca zrezygnowana odwróciła się do mnie. - Przepraszam - warknęła.

- Natan, teraz ty - zachęcił mni mężczyzna, a ja popatrzyłem na niego z politowaniem.

- Nie będę jej przepraszać - prychnąłem, rozsiadając się wygodniej na krześle. Laura wpatrywała się we mnie z fascynacją.

- Natanielu Emanuelu Jaskólski, masz natychmiast przeprosić siostrę.

- Jezu, nie będę jej przepraszać, bo mam w dupie ten głupi szlaban - prychnąłem. Zacisnął mocno szczęki. - I tak nie mam znajomych, a poza tym nie mogę się przemęczać, bo mam...

- PRZESTAŃCIE! - wydarła się w tym momencie matka tak, że wszyscy znieruchomieli. Wszyscy oprócz mnie, choć nie mogę powiedzieć, że nie byłem zaskoczony.

- Bo mam r a k a - przeliterowałem, patrząc jej prosto w oczy. Kobieta wstała gwałtownie od stołu i wręcz wybiegła z kuchni, zakrywając usta ręką. A ja w spokoju kończyłem płatki.

***

- Chuj z ciebie - warknęła Ula, czyszcząc z wściekłością kuchenkę. Stara, żółta gąbka piszczała przy tym nieprzyjemnie.

- Dobrze wiedzieć - mruknąłem, opłukując naczynia w zimnej wodzie. Pojedyncze krople spływały mi aż do podwiniętych rękawów.

- O tym wczoraj mówiłam. Jak ciebie nie ma, to nigdy nikt nie kłóci się w tym domu...

- Dobra, weź się już zamknij - prychnąłem, wycierając talerz czerwoną ścierką. Popatrzyła na mnie błagalnie.

- Natan - jęknęła, odkładając płyn do czyszczenia na blat. - Znajdź sobie znajomych, przyjaciół, dziewczynę...

- Nie chcę mieć żadnej, pierdolonej dziewczyny, okej? - warknąłem. - Dobrze mi tak, jak jest.

- Jak nie dziewczynę to chłopaka, Jezu, kogokolwiek - kontynuowała, nie zważając na moje słowa.

- Świetnie, co więcej o mnie powiesz? Pedał i kto jeszcze?

- A co? Masz coś do, jak ty to nazwałeś, 'pedałów'? - spytała patrząc na mnie z pogardą. Śmieszyła mnie.

- Może mam, może nie - wzruszyłem ramionami. - To ich sprawa, co z kim robią. Mam ich gdzieś.

- Jak z resztą wszystkich - dodała, przecierając szafkę szmatką.
Nie odpowiedziałem, tylko odwróciłem się z powrotem do zlewu. Stęknąłem cicho, czując przeraźliwy ból w nodze, który pojawił się praktycznie znikąd. Oparłem się o blat, zaciskając oczy.

- Nat? - usłyszałem zaniepokojony głos siostry tuż przy uchu. - Nat? Nat, wszystko w porządku? - Dziewczyna położyła mi rękę na ramieniu. Zagryzłem wargę kiwając powoli głową, nadal nie otwierając oczu. Wiedziałem, że ból za chwilę zniknie, ale w tym momencie był nie do zniesienia...

- W-wszystko okej - wysapałem, opadając na najbliższe krzesło. Ula stała nieruchomo, wpatrując się we mnie ze strachem.

- P-pójść po mamę? Albo tatę? Nat? Może z-zadzwonić do tego l-lekarza? - jąkała się, gniotąc w dłoniach ścierkę. Pokręciłem przecząco głową, oddychając ciężko.

- Zaraz mi przejdzie - zapewniłem ją, spoglądając w jej piwne oczy, które, o dziwo, były przepełnione przerażeniem. - Naprawdę - dodałem, powstrzymując łzy. - N-nie mów nikomu, okej?

- Nat... - była wyraźnie rozdarta.

- P-proszę, Ula...

- Ja... okej - westchnęła, odwracając wzrok w kierunku drzwi.

- Zaraz pozmy... - jęknąłem z bólu. Przymknąłem powieki, dotykając delikatnie lewej nogi. - Ula... p-podasz mi z tamtej szafki takie zielono-żółte opakowanie? - wychrypiałem, starając się ignorować ból. Dziewczyna w odrętwieniu skinęła głową i wykonała sprawnie moją prośbę. Po chwili połknąłem sporych rozmiarów tabletkę i oparłem się o stół. Położyłem na nim czoło, był chłodny.

- Może ja jednak...

- Nie - przerwałem jej, siadając prosto. - Już jest dobrze. - Kłamstwo. Nawala jak cholera.

- Ale...

- Naprawdę, dziękuję - powiedziałem, dźwigając się na nogi. Poczłapałem do zlewu, starając się ignorować ból i wróciłem do zmywania, odwracając się do niej tyłem, tak, żeby nie zauważyła łez spływających po moich policzkach. Jesteś pierdolonym kaleką, Natan. Nienawidzę cię.

***

Od Dupek Z Nowotworem, 14:32
Hej :)

Do Dupek Z Nowotworem, 14:32
No co tam ode mnie chcesz?

Nie dostałem wiadomości, za to wyświetliło mi się połączenie od niego. Westchnąłem i odebrałem...

- Halo?

- Hejka.

- Co chcesz?

- Muszę coś chcieć, kiedy do ciebie dzwonię? - spytał rozbawiony.

- No nie wiem - prychnąłem, kładąc się na łóżku. - Raczej jak ktoś do mnie dzwoni, to czegoś chce. No wiesz, na przykład mama chce wiedzieć, czy jeszcze żyję, siostra czy już zdechłem, ojciec co bym chciał na kolację... no wiesz... - Kuba parsknął śmiechem.

- Ja po prostu chciałem pogadać.

- O czym?

- Nie wiem. O czymkolwiek. Nigdy nie rozmawiałeś przez telefon ze znajomymi, o głupotach na przykład?

- Może w czwartej klasie podstawówki z jedną dziewczyną... fajna była - zaśmiałem się, przekręcając na plecy. Kuba też zachichotał.

- W takim razie, jeśli nie masz nic przeciwko, będziemy tak gadać.

- To znaczy?

- Będę dzwonił codziennie, okej? - spytał, a ja milczałem. Zastanawiałem się, czy tego chcę...

- Okej - westchnąłem w końcu. Może to nie jest taki zły pomysł?

***

3 dni później, 21 listopada, 10:33

- Halo?

- Co tam? - zagadnął.

- Dobrze - zaśmiałem się, siadając przy biurku. Odkręciłem sok i pociągnąłem duży łyk. Oblizałem wargi.

- Co pijesz? - spytał.

- Sok?

- Mmm lubię sok - oświadczył, a ja zacząłem się śmiać.

- To fajnie? - Teraz to on zachichotał. Jak dwaj debile siedzieliśmy w innych miejscach, śmiejąc się z jednej strony samemu, a z drugiej razem.

***

12 dni później, 3 grudnia, 16:12

- Ha...

- Nie mów 'halo'! - usłyszałem krzyk Kuby w telefonie. Prychnąłem.

- Co? Czemu? - spytałem ze śmiechem.

- To nudne. Zawsze jak odbierasz zaczynasz od 'halo'. Wymyśl coś innego.

- Na przykład? - mruknąłem, podchodząc do okna. Padał deszcz ze śniegiem, było obleśnie.

- Nie wiem, Nat - westchnął. Z resztą, cofam. Bardzo lubię twoje 'halo'. I chyba boję się, co mogłoby paść zamiast niego...

***

4 dni później, 9:01

Połknąłem leki, siadając przy stole. Już miałem zacząć jeść, kiedy mój telefon zaczął dzwonić.

- Kto to? - zdziwiła się matka, a ja tylko pokręciłem głową odbierając.

- Idioto, właśnie jem śniadanie - warknąłem.

- Ooo, wreszcie jakoś inaczej! - roześmiał się, a ja usłyszałem, że coś chrupie. - Ja też... znaczy ja chyba drugie.

- Posrało cię, że o tej porze jesz drugie śniadanie? - zaśmiałem się, a widząc zdezorientowane i karcące spojrzenie rodzicielki, odszedłem od stołu.

- Nie no, po prostu wcześnie wstałem i... no tak jakoś - wyjaśnił. - Co robisz?

- Nadal jem - mruknąłem, choć tak naprawdę nie była to do końca prawda.

- Wczoraj wieczorem zastanawiałem się, czy może nie miałbyś ochoty gdzieś dzisiaj wyjść. Co ty na to?

- Gdzie? - spytałem niepewnie, wyglądając na zewnątrz.

- Nie wiem - powiedział, a ja wyobraziłem sobie, jak wzrusza ramionami. Uśmiechnąłem się lekko. - Jestem przy rzece, w takim małym parku...

- Tym z dziwnym pomnikiem? - spytałem natychmiastowo. To miejsce znajdowało się całkiem niedaleko mojego osiedla.

- Tak, właśnie w tym - zaśmiał się. - Nie chciałbyś się może spotkać?

- Będę za pół godziny, okej?

- Czekam - powiedział radosnym tonem i się rozłączył. Wróciłem do kuchni i znowu zająłem miejsce przy stole, nawet nie patrząc na matkę.

- Kto dzwonił? - spytała.

- Kolega - mruknąłem, zajadając się tostem. Popatrzyłem na nią pytająco, unosząc brwi.

- Em... a co to za kolega? - dopytywała się.

- Dupek z nowotworem - prychnąłem, po czym zacząłem się śmiać, widząc jej minę. Rozbawiony oparłem brodę na dłoni.

- Nat...

- Jezu, daj już spokój - jęknąłem, dopijając herbatę. - Przecież się wygłupiam.

- Dobrze, tylko powiedz jak ma na imię - poprosiła, patrząc na mnie wyczekująco.

- Kuba - westchnąłem.

- To ten chłopak ze szpitala?

- Ta - przytaknąłem, wstawiając talerz do zlewu. - O właśnie, ja wychodzę - oznajmiłem i skierowałem się do holu, by założyć kurtkę i buty.

- Gdzie idziesz? - zdziwiła się, podążając za mną.

- Do parku.

- Ale...

- Ale co? - spytałem ostro, prostując się przy tym, by wyglądać na choć trochę wyższego... dobra, nie oszukujmy się, sięgałem jej do ramion.

- Em nic, to znaczy...

- Tak? - Czułem że tracę powoli panowanie nad sobą. - No, powiedz to - warknąłem, patrząc jej w oczy. Spuściła wzrok.

- Nic - westchnęła w końcu, zdobywając się na uśmiech. - Po prostu weź telefon i zadzwoń, jakby coś się działo, no wiesz, jakby...

- Cześć! - krzyknąłem i szybko wyszedłem z domu. Co za głupia kobieta...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro