10. Trening.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Natalia

14 październik

Okolice domu Mariusza

 Następnego dnia z rana Mariusz budzi mnie i karze wstawać. Szybko ubieram się. Jestem zaskoczona. Nigdy jeszcze Mariusz tak się nie spieszył. Ubieram kurtkę i razem wychodzimy na zewnątrz.

Zaczynamy biec. Najpierw truchtem. Mariusz nie chce, abym szybko się zmęczyła. Dzisiaj w jego towarzystwie czuję się nieswojo i skrępowana po wczorajszym. Mariusz tez unika kontaktu. Jednak wyczuwam u niego zwyczajną swobodę i zadowolenie z biegu. Zastanawiam się, czy on czuje to co ja i to przede mną ukrywa.

Wybiegamy na główną ulicę. Ścieżka nie jest utwardzona i jest kamienista. Toczy się w dół zbocza. Biegniemy w stronę wschodzącego słońca. Mrużę oczy. W zasięgu wzroku nie ma żywej duszy. Do miasta mamy spory kawałek drogi. Poprawiam zielony kaptur bluzy. Póki nie ma ludzi, jestem bezpieczna. Nadal obawiam się rozpoznania. Poza tym rozkoszuję się ciszą emocjonalną. Chociaż w powietrzu wyczuwam delikatnie fale uczuć. Łaskoczą moją skórę.

Milczymy. Skupiam się na równym tempie. Mariusz biegnie jeszcze kilka minut truchtem, ale za chwilę już przyspiesza do biegu. Robię to samo. Mam słabą kondycję, więc nie daję rady.

Gdy docieramy do skraju pierwszych drzew, zatrzymujemy się. Dyszę ciężko. I opieram dłonie na kolanach czarnych spodni.

— Czas na rozgrzewkę — stwierdza Mariusz z uśmiechem.

Opiera dłonie na pniu i zaczyna napinać mięśnie.

— Ty tak na poważnie? — patrzę na niego z niedowierzaniem.

— Widzę, że nie ćwiczysz za często — stwierdza krytycznie.

W sercu pojawia się uraza. Pokazuję chłopakowi język. Zdaję sobie sprawę, że zachowuję się w ten sposób, jak dziecko.

— Zrobimy kilka ćwiczeń na rozgrzanie — informuje mnie łagodnie. I posyła promienny uśmiech. — Po tym zrobimy sobie chwile przerwy.

Kiwam głową. I wracamy do rozgrzewki. Ponownie opiera dłonie na pniu drzewa.

Idę w jego ślady. Rozgrzewamy się przez kilka długich minut. W moje ciało wlewa się nowa świeża fala ciepła. Nie ma ona nic wspólnego z emocjami. Moje kości przyjemnie się rozgrzewają i rozciągają. „Strzelają" mi zastałe stawy. 

— Trzymaj wodę! — Wyciąga z plecaka butelkę mineralną. I rzuca w moją stronę. Niemrawo udaje mi się ją złapać. Mariusz chichocze pod nosem. Rzucam mu niezadowolone spojrzenie.

Siadamy na trawie i opieramy się o pnie drzew. Przed nami rozciąga się las. Upijam łapczywie kilka łyków wody. Odczuwam każdy mięsień w swoim ciele. Przymykam oczy i oddycham głęboko. Dawno nie byłam na łonie natury. Z mamą co jakiś czas wyjeżdżałyśmy poza miasto, do lasu. Kilka razy nawet nocowałyśmy w namiocie. Lubię przyrodę. Zapach lasu. To mnie odpręża i przywołuje przyjemnie wspomnienia.

— Przyjemnie tutaj! — mówię cicho rozmarzona.

— Tak — odpowiada Mariusz. — Gdy przyjeżdżam do Zakopanego, to trzy razy w tygodniu biegam po tym lesie. Wychowałem się tutaj i moja mama oraz siostra wciąż tutaj mieszkają.

Spoglądam na chłopaka zaskoczona.

— A ja myślałam, że mieszkasz we Wrocławiu.

— Do Wrocławia przeprowadziłem się cztery lata temu — powiedział Mariusz z nutą goryczy w głosie. — Pokłóciłem się z matką i chciałem być wtedy jak najdalej od niej. Poza tym zmarł mi wtedy ojciec. To był dla mnie ciężki czas.

Przybliżam się do Mariusza i kładę mu rękę na ramieniu. Rozumiem go i chcę pocieszyć. Patrzymy na siebie w milczeniu. Ciszę zakłócają tylko leśne odgłosy. Oddech mi przyspiesza. Jestem bardzo świadoma naszej bliskości.

— Dziękuję za twoje wsparcie — odpowiada zawstydzony.

Ostrożnie przybliżył się do mnie i pocałował delikatnie. Moje policzki zapłonęły gorącem. Pocałunek był słodki i niewinny.

— Odpoczęłaś? — zapytał po chwili. — Możemy iść?

— Tak — odpowiadam. 

Mariusz podaje mi dłoń i pomaga mi wstać. 

Ruszamy truchtem w stronę lasu. Biegnę za nim. Pokonujemy jeszcze z dwa kilometry, po tym wracamy do domu. Jestem przyjemnie zmęczona. Padam na kanapę w salonie. Piję wodę, a tymczasem chłopak robi obiad. Dochodzi południe. 

Mariusz krząta się po kuchni, a ja gramolę się z kanapy i kieruję się do łazienki. Potrzebuję się wykąpać. 

Po piętnastu minutach wracam w szlafroku. Wokół roztacza się przyjemny zapach jedzenia. Ślinka ścieka mi po gardle. W brzuchu burczy. 

— Co tak ładnie pachnie? — pytam z szerokim uśmiechem. 

— Pomidorowa i spaghetti z oregano — odpowiada, rzucając mi przelotne spojrzenie. — Idź się, ubierz i wysusz włosy — dodaje szorstko, a po tym łagodnym tonem wyjaśnia: — Przeziębisz się przez mokre włosy. 

Kiwam głową i w podskokach znikam w sypialni. 

Kiedy jestem już ubrana i wyglądam, jak normalny człowiek. Mariusz kładzie właśnie wazę na stole. Nasze spojrzenia spotykają się i posyła mi delikatny uśmiech.

— Siadaj — mówi i wskazuje mi jedno z pięciu krzeseł.

Posłusznie zajmuję pierwsze z brzegu. Następne znajduje się u szczytu. Jasnobrązowy obrus idealnie zgrywa się z krzesłami i meblami. Chłopak zajmuje krzesło naprzeciwko i nalewa mi zupy. Panuje przyjemna cisza, zakłócana jedynie przez dźwięki zegarków.

— Już, już, wystarczy — mówię, kiedy zamierza nalać mi trzecią chochelkę. — Jeśli tyle zjem zupy, nie zmieszczę drugiego dania.

Mruczy pod nosem, ale stawia przede mną talerz z zupą. Pomidorowa. Zaciągam się. Aromat pomidorów i przypraw sprawia, że jeszcze mocniej chcę spróbować dzieła Mariusza. Kucharz postawił na mieszankę ryżu i makaronu. Przez kilka minut jemy w milczeniu.

— Naprawdę przepyszna — komplementuję styl gotowania mojego gospodarza.

— Cieszę się, że ci smakuje.

— Mariusz...?

— Hmm?

— Chciałabym o czymś z tobą porozmawiać — mówię cicho, z opuszczoną głową.

— Śmiało, ja nie gryzę — zachęca mnie łagodnym tonem głosu.

Zagryzam nerwowo wargę i odkładam łyżkę na prawie pusty talerz.

— Nie daje mi spokoju pewna sprawa — zaczynam zdenerwowana. — Nie potrafię zapomnieć o tym, co wydarzyło się na tej bocznej drodze. A ty nie chcesz mi nic wyjaśnić?

Mariusz wzdycha. Zaciska mocniej ręce na łyżce.

— Bo tutaj nie ma nic do wyjaśniania — stwierdza obojętnie.

— Co ty wygadujesz! Chcesz ze mnie zrobić idiotkę, czy jak? — wybucham.

— Uspokój się — nakazuje łagodnie, lecz stanowczo. — Zawiadomiłem już o tym odpowiednie służby.

— A co jeśli nas znajdą? — pytam zdenerwowana.

— Nie martw się, tutaj jesteśmy bezpieczni — zapewnia mnie po raz kolejny. — Dokończmy nasz obiad. 

Ten sam dzień

Kilka godzin później

Budzę się i przeciągam. Zmęczenie trochę ustąpiło, ale mam zakwasy. Krzywiąc się z bólu prawie przy każdym ruchu, wstaję i wychodzę z pokoju. Mariusz siedzi przed telewizorem i ogląda wiadomości.

— Jak się czujesz? — pyta mnie, gdy przysiadam się do niego. W jego głosie słyszę zatroskanie i ciepło. — Bardzo cię bolą mięśnie?

Staram się zachować spokój. W sercu jednak nadal odczuwam niepewność.

— Nie, jest do wytrzymania — stwierdzam z delikatnym uśmiechem. — Jutro też trenujemy?

— Tak — odpowiada i uśmiecha się delikatnie. — Ale właściwie chciałbym jeszcze dzisiaj z tobą pomedytować.

— Tak, jak w u mnie w mieszkaniu? — dopytuję.

— Tak — kiwa głową.

— Okej, nie ma problemy — rzucam i idę do kuchni. Z lodówki wyjmuje sok grejpfrutowy. — Mariusz, tak właściwie, to na czym polega twoja moc?

Podchodzę i siadam na kanapie na przeciwnym brzegu.

— Potrafię odbierać uczucia i emocje zwierząt i ludzi. I muszę przyznać, że czytanie tych pierwszych wychodzi mi znacznie lepiej. Nie jestem tak potężny, jak ty czy moja mama.

— Twoja mama też jest empatką? — pytam zaskoczona.

— Tak i to bardzo dobrą — przytakuje skinieniem głowy. — Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, przedstawię was sobie.

— A czy twojej mamie, nie będzie przeszkadzało, to co zrobiłam?

— Nie musi o tym wiedzieć — rzuca lekko.

— Zwariowałeś? Ja byłam w wiadomościach, myślisz, że się nie domyśli — rzucam sceptycznie i skubię paznokcie.

— Nie, myślę, że nie — uspokaja mnie.

Chciałabym mu wierzyć. 

Po krótkiej chwili wstajemy z kanapy i idziemy do mniejszego pokoju, w którym jeszcze mnie nie było. W pokoju panuje przyjemny chłód i półmrok. Roleta na jedynym oknie jest do połowy opuszczona. Wygląda na to, że jest to pokój do ćwiczeń, ponieważ znajdują się w nim dwa rowerki stacjonarne, a na wąskiej wysokiej półce hantle i inne przyrządy. Bliżej okna są rozłożone dwie maty w żółtym i czerwonym kolorze.

— No to, do dzieła — mówi Mariusz, siadając na macie.

Idę w jego ślady. Siadam po turecku naprzeciwko chłopaka.

— I co teraz?

— Dzisiaj chciałbym, abyś skupiła się na sobie i swoim ciele — informuje mnie. — usiądź wygodnie. Zamknij oczy. Odpręż się. Wsłuchaj się w mój głos.

Przytakuję. Poprawiam się ba macie i zamykam oczy.

— Wdech nosem i wydech ustami.

Wykonuję polecenia. Powtarzam tę czynność kilka razy.

— Teraz przy wydechu poczuj, jak rozluźniają się twoje nogi.

Wykonuje jego słowa. Skupiam się na wydechu i na swoich stopach i nogach. Czuję, jak się rozluźniają. Po tym kolej na ręce i barki. Naprawdę czuję się odprężona.

— Teraz zajrzyj w głąb siebie — słyszę łagodny, monotonny głos chłopaka. — Wyobraź sobie, że jesteś w bezpiecznym miejscu.

Oddycham kilka razy. I w głowie powstaje zielona łąka na polanie. Słyszę śpiew ptaków, a skórę muska przyjemny, ciepły wiatr. Niebo jest błękitne. Płyną po nim białe obłoki i latają ptaki. Czuje się spokojna i bezpieczna.

— A teraz pomyśl o swoich uczuciach — słyszę głos Mariusza.

Skupiam się na tym, co czuję w tej chwili. Niepewność, wahanie. Nie wiem, co mam zrobić w sprawie wydarzeń na tamtej drodze. Mam wyrzuty sumienia z powodu tylu rzeczy. Boję się własnej mocy. Boję się, że niechcący znów kogoś skrzywdzę. Boję się utraty kontroli i konsekwencji swoich własnych czynów. To wszystko mnie przytłacza.

— A teraz wyobraź sobie, że jak pozbywasz się tych uczuć. Odpychasz je od siebie, jak stado owadów. Z ostatnim wydechem stajesz się od nich wolna.

Skupiam się na jego słowach i pozbywam emocji. I wątpliwości. Ogarnia mnie przyjemny spokój. Otwieram oczy i uśmiecham się do chłopaka szeroko.

— I jak się czujesz? — pyta mnie z błyskiem w oczach.

— Lekka i szczęśliwa — odpowiadam zgodnie z prawdą. 

16 października, środa

Zakopane.

Dom Mariusza. 

Mariusz poszedł do pracy i znów jestem sama. Dziwnie mi tak, kiedy nie mam wokół siebie emocji. Przyzwyczajam się już do tego, ale wiem, że któregoś dnia będę musiała wyjść z ukrycia. Od kilku dni śni mi się koszmar, w którym zostaje znaleziona i aresztowana. Mój chłopak stara się zrobić wszystko, abym o tym zbyt dużo nie myślała, ale to nie jest takie proste. Często boję się zamknąć oczy, bo widzę te niewyraźne twarze i odczuwam emocje, którymi ich zabiłam. Naprawdę wciąż nie potrafię uwierzyć, iż ja to zrobiłam. Jestem potworem.

Chodzę po mieszkaniu. Nie potrafiłam zmusić się do zjedzenia śniadania. Jestem zbyt przybita. Oglądam fotografię na komodzie. Uśmiecham się, widząc na dwóch zdjęciach małego chłopca i dziewczynkę. Jestem przekonana, że to Mariusz i jego siostra. Na tych zdjęciach ma może z cztery lata. Jako małe dziecko był bardzo uroczy.

Przez kolejną godzinę czytam książkę. Gdy ją okładam, z półki wypada kilka gazet. Podnoszę je. Gazety są sprzed kilku dni. Głównie Fakt i Wyborcza. Pchana jakiś impulsem, siadam w pobliskim fotelu. Zaczynam je przeglądać. W każdej z nich zagięto rogi na artykułach związanych z mutantami. Znajduję wśród nich także artykuł z wydarzeń z autostrady.

Podskakuję na dźwięk dzwonka do drzwi. Nie spodziewam się nikogo. Moje serce wali, jak opętane, a gardle robi się gula w gardle, której nie mogę przełknąć. Po cichu przemykam się cicho do drzwi. Odkładam na pobliską komodę gazetę. Podchodzę do drzwi i zaglądam przez judasza. Dostrzegam w drzwiach jakąś młodą brunetkę. Jej ciemne włosy pięknie lokowały się wokół twarzy i spływały na ramiona. Widzę, jak ponownie naciska dzwonek. Zamieram. Nie otwieram. Strach mnie paraliżuje. 

Wypuszczam wstrzymywane powietrze, kiedy intruz odchodzi. Opieram się o drzwi i uspokajam oddech. Gdy wracam do równowagi, postanawiam dokończyć to, co zaczęłam. Jestem ciekawa artykułu, o wydarzeniach na autostradzie. Drżącą dłonią przewracam kartki i wreszcie na piątej stronie napotykam interesujący mnie tekst.

Artykuł znajduje się w dolnej kolumnie. Pierwsze, co rzuca się w oczy to czarno-biały tytuł i zdjęcie. Fotografia przedstawia rozbite samochody oraz wozy służb ratowniczych, oraz kilku ludzi w tle. Serce zamiera mi. Przełykam silnię i zmuszam się do spojrzenia na tekst. Jestem tak bardzo rozemocjonowana, że dopiero za drugim razem, dociera do mnie znaczenie tego, co czytam.

Wiele ofiar karambolu na autostradzie! Kilka ofiar śmiertelnych! Czy za tym zdarzeniem stoją mutanci?

"13 października na autostradzie A7 prowadzącej z Gdańska do Zakopanego. Na wysokości Wrocławia miało miejsce nietypowe zdarzenie. Policja ścigała podejrzanych poruszających się motorem. Nagle para motocyklistów zatrzymała się i używając, nieznanego urządzenia zakłóciła pracę wielu pobliskich pojazdów. W wyniku tego incydentu ucierpiało wiele osób. Dziesięć osób trafiło do szpitala z lekkimi obrażeniami ciała."

Na te słowa, ponownie czuję mdłości. To wszystko nasza wina.

"Policja nie chce udzielać informacji, zasłaniając się dobrem śledztwa. Dziennikarze dowiedzieli się jednak z anonimowego źródła, że ścigana dwójka to mutanci. Poszukiwani w dwóch poważnych sprawach. Ślad po tajemniczych mutantach zaginął. Nie wiadomo, gdzie się w tym momencie ukrywają.

Incydent na autostradzie wpisuje się w plagę innych, podobnych incydentów.

Prosimy oczekiwać następnych informacji. Będziemy państwa informować na bieżąco."

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro