Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

AZU

Nie znosiłem tego miejsca, a mimo to zapukałem do gabinetu dyrektora i czekałem na odpowiedź. Chwila... Nic. Wiedziałem, że mężczyzna był w środku, bo słyszałem dźwięki dochodzące z wewnątrz. Zapukałem ponownie, głośniej, ale tym razem odważyłem się również nacisnąć klamkę. Kiedy drzwi ustąpiły, zajrzałem do środka. Mężczyzna widząc mnie w przejściu, natychmiast wyprostował się, a radość i uśmiech zniknęły, zastąpione ponurą maską powagi.

– Co się stało, Azu? – zapytał, a moje imię wymówił z niesmakiem. Nawet się tym nie przejąłem i jedynie wzruszyłem ramionami. Dyrektor otworzył usta, ale nie dałem mu dojść do słowa:

– Potrzebuję pańskiego podpisu. – Jego usta znów się poruszyły. – Rząd Japoński wysyła mnie na szkolenie do Hiszpanii. Przy jednej z deklaracji potrzebuję podpisu dyrektora szkoły wojskowej, w której się uczę.

Podsunąłem mu dokument, a on zmroził mnie wzrokiem i zacisnął wargi, czytając jego treść. Po chwili jednak roześmiał się lekko, ale nie było w tym żadnej wesołości. Założyłem ramiona na piersi, sądząc że to da mu do zrozumienia, że musi to podpisać, bo inaczej stąd nie wyjdę.

– Dlaczego minister wysyła kogoś takiego na tak istotne szkolenie? – zapytał ironicznie. – To chyba pomyłka.

– Nie pytałem o pańskie zdanie, tylko prosiłem o podpis.

– Pyskaty jak zawsze – powiedział i założył ręce za głowę. – Nie wyślę cię tak daleko stąd z twoich buntowniczym charakterem. Masz wystawione bardzo słabe zachowanie.

Wtedy nie wytrzymałem. Położyłem z hukiem ręce na jego biurku i pochyliłem w jego stronę.

– Podpiszę to pan, bo przyszedłem z prośbą. Nie żądam. Nie krzyczę. Jestem wyjątkowo miły i grzeczny. – A mimo to głos już mi się zacisnął z nerwów na tego człowieka.

– Zachowuj się, Azu i nie mów mi co mam robić. Skoro mówię, że jesteś nieokrzesany i zbuntowany, co przekłada się na to, że ci tego nie podpiszę, to masz wytoczony silny argument przeciw twoim zachciankom.

Oderwałem gwałtownie dłonie od biurka i warknąłem wkurzony na jego upartość. W tej szkole pedagog niedoprowadzający mnie do szału to cud! Mimo wszystko jeszcze nie zawróciłem do drzwi. Miałem na tego człowieka asa.

– Jeśli chce pan, żeby cała szkoła dowiedziała się o pańskim romansie z woźną, to mogę zabrać dokument z biurka i wyjść. – Mężczyzna zbladł w pierwszej chwili, a kiedy zacząłem lekko i niespiesznie sięgać po dokument...

– Skąd o tym wiesz? Znaczy... Nie mam z nikim żadnego romansu!

I nim zdążył zgnieść papier przed sobą, ja już mu go odebrałem. Potem zacząłem chować go do plecaka, przy okazji wyjmując kilka zdjęć, które trzymałem ukryte specjalnie na taką okazję. W duchu dziękowałem kumplowi, który odkrył ten sekret i sfotografował ich kilka intymniejszych pocałunków.

– Więc na tych zdjęciach to nie jest pana twarz? – spytałem, a kiedy pokazałem je mężczyźnie, jego policzki poczerwieniały. Wyglądał jak dojrzały pomidor, przez co ledwie powstrzymywałem śmiech.

– Oddaj mi to!

Zabrałem zdjęcia i odsunąłem o krok, nadal oddzielany od dyrektora przez jego biurko.

Uśmiechnąłem się niewinnie.

– Podpisze pan, to wtedy pogadamy.

– Podpiszę! Daj mi ten głupi papier i zdjęcia też!

Zrobiłem jak prosił, a kiedy odebrałem od niego wypełniony dokument, zostałem spiorunowany tak groźnym wzrokiem, że poczułem żal dla tego biedaka. Zwłaszcza, że on jeszcze nie wiedział, kto jest autorem zdjęć. Ani, że ta osoba wyda jego romans w chwili, gdy ja będę odbywał szkolenie w słonecznej Hiszpanii.

Bułka z masłem!

Skłoniłem się lekko dyrektorowi, po czym opuściłem jego gabinet, tak szybko jak to możliwe, ale zarazem na tyle powoli, by jeszcze lekko dziada zirytować. Ten niestety nie powiedział już nic więcej, a szkoda. Bardzo chciałem pstryknąć go w nos.

I tak idąc przez szkolny korytarz z powrotem do sali, sam na poważnie zastanawiałem się, jakim cudem ta wiadomość została zaadresowana do mnie. Bo przecież rząd musiał otrzymać chociaż jakąś rekomendację, abym mógł znaleźć się na liście wyjezdnych. Może to zasługa zdanego certyfikatu językowego? Albo moich dobrych ocen z przedmiotów zawodowych? Byłem tu w końcu najlepszym uczniem na roku!

Kiedy wróciłem już do sali, nagle w progu, przede mną, stanął mój klasowy znajomy – Amon. Wydawało mi się początkowo, że chciał wyjść na korytarz, ale on z szerokim uśmiechem na ustach złapał mnie na rękaw mundurka i pociągnął.

– Co jest, do cholery?! – zapytałem, gdy znaleźliśmy się razem obok ławki chłopaka w niebieskich włosach – Torao. Nastolatka, który od pierwszego dnia w S.U.M. próbował wyprzedzić mnie i moje oceny, choć już wtedy dzieliła nas ogromna przepaść.

Dlatego też zaskoczył mnie nagły ruch Amona.

– Byłeś przed chwilą u dyrektora, prawda?

Zmrużyłem oczy, niepewny i lekko kiwnąłem głową. Starałem się przy tym zachować odpowiedni dystans od jego radosnej osobowości.

– A co cię to, gdzie chodzę? – zapytałem podejrzliwie.

– Amon, chciał powiedzieć – zaczął niespiesznie Torao – że on i ja dostaliśmy z rządu deklarację. Chcą wysłać nas na szkolenie do Hiszpanii, podobnie jak ciebie.

Wyprostowałem się gwałtownie i omal nie roześmiałem z nerwów, które kotłowały się w moim brzuchu. Jak to jest możliwe?! Tylko ja miałem stąd wyjechać! Tylko ja miałem być tu najlepszy!

– Pewnie nie znacie nawet języka, więc po cholerę wy tam?

– Och! Teraz to nas obraziłeś! – Amon stanął dumnie, a jako że był wyższy ode mnie, teraz wydawał się nienaturalnie wysoki. – A właśnie, że nie. Oboje z Torao jako jedyni w szkole mamy zdane certyfikaty z hiszpańskiego na poziomie B2.

Zgrzytnąłem zębami, podejrzewając już na jakiej podstawie wybyczyli mnie... Naszą trójkę – na to całe szkolenie. Gdy za to spojrzałem za siebie, na resztę klasy, zdałem sobie sprawę, że nawet jeśli nie jadę sam, to i tak w całej szkole jestem najlepszy. Nikt poza mną, Torao i Amonem nie ma zrobionego tak ważnego certyfikatu.

Uśmiech wyższości wstąpił mi na twarz.

– Ja też mam zdany, więc nie jesteście jedyni, półgłówku – powiedziałem, po czym odkaszlnąłem i szybko zmieniłem temat: – Dobra, ale co wasza dwójka chce ode mnie w związku z tym wyjazdem? Czemu pytaliście o dyrektora?

– Bo musi nam podpisać te druczki – podniósł w górę kopie swoją i Torao. – Ale nie wiedzieliśmy czy jest w dobrym humorze.

Uniosłem brew.

– Czemu miałby mieć zły humor?

– Bo ty u niego byłeś. Jesteś najbardziej zniesławionym uczniem w szkole. W gabinecie dyrektora przesiadujesz co najmniej raz w miesiącu.

Prychnąłem na tę naganę i odparowałem:

– Taka możliwość nie przysługuje nawet dyżurnemu, więc to raczej zaszczyt. Nie zniesławienie.

Torao aż otworzył usta na te słowa, a Amon roześmiał się głośno. Na ten dźwięk zareagowali inni i ich ciekawskie spojrzenia zwróciły się w naszym kierunku.

– Czego się gapicie, przydupasy? – warknąłem groźnie, a szum w sali powrócił, gdy na nowo zajęli się swoimi sprawami i własnymi rozmowami. Potem znowu spojrzałem na kolegów i wzruszyłem ramionami, mówiąc: – Jeśli boicie się humoru dyrektora, dajcie mu ochłonąć przez lekcję i pójdziecie na obiadowej. Proste.

Torao wydał mi się nagle bardziej zniesmaczony.

– Czyli jednak go zdenerwowałeś. Jakim cudem podpisał ci ten kwitek?

– Nie twoja sprawa. Po prostu dostałem podpis i jadę z wami na drugi koniec kontynentu. Czy wam się to podoba czy nie.

I wtedy już nie byłem dalej zaczepiany, więc wróciłem do ławki, aby przeczekać ostatnie minuty przerwy. Zacząłem w tym czasie bawić się skrawkiem folii aluminiowej, w którą dziś wyjątkowo zawinąłem sobie pojedynczą kanapkę. Bo jak się okazywało, cudem dzisiejszego dnia nie był fakt, że dyrektor podpisał mi jakiś głupi papier. Cudem bywały dni, kiedy chciało mi się przygotować sobie z rana coś do szkoły i nie musiałem od rana głodować.

Miałem więc tylko nadzieję, że w Hiszpanii, nie będą zmuszali mnie do gotowania zup czy innych posiłków dla całego garnizonu. Jak to niekiedy w wojsku bywa.

***

Już wchodząc do bloku, na chłodną klatkę schodową, poczułem w kościach, że wydarzy się coś dziwnego. Przeświadczył mnie o tym nie tylko fakt, że od rana wszystko było źle – lekcje się dłużyły, a zamiast piątki ze sprawdzianu dostałem cholerną czwórkę. Ale na dodatek raz przebiegając przez ulicę, potknąłem się i prawie potrąciła mnie ciężarówka!

Zmęczenie zabijało mnie od środa, a ponadto byłem cholernie głodny. Jednak to ostatnie robiło na mnie najmniejsze wrażenie. Dopiero gdy stanąłem przed drzwiami domu, poczułem apetyczne zapachy, prawdopodobnie dochodzące od sąsiadów. Mama nie umie tak pachnąco gotować. Zawsze robił to za nią mój tata. Do czasu, aż nie wyprowadził się do swojej kochanki i ich nowego dziecka, nazywanego nierzadko moim bratem. Nienawidziłem tego bachora od momentu, gdy przyszedł na świat.

To on zniszczył moją rodzinę.

Zamknąłem za sobą drzwi, jak zwykle słysząc ciszę. Chociaż nie! Ktoś był w domu! Usłyszałem odgłosy kogoś szwendającego się po kuchni. Zamarłem na chwilę, twierdząc, że to złodziej. Dlatego jak uczono nas tego w S.U.M., najpierw uzbroiłem się w prowizoryczną broń – miotłę, a potem powoli ruszyłem w stronę pomieszczenia.

Jakie było moje zdziwienie, gdy zamiast obcego, dostrzegłem rozpromienioną matkę, mieszającą coś w srebrnym garnku! Miotła aż wypadła mi z dłoni i narobiła hałasu, a kobieta podskoczyła i szybko obróciła w moją stronę.

– Przepraszam... – wydukałem, podnosząc „broń". Matka spojrzała na mnie obrażona.

– Czy ty dziecko czasami myślisz?! Po co ci ten ciężki sprzęt? Chyba nie zamierzasz teraz sprzątać?

Pokręciłem przecząco głową i dopiero w tamtej chwili zauważyłem, że to jednak nie od mojej sąsiadki, a z garnka, stojącego na palniku, dochodziły błogie zapachy, które wyczułem już na klatce.

Mój żołądek zbuntował się.

– Co gotujesz? I... Od kiedy gotujesz? – zapytałem niemożliwie zaskoczony. Jej kolejne nieciekawe spojrzenie sprawiło jednak, że szybko zamknąłem usta.

– Od zawsze. W końcu od tego jest kobieta w domu. A ty lepiej ucz się szwedzkiego. Wtedy może nie będę musiała tu stać.

Westchnąłem ciężko.

Znowu to samo... Nie rozumiałem obsesji matki odnośnie nauki tak nierozumianego przeze mnie języka obcego. Ona wykupiła już z tego powodu całe księgarnie! Mój regał z książkami był w jednej trzeciej zastawiony słownikami i innymi repetytoriami dla uczących się szwedzkiego. Półka uginała się od niebiesko-żółtych grzbietów.

– Nie będę się uczył. Nie mam na to czasu. Mam już czego się uczyć chociażby na matematyce. Dziś dostałem z niej tylko czwórkę. – Tu urwałem na moment, schodząc kobiecie z drogi, gdy ta wyszła na chwilę po coś do salonu. Kiedy wróciła, kontynuowałem: – Potem zamierzam dostać się na najlepszą uczelnię wyższą w całej Japonii i zostać wojownikiem. Japonii, nie Szwecji.

Kobieta fuknęła zirytowana moją odpowiedzią.

– To trzeba było się uczyć w poprzednie wakacje, jak ci mówiłam. I w jeszcze w poprzednie. I trzy lata temu w wakacje też. – Zacisnąłem pięści przy bokach. – A teraz siadaj do stołu, mały buntowniku. Nakładam obiad.

Stłamsiłem przekleństwo i zagryzłem zęby, zły że ona ciągle namawia mnie do tej okropnej czynności. Specjalnie nauczyłem się pięknie brzmiącego hiszpańskiego na równi z angielskim, aby może była zadowolona. Ale ona tylko trochę to chwaliła. I tylko czasami, jakby ze sztuczną radością.

Dla świętego spokoju usiadłem w końcu do stołu, tak jak mnie poproszono. Wcześniej jednak odłożyłem miotłę z powrotem do składzika, a kiedy postawiono przede mną talerz... Bałem się dotknąć widelca.

Moja mama bardzo rzadko gotowała. Zawsze tą czynnością zajmowałem się ja, choć nie znosiłem tego zajęcia, prawie tak samo jak nie chciałem uczyć się szwedzkiego. Mama bardzo dużo pracowała, ale bywały dni... Takie jak ten, kiedy mogłem podziękować wszechświatowi za posiłek – okropny, ale jednak – przygotowany przez kogoś innego.

Włożyłem więc widelec z potrawką do ust i mimo jej gorzkiego posmaku, przełknąłem. Udawałem że bardzo mi to smakowało.

***

Następnego dnia po szkole, zacząłem powoli spisywać listę rzeczy, które muszę zabrać do Hiszpanii. Wszystkie ubrania, kosmetyki i elektronika znalazły się na tej liście, ale nadal czegoś mi brakowało. Wiedziałem doskonale czego. Chodziło o rzeczy, których nie mógłbym zabrać na teren lotniska, a mianowicie pistolety. Nie miałem jeszcze na nie uprawnień, a jako że wyjeżdżałem na szkolenie wojskowe, czułem nieodpartą potrzebę dopisania ich do listy.

Gdy po południu moja mama weszła do pokoju, aby w nim posprzątać i dojrzała listę na biurku, spojrzała na mnie, leżącego wygodnie na łóżku ze słuchawkami w uszach.

– Co to jest? – zapytała jakby niedbale, ale jednocześnie szturchnęła mnie w ramię. Wyłączyłem muzykę, aby lepiej ją słyszeć.

– Lista tego, co zabieram do Hiszpanii na szkolenie. Mówiłem ci przecież, że wyjeżdżam.

Mama zrobiła duże oczy, zupełnie jakby pierwszy raz w życiu o tym słyszała. Już bałem się, że zapomniała i za wszelką cenę będzie próbowała zatrzymać mnie w domu.

– Podpisali ci ten dokument?! Nie wierzę! – powiedziała jedynie zaskoczona, a ja odetchnąłem z dziką ulgą.

„Ha! Ja też" – pomyślałem, przypominając sobie zagrywkę w gabinecie dyrektora i nonszalancko podparłem kostkę na udzie.

– To naprawdę niesamowite, że wyjeżdżasz tak daleko!

– Widzisz, jednak hiszpański do czegoś mi się przydał. Nie potrzebuję uczyć się już szwedzkiego – zażartowałem, choć mama przyjęła moje słowa zbyt poważnie. Jak to ona.

– A dopisałeś do listy słowniki szwedzkiego? Jeśli nie, to sama ci je dopiszę i osobiście włożę do walizki zanim wyjedziesz.

Ledwie zdławiłem ostry ton, mówiąc do niej:

– Ale to jest obciach! Nie potrzebuję...

– Potrzebujesz! Twój ojciec jeszcze się o to będzie upominał.

– Nie mam z tym człowiekiem nic wspólnego! – zawołałem ostro, już nie mogąc wytrzymać. Nie znosiłem, kiedy kobieta o nim wspominała.

Matka akurat wycierała z kurzu moją półkę z książkami. Nie patrzyła na mnie, gdy stwierdziła beznamiętnie:

– Cóż, to się dopiero okaże.

Nie chciałem, aczkolwiek już przygotowałem poduszkę, aby w nią rzucić. Ledwie powstrzymałem ten ruch i w nerwach wykrzyczałem się w nią, prawie wypluwając cały tlen.

Matka czym prędzej wyrwała mi jaśka z rąk.

– Co ty robisz?! Przestań zachowywać się jak niezrównoważony psychicznie i lepiej wróć do nauki.

– Nie będę się uczył szwedzkiego! – wrzasnąłem na nią z dzikością w oczach i rumieńcem gniewu na policzkach.

– Ostatnio dostałeś czwórkę z matematyki! Ucz się więc matematyki, ośle jeden! – I nim zdążyłem powiedzieć więcej, zarzuciła tylko sobie szmatkę od kurzy na ramię i wyszła z mojego pokoju, trzaskając drzwiami. Aż na parapecie przewróciło się jedno ze zdjęć.

Szybko, jakby automatycznie, podszedłem więc do okna, aby je podnieść, a kiedy tylko wziąłem ramkę w rękę, z gniewem przyjrzałem się temu, co widniało za szkłem.

Mama tuląca się do ramienia obcego mi mężczyzny. Tego, z którym pierwsza zdradziła tatę, co potem odbiło się na tym, że on zdradził ją i wyjechał do nowej rodziny. Do mojego okropnego, młodszego brata.

Omal nie rzuciłem fotografią o podłogę. Zamiast tego tylko ścisnąłem ramkę mocniej między palcami i delikatnie odłożyłem ją z powrotem na parapet. Potem wytarłem łzy złości, które nie wiedzieć kiedy, zmoczyły moje oczy; nie pozwoliłem im wylać się na policzki. To nie było godne przyszłego wojownika Japonii. Poza tym rozwód rodziców nigdy nie był moją sprawą.

Wróciłem więc na łóżko, włożyłem do uszu słuchawki i spróbowałem odciąć się od wszelkiego myślenia o szwedzkich słownikach na mojej półce.

Jeszcze wtedy nie wiedziałem, jak bardzo musiały ze mnie kpić w tamtej chwili. 

Poprawek część 1!!! Rozdział z dopiskiem i innymi małymi zmianami <3

~ Salada_2003

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro