Rozdział II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie wiem co się ze mną dzieje, nie mogę spać.

Biorę twoje zdjęcie i rzucam na kanapę.

Zamierzam je rozerwać, powietrze uchodzi ze mnie.

Przed moim domem rozmawiałeś z nią, widziałam Cię.

Masz ją na wylot, zapomniałeś o mnie.

Wyjechałam, nie mogłam się powstrzymać.


Jeszcze raz okrążyła pokój, niemal wydeptując widoczną ścieżkę na dywanie. Zagryzła mocno wargi. Zegarek wybijał kolejna godzinę. Wskazówki przesuwały się coraz szybciej, jakby nawet czas chciał przyśpieszyć ten stan oczekiwania. Minuta za minutą. Godzina za godziną. Byle szybciej, byle do przodu... Niebo robiło się coraz ciemniejsze. Tylko gdzieś daleko na horyzoncie widniał jeszcze jaśniejszy błysk przypominający o zachodzie słońca. Stanęła przy oknie i oparła czoło o zimną szybę. Na ledwo widocznym w mroku chodniku przewijały się pojedyncze osoby. Czasem widziała pary, które czule żegnały się ze sobą przy drzwiach domków jednorodzinnych. Widziała biegaczy, którzy postanowili skorzystać z chłodu wieczornego powietrza i przemierzali pogrążone w ciemności Buenos Aires. Widziała psy i ich właścicieli, którzy spacerowali po zielonej przestrzeni, której było wokół tak wiele. Żadne jednak z tych osób, nie była tą jedną, na którą czekała. Żadna nie była szatynem o czekoladowych tęczówkach. Jeszcze mocniej zacisnęła wargi, czując na ustach posmak krwi. Przygryzła wargę, chcąc wyładować nadmiar emocji, które buzowały w jej drobnym ciele. Za późno. Już za późno... Na tle nocnego nieba, w przytłumionym świetle lampy pojawiły się dwie postaci. Gdyby nie to światło, nawet nie zwróciłaby uwagi na dwójkę. Widziała ich już tak wiele. Kolejna para, która właśnie w ciemnościach kończyła udaną randkę. Ona miała być wśród nich. Jasne włosy dziewczyny zawirowały w ciepłym wietrze. Przełknęła głośno ślinę. Nie miała wątpliwości, do kogo należą. Była tylko jedna osoba, która miała tak intensywnie jasne włosy splątane w delikatne fale układające się na ramionach w taki sposób, jakby właśnie od najlepszego stylisty. W ustach poczuła mocniejszy posmak krwi. Ambar. Nawet ona była szczęśliwsza niż ona. Widziała dwa cienie splecione w wątłym świetle miejskiej latarni. Dłonie dziewczyny przeczesywały gęstą ciemną czuprynę ukochanego. Te włosy też były jej znajome. Uchyliła lekko okno. Do jej uszu doleciał cichy śmiech dwójki, która właśnie oderwała się od siebie. Ten głęboki śmiech rozpoznałaby zawsze. Teraz już wiedziała, kim jest owa para. I zrozumiała, dlaczego jej własne plany na dzisiejszy wieczór się nie udały. Z hukiem zamknęła okno. Wróciła do otwartego maila, którego dostała dzisiejszego ranka. To była jej szansa. Napisała w odpowiedzi tylko kilka zdań. Przecież najważniejsze było tylko jedno. To jedno słowo. Zgoda. Wyjedzie stąd. I to mając nawet bardzo dobrą wymówkę. To stypendium jest dla niej ogromną szansą. Na rozwijanie własnych możliwości, poznanie nowych ludzi, nowych miejsc. Ale przede wszystkim na ucieczkę. Nie pozwoli się złamać. Już raz to zrobiła, drugi raz nie popełni tego samego błędu. Nie ulegnie uczuciom. Emocjom. Nie pozwoli, aby jej głupie serce po raz kolejny ją oszukało. Teraz przyszła pora na to, aby posłuchać rozumu. Bez względu na to, jak bardzo będzie bolało. To jedyne słuszne rozwiązanie. Na dole usłyszała hałas otwieranych drzwi. Kilka głosów wymieszało się ze sobą. Potem kilka kroków. Szybko dobiegła do drzwi i przekręciła klucz w zamku. Zobaczyła jak klamka się porusza. Uśmiechnęła się krzywo. Nie sądziła, że stać go będzie na coś takiego... nie po tym, co zobaczyła.

- Luna, to ja! Otwórz! – usłyszała za drzwiami. Usiadła na łóżku i oparła się o zagłówek. Wzięła głęboki oddech. Jeden... potem drugi... – Wiem, że nie śpisz, bo widziałem światło. Otwórz, skarbie. – uśmiechnęła się krzywo. Nie sądziła, że stać go na taka hipokryzję. Jeszcze jedno szarpnięcie klamki. – Luna! – Kilka razy stuknął palcami o drewniane drzwi. – Obraziłaś się? Stało się coś? – nie odezwała się jednym słowem. Wstrzymała nawet oddech. – Dlaczego nie chcesz otworzyć, Luna? Chcę pogadać. Przepraszam, że nie przyszedłem, ale wypadło mi coś ważnego. Naprawdę nie mogłem. Przepraszam, skarbie. Czy możemy pogadać? – zapytał. Cisza w pokoju była niemal przytłaczająca. Głośne westchnienie za drzwiami było niczym huk wystrzału. – Kocham Cię... - potem słyszała już tylko ciche kroki po dywanie... i ciszę... dopiero teraz pozwoliła sobie na to, aby emocje przejęły kontrolę nad jej ciałem. Po jej policzku spłynęła łza. Najpierw jedna. Maleńka. Słona kropelka, które powoli przemierzyła rzęsy, policzek, by wreszcie wniknąć a materiał koszulki. Potem kolejna. I jeszcze jedna. A potem przestała już liczyć. Szloch zdławił jej gardło. Wyjedzie. Musi. Dla własnego dobra. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro