Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

REMO

Nie było drugiego innego człowieka, którego nienawidziłem tak bardzo, jak mojego ojca.

            Tamtego wieczoru niewiele myślałem o tym, co zrobię, gdy go spotkam. Byłem skupiony na wykonaniu zadania. On był moim zadaniem.

            Nie potrzebowałem żadnych wyjaśnień. Nie sądziłem także, że mój ojciec będzie chciał się w jakiś sposób wytłumaczyć za wszystko, co zrobił nam przez ostatnie lata. Musiał mieć w tym spotkaniu jakiś cel, którego jeszcze nie poznałem. Wiedziałem jednak, że zamierzałem to wszystko zakończyć. Nie chciałem mieć z tym człowiekiem nic wspólnego, a chaos, który rozpoczynał, był w jego wypadku błędem.

            Na spotkanie poszedłem całkowicie sam. Nie potrzebowałem świadków, a szczególnie osób, które mogłyby znaleźć się w niebezpieczeństwie właśnie przez niego. Musiałem zadbać o to, by nasza konfrontacja przebiegła w miarę możliwości spokojnie i gładko. Tylko na tym mi zależało.

            Wszystko zmieniło się, kiedy dostrzegłem go przy jednym z lasów w Pensylwanii. Wybrał doprawdy najlepsze miejsce. Nie było tu żadnych świadków. Gdyby do czegokolwiek między nami doszło, nikt by mnie nie znalazł.

            To straszne, że właśnie w taki sposób postrzegałem własnego ojca, ale nie potrafiłem inaczej. Stał przy leśnej drodze jak zwykle w długim, czarnym płaszczu i palił papierosa. Jego ciemne włosy były zaczesane do tyłu, miał też dłuższy zarost. Tylko jego spojrzenie się nie zmieniło. Dalej było lodowate i pozbawione jakichkolwiek emocji.

            – Jednak przyjechałeś – odezwał się, kiedy pojawiłem się wystarczająco blisko. Nie zwolniłem kroku, choć moje dłonie automatycznie zacisnęły się w pięści. Kiedyś, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, na jego widok czułem strach. Teraz prócz nienawiści nie było już niczego.

            – Myślałeś, że stchórzę? – zapytałem obcym dla siebie, zimnym głosem, który za bardzo przypominał jego spojrzenie. Zatrzymałem się tuż przed nim i spojrzałem mu prosto w oczy. Uniósł kącik ust i zaciągnął się używką.

            – Od zawsze sądziłeś, że w moich oczach jesteś zbyt słaby. – Bardziej stwierdził, aniżeli zapytał i pokręcił głową, jakby rozbawiony.

            – Miejmy to już z głowy – odparłem. – Po co mnie tu ściągnąłeś?

            – Przecież straciłeś matkę.

            – Oprócz niej mam mnóstwo osób, na których mi zależy. To nie oznacza, że nagle zacznę z tobą normalnie rozmawiać – odpowiedziałem od razu. Brałem powolne wdechy, by nie wytrącić się z równowagi. – Czego chcesz?

            – Twoja dziewczyna to niezłe ziółko.

            – Nie wciągaj jej w to.

            – Naprawdę. Nigdy bym nie pomyślał, że taka dziewczyna jak ona będzie brać udział w nielegalnych wyścigach. Wszyscy uważają ją za taką idealną. Ciekawe co by się stało, gdyby odkryli prawdę.

            – Zaczynasz jej temat tylko po to, by wytrącić mnie z równowagi – wywnioskowałem od razu, a on oczywiście nie zaprzeczył.

            – Być może – potwierdził. – Chciałem z tobą porozmawiać. O interesach – podkreślił, dopalając papierosa. Rzucił peta na ziemię i przygniótł go butem.

            – Dlaczego po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? Zgodziłem się na spotkanie, bo od kilku tygodni kręcisz się po mieście, jakbyś czegoś oczekiwał. Czego chcesz?

            – Przecież jesteś moim synem.

            Prychnąłem na te słowa.

            – Więc własnego syna przez tyle lat traktowałeś w taki sposób? – zapytałem, nie potrafiąc powstrzymać wściekłości, która pojawiła się w moim głosie.

            – Wiem, że cały czas zajmujesz się nielegalnymi wyścigami. Nasze ścieżki są do siebie bardzo zbliżone – wyjaśnił, a ja lekko zmrużyłem oczy. W końcu parsknąłem, kręcąc z niedowierzaniem głową.

            – A więc o to chodzi. Jak zwykle szukasz tylko korzyści, będziesz chciał, żebym do ciebie dołączył, by dobrze na tym wyjść. Jak ci nie wstyd po wszystkim, co zrobiłeś mi i mojej mamie? – zapytałem. – Przychodzisz tutaj i jak zwykle sądzisz, że zrobisz zamieszanie. Nie jestem już głupim dzieckiem, którym możesz manipulować. Mam dość tego, że zrujnowałeś całe życie naszej rodzinie. Mam dość tego, że wtrącasz się tam, gdzie nie powinieneś. Jeśli myślisz, że cokolwiek wskórasz w tym mieście, jesteś w ogromnym błędzie – warknąłem, robiąc krok w jego stronę. Słuchał mnie uważnie, ale doskonale ukrywał to, czy moje słowa w jakiś sposób w niego trafiały.

            – Nie oczekuję od ciebie sympatii.

            – I dobrze, bo jej nie dostaniesz. Tak samo jak szacunku – wyplułem. – Mama nie żyje, a Tony jest w dobrych rękach. Zrób mi przysługę i nie kontaktuj się ze mną nigdy więcej.

            – Więc w taki sposób chcesz to rozegrać? – prychnął, a ja poczułem jeszcze większe obrzydzenie do jego osoby. Czułem, jak emocje zbierają się w moim wnętrzu niczym pożar, który stawał się coraz większy. Z trudem przełknąłem gniew.

            – Tak, właśnie w taki sposób chcę to rozegrać. Jeśli zdecydowałeś się ze mną spotkać, wiesz, że nie jestem w tym mieście już byle kim. Obiecuję, że jeśli tylko usłyszę, że kontaktowałeś się z kimkolwiek bliskim, zniszczę cię w mgnieniu oka. Powiem wszystkim, że wróciłeś i może dopiero wtedy uświadomisz sobie, jak wielki to był błąd z twojej strony – powiedziałem, patrząc mu prosto w oczy.

            – Co, zgłosisz mnie policji? – zapytał z kpiną. – Przecież nikt ci nie uwierzy.

            – Skąd ta pewność?

            – Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz, Remo – odparł na to.

            – Po prostu trzymaj się z daleka. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Tony też nie.

            – A ta dziewczyna?

            – Od niej szczególnie trzymaj się z daleka – wycedziłem przez zęby. Mój ojciec nie wyglądał na zrezygnowanego, ale widziałem, że szukał odpowiednich słów, by mi odpowiedzieć.

            – Skoro taka jest twoja wola – mruknął w końcu. Nie wierzyłem, że jakkolwiek uszanuje moją prośbę, poddał się zbyt łatwo. Chciałem jednak, by to wszystko się skończyło. Naprawdę nie chciałem mieć z nim wspólnego. – Wygląda więc na to, że na torze od dzisiaj będziesz królować już tylko ty.

            – Słucham?

            – Wyjeżdżam za parę godzin. To dlatego chciałem się z tobą spotkać – odpowiedział.

            – Po co? Po co akurat ze mną?

            Uśmiechnął się lekko.

            – Żebyś zapamiętał mnie jako ostatni – odparł, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. Zacisnąłem zęby tak mocno, że szczęka zaczęła mnie boleć. – Do widzenia, synu.

            Uniósł dłoń na pożegnanie, jakby cała ta scenka sprawiała mu dużo frajdy, po czym wyminął mnie i ruszył do swojego samochodu. Przez moment stałem całkowicie nieruchomo, aż w końcu obróciłem się na pięcie i obejrzałem się na niego. Nie patrzył na mnie, wsiadając do samochodu. Nie zatrzymał się już ani razu. Zamknął drzwi, zapiął pas i zapalił silnik. Oświetliły mnie samochodowe reflektory. Z tej odległości nie widziałem nawet, czy na mnie patrzył.

            Mój ojciec po prostu odjechał, zostawiając to, na czym najbardziej mu zależało.

            Zamęt.

***

W domu czekała na mnie Lucy.

            Siedziała w kuchni przy wyspie kuchennej ze stosem książek na blacie. Miała na sobie moją granatową koszulkę, jej włosy były związane, a usta delikatnie rozchylone, gdy w skupieniu zapisywała coś na kartce. Na sam jej widok poczułem spokój, który tak różnił się od nienawiści, którą czułem przez ostatnie godziny.

            Odetchnąłem. Odłożyłem kluczyki od samochodu na komodę i bez zastanowienia ruszyłem w jej stronę. Lucy odgarnęła kosmyk włosów za ucho, a ja w tym samym momencie objąłem ją i pocałowałem ją w szyję. Drgnęła zaskoczona i dopiero wtedy zauważyłem, że miała w uszach słuchawki. Wyjęła je szybko i spojrzała na mnie.

            – Gdzie byłeś tak długo? – zapytała. Nie powiedziałem jej, kiedy zamierzałem zobaczyć się z moim ojcem.

            W odpowiedzi przyciągnąłem ją do siebie i z ulgą odetchnąłem jej zapachem. Odrzuciła długopis na bok i odwróciła się w moją stronę. Zarzuciła mi ramiona na szyję, a ja uśmiechnąłem się lekko i z łatwością ją podniosłem. Przeniosłem nas na kanapę, gdzie Lucy natychmiast mnie pocałowała, układając dłonie na moich policzkach. Bijące od niej ciepło działało na mnie kojąco.

            – Spotkałem się z moim ojcem – przyznałem w końcu, zaciskając palce na jej biodrach. Znieruchomiała, wyraźnie zmieszana.

            – Mówiłeś, że się z nim spotkasz, ale nie sądziłam, że... Już teraz – odpowiedziała po chwili ciszy, a ja pokiwałem głową. – I jak? – spytała łagodnie, wplątując palce w kosmyki moich włosów. Przeszedł mnie dreszcz, gdy przesunęła dłonie na mój kark.

            – Wierzę, że już nigdy się do nas nie zbliży. Nie ma w tym żadnego celu, przynajmniej próbowałem mu to w ten sposób wyjaśnić – powiedziałem, wyglądając przez okno. Lucy była moją kotwicą. To ona ciągnęła mnie do góry za każdym razem, gdy wydawało mi się, że tonąłem. Przy niej zebranie myśli wydawało się dużo łatwiejsza.

            Nabrałem powietrza do płuc i znowu na nią spojrzałem.

            – Podobno zauważył, że stałem się sławny w tym nielegalnym świecie i chciałem z tego jakoś skorzystać. Szybko uświadomiłem go, że nie jest to możliwe. Nie chcę mieć z tym człowiekiem nic wspólnego – wyjaśniłem, a ona ze zrozumieniem pokiwała głową. Przez cały czas jej uwaga była skupiona tylko na mnie. Wiedziałem, że nic przed nią nie ukryję. – Wyjechał dzisiaj z miasta – dodałem, a ona lekko zmrużyła oczy.

            – Wyjechał? – powtórzyła niepewnie.

            – Chyba zrozumiał, że nic więcej tutaj nie wskóra. Zapewne nie chciał też ryzykować swoją obecnością w Filadelfii. Zrobił tu spore zamieszanie kiedyś, kiedy w końcu na dobre zostawił mamę i na moment wyjechał.

            – To znaczy, że już nie wróci? – Nadzieja w jej głosie sprawiła, że moje gardło lekko się zacisnęło.

            – Taką mam nadzieję – przyznałem. – Chciałbym, żeby nie wrócił. Nie ma po co wracać. Może w końcu to zrozumiał.

            – Też mam taką nadzieję, Remo. Chcę, żeby w końcu zostawił cię w spokoju – szepnęła. Nie miałem serca mówić jej, że tu nie chodziło tylko o mnie, ale również o nich. Nie wiedziałem, czy mój własny ojciec nie będzie chciał wrócić, by w ten sposób nawiązać jakąś relację z Lucy albo z moim bratem. Mimo że najprawdopodobniej właśnie się od nas oddalał, wiedziałem, że przez najbliższy tygodnie będę musiał trzymać się na baczności.

            Chciałem jednak wierzyć, że był to początek końca koszmaru, który ciągnął się w naszym życiu tak długo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro