Wazony, wazony...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

26 lutego, sobota, 14:16

Siedziałem w kuchni, słuchając z umiarkowanym zainteresowaniem tego, jak Laura opowiada mi o swoich feriach i wyjeździe. W sumie to nawet nie jestem pewny, gdzie ona była, bo tak średnio rejestrowałem to, co mówi. Matka weszła do pomieszczenia wystrojona w jakąś niebieską kieckę. Uniosłem brwi.

- Dobrze? Nie uważasz, że troszeczkę za poważnie? - spytała, przyglądając się swojemu odbiciu w szybie piekarnika. Cholernie się stresowała. Zabawne.

- Jezu, to jest obiad - prychnąłem, opierając się o blat stołu. - To jest zwyczajny posiłek, tyle że zje z nami osoba, którą znasz - westchnąłem. - Naprawdę, jak dla mnie to możesz się ubrać w dres.

- Natan! - jęknęła. - Czyli za poważnie?

- Zdecydowanie - zaśmiałem się cicho.

- Nat! - pisnęła Laura. - Nie słuchasz mnie!

- Hm? - zmarszczyłem brwi, bo nie do końca zwróciłem uwagę na to, co powiedziała, ale dziewczynka tylko założyła rączki na piersi i wybiegła z pomieszczenia. Jezu, a tej co znowu. W jakim wieku one dostają okres? Nie wiem, ale jeśli poniżej ośmiu lat to coś się chyba szykuje. Masakra, nie ogarniam ich.
Z moich jakże ciekawych i wciągających rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Dobrze wiedziałem kto to, więc z dużym uśmiechem poszedłem mu otworzyć. Nacisnąłem klamkę, uchylając drzwi. Chłopak cały się rozpromienił.

- Hejka - powiedział i przytulił mnie na powitanie. Wtuliłem się w niego, zaciągając się zapachem tych cudnych perfum i nie chciałem się odsunąć. Takie ładne... - Nat - zachichotał, a ja z grymasem niezadowolenia wypuściłem go z objęć. Uśmiechał się szeroko, odwieszając kurtkę na wieszak. Zmierzyłem go wzrokiem. No tak, oczywiście, że musiał się odwalić. Czarne spodnie, choć zazwyczaj preferował jeansy, bardzo ładny, beżowy sweter świetnie współgrający z jego włosami i ciemna koszula, której kołnierzyk i mankiety wystawały spod spodu. Rękawy podwinął do łokci. W pewnym momencie jego wzrok powędrował gdzieś hen, hen daleko za mnie, więc chcąc, nie chcąc też się obróciłem. Ojciec w szarej koszuli stał kawałeczek dalej. Zerknął na mnie, uśmiechnął się nieco nieswojo i podszedł.

- Dzień dobry - rozpromienił się Kuba. Mężczyzna skinął głową i znowu zwrócił do mnie głowę.

- Nataniel, może byś nas przedstawił? - zasugerował z lekkim uśmiechem, a ja popatrzyłem na niego jak na idiotę.

- Przecież się znacie - prychnąłem, czując jak Kuba lekko się spina. No tak, bezpośrednia konfrontacja z moim ojcem musiała nie być jakoś bardzo przyjemna. Sam bym uciekł.

- No... ale tak, em, oficjalnie? - gubił się, na co wywróciłem oczami. Oparłem się lekko o ścianę i wskazałem na nastolatka.

- Tato, poznajcie się. To jest Kuba, którego znasz i jest tym samym Kubą przez cały czas. Kuba, to jest mój tata, którego też znasz, ale ma jakieś niespełnione ambicje, które karzą mu być przykładnym ojcem - prychnąłem. Chłopak zerknął na mnie, jakby szukając jakiejkolwiek pomocy, ale kiedy jej nie otrzymał wyciągnął nieśmiało rękę. Ojciec mocno ją uścisnął.

- Kuba - przedstawił się, a ja w duchu rechotałem w niebo głosy. Mężczyzna uśmiechnął się rozbawiony.

- Tata jestem. - Obaj zaczęli się śmiać, atmosfera znacznie się rozluźniła i jakby trzy czwarte poprzedniego napięcia wyparowało z tymi dwoma słowami.

- Jesteś przezabawny - mruknąłem, na co ojciec tylko machnął na mnie ręką.

- Synu, ty to się na żartach nie znasz. - Po tych słowach uśmiechnął się do mnie lekko, klepnął Kubę w ramię i zniknął w kuchni. Napotkałem spojrzenie chłopaka.

- Chyba zejdę dzisiajna zawał - szepnął, opierając głowę o moje ramię, a ja tylko zachichotałem. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na kwiaty, które trzymał w ręce.

- Białe róże? - zmarszczyłem brwi. - Dla mnie?

- Dla twojej mamy, palancie - prychnął rozbawiony.

- Jezu jaki lizus.

- Gentleman.

- Lizus.

- Natan, nieprawda, nie podlizuję się jej - oznajmił. - Po prostu niedaleko twojego domu jest kwiaciarnia i... i no nie wiem - wzruszył ramionami patrząc na trzy białe główki o rozłożystych płatkach i długich łodygach. - A białe róże to najpiękniejsze ze wszystkich kwiatów.

- Dobra, dobra, nie produkuj się już - szturchnąłem go w ramię. Ruszyłem do kuchni, a chłopak podążył za mną.

- Dzień dobry - uśmiechnął się do mojej mamy. Cała jego postawa - spięte ramiona, wyprostowane plecy, mówiła mi o tym, jak kurewsko się stresuje.

- Cześć Kubo - uśmiechnęła się.

- Was też mam przedstawiać?

- Słucham? Przecież my się znamy... - Jak na zawołanie obaj parsknęliśmy śmiechem. Chłopak podwinął rękaw swetra, który mu się zsunął i podszedł do kobiety.

- Pomyślałem, że w ramach takiego małego podziękowania za zaproszenie kwiaty będą miłą alternatywą... sam je uwielbiam i mam nadzieję, że się pani spodobają - uśmiechnął się delikatnie i wręczył jej róże. Matka z zaskoczenia zakryła usta, po czym popatrzyła na niego z zachwytem. Ta, kuźwa, jeszcze mi go uwiedź.

- Są prześliczne! - Cała się rozpromieniła i ostrożenie go przytuliła. Chłopak ze śmiechem odwzajemnił uścisk, a ja stałem sobie obok nich, taki samotny. - Natan, idź przynieś wysoki, przezroczysty wazon - poleciła, więc niechętnie powlokłem się po chwili w głąb domu. Wazony, wazony... gdzie my do kurwy nędzy trzymamy wazony? O mam, szafka w salonie. No tak. Już po chwili przeszukiwałem zawartość tej jebanej szafki i nic, a nic nie mogłem znaleźć. Pierdyliard wazoników, poustawianych jeden obok drugiego i samotny ja szukający czegokolwiek wdającego się w opis "wysoki i przezroczysty". W końcu, po kilku minutach, wybrałem trzy najprawdopodobniejsze opcje i starając się przytrzymać je jak najmocniej, by tylko nie uciekły ku podłodze, ruszyłem z powrotem do kuchni. Z niemałym trudem postawiłem je na blacie.

- Który? - mruknąłem patrząc na swoje zdobycze. Matka zmierzyła wazony krytycznym spojrzeniem.

- Żaden.

- Co? Przyniosłem ci trzy!

- Natan, ten - wskazała na naczynie najbliżej siebie - jest za szeroki, ten jest kryształowy, a ten nawet nie jest wysoki! Ula, słońce, przynieś mi wazon - zwróciła się do dziewczyny stojącej przy drzwiach.

- Z komody?

- Tak, tak, dokładnie ten - kiwnęła głową. Nadąsany, nadal zabijając ją wzrokiem, zacząłem z powrotem zbierać to co przyniosłem, kiedy Kuba wziął ode mnie dwa z nich. Uśmiechnął się rozbawiony, a ja pokazałem mu środkowy palec. Cmoknął mnie w policzek.

- Złość piękności szkodzi - zachichotał, idąc za mną.

- Lepiej się opamiętam, bo i tak nie mam czym szastać. - Zatrzymał się tuż koło mnie i podał mi naczynia, żebym mógł schować je do szafki.

- Przestań - poprosił łagodnie. - Jesteś prześliczny i nie chcę słuchać żadnego 'ale'. To moja opinia i nic jej nie zmieni. Poza tym, zastanów się, w życiu nie umówiłbym się z jakimś rozwydrzonym, wrednym i szkaradnym chłopcem. Ty przynajmniej jesteś przystojny - mruknął rozbawiony, na co z niedowierzaniem pokręciłem głową.

- Słaby z ciebie komplemenciarz.

- Komplemenciarz? - spytał z powątpiewaniem.

- Ta - przytaknąłem. - Ten co daje komplementy. Komplemenciarz. - Usta Kuby drgnęły; oparł się o ścianę lewym ramieniem.

- Jest w ogóle takie słowo?

- Oczywiście, że jest - fuknąłem. - Ale to nic dziwnego, że go nie znasz, bo jak już mówiłem, słaby z ciebie komplemenciarz. - Chłopak odchylił głowę do tyłu, śmiejąc się głośno, po czym delikatnie chwycił moją dłoń. Nadal trudno mi w to uwierzyć. Jakim cudem chodzę z chłopakiem? Jakim cudem w ogóle z kimś chodzę? I to jeszcze z Kubą! Śmiać mi się chce, naprawdę. Jakby ktoś kilka miesięcy temu powiedział mi, że będę zakochany, to wysłałbym go do psychiatryka, serio. A jakby powiedział, że ta osoba odwzajemni moje uczucie to zawiózłbym go tam osobiście.

- Chodź, czuję, że coś ładnie pachnie - szepnął uśmiechając się do mnie. Kiwnąłem głową i ruszyłem wolnym krokiem do kuchni, z której dosłownie sekundę po tym, jak pojawiliśmy się na korytarzu, wyjrzała Ula.

- Ej, kochasie, chodźcie, bo obiad wam wystygnie.

- Widzisz?

- Co? - uniosłem brwi.

- Mówiłem, że już jest obiad - zachichotał przepuszczając mnie w przejściu. Lizus!

- Mówiłeś, że ładnie pachnie, idioto - sprostowałem.

- A co za różnica? - mruknął, a ja tylko wywróciłem oczami. Wszyscy już siedzieli przy stole, każdy na swoim miejscu, więc Kuba chcąc, nie chcąc, musiał zająć siedzenie przy krótszym brzegu, prostopadle do mnie, a na przeciwko ojca.

- Nie odsuniesz mi krzesła? - zakpiłem, siadając.

- Tobie? Chciałbyś - prychnął. Rodzice patrzyli na nas trochę dziwnie, bo chyba nastawili się na migdalenie i słodkości. Wydaje mi się, że nie tak wyobrażają sobie nastoletnie gejowskie związki, ale w sumie, ja w ogóle sobie ich nie wyobrażam.
Po chwili chłopak jakby uświadomił sobie swoje położenie - u szczytu stołu, na wprost mojego taty. Kuba cały się spiął, widziałem to doskonale.

- Nat - Laura złapała mnie za rękaw.

- Hm?

- Kuba to twój ukochany? - spytała marszcząc czółko.

- Ukochany? - powtórzyłem z rozbawieniem. Wzruszyła ramionami.

- Mama tak powiedziała.

- Ukochany - prychnąłem, patrząc na kobietę. - Serio? Kto tak mówi,
Jezu, nie ten wiek, chyba coś się komuś troszeczkę popierdoliło. - Popukałem się w czoło. Ona już otwierała usta, kiedy Kuba dotknął mojego ramienia.

- Nat, nie przesadź - łagodnie zwrócił mi uwagę. Uniosłem brwi z niedowierzaniem.

- I ty przeciwko mnie? No proszę, idealnie się wpasujesz - mruknąłem, uśmiechając się delikatnie. Matka była nim chyba co najmniej zachwycona. Podała mu półmisek z ryżem.

- Kuba, częstuj się - patrzyła na niego jak na unikalny eksponat, który może bezkarnie sobie przywłaszczyć. Zauroczona. - Nie krępuj się, czuj się jak u siebie w domu. - Jeszcze mu powiedz, że drzwi zawsze będą dla niego otwarte. No prawie amerykańska gówno-romantyczna komedia!

- Dziękuję bardzo - posłał jej nieśmiały uśmiech. - Ula, chcesz?

- Hm? Tak, pewnie - kiwnęła głową, biorąc od niego naczynie.

- Więc Kuba - zaczął ojciec. Chłopak spojrzał na niego nieco spięty. - Uczysz się w gimnazjum? - spytał. Ta, jasne ojcze, czy on wygląda ci na takiego szczyla? Chłopak pokręcił głową.

- Pierwsza liceum - oznajmił. Wszyscy, włącznie z Laurą, wpatrywali się w niego z zainteresowaniem.

- Liceum! - ojciec wyglądał na zaskoczonego. - Natan nie wspominał, że...

- Tak, wiem, Kuba jest stary - zaśmiałem się cicho, na co spojrzał na mnie z rozbawieniem. - No co? Zaraz się przeterminujesz.

- Wielkie dzięki - prychnął, uśmiechając się ciepło. - Małolat.

- Mhm - przytaknąłem. - Pedofil. - Otworzył usta, po czym je zamknął.

- Kuba, ja ci się dziwię - westchnęła Ula, podając miskę dalej. Spojrzał na nią pytająco. - Jakim cudem ty z nim wytrzymujesz. I to z własnej woli!

- Ula... - matka leciutko się spięła, prawdopodobnie bojąc się tego, co on może sobie pomyśleć o naszej rodzinie.

- Chyba dajemy radę, nie, Nat?

- Hm? Nie słuchałem cię. - Chłopak uderzył mnie lekko w ramię, a ja zacząłem się śmiać. Kobieta popatrzyła na nas z zachwytem. Chyba dawno nie widziała mnie śmiejącego się w miły, ciepły sposób, a nie z kpiną czy z pogardą. - Żartuję. Jasne, że dajemy. W końcu tu siedzisz, przy tym stole, w tej kuchni, z nimi wszystkimi. - Kuba ostrożnie dotknął swoim kolanem mojego i podał mi sałatkę. No dobra, jemu nie odmówię.

- Poznaliście się w szpitalu, tak? - zagadnęła go mama, wkładając do ust kawałek kurczaka. Położyłem swoją stopę na tej jego.

- Tak, przez przypadek - uśmiechnął się. - Prawie zgniotłem Natana przy ścianie.

- Jezu, jak czaisz się za ludźmi, to nie moja wina.

- Nie czaiłem się za tobą! - oburzył się. Oparł drugą stopę na mojej. Siedział lekko skrzywiony, ale gdynym nie wiedział, co on wyprawia pod tym stołem, to niczego bym się nie domyślił. Ukończyłem piramidę moją lewą nogą. Ledwo powstrzymywałem się od parsknięcia śmiechem. - To ty jak ostatni idiota postanowiłeś się przeciskać. Ja tylko sprawdzałem godzinę. - Rozbawiło mnie to. Ja też wtedy spoglądałem na zegar.

- Czyli... - ojciec próbował zebrać słowa - Ty też przez to przechodzisz? - popatrzył na niego smutno i ze współczuciem.

- Remisja od kilku miesięcy - oznajmił, na co mężczyzna pokiwał głową, jakby z ulgą. Naprawdę, ta wiadomość chyba poprawiła mu humor.

- Co to remisja? - Laura popatrzyła na rudzielca.

- To... - zawahał się. - Tak jakby zatrzymanie choroby, em... no, można powiedzieć, że jestem teoretycznie wyleczony. - Dziewczynka popatrzyła na mnie.

- A ty, Nat? Ty też jesteś wyleczony? - dopytywała się. Zauważyłem, że matka się cała spina. Odetchnąłem.

- Nie Lauruś, nie. - Pokręciłem wolno głową. Spojrzałem na Kubę. Przygryzał wargę. - Jeszcze nie.

Witam, witam bardzo serdecznie :') mam nadzieję, że nie popsułam, że nadal utrzymuję jakiś tam poziom i, że się Wam podobało :> Będę wdzięczna za wszelkie porady, uwagi, krytykę, no co kolwiek ktoś miałby do powiedzenia :) Dziękuję, że jesteście, do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro