ROZDZIAŁ 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy zdałam sobie sprawę jak absurdalnie to wszystko musiało wyglądać. Siedemnastoletnia dziewczyna, niegdyś przykładna uczennica, w ciągu chwili zmieniła się w problematyczną oraz arogancką nastolatkę, której nie sposób było powstrzymać. A na domiar złego, pochodziłam z domu Woodsenów, jednego z najbardziej wpływowych politycznie i bogatych rodzin Stanów Zjednoczonych, po których raczej oczekiwało się bycia wzorem dla innych.

Jak dobrze, że to nazwisko nic dla mnie nie znaczyło.

– Mam nadzieję, że rozumieją państwo z czym to się wiąże. – Głos dyrektorki wybudził mnie z myśli i sprowadził do rzeczywistości. Zgarbiona kobieta siedziała na fotelu przy swoim biurku, a jej głos trząsł się, ponieważ wiedziała, że zgodnie z regulaminem musiała mnie wyrzucić ze szkoły. Zmierzenie się jednak z moim tatą, największym darczyńcą dla szkoły i jednocześnie osobą, która była szanowanym w całym kraju politykiem, było dla niej ciężkie już na pierwszy rzut oka.

– Pani Smith, jestem pewien, że można coś zadziałać w tym kierunku. – Tata pochylił się nad jej biurkiem, rzucając jej jedno z jego miażdżących spojrzeń, które były głównie zarezerwowane do jego politycznych wrogów, bądź do mnie. – Dobrze wiemy, że szkole przydałaby się nowa pracownia biologiczna. Niech da sobie pani pomóc.

Kobieta przygryzła delikatnie wargę i przez chwilę nie odzywała się. Zachowywała się co najmniej jakby naprawdę brała pod uwagę kolejną łapówkę, przez co zwątpiłam w tą szkołę jeszcze bardziej. Przewróciłam oczami i spojrzałam na zegarek. Obiecałam May, że się z nią dzisiaj pobawię i za nic w świecie nie chciałam tego przegapić, dlatego z co raz większym zirytowaniem czekałam na finalną decyzję dyrektorki.

– Przykro mi panie Woodsen, ale Veronicę widziało za dużo osób. Niestety nie ma opcji zapomnienia o całej sprawie, ponieważ tym razem Veronica dała się przyłapać zbyt dużej grupie, co uniemożliwia mi zaprzątnięcie tego pod dywan... Panie Woodsen, ona paliła marihuanę na środku korytarza. Jedyne co mogę zrobić to nie wzywać policji... jeśli oczywiście dalej będzie nam pan przekazywał datki. – Spojrzałam na nią zaskoczona z podziwem w oczach, ponieważ nie mogłam uwierzyć, że sama chciała przechytrzyć mojego ojca. Musiała mieć w sobie sporo odwagi.

Tata wyprostował się jak struna i poprawił swój garnitur, chociaż idealnie na nim leżał. Westchnął głęboko, przetarł oczy dłońmi, ukazując przy tym na chwilę swoją słabość, aby potem wziąć się w garść i ponownie wrócić do swojej standardowej, pozbawionej jakichkolwiek emocji mimiki.

– Nie tylko nie zadzwonisz na policję – zaczął wolno, lecz dobitnie, głosem nie wznoszącym sprzeciwu – lecz również dopilnujesz, aby nikt więcej się o tym nie dowiedział. Jeśli któryś z twoich uczniów lub nauczycieli piśnie słowo dziennikarzom, osobiście dopilnuje, żebyś nie była już tutaj dyrektorką. Nie zapominaj, że zrobiłaś mi już dużo przysług, które w świetle prawa nie do końca są legalne.

Kobieta przełknęła głośno ślinę, a mi prawie byłoby jej żal, gdyby nie fakt, że sama byłam zbyt szczęśliwa, aby przejmować się jej nieszczęściem. Po tylu miesiącach bezustannych prób, w końcu zostałam wyrzucona ze szkoły. Było mi odrobinę głupio, ponieważ aby tego dokonać musiałam zniżyć się do naprawdę niskiego poziomu – nie mogłam jednak nic poradzić na to, że wszystkie inne rzeczy, które robiłam, jakimś magicznym sposobem zostawały mi wybaczone i zapomniane.

– Veronica, pakuj się. – Zwrócił się do mnie tata, ale nawet na mnie nie spojrzał. Ciągle patrzył na kobietę – Zapamiętaj sobie jedno: mnie się nie szantażuje. Spróbuj to zrobić jeszcze raz, to przekonasz się o konsekwencjach.

Nie mogłam opanować szerokiego uśmiechu na twarzy, kiedy dygnęłam przed kobietą na pożegnanie i wolnym krokiem skierowałam się za ojcem w stronę limuzyny, która czekała już na nas przed szkołą. Nie mogłam się powstrzymać i w ciągu krótkiej przechadzki szkolnym korytarzem, zatrzymałam się na chwilę, zdjęłam marynarkę od mundurka i upuściłam go na środku przejścia, jednocześnie pozbywając się ciężaru tej przeklętej szkoły z moich ramion raz na zawsze.

Weszłam do limuzyny i usiadłam naprzeciwko ojca, który otoczony był swoimi asystentami. Był w środku kampanii wyborczej, dlatego przyjechanie do szkoły, aby tłumaczyć się z błędów jego córki, było dla niego niesamowicie nie na rękę. Uwielbiałam niszczyć mu plan dnia i sprawiać problemy, było w tym wręcz coś, co mnie uspokajało. Prawdą też było, że tylko wtedy poświęcał mi jakąkolwiek uwagę.

– Ashley, czy przygotowałaś dla mnie to, o co prosiłem? – Spojrzał na jego pracownicę, a ta szybko pokiwała twierdząco głową, jakby bała się, że z powodu jej powolności, srogo się jej oberwie.

Miała racje.

– Zadzwoniłam tam i powołałam się na pana – zaczęła, po czym spojrzała na mnie zestresowana. – Szkoła zgodziła się, gdy tylko usłyszała pana nazwisko.

– Świetnie. – Skwitował, wziął od niej plik, które nagle podał mi. – Spójrz na to Veronico.

Zmarszczyłam brwi nie do końca rozumiejąc sytuację, ale przyjęłam od niego papiery zaciekawiona. W sekundę zdałam sobie sprawę o co naprawdę chodziło – nagle mój uśmiech zniknął, a zamiast niego na twarzy ukazało się przerażenie.

– Tato... – Byłam zbyt zszokowana, żeby cokolwiek powiedzieć. Wiedziałam, że właśnie zostałam wyrzucona z kolejnej szkoły, z powodu kolejnego skandalicznego zachowania, ale w życiu bym się tego nie spodziewała. – Nie możesz mi tego zrobić.

– Już to zrobiłem. – Wzruszył ramionami, podpisując w tym czasie jakieś ważne dokumenty. – Od jutra uczęszczasz do Jilliarda i nie masz w tym nic do powiedzenia... Aha i muszę cię ostrzec.

Chyba ujrzał przerażenie w moich oczach, ponieważ zaśmiał się lekko, jakby dla niego to wszystko było zabawą. Przez ten cały nagły stres, nie zauważyłam nawet, że limuzyna zdążyła się już zatrzymać przed moim domem, a jedna z pracownic ojca otworzyła mi drzwi, umożliwiając mi przy tym łatwą ucieczkę.

– Miarka się przebrała. Jedyne co zawsze robiłem, to zapewniałem ci ochronę i robiłem wszystko, abyś mogła wieść normalne i spokojne życie. Więc jeszcze jedna wtopa... Jeszcze jeden telefon od dyrekcji... – Mówił gardłowym, głębokim głosem, którego nienawidziłam, przyprawiając mnie w tym samym czasie o ciarki. – I cię nie ma.

– Co to znaczy, że mnie nie ma? – Wyprostowałam się i rzuciłam mu wyzwanie wzrokiem, a przynajmniej próbowałam, starając się równocześnie zachować zimną krew w tak przytłaczającej sytuacji.

– Na zawsze znikniesz z naszego życia Veronico. – Moje serce zabiło tak głośno, że byłam pewna, iż każdy je usłyszał – I nie, nie mojego... Ale również mamy... I May.

Przełknęłam gulę, która uformowała mi się w gardle, tracąc siłę na utrzymanie pozorów nie miejącej serca córki. Trafił mnie tam, gdzie naprawdę bolało.

– Jeszcze jedna taka gafa i stracisz siostrę Veronico... Jeśli nie wierzysz w moje słowa, zawsze możesz spróbować i przekonać się na własnej skórze. Ale chyba byś tego nie chciała, prawda?

Nie odzywałam się, ponieważ nie chciałam mu dać satysfakcji, że w końcu ze mną wygrał. Cały ten czas, gdy tylko sprawiałam problemy, zamiatał sprawy pod dywan robiąc wszystko, aby dalej dobrze wyglądać w oczach opinii publicznej. Dlatego byłam w tak wielkim szoku, ponieważ mimowolnie spodziewałam się, że po dzisiejszym dniu zrobi dokładnie to samo, a ja będę miała satysfakcję nadwyrężenia jego nerwów. Nie mogłam uwierzyć, że zamiast pozbyć się problemu, który wywołałam, chciał pozbyć się źródła problemu, czyli mnie, poprzez wysłanie mnie do szkoły z internatem, która sytuowała się setki kilometrów od domu.

– Jasne?! – Powtórzył, a ja zamknęłam na to oczy i pokiwałam twierdząco głową. – Świetnie. W takim razie wynoś się teraz z mojego auta i lepiej zacznij się pakować. Jutro rano czeka cię długa podróż.

Spojrzałam na niego ostatni raz, ale ten zatracił się ponownie w swojej pracy. Posłusznie wysiadłam z limuzyny, która od razu odjechała z piskiem opon, zostawiając mnie jednocześnie samą na podjeździe.

xxx

dajcie znać co sądzicie!<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro