Kosmita

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

27 września, sobota, 13:12

I faktycznie, Kubę wypuszczono ze szpitala dwa dni temu. I tak, jak prosił mnie jego tata, nie wspomniałem nawet słowem o wyroku lekarzy. A on, nieświadomy niczego, miał ostatnio wyjątkowo dobry humor. Miał nadzieję.

Zadzwoniłem dzwonkiem do drzwi, wsłuchując się w szczekanie Hektora dochodzące z domu. Po chwili otworzył mi Filip, ubrany w jakiś jasny sweter z dekoltem w serek. Uśmiechnął się, wpuszczając mnie do środka. Zamieniliśmy kilka słów, gdy zdejmowałem buty i kurtkę, po czym poprowadził mnie do kuchni. Przy stole siedziała Julita, narzeczona Filipa, i mój Kuba. Przeglądi razem jakiś magazyn, głośno komentując. Chłopiec rozpromienił się cały na mój widok. Jego brwi znacznie straciły na swojej mocy, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Nic mi w nim nie przeszkadzało. Był idealny nawet z tymi zapadniętymi polikami, w wielkiej szarej bluzie i jeszcze większych, zmechaconych dresach. I z tą głupią, żółtą czapką naciągniętą po same uszy.

- Co robicie? - zagadnąłem, podchodząc do niego od tyłu. Objąłem jego ramiona, opierając łokcie o oparcie krzesła. Hektor otarł się o moją nogę.

- Przeglądamy suknie ślubne - rzucił, przytulając moją rękę. Nachyliłem się nad magazynem. I rzeczywiście, były to przeróżne, białe sukienki. O kosmicznych cenach.

- W której byłoby mi do twarzy? - spytałem z przekąsem. Julita wskazała jedną z kreacji swoim długim, pomalowanym na czerwono paznokciem. Przyjrzałem się jej. Przylegała do smukłego ciała modelki jak plaster, by rozejść się tuż u jej kostek.

- Myślę, że ta podkreśli twoje atuty - parsknęła. Kuba zachichotał, mocno ściskając moją dłoń. - Ja osobiście preferuję krój balowy, ale syrenka chyba by ci pasowała - orzekła. A ja nie miałem pojęcia, o czym mówi.

- Liczę na to, że na ich ślubie będę mieć już na tyle siły, by przetańczyć z tobą całą noc - powiedział chłopak, odwracając się w moją stronę. Dwadzieścia procent szans. Krew odpłynęła mi z twarzy, ale mimo to uśmiechnąłem się szeroko. - Będę deptać ci stopy, pić kolorowe drinki i zajadać się tak, żebym nie mógł potem nawet wstać od stołu.

- To kiedy to wesele? - zagadnąłem ich nieco drżącym głosem. Filip jakby wyparował, nie miałem pojęcia, gdzie się podział. Jula najpierw popatrzyła niepewnie na chłopca, a potem zerknęła na mnie dyskretnie. Zmarszczyłem brwi, a ona milczała przez chwilę, by w końcu się odezwać.

- Chyba przeniesiemy je na wiosnę za dwa lata - powiedziała w końcu, a on westchnął. Czułem, że jest to drażliwy temat. - W prawdzie salę mamy zarezerwowaną na sierpień, ale jest wolny termin w maju rok później...

- W maju będzie nawet lepiej - wypaliłem szybko, mocno klepiąc Kubę po barku. - Latem wszyscy się pocą i lepią do siebie. Chyba nie chcesz, żebym się do ciebie przykleił - rzuciłem słabym głosem, szturchając go rozpaczliwie. Ale on wcale tak tego nie odebrał. Uśmiechnął się lubieżnie, mrużąc przy tym oczy.

- Moim zdaniem nie jest to jakaś super zła opcja. Mógłbyś się przykleić do mmie już na zawsze. Wtedy ciągle miałbym cię przy sobie - zaargumentował.

- Co ty, nie wytrzymałbyś - prychnąłem z przekąsem. A Kuba roześmiał się chropowato i spróbował wstać. Przytrzymałem go za łokieć, pomagając mu utrzymać równowagę. Posłał mi słodki uśmiech, całkiem łagodniejąc.

- Chodź - poprosił, ruszając powoli w stronę schodów. Zostawiliśmy Julitę samą ze ślubnym problemem i już po chwili wspinaliśmy się po stopniach na piętro. Jego oddech przyspieszył, a ja ukradkiem go asekurowałem. - Wiesz co się stało? - zagadnął, gdy byliśmy już na górze. Pokręciłem przecząco głową. Oparł się plecami o beżową ścianę i zdjął swoją głupią czapkę. Odwrócił głowę w bok, prezentując mi łyse placki nad uchem. Teraz ja zamarzyłem, by nie zlecieć na parter. Uniósł brew, obserwując moją reakcję. - Jak to wygląda? - spytał niepewnie. Chciałem odwrócić wzrok. - Nie do końca mogłem zobaczyć to w lustrze i jeszcze nikomu nie pokazałem. Natan, one wychodzą mi garściami. Więc?

- No - zawahałem się, przyglądając się białym przebłyskom wśród rudych resztek. Jakkolwiek to nie brzmi, Kuba przez ostatnie tygodnie popylał przy mnie w czapce, więc naprawdę nie miałem pojęcia, co kryje się pod nią. - No...

- Jesteś bardzo pomocny - mruknął, cały się chmurząc. Mocno ściskał w lewej dłoni czapkę i odetchnął głęboko. W końcu uśmiechnął się do mnie niepewnie. Odchrząknąłem, zaciskając palce na szlufkach spodni. Zakołysałem się na piętach.

- No nie jest jakoś tragicznie...

- Nie jest jakoś tragicznie! Właśnie to chciałem usłyszeć - oznajmił z przekąsem, po czym przejechał dłonią po głowie i potem mi ją pokazał. Zostały na niej trzy włosy. Przysunął je mi pod sam nos. - Linieję jak jakiś pies - skwitował, cicho chichocząc. Boże, jak brakowało mi jego żartów, jego śmiechu, jego ciepła i roześmianych oczu. To chyba jednak on, z naszej dwójki, pogodził się z obecnym stanem rzeczy. Ja nie umiałem. - Jak tak dalej pójdzie, zacznę biegać za tobą na czworaka.

- To zgól się na łyso - mruknąłem. Zmrużył oczy. Nadal staliśmy na korytarzu, nie wchodząc do jego pokoju. Już pożałowałem moich słów. Otworzyłem usta, by je odwołać, ale Kuba był pierwszy.

- Dobra.

- Co?

- Chcę być łysy.

- Żartujesz? - jęknąłem, mając taką nadzieję. Popatrzyłem na niego błagalnie, podchodząc bliżej. Ale oczy już mu rozbłysły z podekscytowania.
A ja kochałem jego włosy. Nieważne, ile ich było, kochałem ich fakturę, ich kolor, ich długość...

- Chodź, Nat, w łazience mam maszynkę - powiedział, uśmiechając się do mnie tak szeroko, że zacząłem się obawiać o to, czy jego sucha skóra to wytrzyma. Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem. Ale on wcale nie żartował. Guza to chyba ma w mózgu.

- W życiu nie goliłem nikomu głowy - ostrzegłem go, ale Kuba ruszył już do łazienki.

- To nic - zapewnił mnie, włączając światło w pomieszczeniu. Zostawił dla mnie otwarte drzwi.

- Kuba, ale jesteś pewien? - spytałem piskliwie, idąc za nim. - Słuchaj, lubisz swoje włosy, może nie wypadną ci całkiem...

- I co? Będę łaził z pięcioma na głowie? - roześmiał się. Popatrzył mi w oczy, a ja miałem ochotę wyskoczyć przez okno. Dotknął mojego policzka. Pogłaskał kciukiem moją żuchwę. - Nat, to tylko włosy. Odrosną.

- Ale może, jak już tak koniecznie chcesz, niech ogoli cię ktoś, kto wie jak to dobrze zrobić...

- Pękasz? - Szturchnął mnie w ramię. Wahałem się chwilę, po czym pokręciłem przecząco głową, wzdychając. Zanurzyłem palce w jego rzadkich włosach. Przymknąłem oczy. Może robię to ostatni raz w życiu. Poczułem na swoich wargach delikatne muśnięcie. Oddałem ostrożnie pocałunek, a on przywarł do mnie jakby się przyssał. Chwilę zajęło mu, by przypomnieć sobie, o co właśnie mnie prosi.

- Dawaj mi tę maszynkę i siadaj - rozkazałem, przejmując inicjatywę. A on popatrzył na mnie łagodnie, wyjmując sprzęt z szafki. Podał mi go, po czym ciężko opadł na plastikowy kosz na pranie, który podsunął do zlewu. Przyjrzałem się urządzeniu i ustawiłem na najkrótszą długość.

- Nat, w szufladzie są nożyczki. Podetnij mi najpierw włosy - polecił, odkładając czapkę tuż koło kranu.

- Po co? - spytałem, oceniając moje szanse w tym przedsięwzięciu. To przecież nie może być trudne.
Zamyślił się.

- Żeby się nie wplątały w ostrze chyba - wydukał zmieszany. A ja bez słowa zrobiłem tak, jak nakazał. Wziąłem z szuflady nożyczki i powoli zacząłem podcinać dłuższe fragmenty jego włosów. Starałem się, żeby wpadały do zlewu, ale jeden z dłuższych kosmyków wsunąłem ukradkiem do kieszeni. Brałem pasma między palce, uważnie je tnąc, jakby mogło go to zaboleć. Kilka włosów wpadło mu do kaptura. Po moich zabiegach wyglądał jeszcze gorzej, niż przedtem. Jak kretyn. - Jak ci idzie? - spytał, chyba się już niecierpliwiąc. Spróbował unieść głowę, by przejrzeć się w lustrze.

- Ćśśś - mruknąłem, biorąc do ręki maszynkę elektryczną. Była na baterie. Włączyłem ją. Kazałem mu pochylić się nad zlewem, twarzą do środka, co zrobił bez gadania. Odetchnąłem głęboko, po czym ostrożnie przejechałem bzyczącym ostrzem po jego skórze od karku, aż po sam czubek głowy. Szło mi nawet nieźle.
Praktycznie łysy pasek szpecił teraz jego głowę, wyglądał jak pas startowy. Powtórzyłem czynność jeszcze kilka razy, pozbywając się przy tym resztek jego włosów. Bardzo uważałem na uszy. Całe szczęście, że miał ładną, okrągłą czaszkę. On wszystko miał ładne. Delikatnie dotknąłem palcami jego skóry i przesunąłem po niej dłonią. Tam, gdzie wyczułem nierówności, po raz kolejny przejeżdżałem maszynką. W końcu odłożyłem ją na pralkę. Kuba zerknął na mnie niepewnie, bojąc się chyba tego, że podjął złą decyzję. Moje ręce nadal się trzęsły. Mikroskopijny meszek, który pozostał na jego głowie, był praktycznie niewidoczny, tak jak gołe prześwity.

- I... i jak? - wyjąkał. Zawahałem się, lustrując go wzrokiem. Wyglądał całkiem inaczej. Tak cholernie tęskniłem za jego miękkimi kosmykami, które przyjmowały złocisty odcień w słońcu. Teraz siedział przede mną inny chłopiec, jakby trochę bez wyrazu. Jedynym, co zostało w jego wyglądzie z mojego, dawnego Kuby były oczy. Piękne, szare, głębokie. - Nat?

- Jakbyś miał mi zaraz spuścić wpierdol - palnąłem, a on ledwo powstrzymał uśmiech. Wstał z trudem i spojrzał w lustro.

- O kurde - wydukał, dotykając swojej głowy. - O kurde - powtórzył, kładąc na niej obie dłonie. Gładził ją, prawie masował. - Ale dziwnie. - Przypatrzyłem mu się. Wyglądał dobrze. Naprawdę. Miałem wrażenie, że czegokolwiek by nie zrobił, nadal byłby najpiękniejszą osobą świata.

- Oszczędzisz na szamponie - rzuciłem, wyjmując telefon. - Uśmiechnij się - poprosiłem, robiąc mu zdjęcie. Oczywiście wyszedł na nim cudownie. Zmarszczył piegowaty nos. - Chodź tu - mruknąłem, chowają komórkę z powrotem do kieszeni. Podszedł do mnie, pozwalając się przytulić. Jego wielka bluza powiększała go optycznie, ale kiedy już objąłem go w pasie okazało się, że jest jeszcze chudszy, niż mi się wydawało. Poczułem na swoim czole jego suche, chropowate wargi. Uniosłem twarz, muskając je własnymi. Kuba westchnął cicho w moje usta, pogłębiając pocałunek. Było dobrze. Nasze języki tańczyły, nasze zęby się stykały, nasze oddechy mieszały. Ale to wszystko działo się powoli, ostrożnie.
Wsunął dłonie pod mój sweter, przejeżdżając nimi w stronę pośladków. Delikatnie dotykał mojej nagiej skóry, tego, co kryły ubrania. Pozwoliłem mu dostać się pod moje spodnie, ale jego palce nie sięgały dalej, niż nogawki moich bokserek. A potem całował mnie mocno, jakby już nigdy miał tego nie zrobić, jakby od tego zależało więcej, niż mogłem pojąć. Napierał na mnie, a ja, chcąc zachować równowagę, cofałem się ostrożnie. W końcu oparłem się o ścianę. Kuba oderwał się od moich warg, całując najpierw moją brodę, potem szczękę, szyję, odsłonił moje ramię i ono też zaszczycił swoimi wargami. Całe moje ciało drżało. Miałem przymknięte oczy, dotykałem jego głowy. Moje palce krzyczały o możliwość wplątanie się w jego włosy, ale nikt im jej nie dał. Chłopak był wyczerpany całowaniem mojej skóry. Oddychał głośno, opadając na kolana. Oparł czoło o moje uda, zaczynając szlochać jak opętany. Ledwo łapał powietrze, a ja z przerażeniem mocno przycisnąłem jego głowę do siebie. Jego płacz był jak kubeł zimnej wody. - Ku-kuba... - wydyszałem. - E-ej...

- Jak ja c-cię kocham - wyjęczał, zaciskając palce na moich nogawkach. Potrząsnął nimi z rozpaczą, a płakał tak strasznie, że cały się trząsł. - B-boże, ja n-nie chcę cię zostawiać... - Nie wytrzymałem. Z ust wyrwał mi się tak koszmarny dźwięk, że Kuba aż umilkł, zamarł. Zalałem się cały łzami, potwornie rycząc. Ledwo utrzymałem równowagę, bo moje nogi postanowiły nagle się ugiąć. Pękłem przy nim. A przysiągłem przed sobą, że nie zobaczy moich łez. Ale już nie mogłem. Nie mogłem, nie mogłem, nie mogłem...

- Nat - wyszeptał, patrząc na mnie z dołu. Zacisnąłem wargi, kręcąc głową na boki. Puściłem jego głowę, sam objąłem się ramionami, żeby tylko się tu nie rozlecieć - Przepraszam, Nat... - Wstał z trudem, pomagając sobie ręką opartą na pralce. On też był zapłakany, a mimo to zamknął mnie w szczelnym uścisku tak, jak kiedyś. Zrobił to stanowczo, mocno, jak gdyby miał tyle siły, co zawsze. Tulił mnie z przerażeniem, prawie odcinając mi dopływ tlenu. - N-nie płacz przeze mnie, Nat...

- N-nie płaczę - wyjęczałem w jego pierś. Ścisnął mnie jeszcze mocniej. - Nie p-przez cieb-bie... - Starałem się uspokoić, ale nie mogłem.

- Moje włosy odrosną - zapewnił mnie cicho, gładząc moje poliki, moje ramiona, moje wszystko.

- T-to nie p-przez włosy - wyszlochałem, dostając czkawki ze śmiechu. - T-to po prostu z m-miłości...

***

15:34

Schodziliśmy powoli po schodach na obiad. Zebranie mnie do kupy i posprzątanie wszystkich włosów z łazienki zajęło nam sporo czasu, a resztę przeleżeliśmy na łóżku Kuby, całując się. Było fajnie. Strasznie fajnie. Jego wargi też są fajne. I ręce. Kuba ma bardzo fajne ręce i umie robić nimi różne fajne rzeczy.
Pierwszy wszedłem do salonu, Kuba był tuż za mną. Jego mama aż usiadła, gdy go zobaczyła. Nie założył czapki, stał przed nimi wszystkimi, świecąc łysą głową. Uśmiechnął się niepewnie, podchodząc do stołu. Wszyscy lustrowali go wzrokiem.

- No nieźle - wypalił w końcu Filip. Kuba zerknął na niego ostrożnie.

- No pewnie, że nieźle - przytaknąłem mu szybko, klepiąc chłopca po plecach. - Kuba to teraz postrach okolicy.

- Lepiej uważaj - ostrzegł mnie, siadając na krześle. Zająłem to, po jego prawej stronie. Złapał mnie nagle za przód swetra, grożąc mi pięścią. Popatrzyłem z udawanym strachem w jego szare oczy i obaj roześmialiśmy się głośno. Kątem oka wychwyciłem tatę chłopaka, który dyskretnie otarł oczy. Uśmiechną się, podchodząc bliżej. Pogłaskał go po głowie.

- Jak się urodził, też tak wyglądał, pamiętasz, Monika? - roześmiał się życzliwie, patrząc na swoją żonę. Kobieta złagodniała.

- Byłeś chudziutki i cały łysy - zachichotała, posyłając mu delikatny uśmiech.

- Wyglądałeś jak kosmita - zawtórował jej Filip. Julita też wpatrywała się w Kubę. Chłopiec mocno złapał moją dłoń pod stołem. Boże, ile jest miłości w tym domu...

- Może marsjanie przysłali mnie tu z jakąś misją - rzucił.

- Ta, chyba z misją rozkochania mnie w sobie - prychnąłem. Głupie uśmiechy pojawiły się na twarzach wszystkich w kuchni. Kuba spuścił nieznacznie wzrok, rumieniąc się lekko. Dotknął mojego kolana i zerknął na mnie spod rzęs. Takie słodkie chwile najbardziej zapadały w mojej pamięć.

***

18:03

Leżeliśmy na grubym kocu w ogródku, ciesząc się ostatnimi promieniami słońca. Chłopak miał na sobie ciepłą kurtkę zapiętą pod samą szyję i czapkę. Mimo, że było jakieś siedemnaście stopni, jego dłonie zdawały się być wręcz lodowate. Niebo przysłaniały nam gałęzie niedużego klonu o cienkim pniu, ale i tak myślę, że krył nas wystarczająco dobrze przed czujnym okiem jego rodziców. Odgarnął mi włosy z twarzy, uśmiechając się delikatnie. Dzisiaj mieliśmy dzień czułości. Dzień mój i Kuby.

- Zacząłem się regularnie modlić - szepnął. Przyswoiłem sobie tę informację, nie wiedząc, co mam z nią dalej zrobić.

- I jak? Coś się zmieniło? - spytałem cicho. Zamyślił się, mrużąc powieki.

- Nie jestem pewien - wyznał, patrząc w stronę zachodzącego słońca. - Ale tak jest trochę łatwiej. Wiesz, Nat, wydaje mi się, że to prawda, że jeśli Boga nie ma to nic nie tracimy. Ale jeśli jest, to chyba tylko zyskujemy - mruknął. Objąłem go, pozwalając mu się w siebie wtulić. Przez chwilę przetwarzałem jego słowa w głowie.

- Chyba masz rację - orzekłem w końcu. Kuba uśmiechnął się ostrożnie.

- A wiesz, o co modlę się najgorliwiej? - spytał z rozbawieniem.

- Pewnie o to, żebym zaczął przed tobą tańczyć erotycznie - mruknąłem. A on prychnął pogardliwie.

- O to zawsze mogę poprosić cię sam - roześmiał się chropowato, dotykając mojej szyi. Ciągle czułem na sobie jego dotyk sprzed kilku godzin. Robiło mi się gorąco na samo wspomnienie. - Najgorliwiej modlę się o to, żeby chemia nie wypaliła mi ślinianek.

- Co? - parsknąłem, patrząc na niego uważnie. Jego zadarty nos był cały w jasnych piegach. Trzeba było się przyjrzeć, żeby je zobaczyć.

- To jest jeden z częstszych efektów ubocznych chemioterapii - dodał. Wróciłem oczami, dobrze o tym wiedziałem.

- Nie uważasz, że to trochę głupie, modlić się o to, żeby nie bolały cię ślinianki, a nie o to, żebyś przestał rzygać po kątach, albo żebyś całkiem wyzdrowiał? - prychnąłem. Nie do końca pojmowałem jego logikę. Ale on się uśmiechał.

- Ja się modlę zapobiegawczo - oznajmił, odwracając się na plecy i ciągnąc mnie przy tym za sobą. Posłusznie przeturlałem się na niego, siadając mu na biodrach. - Wydaje mi się, że na wymioty i samą chorobę Bóg mało pomoże. Ale może zachowa moje ślinianki w zdrowiu? - spytał wznosząc oczy do nieba. Roześmiałem się, uderzając go lekko w ramię.

- Ale o co ci chodzi z tymi jebanymi śliniankami! - jęknąłem, potrząsając nim. Miałem wrażenie, że Kuba w swojej głowie pojmuje więcej, niż ja jestem w stanie.

- Drogi Natanielu, jeśli chemia zacznie uszkadzać moje ślinianki, cała jama ustna będzie mnie piekielnie boleć. Nie będę w stanie przełykać, mówić, a co najważniejsze, nie będę mógł się z tobą całować. A tak cholernie to lubię! - Wybuchnąłem tak głośnym śmiechem, że aż nie mogłem usiedzieć. Opadłem na niego, cały się trzęsąc. Mocno objął mnie ramionami, również śmiejąc się w głos. Zacząłem go całować, nadal chichocząc, co chętnie odwzajemnił. Jego wargi zrobiły się gorące, jego dłonie wsunęły się pod moją kurtkę. Dzisiaj całowałem go łącznie tak długo, że obaj powinniśmy zostać wysłani na jakiś odwyk. Ale to tak na wszelki wypadek, gdyby jednak jego ślinianki nie zachowały się w zdrowiu. Zimne palce Kuby przejechały po moim kręgosłupie. Przekręcił głowę delikatnie w prawo tak, że moje usta znalazły się na jego brodzie. - M-mam straszną ochotę cię rozebrać - wysapał. Zachichotałem, opierając czoło na jego policzku.

- To chodźmy do domu - szepnąłem. Podniecenie wisiało między nami. Chęć dotykania swoich ciał, całowania ich i bliskości była wręcz przytłaczająca, jakbyśmy chcieli nadrobić wszystkie zaległości i równocześnie wycałować się na zapas. Ale nadal leżeliśmy w ogródku.

- Rodzice są przecież w środku - jęknął. Jego dłonie ciągle znajdowały się na moich lędźwiach.

- Jakoś przedtem ci to nie przeszkadzało - przypomniałem mu, mając w głowie deszczową letnią noc. Spotulniał.

- Ale wtedy nie byłem taki obrzydliwy - rzucił cicho, a ja przestałem się uśmiechać. Zabrał ręce. Znowu usiadłem.

- Kuba...

- Nat... - Zerknął w stronę domu, sprawdzając chyba, czy nikt nie patrzy. Rozpiął swoją kurtkę, a potem podciągnął wysoko bluzę. Jego żebra można było spokojnie policzyć, brzuch miał zapadnięty, a biodra wystające. To, że leżał tylko potęgowało to wrażenie. Wyglądał, jakby ktoś zabrał mu cały tłuszcz i wszystkie mięśnie. Bez namysłu nachyliłem się i pocałowałem jego mostek, potem jego lewy bok i wystającą miednicę. Musiałem się przy tym z niego zsunąć. A Kuba leżał zaskoczony moimi działaniami.

- Jesteś tak samo seksowny - wymamrotałem w jego brzuch. Dygotał, więc odpuściłem jego wielką bluzę, z powrotem zakrywając nagą skórę. Od kilku tygodni nie widziałem tego, co kryły jego ubrania. Albo przez przyzwoitość, bo leżał w szpitalu, albo przez to, że nie pozwalał mi się oglądać. Mogłem dotykać, ale musiałem odwracać wzrok. - Popatrz mi w oczy - poprosiłem. Zrobił to. - Kuba, jesteś cholernie piękny. Każdy milimetr twojego ciała kosmicznie mnie pociąga, jeśli tylko bym mógł, rozebrałbym cię do naga i godzinami się w ciebie wpatrywał.

- To trochę niestosowne - szepnął. Uśmiechnąłem się, co on odwzajemnił. - Naprawdę ci to nie przeszkadza? - spytał niepewnie, nerwowo przełykając ślinę. Pokręciłem przecząco głową. Resztki słońca tańczyły w jego oczach. Wyobraziłem sobie, jak wyglądałyby w tym świetle jego włosy. Coś zakuło mnie w piersi. - Strasznie cieszę się, że jesteś przy mnie - szepnął w końcu, a ja przymknąłem oczy. Jak mógłbym nie być? - Kocham cię, Nat. Strasznie cię kocham...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro