7. List zza grobu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Natalia.

11 października

Wrocław, Blok Tiny

Następnego dnia po południu. Stoję pod blokiem, w którym mieszka moja była najlepsza przyjaciółka. Naciskam odpowiedni klawisz i po chwili słyszę obcy głos.

— To ja Natalia — mówię.

Słyszę dźwięk otwieranych drzwi, pociągnęłam je do siebie.

— Poczekaj na mnie — zwracam się jeszcze do Mariusza.

Ten w odpowiedzi kiwa głową.

Idę po schodach, a moje serce coraz bardziej się ściska ze strachu i niepewności. Pukam do drzwi i po chwili otwiera mi pani Jagoda. Widzę, że jest spięta. Czuję też jej niepewność i smutek oraz sympatię. Nadal mnie lubi. Czuję ulgę, że nie wszyscy członkowie rodziny są przeciwko mnie.

— Witaj, moja droga — wita mnie i gestem zaprasza, abym weszła.

— Dzień dobry — odpowiadam spięta. – Podobno przeszedł do mnie jakiś list?

— Zgadza się — odpowiada i podaje mi list, który wyciąga z barku zza swoich pleców. — Jak się czujesz? Co u ciebie? Gdzie mieszkasz?

— Dziękuję, wszystko w porządku — odpowiadam i posyłam kobiecie ciepły i wdzięczny uśmiech. — Mieszkam u przyjaciela. Wyjeżdżam właśnie.

Zapada chwila ciszy.

— Ja... chciałam zapytać o Tinę — odzywam się z wahaniem. — Co tam u niej?

— Dobrze — odpowiada mi, patrząc na mnie współczująco. — Jest jeszcze zła za to, że jej nie powiedziałaś. Ja jednak rozumiem, że się bałaś jej reakcji. Tyle że podejrzewam, a wręcz jestem pewna, że ona, nigdy by się ciebie nie wyrzekła. Nie obchodziłoby jej to, kim lub czym jesteś. Bardziej zabolało ją to, że przemilczałaś przed nią ten fakt. Że jej nie zaufałaś.

Słowa kobiety wytrącają mnie z równowagi. Nie spodziewałam się czegoś takiego.

— Ale ja mam do niej zaufanie, ale w tym wypadku strach, że mnie odrzuci, był silniejszy — stwierdzam ze smutkiem. Spuszczam głowę i szepczę. — Teraz wiem, że powinnam była jej to powiedzieć. Teraz wiem, że mogłam jej zaufać. Nie potrzebnie się bałam...

— Nie martw się. Na pewno ci kiedyś wybaczy — zapewnia mama Tiny i kładzie mi dłoń na ramieniu.

Jak zawsze zalewa mnie fala emocji. Jedna z nich jest bardzo wyrazista: Współczucie i troska.

— Dziękuję pani — mruczę, odwracam się i wychodzę.

Moje serce cierpi, bo wiem, iż nie wrócę tutaj nigdy więcej. W głębi duszy jednak mam nadzieję, że Tina mi wybaczy. Tak bardzo chciałabym, aby tak się stało. Ocieram łzę, która mi się wymknęła.

Wychodzę na dwór, gdzie czeka na mnie Mariusz.

— Hej, i jak było? — pyta mnie, patrząc jak, schodzę po stopniach. — Rozmawiałaś z nią?

— Nie, nie było jej — zaprzeczam kiwnięciem głowy.

— Przykro mi — odpowiada i przytula mnie mocno.

Stoimy tak przez dłuższą chwilę. Czerpię z niego to, czego nie mam od tak dawna. Akceptacje i być może miłość, ale na pewno zaufanie.

— Ruszajmy — mówię, gdy odrywam się od niego. — Fajny ten twój motocykl.

Idziemy kawałek, gdy w końcu znów go dostrzegam. Czarno – biały motor. Potężna maszyna. Rączki ma w czarnym kolorze, a siodełko w białym. Nie mam pojęcia jaka to marka, ale jest duży i szczupły. Zmieszczą się na nim jednak dwie osoby.

Ten motor jest oczkiem w głowie Mariusza. Wsiada na niego, ja idę za jego przykładem. Zakładam jeszcze wcześniej kask. Po kilku minutach pędzimy w stronę wyjazdu z miasta. Poprosiłam jeszcze Mariusza, że chciałabym odwiedzić grób matki i dom. Mariusz jest taki bardzo wspaniały, że się zgodził. Im dużej z nim jestem, im więcej przebywam z mim, tym bardziej cieszy mnie jego obecność.

Tego samego dnia,

Cmentarz.

 Po jakimś czasie docieramy na cmentarz, na którym jest pochowana mama. W Świdnicy nie chowają ludzi, więc pochowano ją na jednym z wrocławskich cmentarzy. Zajeżdżamy na parking. Parking jest prawie pusty. Stoją na nim tylko trzy samochody osobowe. Naprzeciwko jest bar, w którym organizowane są stypy i stoją kwiaciarze, którzy sprzedają kwiaty i znicze. Teraz uświadamiam sobie, ze nie mam ani kwiatka, ani znicza. Zastanawiam się przez chwilę ile mam pieniędzy.

— Poczekaj chwilę — proszę Mariusza. — Muszę jeszcze kupić kwiatki i znicz.

— Nie ma sprawy — odpowiada mi i uśmiecha się przyjaźnie. — Zaczekam, a po tym, jak będziesz chciała, mogę pójść z tobą.

— Dzięki — odwzajemniam uśmiech i idę w stronę sprzedających.

Weje zimny wiatr. Ale mi to nie przeszkadza. Zza chmur co jakiś czas wychodzi słońce.

Podchodzę do jednej z kobiet. Jej długie, czarne włosy opadają na ramiona. Ma kurtkę i czarne długiem frędzlowane spodnie. Jest już w średnim wieku i ma kilka zmarszczek wokół oczu. Uśmiecha się dobrodusznie, pokazując sztuczne, białe zęby. Odwzajemniam uśmiech.

— Dzień dobry — mówię i oglądam kwiatki.

Kobieta mi odpowiada. Ma naprawdę dużo kwiatków. Różnego rodzaju. Jakie tylko człowiek może sobie wymarzyć na grób bliskiej osoby: jasno rózgowe, żółte, fioletowe, brązowe, nakrapiane, liściaste, płatkowate. Wreszcie kupuję żółtego, dużego kwiatka w doniczce i cztery żółte znicze, żeby do niego pasowały.

Z takimi zakupami mam zamiar wrócić do Mariusza, ale on jest już obok i odbiera ode mnie kwiatka i reklamówkę ze zniczami. Uśmiecham się i unoszę brwi.

— Nie mam ochoty czekać na ciebie — odpowiada mi z powagą.

— Nie mam nic przeciwko twojej obecności — odpowiadam i faktycznie nie mam nic przeciwko.

Wiatr rozwiewa moje włosy. Nie lubię jak, mam je rozpuszczone, ale tak jest wygodniej wkładać kask. Razem ruszamy i przekraczamy bramę. Obok jest szersze wejście dla samochodów. Teraz jest zamknięte. Idziemy szeroką drogą. Po mojej prawej stronie znajdują się „grobowce", w których są poukładane znicze z prochami. Przypomina mi to wielką, wąską ścianę, z dziurami jak ser szwajcarski. Po mojej lewej znajdują się zwykłe nagrobki z krzyżami i tabliczkami. W oddali widzę budynek, w którym znajduje się kaplica i odmawia się msze pogrzebowe. Mama też tam miała swoją mszę. Pamiętam jak mi, było ciężko od smutku i rozpaczy. Nie mogłam tego znieść, szczególności, że sama czułam się złe. Po tym wszystkim na tydzień zamknęłam się w piwnicy.

Wyobrażam sobie bladą twarz mamy. Ubrana w swoją najlepszą czarną sukienkę. Na pewno była ładnie umalowana. Gdybym była na jej pogrzebie dostałabym szału z powodu nadmiaru emocji i mojego własnego smutku. Uświadamiam sobie, że przez brak mojej obecności na pogrzebie, nie miałam szansy się z nią pożegnać. Serce mi się ściska, gdy to do mnie dociera. Pogrzeby są po to, by bliscy mogli pogrzebać się ze zmarłymi. A jak ktoś ma się pożegnać, skoro nie może znieść cudzych emocji? A nawet swoich własnych? Czuję, że przez to, że nie byłam na jej pogrzebie, w jakiś sposób znów ją zawiodłam. Powinnam tam być. Wrzucić kwiatka do jej otwartej trumny. Pożegnać się. Na zawsze straciłam tę szansę.

Skręcamy w prawo i idziemy kilka grobów dalej. Cmentarz jest rozbudowany Zbudowano go chyba jedenaście lat temu. Wciąż jednak poszerzają obszar, wiec jeszcze jest sporo miejsca na nowe nagrobki. Mijamy kolejne miejsca pochówku, skręcamy w prawo. Wreszcie staję nad grobem mamy. Panuje przyjemna cisza, zakłócana jedynie od czasu do czasu świergotem ptaków. Nie ma ludzi, nie ma emocji. Wdycham, chłodne powietrze. Nieprzyjemnie drapie mnie w gardle.

— Postawię to tutaj — mówi do mnie i stawia kwiat na środku.

Kiwam głową na zgodę.

— A znicze gdzie poustawiać?

— Sama to zrobię — odpowiadam ze smutkiem i odbieram mu reklamówkę.

Czuję na sobie uważny wzrok Mariusza, gdy kładę znicze wokół kwiatka.

— Daj zapałki — mówię, nie patrząc na niego.

— Ja to zrobię — odpowiada stanowczo, odsuwa mnie na bok i bierze pierwszy znicz z brzegu.

Jestem bardzo zaskoczona, ale nie mam zamiaru kłócić się nad grobem matki. Patrzę jak, zapala jeden po drugim. Po chwili płoną już wszystkie.

— Zostawię cię teraz samą — mówi i patrzy na mnie uważnie. — Potrzebujesz pobyć sama. Będę przy motorze — dodaje, gdy chcę zaprotestować, żegna się ze mną i odchodzi.

Zostaję sama pogrążona w myślach. Jest tak ciasno, że nie mam nawet jak usiąść. Nie ma ławek ani ścieżek między nagrobkami. Stoję nad grobem mamy ze skrzyżowanymi jak do modlitwy dłońmi.

— Mamo, tak mi cię brakuje — szepczę pełna emocji, a po policzku płyną mi łzy. — Przepraszam, ze cię zawiodłam, że nie potrafiłam ocalić. To nie ty powinnaś zginać, byłaś zbyt dobra, miałaś cel w życiu. Ja go nie mam... Jestem zagubiona... Wszystko mi się wali. Nie mam już bliskich. Moja najlepsza przyjaciółka nie chce mnie znać, bo ją okłamałam. Teraz wiem, ze nie powinnam była tego robić. Mamo, tak bardzo chciałabym byś była teraz ze mną.

Ocieram łzy wierzchem dłoni.

— Nie wiem, co mogłam zrobić byś żyła. Czuję się winna, że ciebie już nie ma. Proszę mamo, bądź ze mną zawsze i wszędzie. Pomóż mi dokonywać dobrych i mądrych wyborów. Kocham cię.

Z tymi słowami wybiegam z cmentarza i o mały włos nie wpadam na jakiegoś mężczyznę.

— Przepraszam — słyszę za sobą, ale nawet się nie odwracam.

Wzrok zasłaniają mi łzy. Biegnę żwirową, piaskową drogą i docieram do bramy. Zbieram się w sobie, by się pozbierać.

— Co się stało? — słyszę obok siebie zaniepokojony głos Mariusza.

— Nic — odpowiadam, łkając i patrzę na niego załzawionymi oczyma.

— Jak nic, skoro płaczesz — mówi z wyrzutem i ociera mi łzy z policzka.

— Zawsze tak mam, gdy jestem na jej grobie — mówię zawstydzona. — Po prostu mi jej brakuje — dodaję.

Mariusz obejmuje mnie i mocno przytula. Czerpię z niego siłę i oponowanie. Tak bardzo cieszę się, że nie jestem sama. Po chwili robi mi się zimno, zaczynam drżeć. Wiatr wokół nas wzmaga się i podmuchy są teraz znacznie potężniejsze.

— Chodźmy, bo zmarzniesz jeszcze bardziej — mówi do mnie łagodnie i odsuwa się ode mnie.

Jednak za chwilę chwyta mnie swoją ciepłą dłoń.

— Masz strasznie zimne ręce — stwierdza, gdy idziemy w stronę motoru. – Trzeba ci kupić kilka rzeczy na zimę.

— Wszystko mam — odpowiadam. – Rzeczy zostały w twoim mieszkaniu.

— Będę musiał w takim razie wrócić po nie, gdy przyjedziemy do Zakopanego — odpowiada mi z dziwnym uśmiechem. Stoimy już obok motoru.

Mariusz przechodzi z drugiej strony i otwiera małą przyczepkę, którą dopiero teraz dostrzegam. Co mnie niezmierne dziwi. Wyjmuje z niej mój ciepły płaszcz i kurtkę dla siebie. Zdejmuję kurtkę i ubieram się w ciepły płaszcz. Od razu czuję się znacznie lepiej. Gdy już jesteśmy przebrani, Mariusz chowa małą przyczepkę, która w rzeczywistości jest ukrytym schowkiem.

— Skąd wiedziałeś, co masz wziąć? — pytam, gdy zakładam kask.

— Powiedzmy, że się domyśliłem — odpowiada i robi to samo co ja. — Masz tam wszystkie swoje rzeczy. Nie myślałaś, chyba że puszczę cię bez rzeczy. W Zakopanem jest znacznie zimniej niż tutaj.

— Dlaczego nie powiedziałeś, że masz taki schowek?

Nic nie odpowiada, tylko wsiada na motor. Wzdycham z rezygnacją i zajmuję miejsce z tyłu. Obejmuję go w pasie. Wycofuje i po chwili wyjeżdżamy z cmentarza.

Kilka minut później jedziemy w stronę wyjazdu z Wrocławia. Czeka mnie jeszcze podróż do rodzinnego domu. Nie mam pojęcia, czego tam szukam, ale mam dziwne, nieodparte wrażenie, że muszę tam pojechać, nim dotrzemy do Zakopanego. 

Tego samego dnia

Mój dawny dom w Świdnicy.

 Godzinę później jesteśmy już pod moim domem. Jest jak zawsze zadbany. Liście zgrabiono i umieszczono w workach na śmieci. Dom jest dwupiętrowy, z białego drewna i marmuru. Na drugim piętrze jest balkon z czarno – zielonymi pionowymi belkami. Ktoś zamontował na nim talerz satelitarny. Dom jest wolnostojący, więc cała posiadłość jest całkiem spora. Dom otaczają jabłonie, teraz pozbawione liści. Posiadłość jest otoczona metalowym ogrodzeniem pomalowanym na czarny kolor. Gdzieniegdzie odchodzi już farba. W okolicy są jeszcze inne domy jednorodzinne.

Ruszamy w stronę furtki i naciskam domofon. Czekam aż, ktoś się odezwie lub wyjdzie. Po chwili z domu wychodzi jakaś starsza kobieta o jasnych długich włosach. Czuję od niej spokój i opanowanie oraz odrobinę zaskoczenia i zaintrygowania. Przyglądam się jej uważnie i dostrzegam zmarszczki wokół oczu i wag. Jest ubrana w szarą ciepłą kurtkę i ciemne skórzane spodnie i sportowe buty w tym samym kolorze.

— Dzień dobry — mówię życzliwym głosem.

— Dzień dobry — odpowiada mi kobieta, uważnie nam się przyglądając. — W czym mogę wam pomóc?

— Nazywam się Natalia Kwiatkowska — przedstawiam się. Kobieta ma jasnozielone oczy. — Widzi pani... mieszkałam tutaj kiedyś... Chciałam zobaczyć jak, zmieniło się to miejsce, odkąd państwo tutaj mieszkają?

Czuje jej zaskoczenie i niedowierzanie oraz irytację.

— I co z tego? — pyta mnie nieuprzejmie.

Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Jestem zbyta z tropu. Z pomocą przychodzi mi Mariusz. Dobrze, że jest ze mną.

— Natalia chciała zapytać, czy nie zostało coś w domu, co mogłoby należeć do niej — skłamał zgrabnie.

— A, no to trzeba było tak od razu — mruczy do nas w odpowiedzi kobieta i otwiera nam furtkę. — Faktycznie jest coś, co może do pani należeć — mówi, prowadząc nas w stronę tylnej części domu.

W ogrodzie dostrzegam skarpy z czarną ziemią. Wokół posiano trawę, która straciła już swój kolor, tak jakby nikt jej nie podlewał od dłuższego czasu. Siadamy na werandzie, gdzie ktoś poustawiał stoliki.

— Proszę tutaj poczekać — mówi do nas kobieta spokojnym głosem i wchodzi do salonu, gdzie widzę chłopca oglądającego telewizję.

Ściany zostały pomalowane na jasny żółty kolor. Kiedyś był błękitny. Naprzeciwko wejścia znajduje się regał z książkami, który sięga aż do sufitu. Na całej długości salonu położono dywan z pandą.

— Niezbyt miła — stwierdza Mariusz.

— Nie dziwię się — odpowiadam spokojnie. — Ja też bym była nieufna. Jakaś dwójka młodych ludzi przychodzi i jakaś młoda osoba stwierdza, że kiedyś tutaj mieszkała. Sam powiedz, jakbyś się czuł?

Nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi się otwierają i staje w nich wysoki mężczyzna w podobnym wieku co kobieta, z zarostem i czupryną brązowych włosów. Ubrany jest w czerwony sweter z paskiem przecinającym od ramienia do biodra i jasnych spodniach. Czuję od niego dużą dawkę życzliwości i zaufania. Uśmiecha się do nas przyjaźnie.

— Witam, proszę, wejdźcie do środka, bo zmarzniecie — odzywa się łagodnym głosem. Patrzę na Mariusza on na mnie i po chwili wstajemy, i idziemy w stronę mężczyzny. – Przepraszam za żonę. Czasami jest przewrażliwiona.

— Nic się nie stało — odpowiadam, podając mu płaszcz.

— Bartek, idź do swojego pokoju — zwraca się do małego łagodnym, lecz stanowczym tonem.

Chłopiec uśmiecha się i wychodzi. Mężczyzna wyłącza telewizor i siada na kanapie przed telewizorem i małym stoliczku, na którym postawiono wazon z kwiatkami i obrus.

— Proszę, siadajcie — zaprasza nas.

— Dziękujemy, bardzo pan miły — odpowiadam i zajmuję miejsce obok mężczyzny, a Mariusz obok mnie.

Nagle w powietrzu „zabłysło" i zrobiło się gęsto. Dolatuje do mnie fala gniewu, odruchowo zamykam oczy i zaciskam pięści.

— Co to ma być? — słyszę rozgniewany głos kobiety. — Zwariowałeś? Nie zaprasza się obcych do domu o tej godzinie.

— Uspokój się, kochanie —— odpowiada mężczyzna, a ja otwieram oczy i szybko nabieram powietrza i sięgam po swój spokój i opanowanie.

Natychmiast wysyłam je kobiecie. Widzę jej zaskoczenie i jak znika jej gniew. Kobieta bierze uspokajający wdech, a ja spuszczam wzrok.

— Nie chcieliśmy sprawić państwu kłopotów — słyszę tłumaczenie Mariusza. Jest zakłopotany.

— Ależ to żaden problem — odpowiada mężczyzna.

— Mam dla pani to, co znalazłam w domu, gdy się wprowadzaliśmy — podnoszę wzrok i biorę od niej kopertę. – Leżała pod jedną z szafek.

Na kopercie napisano drukowanymi litrami: „Nie oddawać nikomu innemu oprócz Natalii Kwiatkowskiej". Po chwili zdaję sobie sprawę czyje to pismo. To napisała mama. Kiedy? Gdzie? Mam już zamiar otworzyć kopertę, ale słyszę chrząknięcie. Podnoszę wzrok. Cała trójka patrzy na mnie.

— Dziękuję pani. My już będziemy się zbierać — wstaję pospiesznie i ruszam do przedpokoju.

Ubieram ciepły płaszcz. Mariusz robi to samo. W drzwiach do salonu stoją nowi gospodarze. Ostatni raz rzucam okiem na pomieszczenie i czuję bolesny uścisk w gardle. Tutaj dorastałam, tutaj żyłam przez szesnaście lat.

— Jeszcze raz dziękujemy i dobranoc — odzywa się Mariusz i ma zamiar wychodzić.

Gdy ja nadal stoję i patrzę na gospodarzy, pyta mnie łagodnym głosem.

— Natalia, wszystko w porządku?

— T-tak — odpowiadam drżącym głosem. — Tylko to takie dziwne być we własnym domu rodzinnym... A tak naprawdę już nie we własnym – odwracam się, patrzę na niego. Gdzieś wewnątrz mnie wibrują emocje.

— Wiem... — odpowiada niepewnie. — Ale musimy jechać.

Kiwam głową i idę za nim do wyjścia. Zapadł już zmierzch. Ostrożnie idziemy nieoświetloną dróżką. Docieramy do furtki. Z lekkim ukuciem żalu wychodzę. Ostatni raz rzucam okiem na dom. Mój dawny rodzinny dom. Czuję, jakbym straciła kolejną część siebie. To tak boli, bo już tyle tych części straciłam i żadnej nie odzyskałam.

Zakładam kask i wsiadam na motor. Ruszamy w nocną podróż. Czuję w powietrzu zapach deszczu.

— Będziemy musieli się gdzieś zatrzymać — słyszę niezadowolonego Mariusza.

— Zbiera się na deszcz — zgadzam się. — Niedaleko za miastem jest motel, w którym możemy się przespać, coś zjeść i przeczekać deszcz — dodaję po chwili. 

Tego samego dnia, zmierzch.

Motel w okolicy Świdnicy.

Pokierowałam go i po nie całej godzinie zmoknięci docieramy do motelu. Jest to mały wielopiętrowy budynek. Gdzieniegdzie palą się światła. Wchodzimy do środka. Od razu ogarnia nas przyjemne ciepło. Recepcjonistka – starsza jasnowłosa kobieta – patrzy na nas. Ocierają się o moją skórę jej radość i znudzenie oraz zmęczenie.

Podchodzimy do niej.

— Witam, czy macie jakieś wolne pokoje? — pyta Mariusz i mruga do niej zalotnie. Uśmiecham się pod nosem, gdy kobieta uśmiecha się krzywo.

— Tak, mamy wolne pokoje — odpowiada zmieszana. — Czy chcą państwo jeden pokój?

— Nie — zaprzeczam gwałtownie.

Kobieta patrzy na mnie zaskoczona i kiwa głową.

— Dwa oddzielne pokoje — mówi Mariusz opanowanym głosem.

Po chwili dostajemy klucze do pokoi. Szybko ruszam w stronę schodów.

— Co ci się stało? — pyta mnie na schodach z rozbawieniem.

— Co masz na myśli? — udaję, że nie wiem, o co chodzi.

— Napadłaś na tę biedną kobietę — stwierdza ze śmiechem.

— Może. Ale ja nie chce, żeby ona pomyślała, że my przyjechaliśmy tutaj tylko po to, by... — urywam zmieszana.

— By co? — pyta, poważniejąc i zatrzymując mnie przed naszymi pokojami.

— Dobrze wiesz „co" — mruczę, patrząc w podłogę.

Wybucha śmiechem.

— Czemu się śmiejesz? — pytam zła i patrzę na niego morderczym wzrokiem.

— Nieważne co sobie by pomyślała — uświadamia mi i patrzy w oczy. — Ważne, że my chcemy, by coś było z tego. Mam nadzieję, że coś z tego będzie, ale ja nie zamierzam naciskać.

Patrzę na niego z niedowierzaniem i wdzięcznością.

— Nie wykorzystam cię i nie zostawię — deklaruje, dotyka mojego policzka. – Czego się boisz?

Pytanie mnie zaskakuję. Nie wiem, co mam odpowiedzieć. Odwracam wzrok. Nie mam siły, by na niego patrzeć i odpowiedzieć.

— Sama nie wiem, czego się obawiam — szepczę, patrząc w podłogę. – Naprawdę nie wiem. Muszę iść.

Odwracam się do niego plecami i otwieram drzwi kluczem.

— Przyniosę ci rzeczy — słyszę jeszcze.

Słyszę oddalające się kroki. Wchodzę do małego ciemnego pokoju. W pokoju jest małe łóżko dla jednej osoby i szafa. Oraz drzwi do łazienki.

Czuję się beznadziejnie. Nie wiem czemu, zareagowałam tak, jak postąpiłam. „Czego się boisz?", w głowie mam jego pytanie. Po chwili wiem, czego się boję. Boję się wielu rzeczy. Ale najbardziej boję się, że zostanię sama i nikt mnie nie będzie akceptował i rozumiał.

— Głupia jesteś — mruczę do siebie i siadam na łóżku.

Wstaję po chwili i ściągam płaszcz. Czekam tak przez kilka minut. Podskakuję gdy słyszę delikatne pukanie do drzwi. Wstaje i idę otworzyć. W drzwiach stoi Mariusz z moją walizką. Wpuszczam go bez słowa do pokoju.

— Mariusz... — mówię nieśmiało.

Odwraca się do mnie. Postawił walizkę przy łóżku.

— Tak? — Patrzy na mnie uważnie.

— Przepraszam — mówię i podchodzę do niego. — Nie powinnam była tak mówić. Chodzi o to, że ja sama nie wiem, co do ciebie czuję. Jest mi z tobą tak dobrze, że nie chciałabym tego zepsuć. Dlatego zareagowałam tak, a nie inaczej. Dajmy sobie czas i zobaczymy, co z tego wyjdzie, dobrze?

Kiwa potakująco i przypatruje się mi z dziwnym, tajemniczym uśmiechem.

— Prześpijmy się, a jutro ruszamy w dalszą drogę. — mówi po chwili milczenia i wychodzi.

Znów zostaję sama. Siadam na łóżku i wyjmuję list, który dała mi kobieta. Moje serce zaczyna bić szybko, gdy widzę pierwsze słowa napisane ręką mamy. Nadal zastanawiam się kiedy go napisała.

Kochana Natalio,

Gdy czytasz ten list, pewnie jestemjuż natamtym świecie. Od dawna wiedziałam, że tak się to skończy. Nie powiedziałam Ci. Umierałam. Zdiagnozowano u mnie raka.

Kochana Natalio. Chciałabym być teraz u z tobą. Widzieć jak się po raz pierwszy zakochujesz. Jak idziesz na studia, bierzesz ślub. Masz właśnie dzieci. Teraz nie mogę uczestniczyć w tym wszystkim. Wiedź jednak, że nie jesteś sama. Nigdy nie byłaś. Masz rodzinę i wsparcie. Wystarczy tylko, że poprosisz.

Jesteś wyjątkowa. Pod wieloma względami. Jesteś silna i poradzisz sobie ze wszystkim. Jesteś dobrą i rozsądną dziewczyną. Masz to po mnie. Musisz jednak wiedzieć, że jesteś kimś wyjątkowym, pod jeszcze jednym względem.

Twój ojciec był mutantem. Tak, miał moc. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ty także po mi, ją odziedziczysz. Chciałabym ci w jakiś sposób pomóc. Lecz nie mogę. Posiadasz moc empatii. Potrafił wyczuć różne rzeczy. Był dobrym człowiekiem. Sprawy jednak nie potoczyły się tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Nie powiedziałam mu o Tobie. Nie po tym jak mnie skrzywdził.

Wiem, ze bardzo chcesz go poznać, ale ja nie chcę, bymieszał się w Twoje życie. Wiem, że o nim często myślisz. I rozumiem to, ale mimo swej dobroci zbyt boleśnie zostałam skrzywdzona. Nie chce, aby ciebie spotkało to samo.

Twoja zawsze Kochająca Cię

Mama.

Czytałam list kilka razy, nim w pełni dotarło do mnie jego znaczenie. Opadam na hotelowe łóżko. To jest niemożliwe. Po tylu latach zastanawiania się kim jest mój ojciec, dopiero po śmierci mojej mamy poznałam jego tożsamość. Wprawdzie napisała, że żałowała, iż nie powiedziała mi o nim wcześniej... to jednak mam do niej żal. Co w sumie mam teraz zrobić? Gdzie go szukać? Mama napisała, że ma taką samą moc jak ja. Ale czy ja na pewno chcę go poznać? On nawet nie wie, że ma córkę.

To wszystko jest tak bardzo pokręcone i dziwne. Wzdycham ciężko, patrząc w sufit.

Lezę tak dobrych dwadzieścia minut. W mojej głowie wirują słowa mamy i te z listu i te, które kiedyś do mnie wypowiedziała. On ją kiedyś skrzywdził, a tutaj piszę, że jest dobrym człowiekiem. Czy powinnam go szukać? – pytam siebie w myślach.Przed oczami mam obraz roześmianej, zawsze energicznej mamy. Tak bardzo mi jej brak. Pod powiekami czuję świeże łzy. Nie ścieram ich z policzków. Pozwalam, aby toczyły się po nich. Czuję, jak znów wzbiera we mnie znana rozpacz i poczucie straty. Mimo że minęło kilka lat od jej śmierci... To nadal mam wrażenie, że rany w moim sercu nie zagoiły się wcale.

Uspokajam się i siadam, by zobaczyć drugi list. Jest urzędowy. Drżącą dłonią go otwieram. I nie mogę uwierzyć w to co jest w nim napisane. Informowano mnie, ze psychopatyczny porywacz uciekł z więzienia. Ostrzegają mnie, bym miała się na baczności i gdybym go znów zobaczyła mam zawiadomić policję.

Gdybym stała nogi by się pode mną ugięły. W moim ciele eksploduje czyste przerażenie i przechodzi mnie zimny dreszcz strachu. Przed moimi oczami stają wspomnienia z tamtych dni, gdy byłam więziona i gdy na mnie eksperymentowano. Mam dopiero dwadzieścia jeden lat, a już zostałam uprowadzona i przeżyłam inne straszne rzeczy. Moje życie nie jest i nigdy nie było łatwe, ale ostatnio stało się koszmarem na jawie. Z którego w żaden sposób nie mogę się obudzić.

Z westchnieniem wstaję i podchodzę do walizki. Otwieram, chwilę w niej grzebię i wyciągam przybory toaletowe. Postanawiam wziąć prysznic i umyć zęby nim położę się spać.

Wchodzę do malej, ale dobrze utrzymanej hotelowej łazienki. Prysznic pomaga mi się odprężyć i zapomnieć o tym wszystkim. Pozwalam, aby woda omywała moje zmęczone ciało. Nie wiem, co mnie jeszcze czeka.

Gdy już jestem umyta i odświeżona. Czuję się lepiej znacznie lepiej. Okryta ręcznikiem wchodzę do pokoju. Podchodzę do walizki i wyciągam z niej piżamę. Szybko się przebieram. Gdy jestem już w piżamie i mam zamiar wrócić do łóżka, słyszę pukanie do drzwi. Zdziwiona idę otworzyć drzwi. Gdy je otwieram, widzę stojącego wysokiego mężczyznę w hotelowym stroju.

— Słucham? —pytam uważnie, lustrując go wzrokiem.

Czuje, że jest zdenerwowany i ma ochotę być gdzie indziej.

—Proszę pani dostała pani wiadomość — mówi i podaje mi złożoną kartkę.

—Dziękuję — odpowiadam i odbieram ją od niego.

Nie chcący go dotykam i czuję już wyraźniej jego strach i konsternację.

Dziwi mnie to. Od razu przenikają mnie jego emocje i sama zaczynam czuć strach. Szybko się żegnam i zamykam drzwi na zamek. Opierając się o drzwi, zamykam oczy i próbuję się opanować. Co nie jest łatwe. Gdy przejęty strach zaczyna znikać. Zastanawiam się, o co chodzi. Dlaczego ten mężczyzna czuł się tak przestraszony skonsternowany? Musiało wydarzyć się coś niezwykłego. Zaczyna mnie palić ciekawość.

Rozwijam kartkę papieru. Była bardzo starannie złożona.

Ktoś pochyłym pismem napisał słowa:

„Uważaj na Siebie Empatio. Mam na ciebie okoi jeszcze się spotkamy. Jesteś taka niezwykła".

Dobrze wiem, kto napisał tę wiadomość. Szalony naukowiec, który chciał na mnie eksperymentować, a po tym zabić. Przechodzą mnie ciarki. Chwiejnie podchodzę do łóżka, ściągam koc, składam, kładę nakreślę i sama wchodzę pod kołdrę, świeżą i czystą. Otulam się szczelnie kołdrą słyszę uderzenia kropel deszczu o szyby. Rozpadało się na dobre.

Jestem tak bardzo zmęczona. Szybko zasypiam otulona koncertem deszczu za szybami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro