Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudził mnie dźwięk przychodzącego na telefon powiadomienia.

W otaczającym nas półmroku powoli uniosłam głowę i spojrzałam na komórkę, która leżała na stoliku kawowym. Remo dalej obejmował mnie w pasie, choć jego uścisk nie był już tak mocny, jak wieczorem. Po jego miarowym oddechu zdołałam się domyślić, że dalej spał, dlatego ostrożnie uniosłam jego rękę i wyswobodziłam się spod jego ramienia. Starałam się być jak najciszej, dlatego kiedy podniosłam się i złapałam za telefon, kontrolnie zerknęłam na jego spokojną twarz. Nie obudził się, więc z ulgą ruszyłam do kuchni i usiadłam na krześle przy wyspie kuchennej. Odpaliłam ekran telefonu.

Od Brooke:

Jak tam?

Do Brooke:

Remo jeszcze śpi.

Od Brooke:

Kupiliśmy z Deanem trochę jedzenia. Jesteśmy pod kamienicą, wpuścisz nas? Będziemy cicho.

Uśmiechnęłam się na widok jej gorliwego zapewnienia. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał dziewiątą rano i podniosłam się z miejsca.

Do Brooke:

Wchodźcie. Remo śpi w salonie.

Szybko ją poinformowałam, żeby przypadkiem nie byli zdziwieni, gdy wejdą do środka. Już po chwili usłyszałam ciche pukanie do drzwi, więc odłożyłam telefon na blat i ruszyłam do wyjścia. Przekręciłam w zamku klucz i powoli otworzyłam drzwi, napotykając przy tym delikatne uśmiechy moich przyjaciół. Brooke nawet z zadowoleniem lekko pomachała wypełnioną produktami torbą. Otworzyłam wejście szerzej i wpuściłam ich do środka.

– Nie mogliśmy wysiedzieć w domu, więc pomyśleliśmy, że może jednak w jakiś sposób się przydamy – powiedziała szeptem Brooke, przechodząc do środka. Ze smutnym uśmiechem spojrzała na Rema, a ja w tym czasie zgarnęłam z fotela koc i go nim przykryłam. Dean przejął od dziewczyny zakupy i zaniósł je do kuchni.

– Ma mocny sen, więc nie powinien się obudzić – powiedziałam, wchodząc z nią do kolejnego pomieszczenia. – Poza tym po wczorajszym dniu był wykończony, więc na pewno nie obudzi się szybko.

– I dobrze, niech trochę odpocznie – stwierdził Dean i postawił torbę z zakupami na blacie. Zajrzałam do środka.

– Jesteście kochani – szepnęłam i zaczęłam wyjmować rzeczy. Część produktów Brooke schowała do lodówki.

– Wiadomo, kiedy odbędzie się pogrzeb? – zapytał cicho blondyn i zajął miejsce przy wyspie kuchennej. Obejrzał się za siebie w kierunku salonu, ale dochodziła stamtąd całkowita cisza.

– W czwartek – odpowiedziałam z westchnieniem i obróciłam się w ich stronę. – Napijecie się czegoś? – zaproponowałam w końcu, a Dean ochoczo zerknął na ekspres do kawy. Nie potrzebowałam wiedzieć więcej. Włączyłam urządzenie i na moment zniknęłam w łazience, gdzie przepłukałam usta, przemyłam twarz i rozczesałam skołtunione włosy. Nadal miałam wczorajsze ubrania na sobie, ale powstrzymałam się przed pożyczeniem od Rema choćby koszulki. Zamierzałam zapytać go o to później, kiedy już się obudzi.

Wróciłam do kuchni i spojrzałam na Brooke i Deana, którzy rozmawiali między sobą dalej szeptem. Gdy dziewczyna mnie zauważyła, od razu zapytała:

– Wiadomo co z jego bratem?

– Remo powiedział, że do ukończenia szkoły Tony będzie mieszkać u rodziców jego mamy. Chyba wcześniej nie mieli bliskiej relacji, ale po jej śmierci zaproponowali nad nim opiekę. To chyba dobry pomysł, biorąc pod uwagę, że zaraz zaczynają się egzaminy, a Remowi zależy na skończeniu szkoły – wyjaśniłam, bawiąc się nerwowo palcami. Brooke potaknęła ze zrozumieniem.

Właściwie kompletnie zapomniałam o zbliżających się egzaminach. Gdyby nie obecna sytuacja i sposób, w jaki zmieniłam myślenie o szkole, pewnie teraz siedziałabym z nosem w książkach i kuła na każdy egzamin. Nie miałam do tego jeszcze głowy, dlatego zamierzałam zabrać się za to w najbliższym czasie, gdy sytuacja choć odrobinę się uspokoi. Wiedziałam, że nie mogłam zrzucać szkoły na dalszy plan, szczególnie, że wytrzymałam w tym mieście kolejne miesiące tylko po to, by te egzaminy zaliczyć i jak najszybciej się wyprowadzić.

– Pouczymy się razem – stwierdził nagle Dean, chyba dostrzegając niepewność na mojej twarzy. – Co prawda wielkiej wiedzy to ja nie posiadam i raczej będę uczył się od was, niż wy ode mnie, ale może w ten sposób będzie nam się łatwiej przygotować. Zdamy egzaminy i w końcu będziemy wolni.

– Przecież ty nawet dobrze tabliczki mnożenia nie umiesz – wygarnęła mu Brooke, spoglądając na niego z politowaniem.

– Dlatego bez bica od razu przyznałem się, że dużej wiedzy nie posiadam – odpowiedział, unosząc dłonie w obronnym geście.

– Ty żadnej wiedzy nie posiadasz – poprawiła go z prychnięciem, na co bez urazy przewrócił jedynie oczami. Uśmiechnęłam się lekko.

– Mamy jeszcze czas, żeby tej tabliczki mnożenia cię nauczyć. – Poklepałam go pocieszająco po ramieniu. Uśmiechnął się do mnie z wdzięcznością. – Choć jeśli faktycznie jej nie umiesz, zastanawiam się, w jaki sposób zdałeś ostatnie klasy.

Mina od razu mu zrzedła.

– Też się nad tym zastanawiam – dodała szczerze Brooke.

– Nie mogę się doczekać, aż Remo wstanie. Wtedy nie będziecie już dla mnie takie wredne, teraz się wyżywacie, bo jestem jedynym kozłem ofiarnym w zasięgu wzroku – stwierdził, a ja prychnęłam cichym śmiechem i podeszłam do ekspresu.

– Brooke, też chcesz? – dopytałam, wskazując na filiżankę, którą wyciągnęłam z szafki.

– Nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie chciała – odpowiedziała, a ja przyznałam jej rację. Zrobiłam trzy kawy, w tym jedną dla siebie i wyciągnęłam z lodówki mleko. Miałam nadzieję, że Remo nie obrazi się za to, jak rządziliśmy się w jego mieszkaniu. Na razie spał, więc nie był niczego świadomy, ale jeśli znałam go choć trochę, wiedziałam, że prędzej wkurzyłoby go, że z niczego nie korzystamy.

Postawiłam przez Brooke i Deanem dwa kubki parującej kawy i stanęłam naprzeciwko nich po drugiej stronie wyspy kuchennej.

– Musimy wymyślić jakiś plan działania – powiedziałam w końcu, a oni spojrzeli na mnie z zainteresowaniem. Upiłam łyk gorącego napoju i kontynuowałam: – Jeśli jego dziadkowie zabiorą Tony'ego tuż po pogrzebie, zostanie tutaj całkowicie sam. Nie wiem, jak będzie się zachowywał i czego będzie pragnął, ale ja na pewno nie chcę go zostawiać samego.

– To logiczne, że go nie zostawimy – powiedział pewnie Dean. – Jestem gotowy nawet na warty. Będziemy czuwać co osiem godzin, w dzień i w nocy – zarzekł, całkowicie poważnie przyciskając dłoń do piersi. Uśmiechnęłam się, słysząc szczerość i przejęcie w jego głosie.

– Myślę, że w ten sposób będzie miał nas jeszcze bardziej dość niż zazwyczaj. – Brooke stwierdziła to, co dokładnie chodziło mi po głowie.

– Myślałam po prostu, żeby częściej go odwiedzać. Jeśli będzie chciał, raz na jakiś czas możemy zostać na noc. Nie chcę, żeby poczuł się... Samotny – wytłumaczyłam w końcu, bo sama dobrze wiedziałam, jak czułam się po stracie własnej siostry. Wtedy prócz siebie nie miałyśmy nikogo innego, a doskonale wiedziałam, że nie mogłam liczyć na wsparcie rodziców. Zresztą udowodnili to tuż po pogrzebie, kiedy całą sprawę zamietli pod dywan, byle ile idealne życie mogło toczyć się dalej bez żadnych przeszkód.

Wtedy jak grom z jasnego nieba spadło na mnie poznanie Rema, a później reszty jego ekipy. Nie wiedziałam, czy nasze losy potoczyłyby się tak samo, gdyby Audrey nie umarła, ale byłam im wdzięczna za to, że pomimo iż wtedy im nie ufałam, dali mi czas i pozwolili mi się przy nich otworzyć w odpowiednim momencie. Może właśnie dlatego byli dla mnie teraz tak ważni. Na każdym kroku udowadniali mi, że byłam dla nich ważna, a ja w końcu to poczułam i zamierzałam odwdzięczyć się tym samym.

Teraz również udowodnili mi, że nasza przyjaźń była dla nich ważna, a sposób, w jaki starali się pomóc swojemu przyjacielowi zmiękczał moje serce tak, że w piersi czułam przyjemne ciepło.

– Pewnie będzie miał nas dość, ale nie zostawimy go – podsumowała w końcu Brooke, a ja kiwnęłam potakująco głową. W kuchni na moment zapadła cisza, ale została przerwana przez dźwięk kroków, który rozległ się w korytarzu. Zamarłam z palcami zaciśniętymi na kubku, gdy w progu kuchni pojawił się Remo.

Miał włosy w nieładzie i oczy dalej przekrwione, ale spojrzał na nas przytomnie. Na jego twarzy odbiło się zdezorientowanie.

– Nie przypominam sobie, żebym was wpuszczał do mieszkania – powiedział nagle jeszcze zachrypniętym, zaspanym głosem.

– Sami się wprosiliśmy – odpowiedziała prosto Brooke, jakby to była najlogiczniejsza rzecz na świecie. Odwróciła się w stronę chłopaka razem z Deanem. Uważnie zeskanowali go wzrokiem, ale nie zadali żadnego pytania o jego samopoczucie. Poniekąd byłam im za to wdzięczna, cieszyłam się, że pomimo obecnej sytuacji byli w stanie zachować podobną atmosferę jak przy naszych wcześniejszych spotkaniach.

– Ja ich wpuściłam – przyznałam się w końcu, gdy Remo gapił się na nich przez moment, najwyraźniej zbierając myśli. Nie wiedziałam, czy był zły, czy zadowolony, bo z jego twarzy można było co najwyżej wyczytać zmęczenie. Przeczesał włosy, pociągnął nosem i wszedł na środek kuchni.

– Przynajmniej byście się na coś przydali i zrobili, nie wiem, śniadanie. – Cała nasza trójka wymieniła się lekkimi uśmiechami, gdy usłyszeliśmy delikatną kpinę w jego głosie. Podejrzewałam, że wcale nie miał ochoty teraz żartować, ale starał się, żeby było normalnie. Pomimo tak ciężkiego ciężaru na swoich plecach, pozostawał silny.

– Wypraszam sobie, ta szurnięta idiotka o świcie wyciągnęła mnie na zakupy dla ciebie – prychnął Dean, wskazując na Brooke.

– Sam jesteś szurniętą idiotką, idioto – skomentowała i trąciła go łokciem w żebra. Skrzywił się.

– I co, myślisz, że zakupami zapłaciłeś za moją kawę, którą teraz pijesz? – zapytał lekko Remo, opierając dłonie na blacie. Stanął obok mnie, więc zerknęłam na niego kątem oka.

– Boże, jaki ty jesteś niewdzięczny. – Dean zmrużył oczy z udawaną dezaprobatą. – Dobrze, niech ci będzie! – dodał po chwili i gwałtownie wstał.

– Co robisz? – zapytałam, gdy przepchnął się obok nas do lodówki.

– Zrobię mu takie śniadanie, że się posra z wrażenia – odpowiedział z determinacją Dean, a ja parsknęłam śmiechem i natychmiast zasłoniłam usta dłonią, gdy spiorunował mnie wzrokiem. Remo nie wyglądał jednak na rozbawionego, a śmiertlenie przerażonego.

– Otruje mnie – skomentował, mrugając wolno.

– Z przyjemnością, jeśli nie przestaniesz głupio pierdolić – odburknął blondyn i wyciągnął z lodówki jajka.

– Chyba czas się stąd ewakuować – powiedziałam cicho do Brooke, która również nie była przekonana co do umiejętności gotowania Deana.

– A ty, przepraszam, nie masz czystych ubrań? – Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wymowne pytanie Rema było skierowane do mnie. Uniosłam zaskoczona brwi i spojrzałam w dół na swoją wygniecioną bluzkę.

– Przepraszam, że nie chciałam ci grzebać w szafie – odpyskowałam, gdy patrzył na mnie z niezadowoleniem. – Myślałam, że jak się wyśpisz, to będziesz choć odrobinę mniej niemiły.

– A ja myślałem, że zapamiętałaś, że możesz grzebać we wszystkim, co do mnie należy – prychnął. Moje serce zabiło nieco mocniej, kiedy usłyszałam stuprocentowe przekonanie w jego głosie. – Wybaczcie, idę Lucy pokazać, co powinna zrobić, gdy wstała pierwsza – zwrócił się do Deana i Brooke, po czym bez uprzedzenia złapał mnie za rękę i pociągnął mnie do sypialni. Szedł tak zdeterminowanym krokiem, że przy okazji potknęłam się o leżącą na ziemi poduszkę w salonie i przeklęłam szpetnie pod nosem.

Zatrzymałam się dopiero, gdy mnie puścił i otworzył szeroko drzwi od szafy.

– Może nie mam wybitnego gustu i ubrań we wszystkich odcieniach, ale jest tu wszystko, co mogłabyś na siebie założyć – powiedział, spoglądając na mnie. – Dlaczego ty się boisz korzystać z moich rzeczy?

– Nie boję się – zaprzeczyłam od razu, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Po prostu nie chciałam być niemiła i grzebać w twoich rzeczach – poprawiłam się.

– Znamy się od kilku miesięcy, a ty dalej nie zrozumiałaś, że to co moje, to i twoje? – Uniósł brwi. – Specjalnie dla ciebie pojadę w następnym tygodniu do sklepu i kupię koszulki we wszystkich odcieniach, jeśli te ci się nie podobają – dodał pewnie. W końcu nie potrafiłam powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy. Moje spojrzenie automatycznie zmiękło.

– Może jesteś jednak bardziej uroczy, kiedy się wyśpisz – stwierdziłam, a on zmrużył oczy i sięgnął po jedną z koszulek. Przyłożył do mnie i przyjrzał mi się oceniająco.

– Ta nie pasuje do twoich oczu – mruknął i odrzucił ją na bok. Po chwili w jego dłoniach pojawiło się kolejne ubranie, które również do mnie przyłożył. Przez moment intensywnie się zastanawiał, po czym pokręcił głową i wygrzebał z półki jeszcze jedną, tym razem w niebieskim kolorze. Nawet nie musiałam jej przymierzać, bo od razu cmoknął z aprobatą i wcisnął mi ją siłą do rąk.

– Przepraszam, czy to znaczy, że jest mi ładnie tylko w niebieskim kolorze? – spytałam z udawaną pretensją, ściskając w palcach bawełniany materiał. Zamarł, jakby zdał sobie sprawę, że źle to rozegrał, a ja z trudem powstrzymałam cichy śmiech. Patrzyłam na niego całkowicie poważnie, choć było to trudne.

– Ale to właśnie spierdoliłem – powiedział i zmarszczył brwi. – Oczywiście, że to nie znaczy, że ładnie ci tylko w tym kolorze.

– Czyżby?

– Kurwa, nawet jakbyś ubrała wszystkie te koszulki na raz, to i tak byś była najpiękniejsza. Zadowolona?

– To ciekawe, że trzeba cię zmuszać do komplementów. – Igrałam z nim w najlepsze.

– Zjeżdżaj stąd już, paskudo i idź się w końcu ubierz. – Obrócił mnie w stronę wyjścia z sypialni i zdecydowanie popchnął. Obejrzałam się na niego przez ramię i pokazałam mu zęby w uśmiechu. – Wypad – dodał, gdy dalej na niego patrzyłam.

Nie dałam się jednak wygonić z sypialni. Zamiast tego zawróciłam, zrobiłam w jego stronę jeszcze dwa kroki i bez uprzedzenia go przytuliłam. Na początku zamarł, jakby się tego nie spodziewał, ale w końcu otoczył mnie ramionami i przyciągnął mnie do siebie.

– Obiecujesz, że jeśli cokolwiek będzie się działo, to mi powiesz? – zapytałam z policzkiem przyciśniętym do jego piersi. Powstrzymałam westchnienie, gdy przesunął dłońmi po moich plecach w dół i z powrotem w górę. Ten gest sprawił, że po moim kręgosłupie spłynął przyjemny dreszcz. – Nawet jak bardzo nie będziesz się chciał z nikim niczym dzielić – dodałam, odsuwając się delikatnie, by spojrzeć mu w oczy. W jego orzechowych tęczówkach pojawił się błysk, który jednak szybko zgasł.

– Tak – szepnął w końcu zachrypniętym głosem. – Powiem.

Uspokojona znowu oparłam głowę na jego torsie i na moment przymknęłam powieki. Wzięłam wdech, ale zamiast poczuć jego przyjemny zapach, który od zawsze kojarzył mi się z bezpieczeństwem, poczułam, znowu, smród spalenizny.

Odsunęłam się od niego gwałtownie i zmarszczyłam brwi.

– Wiesz co? – zaczęłam, zerkając w stronę drzwi. – Chyba nikt z nas nie jest dobrym kucharzem.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie i pomimo mojego zaniepokojenia ponownie przygarnął mnie do siebie. Musnął ustami mój policzek i dopiero wtedy pozwolił mi uwolnić się z jego objęć.

Zamiast się przebrać, od razu poszliśmy skontrolować sytuację w kuchni. Przystanęłam w połowie kroku na widok Deana, który próbował ugasić palącą się ścierkę do naczyń, a Brooke, głośno przeklinając, przeniosła patelnię ze spalonym jedzeniem do zlewu. Chłopak odwrócił się na moment i na nasz widok zamarł.

– Cześć – powiedział z szerokim uśmiechem, jakby nic się nie stało. – Co tam u was? Ładna dzisiaj pogoda, prawda? – podpytał. Uniosłam wyżej brwi.

– Czy ja też tak wczoraj wyglądałam, jak spaliłam ci jedzenie? – zapytałam, zerkając na Rema, który zatrzymał się obok mnie.

– Być może – mruknął, nie patrząc mi w oczy.

– Ale kto powiedział o jakimś spalonym jedzeniu? – spytał Dean, a wtedy Brooke gniewnie zmarszczyła brwi i spojrzała na niego ze złością. – No co? – sapnął, gasząc w końcu mały ogień i spojrzał na nas, jakby nic się nie stało.

– Pomóc ci? – zaproponowałam.

– Przecież żadnej pomocy nie potrzebuję – zapenwił, a Brooke ze zrezygnowaniem na moment przymknęła powieki, po czym poczłapała do nas i opadła na krzesło. Dean, jakby naprawdę nic się nie stało, ponownie otworzył lodówkę i wyciągnął z niej kolejne artykuły spożywcze.

– Naprawdę jesteście aż tak głodni? – spytał cicho Remo.

– To ty miałeś zjeść – odparła Brooke.

– Aha – skomentował jedynie w ten sposób i spojrzał na swoją kuchnię.

– Przy mnie nie była jeszcze w tak tragicznym stanie – stwierdziłam. W trójkę obserwowaliśmy Deana, który, nucąc cicho, zabrał się za przygotowywanie jedzenia po raz drugi.

– Kocham go jak brata, ale chyba nie jestem aż tak głodny – mruknął, po czym zajrzał do zlewu, gdzie stała spalona patelnia. Wrócił do nas i wziął kubek mojej kawy. Napił się bez pytania i usiadł obok Brooke, która weszła właśnie na jakąś aplikację, by zamówić jedzenie po prostu do jego domu.

– Nie no, poczekaj, dajmy mu szansę – zaoponowała, gdy zaczęła przeglądać jedzenie, które mogłaby zamówić. Spojrzała na mnie, westchnęła i odłożyła telefon z powrotem na blat.

Dean krzątał się po kuchni przez kolejne dobre dwadzieścia minut, ale w końcu przestało śmierdzieć spalenizną, a zaczęło pachnieć dobrym jedzeniem. Z zainteresowaniem przyglądałam się, jak przygotowywał posiłek i pomogłam mu rozłożyć na stole talerze. Był z siebie tak dumny, że nie miałam serca mówić mu, że Brooke zwątpiła w jego umiejętności. Chwilę później każdy z nas dostał porcję jajecznicy, a Brooke podała nam świeży chleb.

– Widzicie? Mówiłem, że jestem w to dobry – zapewnił Dean, zabierając się za jedzenie jako pierwszy. Wymieniliśmy w trójkę spojrzenia.

– Z małymi problemami, ale ci się udało – przytaknęłam.

– Musiałem dodać do tego trochę adrenaliny, inaczej byłoby nudno. Wszystko było zaplanowane – powiedział z jedzeniem w buzi, a Brooke zasłoniła twarz dłońmi.

– Jesteś niesamowity, Dean – powiedziała, patrząc na niego przez palce.

– Wiem, dlatego właśnie jecie śniadanie zrobione przeze mnie – odpowiedział i przełknął kolejny kęs jajecznicy. – Może obiad też zrobię?

– Chyba najem się tą jajecznicą wystarczająco na cały dzień – zapewnił szybko Remo i skosztował przyrządzonego przez Deana dania.

– To może zrobię śniadanie też jutro?

– Pewnie, w ogóle zostań u niego na noc i najlepiej tutaj zamieszkaj – wtrąciła Brooke.

– Przestań być taka wredna, przyjechaliśmy tutaj, żeby zapewnić Remowi miłą atmosferę – zbeształ ją szybko chłopak.

– Prawie spaliłeś mu kuchnię – przypomniała.

– Prawie robi sporą różnicę – odpowiedział i jakby nigdy nic zaczął jeść dalej. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i nawet lekko się uśmiechnęłam. Na szczęście reszta poranka minęła nam bez dodatkowych przygód. Razem z Brooke posprzątałyśmy ze stołu i wypiłyśmy po jednej filiżance kawy. Dopiero wtedy zauważyłam, że znów zaczęło się robić nerwowo, ale usilnie ten fakt ignorowałam.

Wiedziałam jednak, że nie mogliśmy ignorować zbliżającego się pogrzebu mamy Rema do końca życia. Nie chciałam się wpraszać i być niemiła, dlatego cierpliwie czekałam, aż chłopak sam odezwie się na ten temat.

Zrobił to chwilę przed południem, gdy siedzieliśmy w salonie i próbowaliśmy rozmawiać na wszystkie tematy, kompletnie niezwiązane wczorajszym dniem.

– Pogrzeb ma się odbyć o dziesiątej – powiedział nagle, a my zamilkliśmy w tym samym momencie i spojrzeliśmy na niego. – Mama bardzo was lubiła, więc jeśli chcielibyście zajrzeć, to...

– Oczywiście, że przyjdziemy – odpowiedziała Brooke. – Przecież nie zostawimy cię tam kompletnie samego – obiecała, a ja szybko przytaknęłam. Remo spojrzał na nas po kolei, ale zorientował się, że mówiliśmy całkowicie poważnie. Nie dodał od siebie już nic więcej, ale skinął ledwo zauważalnie głową i odwrócił wzrok.

– A później? – dopytał ostrożnie Dean. – Po pogrzebie?

– Tony wyjeżdża razem z dziadkami – powiedział Remo i odchrząknął. – Pożegnam się z nim i pewnie wrócę do domu.

– Myślę, że jutro zdecydujemy, co zrobimy później – stwierdziłam cicho. Planowanie czegokolwiek wydawało mi się teraz nie na miejscu, podejrzewałam też, że Remo będzie chciał odpocząć. Nie chciałam zwalać mu czegokolwiek na głowę, a szczególnie wpraszać się tutaj, jeśli tak naprawdę nie miałby na to kompletnej ochoty i wolałby spędzić trochę czasu sam na sam.

***

Jak chyba wszyscy ludzie nienawidziłam pogrzebów.

W czwartek wstałam już przed piątą, bo nie mogłam spać. Zostałam u Brooke, bo Remo pojechał na noc do swoich dziadków i brata. Nie zamierzałam się tam wciskać, przede wszystkim wiedząc, że jak nikt on i jego brat potrzebowali teraz kontaktu z rodziną.

Do siódmej rano leżałam ze wzrokiem wbitym w sufit i myślałam. Zastanawiałam się, jak naprawdę będzie teraz wyglądać rzeczywistość Rema i co mogłam zrobić, aby choć odrobinę ją polepszyć. Co jakiś czas zerkałam na telefon, ale powstrzymywałam się przed napisaniem do niego wiadomości. Może jeszcze spał? Nie chciałam go budzić.

Co ciekawe, od dłuższego czasu nie kontaktował się ze mną również nieznajomy, który wcześniej uwielbiał wypisywać do mnie smsy. Byłam tak skupiona na zapewnieniu wsparcia Remo, że nawet nie zauważyłam, że nieznany numer kompletnie przestał się do mnie odzywać. Powinnam się cieszyć, w końcu niczego tak nie pragnęłam jak tego, by w końcu odpuścił. Zamiast ulgi czułam jednak niepokój, ponieważ wiedziałam, że w żaden sposób nie pozbyłam się problemu. Ten problem jedynie wyczekiwał na dobrą okazję, by się ze mną skontaktować i doskonale byłam tego świadoma.

Po siódmej zadzwonił budzik Brooke i dziewczyna z głośnym jękiem uderzyła w telefon, który dzwonił dalej. Zerknęłam na nią. Miałam ochotę powiedzieć jej, że w ten sposób nie będzie w stanie wyłączyć budziku, ale widząc grymas na jej twarzy, szybko się powstrzymałam. Włosy miała we wszystkie strony świata i gdy denerwująca melodyjka z telefonu odezwała się ponownie, schowała twarz w poduszkę i wymamrotała w nią niezrozumiałe przekleństwo.

Postanowiłam się nad nią zlitować i wstałam, by wyłączyć budzik. Kiedy to zrobiłam, niezgrabnie wydostała się z pościeli i spojrzała na mnie półprzytomnie.

– Już musimy wstawać? – zapytała, jakby liczyła, że jej zaprzeczę. Pokiwałam powoli głową. Pogrzeb miał się odbyć o dziesiątej, ale musieliśmy tam jeszcze dojechać i przede wszystkim poczekać na Deana, który obiecał, że nas tam zawiezie. Wątpiłam, że chłopak miał nastawiony budzik tak wcześnie jak my, ale gdyby zaszła taka potrzeba, sama pojechałabym do jego domu, żeby go obudzić. Nie zamierzałam zostawiać dzisiaj Rema samego.

W ogóle nie zamierzałam go zostawiać, ale to była już inna kwestia.

– Właściwie możesz pospać jeszcze chwilę, a ja w tym czasie wezmę prysznic – zaproponowałam. Wydała z siebie pełne zadowolenia westchnienie i ponownie wtuliła się w poduszkę.

– Obudź mnie, jak skończysz.

– Ja po prostu nastawię kolejny budzik, bo znając życie, nie obudzisz się, kiedy ładnie cię poproszę – wywnioskowałam i zabrałam jej telefon. Ustawiłam budzik na późniejszą godzinę i tak jak planowałam, skierowałam się do łazienki na piętrze.

W domu panowała cisza, dlatego podejrzewałam, że rodzice Brooke byli już w pracy. Przez ostatnie dwa kompletnie odpuściliśmy sobie chodzenie do szkoły, ale wkrótce musieliśmy nadrobić wszystkie nieobecości. Co ciekawe, moja matka w tym czasie nie skontaktowała się ze mną ani razu.

Może naprawdę zależało jej tylko na idealnym życiu. Może nie obchodziło ją, co się ze mną stało, skoro nie mogła ukrywać już tak wielkiej skazy na swoim wizerunku. Byłam przekonana, że policja nie rozniosła dalej informacji, że Sylvia się nade mną znęcała, ale na pewno ktoś z grona jej znajomych przestał uważać mnie już za idealną córkę. Nie obchodziło mnie to. Za nic w świecie nie zamierzałam wracać do rodzinnego domu.

Wiedziałam też, że nie mogłam być na utrzymaniu moich przyjaciół. Zamierzałam jak najszybciej zdać wszystkie egzaminy, a później wyprowadzić się do innego miasta i tam wynająć choćby pokój lub małą kawalerkę. Od kilku tygodni gorliwie zbierałam oszczędności i wierzyłam, że to wystarczy mi na początek. Później zamierzałam martwić się resztą.

W końcu weszłam do łazienki i odłożyłam telefon na pralkę. Zamknęłam za sobą drzwi, sięgnęłam po ręcznik, który przyszykowałam sobie tutaj poprzedniego dnia i powiesiłam go przy prysznicu. Zdjęłam piżamę i weszłam pod prysznic. Zamknęłam kabinę i odkręciłam ciepłą wodę, ale nawet ona nie pomogła mi w rozluźnieniu spiętych ramion.

Wiedziałam, co czekało mnie dzisiejszego dnia i choć na zewnątrz pozostawałam niewzruszona, w moim wnętrzu piętrzył się chaos. Nie płakałam poza tą jedną sytuacją w samochodzie i musiałam być silna dla Rema na pogrzebie, ale na samą myśl moje gardło boleśnie się zaciskało.

Zakręciłam wodę i automatycznie wmasowałam w skórę głowy szampon, który mocno się spienił. Wyszorowałam całe ciało, jakby to mogło pomóc mi w kontrolowaniu własnych myśli, po czym spłukałam pianę wodą i odetchnęłam. W łazience zaparowało od gorącej wody.

Kiedy wyszłam i zaczęłam wycierać się ręcznikiem, wmówiłam sobie, że będę trzymać dzisiaj fason. Może było to kwestią wychowywania się w rodzinie, w której okazywanie złych emocji oznaczało słabość, a może było to oznaką silnej woli, ale wiedziałam, że podołam tego zadaniu.

W końcu to nie był pierwszy raz, gdy udawałam, że mam nad wszystkim kontrolę.

Wytarłam włosy, z których skapywała jeszcze woda i umyłam zęby. Na ramiona narzuciłam biały, bawełniany szlafrok, po czym przetarłam zaparowaną szybę i spojrzałam w swoje lustrzane odbicie. Miałam cienie pod oczami i wyglądałam na niewyspaną, ale poza tym trzymałam się prosto. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że dzisiaj znowu sobie poradzę.

Pomalowałam się kosmetykami, które przywiozłam z mojego domu i wysuszyłam włosy. Gdy zerknęłam na zegarek, okazało się, że minęło dokładnie czterdzieści pięć minut od pierwszego budzika Brooke. Musiałam ją obudzić, żeby później nie zabiła mnie za to, że nie zrobiłam tego wcześniej.

Dalej w szlafroku wróciłam do jej sypialni i uniosłam brwi. Brooke odrzuciła telefon na drugą stronę łóżka i dalej smacznie spała.

– Przysięgam, że ściągnę tu straż, żeby cię obudziła syrenami – powiedziałam, patrząc na nią z politowaniem. Złapałam za drugą poduszkę i bezlitośnie uderzyła nią w jej głowę. – Wstawaj! – zawołałam. Znowu jęknęła, jakby ktoś robił jej krzywdę.

Cóż, miałam nadzieję, że nie zabolało jej za bardzo moje uderzenie.

Uniosła nieprzytomnie głowę.

– Przecież mówiłaś, że mogę pospać jeszcze chwilę – odpowiedziała z wyrzutem.

– Ta chwila już minęła. Wstawaj, bo się spóźnimy – ostrzegłam ją i podeszłam do jej biurka, na którym leżały przygotowane przeze mnie wczoraj ubrania.

– No już – westchnęła w końcu. – Może najpierw kawa?

– Nie, najpierw się ogarnij, bo nie wiem, ile ci to zajmie – odpowiedziałam, jakbym co najmniej była u siebie i to ja zarządzała jej rutyną. Brooke jednak chyba nie miała nic przeciwko, bo posłusznie (choć z trudem) wstała i podreptała do łazienki, w której przed chwilą się malowałam.

Jako że ją zajęłam, zabrałam swoje ubrania i zeszłam na dół do łazienki, która była wolna. Przebrałam się w czarną spódniczkę i tego samego koloru elegancką bluzkę z rękawami w siateczkę i małymi guzikami na środku. Poprawiłam wysuszone włosy, które delikatnie kręciły się przy końcach i nabrałam powietrza do płuc. Dzięki makijażowi nie było widać cieni pod moimi oczami, więc wyglądałam znacznie lepiej niż wcześniej.

Nieco bardziej uspokojona zajrzałam do kuchni i zrobiłam dla Brooke kawę, której tak bardzo pragnęła. Zeszła na dół pół godziny później, już na szczęście ubrana, a ja w tym czasie wybrałam numer do Deana i zerknęłam na zegar. Było przed dziewiątą, więc musieliśmy się pospieszyć.

– Proszę, powiedz, że nie śpisz – wymamrotałam, gdy po kilku długich sekundach w końcu odebrał.

– Co tam? – zapytał żywym głosem, a ja westchnęłam z ulgą.

– Za ile będziesz? – spytałam konkretnie, spoglądając na Brooke, która wygrzebała z lodówki karton mleka i właśnie wlewała je do kawy. Wymownie podsunęłam jej mój kubek, by nalała również do niego.

– Za jakieś dwadzieścia minut. Pasuje?

– Pasuje – przytaknęłam. – Chcesz kawę na drogę?

– Nie, piłem w domu. Próbuję przebić się przez te zasrane korki w centrum miasta. Dlaczego Brooke ubzdurała sobie mieszkanie na jakimś zadupiu?

– Jej zapytaj – odpowiedziałam i spojrzałam na szatynkę, która niczego nieświadoma upiła łyk kawy.

– Lepiej nie, bo jeszcze mi się oberwie. Dzwoniłaś do Rema?

– Nie, wydaje mi się, że nie powinnam teraz robić zamieszania. Wie, że się pojawimy, spotkamy się pewnie na cmentarzu – odpowiedziałam, a Dean wydał z siebie cichy pomruk aprobaty.

– Za niedługo będę – mruknął jeszcze i rozłączył się. Znowu napiłam się kawy, choć żołądek miałam ściśnięty i ani myślałam o jedzeniu czegokolwiek. Brooke chyba podobnie, bo tylko posłała mi posępne spojrzenie i dopiła szybko resztę swojej kawy. Poszłam jej śladami, nie chciałam męczyć się z piciem dłużej, niż było to potrzebne.

Jakieś piętnaście minut pod domem pojawił się Dean. Wymieniłyśmy z dziewczyną spojrzenia, po czym wyszłyśmy na zewnątrz. Na dworze było dzisiaj zdecydowanie chłodniej i delikatnie kropiło. Przez szybę dostrzegłam poważny wyraz twarzy blondyna i znów przeszedł mnie dreszcz. Zajęłam miejsce z tyłu i zapięłam pas.

Droga minęła nam w ciszy. Nie zastanawialiśmy się nad tym, co powiemy, co zrobimy, w jaki sposób się zachowamy. Chyba żadne z nas nie było teraz skore do rozmowy, a ja cały czas myślałam o Remo.

Gdy zaparkowaliśmy na cmentarzu, przełknęłam ciężko ślinę. Wyszłam jako pierwsza i poprawiłam czarną spódniczkę. Wiatr szarpnął moimi włosami i ciemnym materiałem. Poczekałam, aż Dean i Brooke do mnie dołączą, choć już uważnie rozglądałam się za znajomą twarzą.

– Tam. – Brooke wskazała palcem na małą grupę ludzi przy równie małej kapliczce. Od razu dostrzegłam Rema. Stał przy swoim bracie i trzymał go za rękę. Z jego twarzy nie można było wyczytać żadnych emocji. Trzymał się prosto, szczękę miał zaciśniętą i był blady. Z tej odległości nie widziałam, czy jego oczy były zaczerwienione. Wyglądał jak przeciwieństwo Tony'ego, którego łzy dostrzegłam nawet stąd.

Poczułam ziejący ból w klatce piersiowej. Tony miał równie bladą twarz, ale widziałam, jak broda mu drżała. W pewnym momencie wtulił się w nogi Rema, który sztywno go objął i z tą samą miną zwrócił się w stronę kapiliczki. Automatycznie we własnych oczach poczułam łzy.

Nie pozwoliłam im jednak spłynąć po policzkach. Wzięłam wdech i ruszyłam w ich stronę, nie czekając na przyjaciół. Stawiałam pewne kroki, choć czułam, jak nogi mi drżały. Musiałam być dzisiaj oparciem na chłopaka, nie chciałam się przy nim rozklejać.

Remo dostrzegł mnie, gdy ponownie się obrócił. Zawiesił na mnie na moment wzrok, po czym kucnął przed swoim bratem i szepnął mu coś do ucha. Tony potulnie odszedł w stronę dziadków, ale obejrzał się na mnie. Uśmiechnęłam się do niego pocieszająco, choć zrobiłam to z wysiłkiem. Jego oczy znów wypełniły się łzami.

– Cześć – szepnęłam łagodnie, gdy Remo wyciągnął do mnie dłoń. Uścisnęłam ją bez wahania i przysunęłam się w jego stronę. Część bliskich jego mamy, która pojawiła się na pogrzebie, rzuciła nam spojrzenia. Nie obchodziło mnie to, skupiałam się jedynie na chłopaku.

Musnęłam kciukiem wierzch jego dłoni, ale wtedy jeszcze mocniej zacisnął palce na mojej ręce. Nabrał powietrza do płuc i skupił uwagę na Deanie i Brooke, którzy również szli w naszym kierunku. Zmusili się do słabego, ale porozumiewawczego uśmiechu.

Wkrótce wybiła dziesiąta.

Przed wejściem do kapliczki Tony zdążył się do mnie przytulić. Wyswobodził się z uścisku dziadka, który na przywitanie kiwnął nam tylko głową. Objął mnie, więc kucnęłam przed nim i przygarnęłam go do siebie. Czułam, jak jego drobne ciało drży i wiedziałam, że nie było to spowodowane zimnem.

– Trzymaj się – szepnęłam mu do ucha, przeczesałam mu delikatnie włosy i znów zmusiłam się do uśmiechu. Nie odwzajemnił go, ale kiwnął głową i uciekł z powrotem do dziadków. Weszłam do kapliczki, trzymając pewnie dłoń Rema.

Niewiele pamiętałam z tego momentu. Ocknęłam się, gdy staliśmy już tuż nad grobem. Wpatrywałam się w wyryte na kamieniu litery, które składały się na imię i nazwisko mamy Rema. Umarła zbyt młodo. Nie mogłam się z tym pogodzić.

Przez cały czas kciukiem gładziłam wierzch dłoni chłopaka. Co jakiś czas zerkałam na niego kontrolnie, ale trzymał się prosto, nawet kiedy członkowie rodziny składali mu kondolencje.

Gdy staliśmy tuż przed grobem, w końcu coś zwróciło moją uwagę. Uniosłam głowę i rozejrzałam się po cmentarzu. Z łatwością dostrzegłam mężczyznę, który stał w rogu cmentarza w długim, czarnym płaszczu. Rozpoznałabym go wszędzie.

Na raz poczułam wściekłość i ból, który ugrzązł w moim gardle. Ledwie zauważalnie trąciłam ramieniem Deana, który stał tuż obok i kiwnięciem głowy wskazałam na tego człowieka. Nie chciałam, by Remo go dostrzegł, dlatego powoli puściłam jego dłoń i zamieniłam się miejscem z Brooke.

Ona również zauważyła ojca Howarda.

– Zostań z nim – powiedział do niej szeptem Dean, a my wymieniliśmy spojrzenia. Nie potrzebowaliśmy słów, żeby się porozumieć. Powoli, tak, by nikt nie zwrócił na nas uwagi, ruszyliśmy w przeciwną stronę. Miałam szczerą nadzieję, że Brooke przypilnuje Rema tak, by niczego nie zauważył. Nie zasługiwał na to.

Na samą myśl, że jego ojciec miał taki tupet, by pojawić się na pogrzebie jego matki, cała zadygotałam. Zacisnęłam szczękę boleśnie mocno, wręcz zgrzytając zębami i ruszyłam w kierunku, w którym przed chwilą go zobaczyłam. Byłam pewna, że tylko na to czekał, bo usunął się w cień, gdy tylko zorientował się, że do niego idziemy.

– Nie rób nic głupiego – ostrzegł mnie ledwie słyszalnie Dean, choć cały czas trzymał się blisko.

– Naprawdę akurat teraz o to mnie prosisz? – zapytałam, spoglądając na niego kątem oka. Zacisnął usta w wąską kreskę. Widziałam doskonale, jak był spięty i jak ledwo hamował gniew.

– Masz rację. Rób, co uważasz – odpowiedział, a ja skinęłam głową. Nie zamierzałam oczywiście wszczynać awantury, a przynajmniej nie w taki sposób, by reszta się o tym zorientowała. Jak najbardziej było to możliwe, zamierzałam zamienić z ojcem Rema kilka słów i wygonić go stąd czym prędzej.

Raphael przedostał się przez boczną bramę i stał tuż za ogrodzeniem. Dostrzegłam go na wydeptanej ścieżce, gdy wsunął dłonie do kieszeni i zlustrował mnie wzrokiem. Ruszyłam w jego stronę.

– Jak śmiesz – wysyczałam przez zęby. Nie drgnął ani o milimetr. – Jak śmiesz tutaj przychodzić?!

Mój głos był ostry i lodowaty, byłam pewna, że Raphael usłyszał w nim gniew. Zadarł lekko głowę i spojrzał na towarzysza, z którym przyszłam.

– Dzień dobry, Lucy – powiedział, a ja zatrzymałam się kilka kroków przed nim. Był ode mnie znacznie wyższy i silniejszy, ale nic mnie to nie obchodziło. Byłam gotowa rozszarpać go na strzępy i nawet nie chciałam myśleć, co zrobiłby Remo, gdyby go zobaczył.

– Przez tyle lat traktowałeś ją w najobrzydliwszy sposób, a teraz przyszedłeś na jej pogrzeb? – zapytałam z niedowierzaniem. – Ty...

– Wydaje mi się, Lucy, że jesteś jeszcze zbyt młoda na obrażanie starszych osób, a przede wszystkim mnie – przerwał mi ostrzegawczo, a ja pokręciłam powoli głową.

– Nie chcę nawet pytać, dlaczego tu przyjechałeś. Wynoś się – powiedziałam. – Wynoś się, nim ktokolwiek cię zauważy.

– To miłe, że tak bardzo chcesz bronić mojego syna, ale nie sądzisz, że powinienem porozmawiać z nim sam?

– On nie będzie z tobą rozmawiać – wycedziłam przez zęby.

– Więc teraz to ty będziesz robić za jego matkę? – zakpił. Złapałam gwałtownie Deana za rękę, bo już ruszył w stronę mężczyzny. Raphael uśmiechnął się w tak obrzydliwy sposób, że nienawiść do niego wręcz zaczęła mnie dusić.

– Tylko spróbuj się do niego zbliżyć – ostrzegłam go.

– To co mi zrobisz? Co ty w ogóle możesz zrobić, co? – zapytał. Nie odrywałam od niego wzroku i wręcz wbijałam paznokcie w nadgarstek Deana, by tylko nie ruszał się z miejsca. – Myślisz, że twoje zdanie w ogóle się tutaj liczy? Przyszedłem na pogrzeb kobiety, z którą spędziłem połowę swojego życia. Co w tym dziwnego?

– Połowę życie jej zniszczyłeś, więc powinieneś mieć choć odrobinę rozumu i odpuścić przynajmniej w dzień jej pogrzebu – odpowiedziałam od razu.

– Och, nie, chodziło mi o to, że przecież Remo nie ma już nikogo bliskiego. Skoro stracił jednego rodzica, powinienem zapewnić mu opiekę, nie sądzisz? – spytał z rozbawieniem. Byłam przekonana, że kompletnie nie o to chodziło, a takim gadaniem próbował jedynie wytrącić mnie z równowagi.

Wtedy właśnie zdałam sobie sprawę, że on nie wiedział, jak wyglądała moja codzienność. Nie wiedział, że miałam konflikt z rodzicami, a ja mogłam to wykorzystać.

– Wiesz, kim jest moja matka? – zapytałam chłodno. Uniósł z zaintrygowaniem brew.

– No dalej, kim jest?

– Nazwisko Graves nic ci nie mówi? – dopytałam. Przez moment się nie ruszał, jakby próbował połączyć nazwisko z osobą, którą kojarzył. W końcu w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia, ale nie byłam pewna, czy jakkolwiek się przestraszył. – Raczej nie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, że wróciłeś do miasta.

Miałam szczerą nadzieję, że moja matka kiedyś o nim słyszała i naprawdę nie byłaby zadowolona z jego powrotu. W końcu chciała, by w mieście zapanował spokój, a Raphael był powiązany z nielegalnymi wyścigami.

– Więc w taki sposób próbujesz się bronić? Myślisz, że wystraszę się kogoś innego? – zapytał, odzyskując rezon, a ja zrobiłam w jego stronę kolejny krok.

– Nie, chciałam tylko zapewnić cię, że zrobię wszystko, by zamienić twoje życie w piekło, jeśli tylko spróbujesz zakręcić się wokół Rema. To brzmi chyba jasno, prawda? – Uniosłam z wyczekiwaniem brew. Być może Raphaela zaskoczyła moja pewność siebie, ale szybko zdołał to ukryć.

– W moim świecie takimi jak ty zajmują się moi ludzie. Spróbuj zaszantażować mnie jeszcze raz, a dokładnie ci to pokażę – odpowiedział.

– Odsuń się, Lucy. – Usłyszałam za swoimi plecami głos Deana. Raphael już chciał sięgnąć dłonią do mojego podbródka, ale w tej samej chwili chłopak odepchnął mnie. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, a jego pięść spotkała się z twarzą mężczyzny.

Otworzyłam szeroko oczy. Raphael najwyraźniej się tego nie spodziewał, bo z sapnięciem zatoczył się do tyłu i złapał się za twarz. Spomiędzy jego palców zaczęła spływać krew i dopiero po kilku sekundach złapał równowagę.

– Może w ten sposób zrozumiesz, co miała na myśli Lucy. Jeśli słowa były dla ciebie za trudne, z chęcią zastosowałem nową taktykę. Zapoznać cię jeszcze raz? – zapytał Dean, opuszczając zaczerwienioną pięść wzdłuż ciała. Mężczyzna spojrzał na niego z wściekłością. – Umiesz chociaż odpowiadać na pytania?

– Raczej wyżej sra niż dupę ma – wywnioskowałam głośno, by mnie usłyszał.

– Popełniliście właśnie spory błąd – powiedział jedynie, patrząc na nas. Nie zbliżał się jednak, a ja podeszłam do Deana.

– Zejdź nam z oczu – syknęłam. Raphael ani drgnął.

– Nie słyszałeś? Powiedziała ci grzecznie, żebyś wypierdalał – wyjaśnił Dean, a gniew w jego głosie był wręcz namacalny. Mężczyzna z niedowierzaniem pokręcił głową i odsunął dłoń od swojej twarzy. Krew dalej spływała z jego opuchniętego już nosa. Prychnął, jakby nie chciał już nic więcej powiedzieć i zawrócił w nieznanym kierunku.

Obserwowaliśmy go, dopóki nie zniknął nam z oczu. Miałam szczerą nadzieję, że więcej tutaj nie wróci.

W końcu powoli obróciłam się w stronę Deana i spojrzałam na jego stłuczoną dłoń. Również na nią spojrzał i tylko wzruszył ramionami.

– Było warto – stwierdził.

– A pamiętasz, że dalej nie nauczyłeś mnie samoobrony? – zapytałam.

– Chyba jest niepotrzebna, skoro ostatnim razem, gdy pobiłaś się w szkole, złamałaś jakiejś dziewczynie nos – przypomniał mi. Spojrzałam na niego w zdumieniu.

– Masz rację. Chyba jesteśmy w to całkiem nieźli – powiedziałam, a on uniósł kącik ust. Od razu jednak spoważnieliśmy. – Ani słowa o tym, co się tutaj wydarzyło – ostrzegłam. Przytaknął i oboje zawróciliśmy w stronę cmentarza.

#elitaNA

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro