Fascynujesz mnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piątek, 18 marca, 14:18

Obserwowałem budynki, które mijaliśmy po drodze ze szpitala. Ojciec nucił wesoło, stukając palcami w kierownicę, a ja po cichu umierałem w męczarniach.

- Mogę to wyłączyć?

- Nie! Nataniel, ani się waż! To hit, na którym opierano wszystkie wielkie przeboje!

- Ekstra - prychnąłem, wyłączając radio. Nastała krępująca cisza. - No co? - uniosłem brwi, widząc jego rozczarowane spojrzenie.

- Nic - nachmurzył się, wbijając wzrok w drogę. Westchnąłem zrezygnowany i włączyłem mu to głupie radio. Od razu się rozpromienił, na co oparłem twarz na szybie, jęcząc przeciągle. Spojrzałem na swoje ręce. Lewa, po zdjęciu gipsu, była jeszcze chudsza niż przedtem, o ile było to możliwe. Teraz mogę z całą pewnością orzec, że nie ma tam ani grama mięśni. Te niewielkie ilości sprzed złamania chyba całkiem wyparowały... da się tak?
Mniej więcej w tym momencie moich rozważań ojciec skręcił w jakąś dziwną uliczkę i nieco zwolnił.

- To tutaj?

- Chyba tak - przytaknął, rozglądając się uważnie. Samochód zatrząsł się, kiedy przejechaliśmy przez próg zwalniający. - Rzadko jeżdżę po liceach, ale z tego co się orientuję, to już tu. - Westchnąłem cicho, odpinając pasy i założyłem kurtkę, która do tej pory leżała na moich kolanach. Auto zatrzymało się na parkingu, więc zwróciłem się do taty.

- Dzięki - mruknąłem, mając na myśli to, że podwiózł mnie pod szkołę Kuby.

- Baw się dobrze - uśmiechnął się do mnie. Kiwnąłem głową, wysiadając na zewnątrz i patrzyłem, jak powoli odjeżdża. Nie mając co ze sobą za bardzo zrobić, usiadłem na drewnianej ławce, nieco na lewo od wejścia do budynku i czekałem. Po kilku chwilach pierwsi licealiści zaczęli wylewać się na zewnątrz niczym nieokrzesana fala tsunami. Jacy oni byli, kurwa mać, wysocy. Co drugi miał conajmniej osiem metrów. Westchnąłem obserwując, czy przypadkiem ktoś, na kogo czekam, nie wyszedł już z budynku. W końcu, po nie wiem ilu, zauważyłem go schodzącego po schodach w towarzystwie jakiegoś szatyna. Kuba gestykulował, śmiał się głośno i zabawnie kręcił głową. Wyglądało na to, że naprawdę dobrze się dogadywali. Obaj rozmawiali głośno, przekrzykując się nawzajem i nie zwracali uwagi na nikogo dookoła tak, jakby mieli gdzieś fakt, że wszyscy patrzą się na nich jak na idiotów. Naprawdę miło mi się na nich patrzyło. W pewnym momencie chłopak popatrzył centralnie na mnie i cały się rozpromienił. Wpatrywał się we mnie oczarowany, a niepokojące ruchy ciała ustały, więc chyba mu się polepszyło. Uśmiechnąłem się delikatnie i wstałem, zaczynając powoli iść tak, żeby zdążył mnie za chwilkę dogonić. I tak się właśnie stało. Dosłownie po piętnastu sekundach poczułem silne ramiona obejmujące mnie na wysokości ramion.

- Natuś! - pisnął niczym ośmioletnia dziewczynka. Roześmiałem się, wyplątując z jego uścisku. - No pokaż tę łapkę!

- Kuba! - krzyknąłem ze śmiechem, wyrywając mu moją lewą rękę z dłoni. Obawiam się, że ludzie zaczęli się na nas patrzeć. A walić ich. Chłopak złączył swój kciuk z palcem wskazującym robiąc coś w stylu bransoletki na moim nadgarstku. Coś mi mówi, że mógłbym wcisnąć tam jeszcze dwa, jak nie trzy palce, żeby napotkać opór.

- Jaka chuda - zachwycił się, na co przewróciłem oczami. Włosy naszły Kubie na oczy, ale chyba mu to nie przeszkadzało.

- Nie wiem co w tym fajnego - prychnąłem, wciskając dłonie w kieszenie kurtki.

- Wszystko co ma związek z tobą jest fajne - stwierdził, lekko spowalniając. Zerknąłem na niego z niesmakiem.

- Tak? Nawet r...

- Nataniel - westchnął, zatrzymując się całkowicie. Uniosłem brwi, również przystając. Bawił mnie.
Znajdowaliśmy się w jakiejs wąskiej uliczce pomiędzy blokami. - Ależ ty masz niską samoocenę - orzekł w końcu, na co prychnąłem.

- Dobra, daj mi spokój. - Nie odpowiedział, przeczesał odgarnął tylko włosy z twarzy. Cień budynku sprawiał, że zdawały się być one całkiem brązowe. Pokręcił delikatnie głową, znowu biorąc mnie za nadgarstek. Przyjrzał się po raz kolejny tej marnej imitacji ręki i delikatnie się uśmiechnął. Po chwili pocałował mnie w czoło i jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie, odwracając się do mnie plecami. Jego szary plecak był nieco rozsunięty, przez co zobaczyłem kawałek wystającego ze środka Alchemika. Od razu zrobiło mi się przyjemniej.

***

- Co ile jeżdżą tu autobusy? - jęknąłem, opierając głowę o szklaną ścianę wiaty przystanku. Chłopak spojrzał na telefon.

- Co jakieś piętnaście minut. Nasz będzie za dwanaście. - Na te słowa jęknąłem przeciągle, opadając na ławkę. Wyciągnąłem przed siebie nogi.

- A ile się stąd idzie do ciebie?

- Zczterdzieści minut? Masz ochotę na spacer?

- Nie - warknąłem, podnosząc na niego wzrok. Uśmiechał się. - Już wolę poczekać.

- Jak chcesz - wzruszył ramionami. Choć teoretycznie nadal była zima, to słońce grzało nadzwyczaj mocno. Zdjąłem kurtkę. - Daj ją - wyciągnął rękę, a ja posłusznie podałem mu okrycie. Schował je do swojego plecaka. - Boli cię ta ręka?

- Odwal się od mojej ręki - ostrzagłem go ze śmiechem. Usiadł koło mnie, bardzo blisko. Nasze uda się dotykały.

- No co? - wydął policzki. - Nigdy nie miałem niczego złamanego.

- Szczęściarz - podsumowałem opierając się lekko o jego ramię. Na przystanku byliśmy tylko my i jakieś trzy dziewczyny, które cały czas chichotały. Jak mi wyjaśnił przedtem Kuba, wybrałem dłuższa drogę idąc na ten dalszy przystanek. Brawo Natan za ogarnięcie. Ale trudno. Czarnowłosa nastolatka, która do tej pory spierała się o coś z koleżankami, podeszła do nas.

- Hej, Kuba - zagadała nieśmiało. Zacisnęła palce na swoim jasnym szaliku.

- O, cześć Natalia - mruknął niechętnie i odsunął się ode mnie kawałek. Uniosłem brwi. Zignorował mnie. Wyprostowałem się.

- Och, cześć, jestem Natalia - udała, że właśnie mnie zauważyła. Ta jasne, paniusiu. Uważaj, bo ci uwierzę.

- Nataniel - przedstawiłem się, wyciągając telefon. Zakołysała się na piętach.

- Och, niesamowite, prawda? - zachwyciła się, podchodząc jeszcze bliżej.

- Co? - Kuba spojrzał na nią zdziwiony, a ja całkiem ignorowałem tę głupią p... eghm, Natan, jesteś nie miły. Bądźże gentlemanem.

- Natalia i Nataniel! - krzyknęła wniebowzięta, a koleżanki, które pojawiły się przy niej nie wiem skąd, tylko przytaknęły. Wysłałem SMSa.

Do Dupek Kubuś, 14:42

Dwie opcje: mdleć już teraz, czy za chwilę, udając w międzyczasie upośledzonego? Wszystko tak samo prawdopodobne.

Obserwowałem jak chłopak wyciąga telefon, uśmiecha się rozbawiony, patrząc na mnie z politowaniem i w końcu coś pisze. Kompletnie ignorowałem nasze kółko jednostronnej adoracji i spojrzałem na ekran.

Od Dupek Kubuś, 14:42

Mdlej.

Dwa razy nie trzeba powtarzać! Zgiąłem się w pół, opierając czoło na kolanach.

- Nat? - Kuba poderwał się i natychmiastowo złapał mnie za łokieć. - Dobrze się czujesz? - ton jego głosu naprawdę był przejęty, ale ja i tak słyszałem, że udaje. Wiem jak brzmi, kiedy się naprawdę boi. Kiedy boi się o mnie.

- Nie... - wydukałem, oddychając ciężej. Zacisnąłem wargi, żeby nie zobaczyły uśmiechu, którego nie umiałem powstrzymać. Pozwoliłem ciału bezwładnie upaść na Kubę. Chłopak złapał mnie i usadził z powrotem na ławce. Położył mi dłonie na ramionach, a ja zobaczyłem jak blisko wybuchnięcia śmiechem był. Miałem podobnie.

- Odsuńcie się - warknął do nich ostro. No ale Kubuś, ty nie jesteś niemiły. Nie potrafisz być, przykro mi słońce, to nie brzmiało wiarygodnie. Przynajmniej dla mnie.

- C-co mu jest? - Natalia posłusznie cofnęła się o krok.

- Multifitoza mdleniowa - rzucił bez zastanowienia.

- Co? - zmarszczyłem brwi, wypadając z roli.

- O nie, już bredzi! Jest chory - pokiwał głową na potwierdzenie swoich słów, ale robił to z zapałem godnym dziecka utwierdzającego mamę w przekonaniu, że będzie dobrze opiekowało się psem, a nie jak człowiek siedzący przy chorym na multifitozę mdleniową. Czymkolwiek by nie była.

- To straszne - stwierdziła niższa z dziewczyn, miąc w palcach szalik. - Mamy...

- Lepiej idźcie, zanim dojdzie do stadium krytycznego - polecił im, nadal przy mnie klęcząc. Miałem ochotę się roześmiać.

- Krytycznego? Boże! Dzwonić na pogotowie? Co się wtedy dzieje?

- Nie, nie! Żadnego pogotowia! Przy stadium krytycznym on...

- O, nasz autobus! - przerwałem mu,7 wstając z ławki. Minąłem osłupiałe dziewczyny i wsiadłem do pojazdu. Ale spokojnie, drodzy państwo, zdążyłem pokazać im jeszcze 'stadium krytyczne'. Oparłem twarz o szybę rozpłaszczając nos i czoło na szkle, po czym wykręciłem dziwnie rękę. Tak, stwierdzając po ich minach, widok był godny swojego miana.

***

Dom Kuby, jak dom Kuby - taki jak zawsze. Tak samo ciepły, rodzinny i przytulny, a jestem tu chyba milej widziany, niż w swoim własnym. Chłopak na wejściu krzyknął:

- Jestem, przyszedł Natan, idziemy urządzić jakąś dziką orgie! - Roześmiałem się, zdejmując buty i odstawiłem je na stojak. Ruszyłem za nim w głąb mieszkania.

- Dzika orgia? - Jego brat wynurzył się z kuchni. Za nim szła jakaś krągła dziewczyna z długimi, kasztanowymi włosami.

- Tak, mniej... - zawiesił głos, zauważając jej uniesione brwi. Podrapał się po karku. - Och, hej Jula...

- Dzika orgia? - powtórzyła wcześniejsze pytanie. Biedny dzieciak, ale się wpakował. Nie mam pojęcia co to za laska, ale gratulacje dla niej za zakłopotanie Kubusia. Kuba, Kuba, Kuba, zabawnym trzeba się urodzić, nie próbuj tego na siłę.

- Oczywiście, to będzie ostry seks - powiedziałem za niego. Momentalnie spłonął rumieńcem, na co jego brat się roześmiał. - Nataniel Emanuel - przedstawiłem się, kryjąc lekki uśmiech.

- Julita.... Helena... - wydukała niepewnie. Miała na sobie beżowy, zmechacony sweter.

- No i pięknie, bardzo mi miło poznać, ale czekają na nas gorące rzeczy. Jakub, czekam w łózku - oświadczyłem poważnie. Po tych słowach ruszyłem do jego pokoju, słysząc jak zawstydzony bełkocze pod nosem. Pewnie coś, co miało być wyjaśnieniami. Rzuciłem się na jego niepościelony materac i zagrzebałem pod kołdrą. Tak cieplutko...

- Jesteś okropny! - Chłopak wpadł do pokoju jak burza i położył plecak na biurku. Chichy łoskot książek rozległ się w pomieszczeniu, a lampka stojąca na blacie aż zadrżała. Kuba podszedł do szafy i wyszarpnął z niej dresy w moro. Była jak chmura gradowa. Uniosłem brwi.

- A ty co? Do wojska idziesz? - zakpiłem, przekręcając się na bok. Kołdra pachniała jego ciałem

- Odwal się, gówniarzu - prychnął, choć wcale nie był zły. Zerknął na mnie przez ramię. Uśmiechnął się delikatnie, zaczynając zdejmować jeansy, a ja przyglądałem się jego idealnym udom. Ale naprawdę idealnym. Nie zbyt chudym, nie za grubym, nie obrzydliwie umięśnionym. Takim normalnym, jakich ja pewnie nigdy nie będę mieć, bo moje są mniej więcej grubości łydek. Dodam, że te drugie też nie powalają obwodem. - Gapisz się - zauważył, odwracając się do mnie przodem. Uniosłem wzrok na jego twarz.

- A tak sobie po cichu dostaję kompleksów - westchnąłem, obracając się na plecy. Nadal trzymając dresy w ręce, przysiadł na krańcu łóżka. Zakryłem twarz pościelą. - O nie, tylko nie poważne rozmowy!

- Nat...

- To był żart! Nic mi nie jest. Uważam, że jestem niesamowicie ponętny i atrakcyjny - oznajmiłem, wysuwając spod kołdry rękę i pokazałem mu swoje imitacje muskułów. Chłopak westchnął, odsłaniając moje ciało. Odrzucił okrycie do tyłu. Prawie spadło z łóżka.

- Fascynujesz mnie - stwierdził w końcu, podciągając ostrożnie moją koszulkę.

- Zboczeniec, czy fetyszysta? - uniosłem brwi. Kuba ściągnął ze mnie T-shirt z zawadiackim uśmiechem. Uchylił lekko usta, przeciągając palcami po moim brzuchu. Zadrżałem pod wpływem jego dotyku, dostając gęsiej skórki.

- Co robisz? - wychrypiałem, opierając się na łokciach. Zamiast odpowiedzi musnął z zaskoczenia moje usta. Wciągnąłem gwałtownie powietrze nie spodziewając się tego, ale pozwoliłem, żeby popchnął mnie z powrotem na poduszki. Tak naprawdę, to nie do końca wiem, co jest między nami. Niby jesteśmy razem, ale rzadko okazujemy sobie uczucia. Ale jak już nadarzy się okazja, to ja jej nie przepuszczę. Złapałem go mocno za barki, kurczowo zaciskając na nich palce i oddałem pocałunek z zapałem. Boże, jak ja uwielbiam się całować... Jego delikatne wargi, ciepły oddech... Kuba wsunął dłonie pod moje plecy, lekko wbijając w nie paznokcie. Chciałem powiedzieć mu, że może zrobić to mocniej, ale z moich ust wydobył się tylko bliżej nieokreślony pomruk. Chłopak oddychał głośno, zrzucając z siebie bluzkę. Robiąc to oderwał się ode mnie na chwilę, więc gwałtownie nabrałem powietrza w płuca. Jego ciało było gorące, napięte i niezwykle gładkie pod moimi palcami. Nie wyczuwałem żadnych włosków, czy zgrubień na skórze, tylko jego kręgosłup i wystające łopatki, gdy nachylał się do mnie z powrotem. Chcąc przyciągnąć Kubę jeszcze bliżej siebie, mocno chwyciłem go za ramię, co chyba zaskoczyło chłopaka, bo niechcący przygryzł moją dolną wargę. Jęknąłem czując pulsujący ból.

- Prze...przepraszam - wyszeptał, odsuwając głowę kawałeczek ode mnie, a jego dłonie znalazły się po obu stronach mojej twarzy. Czułem, jak ciepło wręcz bije z moich policzków. Uśmiechał się przepraszająco, tak uroczo... Rozchylił mi kciukiem wargi, przejeżdżając ostrożnie opuszkiem palca po moich górnych zębach. Serce biło mi jak oszalałe, podniecenie wisiało między nami. Właśnie miał się nachylać, by ponowić pocałunek, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się z impetem. Kuba momentalnie odskoczył ode mnie, okręcając się kołdrą, a ja i moje wątłe, pół nagie ciało zostaliśmy bez osłony. Dyszałem, niezgrabnie zasłaniając się ramionami. Brat chłopaka nadal zaciskał dłoń na klamce, a Julita miała lekko rozdziawione usta. Niezręcznie. Odchrząknąłem.

- M-mogę w czymś pomóc? - spytałem najzwyklej w świecie, przy okazji zapinając guziczek spodni drżącymi dłońmi. Jakimś cudem był odpięty. Nie zarejestrowałem tego, czy odpiął się sam, czy ktoś mu w tym pomógł...

- Bo... - zająknął się Filip, robiąc krok w tył. Jula wyszła z pokoju, co było najbardziej rozsądną rzeczą, którą mogła zrobić. - K-ktoś musi wyjść z psem na spacer i... - Kuba jęknął spod kołdry, którą był cały zakryty. Skulił się na łóżku, próbując chyba stać się niewidocznym. - I dzisiaj twoja kolej i... - W tym momencie nie wytrzymałem spojrzenia przeraźliwie zielonych oczu starszego chłopaka na swojej piersi, więc w akcie desperacji wciągnąłem na siebie bluzę Kuby, która akurat leżała tuż koło mnie. Usiadłem na materacu, krzyżując nogi. Wbiłem wzrok w podłogę.

- Zaraz z nim wyjdę. Mogę się przynajmniej ubrać? - warknął Kuba, wynurzając głowę spod okrycia. Jego brat kwinął zakłopotany głową, zostawiając nas w końcu samych. Napięcie opadło, więc rozluźniłem spięte ramiona.

- A zaczynało robić się gorąco - zakpiłem, wstając w końcu. Kuba popatrzył na mnie spod wpół przymkniętych powiek i uśmiechnął się, przeciągając przy tym leniwie. Jego buzia złagodniała, gdy się do mnie uśmiechnął.

- Było gorąco.

***

Zerknąłem na jego spodnie i z delikatnym uśmiechem zwróciłem mu uwagę.

- Rozporek.

- Hm?

- Zapnij spodnie, bo coś chce z nich uciec...

- Nat! - jęknął zawstydzony i sam popatrzył na swoje krocze. Pospiesznie zasunł suwak, po czym rzucił mi obrażone spojrzenie.

- No co? - uniosłem brwi.

- Nie no, nic, tylko mówisz mi, że mój penis ma zamiar zwiać z moich spodni - prychnął, okręcając sobie smycz wokół nadgarstka. Roześmiałem się

- Złośnik - zachichotałem, biorąc go pod rękę. Minął nas wysoki blondyn, obdarzając dość krytycznym spojrzeniem. O tak, mój środkowy palec powędrował dość wysoko, a przynajmniej na tyle, żeby mógł zobaczyć go wystarczająco wyraźnie. Można by ująć, że przed swoją twarzą.

- Ej! - krzyknął chłopak, zatrzymując się. - Koleś, odwaliło ci?

- Mi od...

- Natan. - Kuba zacisnął dłoń na moim ramieniu. Odwrócił się do tamtego typa.  - Przepraszam za niego. Serio za...

- Nie musisz mnie wyręczać - warknąłem, zrzucając jego dłoń. Blondyn mruknął coś pod nosem i odszedł. - Hej! Chyba nie skończyliśmy!

- Uspokój się dzieciaku! - odkrzyknął, pukając się w czoło. Poczułem się jakby mnie spoliczkował. Dzieciaku. Dzieciaku... Zacisnąłem szczęki

- Natan... - Kuba przybliżył się do mnie. Pokręciłem głową, ruszając dalej przed siebie, ignorując to co do mnie mówił oraz szczekającego psa. - Czy możesz mnie posłuchać? - westchnął, doganiając mnie.

- Hm?

- Co to miało być?

- Nic - wzruszałem ramionami, wbijając w niego wzrok. - Krzywo się patrzył.

- Wcale nie.

- Ależ oczywiście, że tak! I nazwał mnie dzieciakiem.

- Nat...

- Tak, wiem, jak wyglądam. Uwierz, mam lustra w domu... Hektor.

- Natan, ale...

- Hektor - powtórzyłem, łapiąc go za łokieć. - Hektor!

- Co? - przestraszony odwrócił się w stronę, w którą patrzyłem. - HEKTOR! - wrzasnął, rzucając się w stronę rzeki. Z przerażeniem obserwowałem, jak pies wynurza się i podtapia w wodzie. W wodzie, cholera jasna! Kiedy on tam... Natan, ogarnij się, pies wam tonie! Kuźwa Hektor tonie! Puściłem się biegiem za chłopakiem, który już brodził po kolana w wodzie. Hektor nieudolnie walczył z prądem, Kuba wchodził coraz głębiej, a ja oniemiały obserwowałem całą akcję, stojąc suchutki na brzegu. - HEKTOR, CHOLERA JASNA! - darł się, teraz praktycznie płynąc.

- KUBA! - krzyknąłem, bezradnie obejmując się ramionami. Woda. Woda i igły to chyba jedyne rzeczy, których naprawdę się bałem, ale te drugie mogłem jeszcze znieść. Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jak głęboka jest ta rzeka, ale dziś mogę stwierdzić, że wystarczająco. - Kuba... - jęknąłem, wpatrując się w to, z jaką zawziętością łapie psa i stara się wydostać na brzeg. Hektor miotał się, próbując wyrwać się z jego objęć, ale chłopak nie puszczał go, jeszcze mocniej przyciągając do swojej piersi. W końcu wybrnął na trawę i ciężko dysząc,, postawił psa na ziemi. Podbiegłem do nich. - CO TO MIAŁO BYĆ?

- C-co? - dygotał. Mokre włosy przyklejały mu się do czoła. Usta mu zsiniały - P-przecież He-Hektor...

- Zamknij się - warknąłem, zdejmując z siebie jego bluzę, tak, że zostałem bez niczego. - Rozbieraj się i zakładaj to - rozkazałem, przytulając się do rozdygotanego i przestraszonego Hektora, który nawet się nie wytrzepał. Młoda para ciągle patrzyła się na nas z równoległego brzegu. Chłopak z wdzięcznością otulił się moim-swoim okryciem i wziął zwierzaka na ręce. Obaj się trzęśli. Podniosłem z ziemi jego bluzkę, która niepokojąco pachniała wodą i czymś jeszcze. Chyba wolę nie wiedzieć co tam pływa. - Mogłeś się utopić! - nakrzyczałem na zziębniętego chłopaka. Szczękał zębami. Mi też zaczynał doskwierać chłód. Wszyacy trzej oddychaliśmy szybko.

- M-muszę zanieść g-go do d-dom-mu...

- Ty musisz iść do domu, idioto - westchnąłem, biorąc go za ramię. Chłodny wiatr uderzył w moje nagie plecy. Serce biło mi jak oszalałe. Tak się przestraszyłem.. - Ty jesteś ważniejszy.

Hm, rozdział trochę o niczym? Odrobinkę... no trudno, mam nadzieję, że nie było tak źle :') Dziękuję, że jesteście no i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro