7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Łzy pod powiekami i te smutne uśmiechy.

Tak wyglądała prawda i musiała to przyznać choćby przed samą sobą.

Pusty dom, chłód i białe ściany. Wszystko czyste, aż za czyste, zbyt idealne, kłujące swoją perfekcją w oczy. Wyprasowane koszule, gładkie suknie i dumnie noszona biżuteria zakupiona u jubilera w centrum miasta.

Pieniądze, bogactwo i sława. Nowa sprawa, znowu sława, znowu kasa i tak w kółko. Gazety, prasowane koszule, czerwone krawaty, piękne garnitury i sztuczne uśmiechy.

A pośrodku ona. Ona i ten pusty pokój. W kółko ona, a może nie ona, bo kim była ona, nikt nie wie. Zamknięta, gdzieś z boku, z uśmiechem, ze łzami, nie mogąc znieść tego widoku.

I zdjęcie. Kolejny uśmiech. Krzywo ręka. Włosy na lewą stronę. Gładka suknia, złote kolczyki i naszyjnik, który dostała na urodziny. Zdjęcie trafiło do gazety, wszyscy o niej mówili, a ona szła korytarzami i tylko kiwała posłusznie głową.

A potem wsiadła do lśniącej limuzyny i na moment pozwoliła sobie na odwrócenie uśmiechu do góry nogami. Na moment, bo już to kierowca się odwrócił, więc uśmiechnęła się ponownie. A pod powiekami ukrywała łzy.

I tak w kółko to samo. Nie było zniszczonego chłopca na dachu zniszczonego budynku, który mówił jej, że też jest zniszczona, że ten świat jest zniszczony i, że w ogóle to wszyscy umrą i nic nie ma sensu.

Była tylko ona i ta (szkaradna) piękna biel, i ta (nie)perfekcyjność, i te łzy, i uśmiechy. I gówno prawda.

I była ona, i te suknie, i biżuteria. I była ona, i ten zniszczony dach bez zniszczonego chłopca. I była ona, i te szepty, że jest zniszczona i nic nie ma sensu, i że w ogóle to wszyscy umrą.

I była ona, i ten dach, i krok w przód. I uśmiech – pierwszy szczery uśmiech i nieukryte łzy.

I była ona.
I próba latania.
Bez skrzydeł.

I był powiew wiatru.
I cichy krzyk.

I już jej nie było.
Była tylko ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro