Szczęśliwa liczba

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

6 sierpnia, 17:27

Przejrzałem się w lustrze, wygładzając błękitną koszulę, którą dopiero co nieudolnie wyprasowałem. Laura siedziała na moim biurku, majtając krótkimi nogami na wszystkie strony.

-Dobrze wyglądam? - spytałem, zapinając guziki na mankietach. Wyszczerzyła się, przechylając głowę nieco w prawo. Jej szeroki, szczerbaty uśmiech sprawił, że od razu zrobiło mi się cieplej na duszy.

-Powinieneś częściej zakładać coś niebieskiego - stwierdziła stanowczo. Brązowe włosy zaplotłem jej w dwa dobierane warkocze. - Pasuje ci do oczu - roześmiała się.

-Myślisz? - mruknąłem, jeszcze raz spoglądając na swoje odbicie. Koszula nadal była nieźle pognieciona. Westchnąłem. - Może i masz rację.

-Nat - powiedziała, przeciągając litery. Popatrzyłem na nią. - Mi się podoba.

-To dobrze - mruknąłem, unosząc kąciki ust do góry. - Twoje zdanie bardzo się liczy.

***

18:17

Na podwórku stało duże, czarne auto, a Hektor wylegiwał się w popołudniowym słońcu, ale podniósł się, merdając radośnie ogonem, kiedy pojawiłem się obok. Przykucnąłem przy nim, czochrając jego miękkie futro. Położył mi głowę na kolanie.

-Jesteś fajniejszy, niż Catsby - mruknąłem, mając na myśli tę obrzydliwą kreaturę mieszkającą w moim domu. Mówię o kocia, a nie o Ulce, choć opis by pasował. Pies cicho zaskomlał. - Ładna? - spytałem, podsuwając zwierzakowi pod nos jedną, dużą, białą róże. Zaczął ją wąchać, po czym otworzył nagle pysk, żeby ugryźć kwiatek. Szybko cofnąłem rękę. - To nie dla ciebie - zaśmiałem się cicho, wstając. Hektor odprowadził mnie wzrokiem, kiedy wchodziłem po schodkach oraz szczeknął krótko, gdy zadzwoniłem dzwonkiem. Po chwili drzwi otworzyły się szeroko, a w progu stanęła mama chłopaka. Miała na sobie prostą, czerwoną sukienkę z dekoltem w kształcie trójkąta. - Dobry wieczór - uśmiechnąłem się nieznacznie. Kobieta również cała się rozpromieniła.

-Natan, jak dobrze cię widzieć - powiedziała, wpuszczając mnie do środka. - Bardzo się cieszę, że przyszedłeś. To było naprawdę ważne dla Kuby - szepnęła, oglądając się za siebie.

-To ja dziękuję za zaproszenie. - Zacząłem zdejmować buty, kiedy w korytarzu pojawił się chłopak. Jego mama uścisnęła moje ramię, po czym ruszyła do salonu, zostawiając nas samych. Podszedł bliżej. Mimo podkrążonych oczu wyglądał bardzo ładnie. Koszula wpuszczona w spodnie, włosy uczesane staranniej niż zazwyczaj i muszka. Byłem pod dziwnym wrażeniem. - Mam śliczną różę dla ślicznego chłopca - zaśmiałem się, unosząc wyżej kwiatek. Kuba przyjął go ode mnie delikatnie, po czym objął mnie, wtulając twarz w moje włosy.

-Dziękuję - wymamrotał, całując mnie w czoło.

-Jak się czujesz? - spytałem, muskając jego dłoń. Z pokoju obok dobiegał nas gwar rozmów i śmiechy.

-Wczoraj byłem cały dzień w szpitalu - westchnął. - A dziś trzy razy zwymiotowałem. A tak to, to wybornie. Wcale nie mam wrażenia, że coś zmieliło moje wnętrzności, po czym przejechało mnie traktorem. Wcale - dodał, uśmiechając się krzywo.

-To dobrze, że nie - mruknąłem, również go całując. Ja wybrałem ciepły policzek. Chłopiec chwycił mnie za dłoń, po czym pociągnął w stronę salonu. Weszliśmy do środka i wszyscy popatrzyli na nas z zaciekawieniem. Oprócz jego rodziców, rodzeństwa i Julity, przy stole siedzieli prawdopodobnie dziadkowie chłopaka oraz para z około pięcioletnim dzieckiem, które wyglądało na dosyć znużone. Trzymało na swoich kolanach małego pluszaka i mięło go w palcach.  Uśmiechnąłem się delikatnie, wbijając nieświadomie paznokcie w skórę Kuby. Syknął cicho, więc natychmiastowo przestałem. Moje serce biło jak szalone.

-To jest Natan - przedstawił mnie, patrząc na mnie czule.

-Bardzo mi miło państwa poznać - powiedziałem, zajmując wskazane miejsce obok nieznajomej kobiety i Kuby. Dziadek chłopaka wyciągnął do mnie rękę przez stół, a ja poderwałem się natychmiastowo, żeby tylko ją uścisnąć. Kuba zachichotał.

-Andrzej - uśmiechnął się lekko i mimo wielu zmarszczek na jego twarzy, dostrzegłem w policzkach takie same dołeczki, jakie miał chłopiec. - Ciebie też miło poznać. W końcu nie na co dzień spotyka się wybranka własnego wnuczka.

-Tato - zaśmiała się nieco nerwowo mama Kuby. Mężczyzna posłał jej wesoły uśmiech, po czym poprawił okulary. Wszyscy wydawali się być bardzo mili, a na dodatek przyjęli mnie naprawdę ciepło. Ciotka chłopaka, siedząca po mojej prawej, ciągle mnie zagadywała, tak samo jak jego babcia. Chyba musiałem wzbudzać zainteresowanie gości i stanowiłem niemałą sensację w tym radosnym, rodzinnym gronie. Atmosfera była przemiła, każdy zwracał się do mnie jak do swojego i naprawdę, w życiu bym nie przypuszczał, że jestem w stanie dobrze bawić się na rodzinnym spotkaniu. Choć tak naprawdę nawet nie znam tych ludzi. W moim domu spotkania z wujami, dziadkami, kuzynami i całą tą ferajną omijam szerokim łukiem. Zawsze znajdę wymówkę, żeby w nich nie uczestniczyć, przez co nie wiem, kiedy ostatnim razem widziałem więcej niż pięciu spokrewnionych ze mną ludzi w jednym pomieszczeniu.

-Długo się znacie? - zagadnęła mnie po raz kolejny pani Ania, bo tak nazywała się ciocia chłopaka.

-Jeśli mam być szczery to nie wiem ile dokładnie - roześmiałem się cicho, spoglądając na Kubę. - Niecały rok. - Po drugiej stronie stołu toczyła się ożywiona rozmowa dotycząca zaręczyn Filipa i Julity, którzy byli prawie taką atrakcją jak ja. Uśmiechnąłem się. Ktoś podsunął mi talerz z tartą, sugerując, żebym się poczęstował. Podziękowałem, podnosząc wzrok. To był ojciec chłopaka. Miał na sobie gładką, jasną koszulę, a na nosie prostokątne okulary. Chyba nowe, bo nigdy go w nich nie widziałem. Kuba szturchnął mnie w ramię, odrywając się od rozmowy z narzeczonymi. Jego buzia była cała roześmiana.

-Daj mi trochę - poprosił, podsuwając swój talerz bliżej tarty. Nabrałem kawałek na łopatkę i naprawdę, przysięgam, starałem się nałożyć go w stanie nienaruszonym, ale grawitacja była silniejsza i połowa ciasta zsunęła się na kremowy obrus. Zamarłem, patrząc na plamę, która aktualnie go szpeciła. - O coś cię poprosić - zaśmiał się, widelczykiem wsuwając na talerz resztki ze stołu. Nikt nie zwracał na nas większej uwagi, więc chłopak przesunął na miejsce upadku tarty koszyk z pieczywem, zasłaniając wszelkie dowody. Parsknąłem śmiechem, zerkając na niego z niedowierzaniem. Obserwowałem, jak ukradkiem podbiera Izie z talerza małą kromkę chleba posmarowaną już masłem i wgryza się w nią, wymieniając przy tym rozbawione spojrzenia z Filipem. Dziewczyna nawet się nie zorientowała.

-Natan, a ty? Jakie plany na resztę wakacji? - mama Kuby uśmiechnęła się do mnie delikatnie. Odwzajemniłem gest.

-Chyba raczej ich nie mam - wyznałem, lekko się spinając, ponieważ po raz kolejny byłem w centrum uwagi wszystkich zgromadzonych. - Chyba siedzenie w domu i psychiczne przygotowania do roku szkolnego. Możliwe, że wrócę normalnie do szkoły - dodałem.

-Mam nadzieję, że bierzesz pod uwagę moje liceum - Kuba zwrócił się do mnie całkowicie poważnie.

-Obawiam się, że jeszcze nad tym nie myślałem - mruknąłem, zerkając na niego z ukosa. Przechylił głowę nieco na prawo.

-Kubuś, nie wywieraj na nim presji - roześmiała się Iza, chcąc wziąć coś ze swojego talerza, aż w końcu zdziwiona wpatrywała się w niego bez ruchu przez kilka sekund.

-Nie wywieram na nikim presji - oburzył się, patrząc na nią spode łba. Ocknęła się. - To była tylko sugestia.

-Natan, jeśli mogę spytać, w jakim sensie wrócisz do szkoły? - zainteresował się wujek chłopaka, wychylając się przez stół, żeby na mnie spojrzeć. Miał ciemne, lekko kręcone włosy i kozią bródkę. Naprawdę, nie chciałem dopuścić do siebie takich myśli, ale wyglądał jakby urwał się z przedstawienia w cyrku. Kwiecista koszula tylko wspomagała to wrażenie. Dostrzegłem, że dziewczynka siedząca pomiędzy nim, a panią Anią zasnęła z lekko odchyloną główką. Była bardzo podobna do Lusi, jednak, jeśli się nie mylę, odrobinę młodsza.

-Aktualnie mam nauczanie domowe - westchnąłem, czekając na reakcję, ale on tylko pokiwał ze zrozumieniem głową. Nie wiem, ile goście o mnie wiedzieli oraz o czym zostali poinformowani, a o czym nie. Z pewnością ktoś coś im wspominał, bo moje przyjście nikogo nie zdziwiło. Przyglądałem się przez chwilę babci Kuby i słuchałem, jak opowiada o sanatorium, kiedy chłopak ścisnął mocno mój nadgarstek. Popatrzyłem na niego. Przyciskał dłoń do nosa, a na jego palcach dostrzegłem kilka czerwonych kropelek.

-Podaj mi chusteczkę - szepnął, starając się, żeby nikt niczego nie zauważył. Szybko, z bijącym sercem, sięgnąłem po serwetkę leżącą po mojej prawej stronie i dałem mu ją sprawnym ruchem. Kuba przyłożył ją sobie do nosa i gwałtownie odsunął krzesło. Wszyscy na niego spojrzeli. - Przepraszam - wychrypiał, podrywając się i ruszył do drzwi. Jego mama wciągnęła głośno powietrze.

-Kuba? Co się dzieje? - Ona również wstała.

-To nic takiego - wydukał, zmieniając stronę chustki, którą przyciskał sobie do nosa. Była cała szkarłatna. Dostrzegłem, że krew zaczyna przesiąkać i spływa mu po palcach. Chłopak z przerażeniem spojrzał na swoją rękę, po czym odwrócił się i zniknął za drzwiami. Wstałem.

-Pójdę z nim - oświadczyłem bez zastanowienia i nawet nie czekając na odpowiedź, wybiegłem na korytarz. Po drodze do łazienki wpadłem jeszcze do kuchni i z kamiennego blatu chwyciłem rolkę białych ręczników papierowych. Szarpnąłem ją mocno, przewracając przy tym stojak, ale uznałem, że nie ma sensu stawiać go już z powrotem. Byłem jak ratownik medyczny na akcji - za wszelką cenę, nie zwracając uwagi na konsekwencje, uratować pacjenta. Chyba mam zbyt bujną wyobraźnię.
Po chwili byłem już w łazience, gdzie Kuba pochylał się nad czerwonym zlewem. Zerknął na mnie z ulgą, ciesząc się prawdopodobnie, że to nie jego matka. - Wygląda mi to na prawdziwą Niagare - mruknąłem, chcąc choć trochę polepszyć mu humor, ale Kuba nic nie odpowiedział. Wrzucił do umywalki zwiniętą, szkarłatną kulkę i wyciągnął dłoń, żebym podał mu więcej papieru. Krew spłynęła po jego brodzie. Oderwałem trzy listki, wręczając mu je szybko. Miałem wrażenie, że cienie pod jego oczami zrobiły się jeszcze ciemniejsze, a skóra bardziej szara. Mimo opalenizny wyglądał cholernie blado. - Usiądź może - westchnąłem, kładąc dłoń na jego ramieniu. Dostrzegłem, że na rękawie mojej koszuli są krwawe plamy. Musiał niechcący dotknąć jej brudną ręką, ale to nic. Chłopak posłuchał mnie i opadł na pobliższą ubikację. Pochylił się nieco do przodu. Szczerze? Wyglądał fatalnie. Jeszcze chyba nigdy nie widziałem go w takim stanie. Co za ironia - siedzieć w łazience, tracąc swoje własne przyjecie. - Trochę lepiej? - spytałem, przykucając przy nim. Szybko zamieniłem przemoczony papier na czysty i rzuciłem go w kierunku zlewu. Trafiłem.

-Ale koszykarz - zaśmiał się słabo. Uśmiechnąłem się nieznacznie, opierając ręce na jego kolanach. Jego koszula również była we krwi - od kołnierzyka, aż do środkowych guzików ciągnęło się pasmo ciemnych plamek. - Ostatni raz krwotok miałem jakieś cztery dni temu - wychrypiał, przymykając oczy. - Dawno.

-No rzeczywiście - prychnąłem. - Bardzo dawno.

-Przynajmniej nie wymiotuję - rzucił, jakby na pocieszenie. Wywróciłem oczami.

-I łaska Panu za to - mruknąłem, udając, że się modlę. Wstałem, bo moje kolano zaczęło niepokojąco pulsować. Chłopak chyba chciał się zaśmiać, ale przerodziło się to w dziwny, niepokojący kaszel. Opuścił głowę jeszcze niżej.

-Obym już dziś nie zwymiotował - wychrypiał. Zmarszczyłem brwi, opierając się biodrami o zlew. Dopiero po chwili zorientowałem się, że brudzę sobie tym tył koszuli. Przekląłem cicho, starając się dostrzec, czy bardzo to widać. Tylko trochę. Kuba mnie ignorował. - Zrobiłem to już trzy razy.

-Wiem - przytaknąłem. Znowu podałem mu czysty kawałek papieru, który z chęcią przyjął.

-A trzy to moja szczęśliwa liczba - wymamrotał w chustkę. Roześmiałem się głośno, kręcąc z niedowierzaniem głową.

-Ale z ciebie optymista - parsknąłem. Chłopiec uniósł wzrok. Był cholernie zmęczony. Podszedłem bliżej, delikatnie dotykając jego włosów. Były miękkie, nawet bardzo, co wydawało się dosyć niezwykłe. Nie wiem, czemu mnie to zdziwiło, przecież one zawsze są takie. I to nie ma prawa się zmienić.

***

19:12

Wszedłem do salonu pierwszy, on był tuż za mną. Chociaż tak naprawdę to nie, ja tylko chciałem żeby stał obok. Wszyscy przy stole popatrzyli na mnie pytająco. Przełknąłem ślinę, podwijając rękawy do łokci, bo prawy był w krwawych odciskach palców.

-Wszystko w porządku? - wypaliła jego mama, wstając. Przełknąłem ślinę, kiwając głową.

-To tylko krwotok z nosa - oświadczyłem najbardziej przekonującym tonem, na jaki było mnie stać. Wzruszyłem ramionami, chcąc nadać mojej wypowiedzi trochę spokojnej obojętności. Nie wyszło. - Po prostu on...  jest bardzo zmęczony... - ostrożnie dobierałem słowa.

-Poszedł się położyć? - spytała. Pokręciłem powoli głową, patrząc na wszystkich siedzących przy stole. Julita mówiła coś do Filipa, trzymając go za rękę, pani Ania bawiła się widelcem, unikając mojego wzroku, a dziadek chłopaka masował sobie skronie. Wyglądali na znużonych, jakby w czasie naszej nieobecności zamienili się w zupełnie innych ludzi.

-Poszedł się tylko przebrać - wymamrotałem, po czym odchrząknąłem i powtórzyłem to samo tylko, że trochę głośniej. Nikt nie wykazał zbytniego entuzjazmu. Atmosfera lekko się zagęściła.

-Już się przebrał - usłyszałem za sobą. Poczułem na plecach dłoń. - Przepraszam - westchnął, na co popatrzyłem na niego powoli. Kuba założył zwykły, granatowy sweter i nawet w połowie nie wyglądał tak olśniewająco jak przedtem. W życiu bym mu tego nie powiedział. Przywołał na twarz najbardziej promienny uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. Ale jego oczy pozostały ciemne, bez wyrazu. Udawał prawie dobrze. - Coś nas ominęło?


Dobry wieczór wszystkim. Wiem, wiem, nie było mnie bardzo, bardzo długo i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Mogę tylko zapewnić, że z pewnością doprowadzę to opowiadanie do końca, więc czekajcie cierpliwie na rozdziały, bo z pewnością pojawią się prędzej, czy później. Dziękuję, że jesteście, proszę bądźcie wyrozumiali, no i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro