R 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[28.05.1988]
》Livia《

Rano do Michaela ktoś zadzwonił...

》Michael《

Wyszedłem do drugiego pokoju...

- Tak mamo?

- Masz plany na następną niedzielę?

- Nic ważnego, coś się stało?

- Organizujemy spotkanie rodzinne, i sprawdzam, czy to dobry termin

- Nie ma problemu... chętnie przyjdziemy

- "My"? Masz kogoś?

- Tak

- Czyli poddałeś się i nie szukasz już Livii?

- To Livia. Odzyskałem ją...I pobiłem się z jej ojcem

- O co?

- Zwyzywał ją, a gdy zwróciłem mu uwagę, dostałem pięścią w oko...tak na prawdę tylko go od siebie odepchnąłem... potknął się, upadł, uderzył w głowę I stracił przytomność... Kiedy się obudził, zabrali go do aresztu za napaść

- A ty?

- Uznali to za samoobronę...

- Livia nie miała przypadkiem męża?

- Miała... sam się usunął...

- Możesz jaśniej? Rozwiedli się?

- Nie... niezdąrzyli. Kiedy byłem w ich domu, chciał zgwałcić Livię... udało mi się go wtedy na chwilę zneutralizować... Zabrałem Livię I jej rzeczy I wróciłem z nią do Neverland... Harry nas znalazł... chciał ją znów zabrać dla siebie... groził jej, że mnie zabije... Kiedy się niezgodziła, postrzelił mnie w brzuch i chciał porwać Livię... zaczęła się szarpać i przez to sam się postrzelił... także nie mamy przeszkód do ślubu

- POSTRZELIŁ CIĘ?!

- Tak, ale już jest dobrze... tylko mamo, co do tego spotkania rodzinnego...

- Tak?

- To... przeszkadzałoby ci, gdybym zabrał też matkę Livii? Mąż ją dość tęgo prał...

- Nie ma problemu... Ale...

- Jeśli to problem, powiedz mi

- Jeśli nie macie planów, przyjedźcie dziś... tak dawno nie widziałam Livii...

- Pogadam z nimi... zapytam czy czują się na siłach... Po tym co się działo, mogą chcieć zostać w Neverland

- Zapytaj i daj znać... Pa

- Pa

Wróciłem do Livii i jej matki

- Kto dzwonił? - zapytała Livia

- Moja mama... zaprosiła nas na spotkanie rodzinne... i jeśli chcecie to dziś też...

- Dziś? Przy tym jak wyglądasz po spotkaniu z moim ojcem? - zakpiła Livia

- Moja mama wie o tym co się stało... zamaskuję to makijażem i będzie ok... czujecie się na siłach jechać tam dzisiaj?

- Ja tak - stwierdziła matka Livii

- Ja też - dodała Livia

- Dobra... dam mamie znać, że przyjedziemy, wy się przygotujcie...

***

Trzy godziny później dojechaliśmy do moich rodziców...

Gdy weszliśmy i ledwie zdąrzyliśmy się przywitać, moja mama i matka Livii zaczęły rozmowę między sobą, o, że tak to nazwę, "maminych" sprawach, a Joseph zmierzył mnie i Livię pogardliwym wzrokiem

- I 14 lat zajęło Ci to, co kazałem ci zrobić?

- Zajęło mi to jedną noc. Nie moja wina, że porwali Livię. - porwaniem określiłem ten ślub pod przymusem - i dla twojej wiadomości, gdyby nie ojciec Livii, byłbyś dziadkiem.

- Że co proszę?

- To on stoi za tym, że Livia poroniła 14 lat temu. Moje dziecko. Zadowolony?

- Chodźcie do stołu, albo matka znów strzeli na mnie focha

- Ojoj, jak mi przykro...

Joseph poszedł jeszcze po coś do kuchni, a ja i Livia ruszyliśmy do salonu... nim weszliśmy, usłyszałem, jak moja matka pyta matkę Livii

- Myślisz, że czymś to poskutkuje? - zapytała

- Nie wiem... poprzednio Livia zaszła w ciążę... może to auto ma jakąś "magiczną aurę"

- Na ile nocy je wzięli?

- Na 3... mam nadzieję, że chociaż Livia będzie mieć szczęśliwe małżeństwo... Nie to co ja...

- Też nie mam się czym chwalić...

Weszliśmy

》Livia《

Gdy po jakiś dwóch godzinach, mama Michaela zabrała moją mamę na ogród, bo chciały pogadać o kwiatach tam będacych, a Michael wyszedł do łazienki, Joseph zmierzył mnie wzrokiem poraz kolejny tego dnia... zaczęłam żałować siedzenia na kanapie...

- Czyli mój syn ci się oświadzczył?

- Tak...kocham go i planujemy ślub

- Mogę dać Ci radę?

- Tak.

- Zerwij z nim. - usiadł obok mnie

- Czemu? Kocham go, a on mnie

- Tak ci powiedział? - przybliżył się

- Tak. Ja mu wierzę... szczególnie po tym, co dla mnie zrobił. - odsunęłam się

- Livia, ty jesteś naprawdę piękną dziewczyną. Zmarnujesz się przy nim. On na ciebie nie zasługuje... - znów się przybliżył

- A kto zasługuje? Pan?

- Jaka ty mądra... - objął mnie ramieniem, a drugą rękę położył na moim kolanie - on jest życiowym nieudacznikiem... ty zasługujesz na kogoś lepszego... - przesuwał rękę coraz głębiej pod moją sukienkę - jego by nie było beze mnie... To ja go stworzyłem...

- Wiem. Nawet Pan nie wie, jak jestem Panu za to wdzięczna...

- Mam dla ciebie propozycję...

- Jaką?

- Pokażę ci dawny pokój Janet... tam pogadamy dalej.

- Niech będzie...

Poszłam z nim... cały czas obejmował mnie ramieniem...

W pokoju, gdy usiedliśmy na łóżku znów zwrócił się do mnie

- Moja propozycja jest następująca: przed twoim ślubem z Michaelem, pomogę ci sprawdzić, czy jest dla ciebie wystarczająco dobry. - znów pchał rękę pod moją sukienkę

- Mógłby Pan jaśniej?

- Jestem jedyną osobą na świecie, która zaspokoi twoje potrzeby... - wsunął dłoń pod moje majtki

- Jaka to propozycja? - zapytałam udając jęk przyjemności

- Pomogę Ci zdecydować, czy lepszy jest on czy ja... - zaczął poruszać dłoną, drażniąc mnie - z nim, z tego co wiem, już bawiłaś... - Powiedz tylko 'tak', a ja zadowolę cię bardziej... - szeptał mi do ucha

- Tak. - chciałam uśpić jego czujność, żeby mieć jak uciec - niech tylko mi Pan powie co robić.

- Połóż się i zrelaksuj... - odparł zsuwając mi przy tym majtki do kostek i krępując mi je nimi

Na razie nie stawiałam mu oporu, bo z doświadczenia po małżeńswie z Harrym wiedziałam, że to nic nie da

- Pozwolisz, że podwinę trochę twoją sukienkę... - Usiadł w taki sposób, że siedział na moich kolanach, przez co nie miałam jak uciec, i podwinął moją sukienkę pod same piersi

- Co jeśli nas usłyszą?

- Nie powinni...każdy pokój jest wygłuszony...

- To dobrze... Co z drzwiami?

- Poczekaj tutaj... - wstał I zamknął drzwi na klucz - mi się przewidziało, czy masz kolczyk w języku? - zapytał znów siadając na moich kolanach

- Mam - pokazałam mu język w którym miałam koczyk-kółko

- Ładny... pozwolisz, że pomogę ci nie uciec? - zapytał sięgając po skurzane kajdanki

- Tak. - dałam mu związać mi nimi ręce

- Super... - rozpiął spodnie - Teraz przygotuj się na trochę rozkoszy.... - zszedł z moich nóg, rozsunął moje kolana i wszedł między moje nogi - gotowa?

- Tak.

Wszedł... cudem pozwtrzymałam łzy ... jedną ręką zakrył mi usta, a drugą chwycił za włosy

- Nie lepiej niż z nim? On na ciebie nie zasługuje... - zabrał rękę i wpił mi się w usta - Nie wyrywaj się... - szepnął

- Pró... próbuję nie dojść, żeby nas nie słyszeli

- Mówiłem ci, że pokoje są wygłuszone...

- Możemy zmienić pozycję?

- Na jaką tylko chcesz.

- Chciałam przełożyć nogi za głowę... obojgu na będzie przyjemniej...

- Potrafisz tak?

- Tak...

Zszedł z łóżka

Przełożyłam nogi za głowę i przyblokowałam rękami

- Teraz tym bardziej nie ucieknę...

- Słuchaj... - zaczął ponownie wchodząc - Dobrze ci teraz?

- Tak... Jak nigdy... - znów sztucznie jęczałam, żeby tylko uwierzył, że jest lepszy od Michaela

- A może by tak... może ja się rozwiodę, ty zerwiesz z Michaelem i... co powiesz na ucieczkę od sławy, od tej rodziny... założymy nową rodzinę razem...

- Zastanowię się... może Pan rozwiązać mi nogi?

- Ty do mnie mówisz Pan, bo ostatnio widziałaś mnie 14 lat temu, kiedy taki zwrot miał sens, czy mnie tak nazywasz, jako erotyczną fantazję? - uwolnił mi nogi

- W zasadzie obie opcje... - odstawiłam nogi rozsunęte na matarac...

Wykorzystałam sekundę gdy prawie wyszedł, wyrwałam się mu, zepchnęłam go z łóżka, dobiegłam do drzwi i... nim dotknęłam klucza, Joseph chwycił mnie za włosy i zaciągnął z głąb pokoju

- Kłamałaś! - dał mi z liścia

- Ja...

- Durna suko! - znów chwycił mnie za włosy... uderzył moją głową o róg szafki nocnej - durna suko, mogło być idealnie! - kolejny raz to zrobił

Zebrałam się w sobie, żeby nadal grać...

- Przepraszam, proszę pana - odwróciłam się przodem - Przepraszam... To... To miałabyć część zabawy... Ja... Ja myślałam, że faceci lubią zdobywać kobiety...

- Ty nie chciałaś uciec?

- Nie. Chciałam, żeby Pan poczuł się wyjątkowy, że nie da się Panu uciec...

Myślałam, że go wyrolowałam, ale...

- Wiem, że łzysz! - trzeci raz uderzył moją głową o szafkę, dotego stopnia, że na chwilę straciłam obraz przed oczami

- Błagam nie... - prawie płakałam

- Co oferujesz w zamian?

- Niech mnie pan przywiąże do łóżka i zrobi chce... Ale mam małą prośbę...

- Jaką?

- Chcę, żeby pierwsze dziecko jakie urodzę było dzieckiem Michaela... To powinno uśpić jego czujność...

- Szczwana jesteś...Niech ci będzie...

Przywiązał mnie i założył mi knebel z kółkiem

- Wystaw język...

Posłuchałam... przełożył ołówek przez kolczyk i położył go w poprzek moich ust, tak, że przez kolczyk nie mogłam nic powiedzieć...

Nie wiem ile mnie męczył... w pewnej chwili mnie uwolnił, zabrał ołówek, zdjął mi knebel i wyszedł ze mnie

- Skończ ustami. - Usiadł na brzegu łóżka

Związek z Harry'm nauczył mnie, że lepiej się nie stawiać...

- Tak, proszę pana... - klęknęłam na ziemii i dokończyłam ustami... I to było chyba jedyną zaletą, że nie miałam jak zajść z nim w ciążę...

Połknęłam to cholerstwo, chociaż szarpało mnie do wymiotów na myśl o tym, do kogo należy...

- I co? Nie lepiej niż z nim?

- Lepiej - skłamałam

Zaraz po tym ubrałam majtki I poprawiłam sukienkę... Kiedy tylko Joseph otworzył drzwi, wybiegłam z pokoju i pobiegłam do Michaela, przytuliłam się do niego I zaczęłam płakać...

- Livia, co... - urwał, bo na niego spojrzałam - co ci się stało?

- Michael - zaczął Joseph wchodząc do salonu - nie wierz jej. Ona właśnie mnie podrywała i zaciągnęła do łóżka.

- On ci to zrobił, tak? - zapytał mnie Michael

- Tak...on... - podwinęłam lekko sukienkę pokazując Michaelowi zadrapania, siniaki i kilka strużek krwi na wnętrzu moich ud

Mamy moja i Michaela patrzyły na to bez słowa do tej chwili

- Joseph - matka Michaela wstała - masz 5 minut na spakowanie się i wyjście z tąd. I nie wracaj. Masz przecież drugą rodzinę... a nie... czekaj... To my jesteśmy drugą rodziną. Wynoś się.

Bez słowa wyszedł

Wgramoliłam się Michaelowi na kolana... chciałam się ukryć w jego ramionach

- Livia, ja wiem, że 'przepraszam' nic nie zmieni, ale ... przepraszam, że zostawiliśmy cię z nim samą. - odezwała się mama Michaela

- Przeżyłam bicie przez ojca, przeżyłam bicie i gwałty ze strony Harry'ego... To też jakoś strawię...

- Coś cię boli? - zapytał Michael

- Głowa... I... - urwałam i znów się rozpłakałam

- Mamo, przyniesiesz apteczkę? Opatrzę jej to czoło...

- Jasne...

Po chwili wróciła z apteczką

- Zobaczymy czy sobie sama poradzisz... - zakpił Joseph stając w drzwiach - ok, wyprowadzę się, ale przecież i tak za kilka dni zadzwonisz błagając, żebym wrócił... - wyszedł z domu i odjechał samochodem

- Livia... już dobrze, nie płacz... - Michael odgarnął włosy z mojej twarzy - bardzo cię skrzywdził?

- Po za tym na głowie, nie gorzej od Harry'ego...

- Już Ci tego nie zrobi... uważaj może zapiec... - zaczął oskarżać rany na moim czole - Powiedz mi... coś jeszcze ma wspólnego z Harry'm?

- Też nie skończył... znaczy skończył, ale nie zajdę od tego w ciążę...

- Popatrz mi w oczy

Posłuchałam i spojrzałam mu w oczy

- Zakryj lewe oko i powiedz, czy coś widzisz

Zakryłam

- Widzę normalnie

- Masz praktycznie czerwone białko, dlatego pytam

- Uderzył moją głową o róg szafki

- Teraz już cię nie tknie... Wiesz... Nie wygląda to źle, jedyne co ci może ewentualnie być to wstrąs mózgu, ale na to szpital nie pomoże

》Michael《

- Michael - zwróciła się do mnie matka Livii - Zabierz Livię do domu... Ja zostanę i pomogę Katherine w przygotowaniu tego spotkania...

- Michael posłuchaj jej - dodała moja mama

Spojrzałem na Livię... w jej oczach widziałem ten sam strach, który był tam też w dniu, gdy Harry mnie postrzelił...

- Chodź kochanie... - wziąłem ją na ręce i zaniosłem do samochodu... Gdy tylko Bill ruszył, Livia rozpłakała się jeszcze bardziej... a nie sądziłem, że to możliwe...

- Po co ja żyję? - zapytała

- Bo gdybyś umarła, ja nie miałbym po co żyć...

- Czemu każdy chce mnie skrzywdzić?

- Nie każdy... Ja nie chcę, moja I twoja mama też, moje rodzeństwo... Livia, twój ojciec, Joseph i Harry to nie wszyscy.

- Przepraszam cię... - odsunęła się na drugi koniec kanapy w samochodzie

- Za co?

- Ja mu się nawet nie stawiałam... ty... Nie zasługujesz na puszczalską dziwkę. - zdjęła pierścionek i mi go podała - w tym Joseph ma rację. Ty nie zasługujesz na kogoś takiego jak ja... Nie zniżaj się do tego poziomu.

- Nie po to przywaliłem twojemu ojcu w twojej obronie i nie po to nie poddałem się po postrzale, żeby cię stracić. Przestań wymyślać... - pocałowałem namiętnie w usta - Z inną się nie ożenię. Albo ślubuję tobie, albo zakonowi. - nie miałem na tamtą chwilę lepszego argumentu

- Zakonowi?

- Tak. Jeśli nie ożenię się z tobą, moje życie nie będzie mieć sensu. Albo się zabiję, albo wstąpię do zakonu.

- W sensie?

- Księdzem zostanę... przecież bez ciebie już tylko to mi pozostaje jeśli miałbym dalej żyć...

- Prawie każda laska na tej planecie chciałaby z tobą spać. Co ci po mnie? Czemu ty chcesz mnie? Ty nie zasługujesz na takie życiowe 0 jak ja

- Nie jesteś 0. Kocham cię, Livia, proszę cię...

Zobaczyłem, że najbliższe światła się zmieniają na czerwone... bałem się, że Livia to wykorzysta i ucieknie... że coś się jej stanie i ją stracę na zawsze...

- Bill jedź na około... zanim, gdy staniemy na światłach, ktoś mnie pozna...

Objechał skrzyżowanie boczną uliczką...

- Jestem 0. Gdy wrócimy, spakuję się i odejdę...

- A jeśli rzucę karierę? Jeśli zajmę się normalną pracą? Wtedy zostaniesz? Zrobię wszystko, ale nie odchodź...

- Ja mu się nie stawiałam...robiłam co chciał...

- To on popełnił przestępstwo... Livia, już więcej cię nie tknie. Obiecuję... zostań chociaż do tego spotkania... proszę...

- Niech ci będzie...

》Livia《

To było urocze, że walczył o mnie... spojrzałam na jego rękę, w której ściskał pierścionek, i położyłam na niej swoją dłoń

- Michael...

- Tak Kotku?

- Tak. Wyjdę za ciebie... O ile jeszcze mnie chcesz.

Spojrzał na mnie... I nagle wpił mi się w usta...

Nim się zorientowałam, leżałam na samochodowej kanapie pod nim...

- Jeszcze pytasz? - zapytał - ją chcę tylko ciebie od prawie 15 lat... od kiedy się znamy... - nasunął mi pierścionek spowrotem

- Zejdź.

Posłuchał...

Kiedy tylko usiadłam zdjęłam majtki

- Co robisz? - zapytał Michael

- Jak to co? Jestemy zaręczeni, tak?

- Tak.

- To może to uczcijmy...

***

Nim dojechaliśmy do Neverland, zdąrzyliśmy dojść oboje...

Z samochodu do sypialni zaniół mnie Mike

- Postaw mnie. Miałeś nie dźwigać.

- Nic nie ważysz...

- Jak to nic?

- Dla mnie nic... Poza tym, to już nie boli, więc nic mi nie będzie... - położył mnie na łóżku - Livia, powiedz mi, o co ci chodziło, że się nie stawiałaś i robiłaś co chciał?

- Po małżeństwie z Harrym wiedziałam, że tylko to mnie może uchronić od pobicia... że jeśli nie będę stawiała oporu, to mniej oberwę

- On jest bezwzględny, prawda... chyba tylko do ciebie nie mówi z pogardą... Powiedz mi tylko, czego potrzebujesz... Ja ci to załatwię.

- Jest już ok... chyba... - usiadłam

- Livia, może poprostu mi powiedz, co dokładnie ci zrobił... może ci pomoże, że nie będziesz z tym sama...

***

Kiedy mu powiedziałam, bez słowa mnie przytulił i trzymał tak przez jakieś 10 minut

- I tak cię kocham... - pocałował mnie w czoło

- Przepraszam cię za zerwanie zaręczyn...

- Nic się nie stało... ważne, że nie odeszłaś...

[05.06.1988]

Poszliśmy do matki Michaela na to ich rodzinne spotkanie...

***

Gdy wracaliśmy zasnęłam z głową opartą o jego ramię...

》Michael《

Nie chciałem jej budzić... przeniosłem ją z samochodu do sypialni i zdjąłem jej buty, po czym przykryłem ją kocem

- Śpij aniołku... - szepnąłem i pocałowałem ją delikatnie w usta

Umyłem się, przebrałem w piżamę i położyłem obok niej

- Dobranoc Kotku... - szepnąłem jeszcze obejmując ją ramieniem

[06.06.1988]

Obudziłam się w tej samej sukience, w której poprzedniego dnia byłam u matki Michaela... on spał obok...

Chwilę mi zajęło, nim zorientowałam się, że jesteśmy w Neverland...

Był uroczy kiedy spał... chwilowo nie miałam jak się ruszyć, bo przytulał mnie do siebie, a nie chciałam go budzić...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro