Konfidenci są w śród nas

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Robin

Robin słuchaj, musisz się czegoś dowiedzieć... To ważne-podeszła do mnie Artemis.

Podniosłem pytająco brew. Ruszyłem razem z Małym, Kaldurem Cyborgiem i Artemis w stronę komputera głównego. 

-Na arenie nie byliście jedyni-zaczął Cyborg, postanowiłem mu nie przerywać-znaczy się ,,wasza'' arena niebyła jedyną, dostałem się do dokumentów Koalicji Obrony Starych Zabawek(nie krzyczcie, fajniejszej nazwy przez dobre dwa tygodnie nie mogłam wymyślić).

-Czym? ,,zabawek''?

-Nie przerywaj-wtrącił się Wally.

-Wybacz, kontynuuj.

-Opowiadałeś nam o plikach które widziałeś, byli to inni kandydaci. Prawdopodobnie ciągle tkwią na arenie. KOSZ stara się wyselekcjonować najsilniejszych bohaterów, którzy będą im potrzebni do bliżej nieznanych celów.

-Jakich?-spytałem.

-Rozumiesz słowa ,,bliżej nieznanych''?

-Nie spokojnie coś wiadomo, spora cześć ich podziemnej bazy i jakieś dziesięć procent naziemnej stanowią fabryki i wielkie hangary pękające w szwach od robotów.

-Czyli chcą nasze zdolności włożyć do tych maszyn?

-Tak, mówiłeś że odrzucili Toph, jej zdolności tkania ziemi nie da się zaprogramować w maszynie-odpowiedział Cyborg.

-No dobrze, to nie brzmi fajnie... A Co z tymi ludźmi na drugiej arenie, pomożemy im?

-Musimy, zapamiętałeś rozkład korytarzy w ich siedzibę?

-Nie... Próbowałem, ale wnosiła się na kilka pięter ponad ziemią i tysiące rożnych pięter pod nią.

- Trudno...Dokładnie nie znamy zamiarów KOSZ-a co do tych robotów, ale sądząc po rozmiarach ich bazy i zasobach materialnych może to odbić się na całym świecie.

-Czyli jednak ratujemy świat...-mruknąłem sam do siebie.

-Ty, razem z twoimi nowymi przyjaciółmi pomożecie innym wydostać się z aren-zaczął Kaldur, wstępnie przybliżać mi plan-Ja razem z Cyborgiem spróbujemy dowiedzieć się czegoś włamując się do ich systemu, w tym czasie reszta Tytanów zajmie się poinformowaniem innych o istniejącej sytuacji, na wypadek potrzeby szybkiej reakcji co do planów KOSZ-a. A moja drużyna postara się abyście nie zostali wykryci.

-A co jeżeli tego właśnie chcą? Zaciągnąć nas tam z powrotem i zdobyć jeszcze więcej ,,materiałów''?

-Tego nie wiem, Miejmy nadzieję że to my wiemy co robimy, a nie działamy im tylko na rękę...

-No dobrze-spróbował rozładować napięcie Wally-Rudzik, idziesz po swoja drużynę i postaraj się nie pozwolić ich zabić.

Ruszyliśmy w stronę pokoi

-Nie nazywaj mnie tak!-zdenerwowany dałem przyjacielowi kuksańca w ramię

-Jak Rudziczku?- drażnił się ze mną rozmasowując obolały punk-To może ptaszku, albo mały nietoperku lub nietoperządko....


Zak

Wysłuchałem jakże skomplikowanej opowieści o KOSZ-u. A potem naszego planu. Ledwo co usiadłem na łóżku a już gdzieś lecieliśmy...

Prawie cała Liga Młodych i nasza Ekipa Wpierdol leciała niedużym statkiem którym kierowała zielona kosmitka, nie ogarniam ich imion... Ze względu na małą ilość miejsc ustąpiłem fotel wysokiej i zgrabnej blondynce, z nadzieją na nową ,,przyjaźń'' jednak coś mi nie wyszło. Może przez to że zacząłem się delikatnie ślinić lub to wina tego rudzielca o zielonych oczach. Rozejrzałem się po twarzach. Toph siedziała, Jack był zajęty swoimi myślami, Robin był w samym środku rozmowy z mniejszą wersją Supermana a Czkawka i Merida stali razem oparci o ścianę nawijając o czymś równie interesującym. Podszedłem do kona i zająłem się patrzenie ma przelatujące  krajobrazy.

Było tuż przed zachodem słońca jak statek wylądował, miejsce było idealne. Nie była to już ta rozległa równina gdzie nie było się nigdzie schować. Był to las pełen drzew... bo czego innego? Rosły tak blisko siebie że spokojnie można się tu ukryć, pnie i gałęzie aż proszą o rozpalenie ogniska i rozbicie obozu.

-Tu się rozstajemy-zaczął czarnoskóry-my podlecimy bliżej i wyłączymy zabezpieczenia, ruszacie jak będzie całkowicie czarna noc-damy wam sygnał.


Rozbicie obozu nie trwało długo-nabraliśmy już wprawy. Robin postanowił że zjemy kolację i do sygnału spróbujemy się zdrzemnąć.Robin rozdał każdemu suchy prowiant i butelkę wody. Zaczęliśmy jeść.

-Jak myślicie, ci ludzie z areny mogą być podobni do nas?-spytał Jack

-Wiesz prawdopodobnie nie są dorośli jak my-dalej już  ich nie słuchałem, patrząc się prosto w moją kanapkę z szynką. Po zjedzeni wziąłem głęboki łyk wody prosto z butelki.

Nie mogłem jednak dokończyć przez Jacka który widząc mnie w stanie spożywania wody krzykną:

-Jejku Zak ty się krztusisz!

Walną mnie z całej siły w plecy, przeto woda którą miałem w ustach trysnęła prosto w Meridę. Widząc jej minę i sytuację w jakiej się znalazłem dołączyłem do gwary śmiechu razem z innymi. Przez co reszta wody poszła mi nosem, co jeszcze bardziej nas rozśmieszyło. Ocierając się z napoju rozbawiony krzyknąłem w stronę albinosa:

-Masz jakiś problem, co? Mam zjeść ci mamę, TY KONFIDENCIE!?






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro